I.
Czas,
w którym znajdujemy się obecnie, jest niewątpliwie bardzo szczególny. Z
jednej strony żyjemy w warunkach pandemii, co zawsze budzi obawy o
zdrowie i otoczenie społeczne, w jakim funkcjonujemy. Z drugiej –
wprowadzane są (w tempie ekspresowym) ograniczenia swobód obywatelskich i
osobistych na skalę dotąd niespotykaną.
Pytanie,
które sobie i Państwu stawiam, brzmi: co tak naprawdę unaoczniła nam
obecna pandemia? I jak to się ma do tego, co będzie po niej?
II.
Po
pierwsze: trudno o lepszą lekcję tego, jak kruche są odmieniane przez
wszystkie przypadki prawa i wolności, o których nas zapewniano. Prawica,
zwłaszcza ta bardziej dogmatyczna, nie miała tu wprawdzie złudzeń
(giganci tacy, jak Facebook czy YouTube, prowadzą cenzurę treści, jakie
zamieszczamy, już od dawna), jest to jednak mniejszość. Generalnie
społeczeństwa zachodnie do głębi przeświadczone są o nienaruszalnym
charakterze przysługujących im swobód i uznawały za rzecz oczywistą, że
wolność osobista stanowi dogmat nie do podważenia, gdyż broni jej prawo
i konstytucje.
Tymczasem
wszystko to legło w gruzach w przeciągu kilku dni. Całe pakiety nakazów
i zakazów, przygotowane przez rządy poszczególnych krajów, wprowadzano
błyskawicznie z całą mocą aparatu przymusu, jakim dysponuje państwo. I
oto nagle służba zdrowia, na którą każdy z nas płaci podatki, realnie
przestała być dostępna. Dzieci nie mogą iść do szkół. Właściciele
większości firm z dnia na dzień dowiedzieli się, że bez zgody państwa
nie wolno im pracować. Korzystanie z różnego typu infrastruktury, którą
wszyscy utrzymujemy, grozi drakońskimi mandatami lub sprawą w sądzie.
Wolno przemieszczać się tylko tam, gdzie pozwala państwo i na warunkach,
jakie ono ustaliło. Państwo decyduje o tym, czy w ogóle wolno nam wyjść
z domu. Realnie (przynajmniej w warunkach polskich) każdy policjant
stał się sędzią, od którego dobrej woli zależy to, co jest dla nas
konieczne, a co nie i który nie musi nam niczego wyjaśniać.
Szczególnie
ciekawy jest wymóg poddania się osób skierowanych na kwarantannę
całodobowemu monitoringowi przy pomocy cyfrowej smyczy, której podstawą
jest ich własny telefon lub tablet. Państwa wykorzystują w tym przypadku
prywatne urządzenia nie pytając nikogo o zgodę, niejako automatycznie
wpisując je w system działania służb porządkowych – nazwijmy rzecz po
imieniu – prawem kaduka. W różnych krajach wygląda to inaczej, zatem
przywołajmy kilka przykładów.
Na
Tajwanie stosowanie wprowadzonej przez władze aplikacji jest
obligatoryjne. W razie jakiegokolwiek problemu w przesyłaniu sygnału
(np. w wypadku przerwy wywołanej wyładowaniem baterii) system
natychmiast powiadomi policję. W tym samym mniej więcej czasie podobne
oprogramowanie zaczęła stosować Korea Południowa.
Na
nieco inny model zdecydowały się Chiny. Aplikacja, którą tam
wprowadzono, przyznaje użytkownikowi (na podstawie wprowadzonych
informacji i w oparciu o dane znajdujące się w posiadaniu państwa)
odpowiedni status: zielony (można przebywać na zewnątrz), pomarańczowy
(7 dni kwarantanny) lub czerwony (14 dni kwarantanny). Rzecz jasna każda
osoba poddana kwarantannie musi pozostać w stałym kontakcie z władzami.
Kolejnym
przykładem, o którym warto wspomnieć, jest Polska. Tu mamy do wyboru:
niespodziewane wizyty policji lub codzienne wysyłanie wykonanych swoim
telefonem selfie. Co istotne, zaprojektowana przez rząd aplikacja
analizuje zarówno zdjęcia (które skanuje i bada system porównywania
wizerunku) jak i lokalizację, z której wysłano wiadomość, co pozwala na
weryfikację miejsca przebywania właściciela telefonu. Aplikacja może
zażądać wykonania i wysłania kolejnego zdjęcia kilka razy dziennie, a w
razie braku odpowiedzi w ciągu 20 minut powiadamiana jest policja.
Niedawno
prawo, które pozwala na wykorzystanie telefonów do śledzenia osób
zarażonych wirusem Covid-19, przegłosował Izrael. Analogiczne
rozwiązanie, choć może mniej restrykcyjne, opracował brytyjski NHS.
Odtąd
nie wolno nam mieć złudzeń. Naszych praw, jakże kruchych, nic nie
gwarantuje. Ich zachowanie lub zniesienie zależy wyłącznie od państwa.
Przekonujemy się właśnie, że może ono nałożyć wszelkie ograniczenia,
jakie poszczególnym jego organom wydadzą się odpowiednie. Lub też jakie
uznają za właściwe działający zza kulis mocodawcy tych, którzy wydają
oficjalne decyzje administracyjne. Państwo nie jest już zwieńczeniem
życia społecznego i politycznego wolnych jednostek, rodzin i zrzeszeń.
Zamiast tego oddzieliło się od społeczeństwa, uzurpuje sobie rolę
spoglądającego z góry, bezosobowego i bezdusznego suwerena. W
konsekwencji nasza wolność i nasze prawa przypominają wystawioną na
łaskę wiatru chorągiewkę – i to jest dla nas pierwsza lekcja na
przyszłość.
III.
O
ile działania rządów wzburzyły niektórych obserwatorów (czy to w
mediach, czy też na portalach społecznościowych), o tyle działania
międzynarodowych korporacji z branży IT przeszły niemal bez echa.
Tymczasem firmy takie, jak np. Google dysponują wiedzą o każdym z nas w
zakresie, którego prawdopodobnie nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
Dla
przykładu: od czasu wybuchu obecnej pandemii Google, korzystając ze
swoich aplikacji i baz danych, monitoruje i udostępnia władzom (zarówno
na szczeblu lokalnym, jak i krajowym, np. Wielkiej Brytanii) informacje,
dotyczące przemieszczania się ludzi i miejsc odwiedzanych przez
mieszkańców rejonu stanowiącego w danej sytuacji przedmiot
zainteresowania. Podobno chodzi jedynie o anonimowe analizy, oparte na
Google Maps. Niestety, są to dane bardzo szczegółowe, pozwalają bowiem
określić ilość mieszkańców miasta lub regionu w środkach transportu
publicznego, sklepach, zakładach pracy, etc.
Prośbę o takie same dane rząd w Londynie wystosował już do największych krajowych operatorów sieci komórkowych.
By
podać inny przykład: największa w Azji platforma handlowa, Alibaba,
ściśle współpracuje rządem Chin. To właśnie ta firma obsługuje
aplikację, za pomocą której osoby poddane kwarantannie komunikują się z
władzami lub otrzymują jeden z trzech wspomnianych wyżej statusów.
Każdy
użytkownik Internetu wie, że międzynarodowe koncerny informatyczne
prowadzą monitoring naszej działalności w Internecie celem profilowania
preferencji klientów i kalibrowania na tej podstawie akcji
marketingowych. I godziliśmy się na to. Nikt nie protestował. Co więcej:
sami na potęgę instalujemy dziesiątki aplikacji, opartych na systemie
Android – od kupna biletów w autobusie aż po gry i zamawianie posiłku. W
konsekwencji, dzięki danym, jakich sami dostarczamy, Google wie o nas
prawie wszystko.
A
jeżeli nie Google – to Facebook, Twitter lub inne media
społecznościowe, banki, operatorzy platform telefonicznych, sklepy, a
także dziesiątki innych miejsc w sieci, do których się logujemy, w
których kupujemy, gdzie nawiązujemy kontakty i przez które wysyłamy
wiadomości – czasem również te, zawierające dane poufne. Używamy ich
wszystkich widząc w tym ułatwienie w wielu sferach życia i sposób na
spędzanie czasu. Broczymy w ten sposób danymi na skalę niewyobrażalną, a
to, o czym nie pamiętamy lub co ignorujemy, to że dane te nie znikają.
Są gromadzone i analizowane.
Poseł
Grzegorz Braun stwierdził w jednym z nagrań na kanale YouTube, że o ile
kiedyś bezpieka musiała niemało się natrudzić celem pozyskania
kontaktów, zgromadzenia odpowiednich danych, ich analizy i ustalenia
powiązań, o tyle dzisiaj my odpowiednik ubeckich teczek zakładamy sobie
sami i sami je wypełniamy wszystkim, o czym korporacje i służby mogą
marzyć. Co najwyżej muszą jeszcze tylko napisać jedną czy dwie
aplikacje, które jednym rozporządzeniem załadują na nasze telefony.
I
tu dochodzimy do drugiej lekcji na przyszłość: jedyną metodą na to, by
nas w ten sposób nie inwigilowano, jest zaprzestanie karmienia systemu
danymi, na których bazuje. Łatwiej nie znaczy bezpieczniej. Czy doprawdy
tak trudne jest wyjście na spacer lub zakupy bez telefonu? Zapłacenie
gotówką zamiast kartą? Umówienie się na rozmowę na spacerze, a nie na
czacie? Lub czy zamiast maila nie lepiej powierzyć pewne informacje
dobrej, sprawdzonej kartce papieru?
IV.
Nie mam złudzeń, że wyjdziemy z tej pandemii ubożsi w sferze wolności osobistej i bardziej nieufni.
W
chwili, kiedy piszę ten tekst, nikt nie wie ile czasu zajmie pokonanie
pandemii, jakkolwiek premier Kanady, państwa, które od czasu do czasu
pełni rolę poligonu do testowania różnych nowych rozwiązań służących
budowie „nowego lepszego świata”, stwierdził ostatnio, że nie będzie
powrotu do normalności dopóty, dopóki nie zostanie wynaleziona
szczepionka na Covid-19. Uważa, że „będziemy musieli zachować czujność
co najmniej przez rok”.
Czyżby
zatem czekał nas rok (lub więcej) ograniczenia wolności osobistych?
Możliwe. Mówi się o stopniowym zezwalaniu na otwieranie sklepów i firm,
natomiast nikt nie chce podać informacji o czasie, jaki potrzebny będzie
na powrót do normalnego życia i odwołanie zakazów dotyczących
przemieszczania się oraz innych swobód osobistych i obywatelskich. Wiele
wypowiedzi sugeruje wręcz, że takiego powrotu nie będzie. W angielskiej
prasie coraz częściej pojawia się w tym kontekście zwrot „new normal” –
nowa normalność… Jest oczywiste, że w każdym kraju pojęcie to może
oznaczać coś innego.
Np.
w Wuhan, które to miasto jest rzecz jasna przypadkiem ekstremalnym,
pomimo zniesienia stanu wyjątkowego żaden jego mieszkaniec nadal nie
może opuszczać domu bez umożliwienia rządowi ustalenia miejsca swojego
pobytu w dowolnym momencie w czasie. Sytuacja w Europie (może poza
Włochami) nie jest wprawdzie aż tak dramatyczna, z kolei zachodnie
systemy polityczne i prawne nie dysponują (jeszcze) możliwościami i
aparatem przymusu porównywalnym z tym w Chinach, ale uważam, że
omówiony wyżej przykład wskazuje dosyć prawdopodobny kierunek, w którym
sprawy mogą się potoczyć. Tym bardziej, że również inne kraje postulują
kontrolę przemieszczania się jako jeden z długofalowych środków
zapobiegawczych uznając, że w przypadku pojawienia się nowego ogniska
choroby pozwoli to niejako automatycznie wytypować tych, którzy w ciągu
ostatniego tygodnia (lub dwóch) znaleźli się w jego w bezpośrednim
sąsiedztwie i skierować te osoby na kwarantannę.
W Japonii pojawiają się głosy, że new normal
musi obejmować m.in. obowiązkowe noszenie maseczek poza domem. Gdzie
indziej zasugerowano brak możliwości przywrócenia ruchu granicznego
sprzed pandemii – co jest sprawą szczególnie palącą zwłaszcza w
przypadku strefy Schengen i Unii Europejskiej.
I tak dalej.
Mam
wrażenie, że ani władze państwowe, ani wielkie, międzynarodowe
koncerny, nie będą zainteresowane oddaniem uprawnień i informacji, które
właśnie zdobywają. Szczepionka, która zapewne gdzieś właśnie powstaje,
stanie się pretekstem do wprowadzenia kolejnych kontroli (może nie da
się bez niej wyjechać za granicę? A jeżeli tak, to przecież trzeba
będzie stworzyć kolejne rejestry). Elektroniczne systemy dozoru
stwarzają tu możliwości wręcz nieograniczone. Jeżeli na te dane i próby
inwigilacji nałożymy od dawna już stosowaną cenzurę określonych treści i
promowanie innych, to łatwo można sobie wyobrazić, że z biegiem czasu
metody i środki techniczne, wypracowane podczas pandemii, mogą zostać
zmodyfikowane i użyte również do rozprawienia się z kolejnym złem:
osobami i organizacjami, które głoszą poglądy niezgodne z narracją
narzuconą przez dyktaturę politycznej poprawności i sprzeciwiają się
budowanemu właśnie porządkowi świata. Czy do tego dojdzie – nie wiem,
ale praktyka pokazuje, że jest to bardzo możliwe.
I
łatwiejsze, aniżeli może się wydawać. Oto bowiem 10 kwietnia 2020
Google i Apple ogłosiły plan współpracy w zakresie śledzenia
rozprzestrzeniania się Covid-19. Co to oznacza? Zacytujmy fragment
tekstu ze strony internetowej magazynu The Economist: „te dwie
firmy kontrolują (w różnym stopniu) każdy działający smartfon na
planecie: Apple dzięki produkcji iPhone’ów i oprogramowania do nich, z
kolei Google – z uwagi na oprogramowanie znajdujące się w niemal każdym,
operującym w systemie Android, telefonie rywali Apple’a”. Dwie
wspomniane wyżej firmy mają zatem dostęp do (jak podaje The Economist)
około 3.5 miliarda urządzeń, co oznacza, że będą w stanie (w tym lub
innym stopniu) kontrolować połowę ludzkości (w chwili obecnej Ziemię
zamieszkuje około 7.5 miliarda ludzi). Skutków, jaki ten stan rzeczy
może mieć dla naszej osobistej wolności i prywatności, omawiać nie
muszę.
Osobiście
najbardziej obawiam się społecznych kosztów pandemii. W trakcie jej
trwania ludzie zmuszeni zostali do zachowania dystansu wobec siebie –
nie tylko fizycznego (odległość 2 m), ale również psychologicznego.
Nieufność spowodowana strachem, tak skutecznie podsycanym przez media, a
także spotęgowana przez stres, daje się dostrzec bardzo wyraźnie. Jak
bowiem inaczej wytłumaczyć to, że (co pokazuje pewne nagranie, które
udostępniono na YouTube) klientka jednego z supermarketów zaczyna nagle
atakować nieznanego sobie mężczyznę – najpierw werbalnie, a potem
fizycznie, za to tylko, że nie założył on rękawiczek? A co z falą
donosów na księży, którzy ciągle próbują sprawować msze z wiernymi? W
Wielkiej Brytanii w zastraszającym tempie rośnie ilość denuncjacji
dokonywanych przez sąsiadów… Jeżeli strach nie ustąpi miejsca zdrowemu
rozsądkowi, możemy być skazani na powtórkę z realiów panujących w
najgorszych ustrojach totalitarnych, gdzie podejrzany o współpracę z
władzami mógł być każdy, zatem nieufność wobec sąsiadów lub
współpracowników stanowiła standard. Tyle, że do donosicielstwa dołączy
teraz wirus.
W
chwili obecnej precyzyjna odpowiedź na pytanie o to, jak będzie
wyglądał świat po pandemii Covid-19 nie jest możliwa – tym bardziej, że
rozwiązania prawne i techniczne mogą się różnić w zależności od kraju.
Analiza obostrzeń, które wprowadzono, a także środków, jakimi dysponują
rządy wespół z wielkimi korporacjami, zestawiona z kruchymi podstawami,
na jakich oparte są prawa jednostki, stwarza jednak podstawy do obaw.
Być może rację ma Marek Jurek, że „jedną z tendencji po pandemii będzie
wzrost totalitarnych tendencji współczesnych demokracji”. Co gorsza, jak
zauważyła już 8 lat temu prof. Ewa Łętowska: „Jeśli o tym, co dotyczy
praw i wolności, decydują [również] podmioty prywatne: firmy, koncerny,
organizacje – to my się nie mamy jak przed nimi bronić. Klasyczne
środki: odwołanie do nadrzędnego organu, proces przed sądem
administracyjnym, skarga do Trybunału Konstytucyjnego, do rzecznika praw
obywatelskich – tu nie zadziała. Prawo (…) nie chroni nas przed
zglobalizowaną władzą gospodarczą i korporacyjną”. Zwłaszcza, jeżeli nie
mamy za sobą państwa, z kolei przed samowolą organów państwa i wielkich
korporacji jednostki nie chroni praktycznie nic.
Mariusz Matuszewski
Pierwodruk w: Magna Polonia nr 21/2020