Praktycznie wszyscy moi znajomi o poglądach katolicko-konserwatywnych entuzjastycznie deklarują głosowanie na Andrzeja Dudę
w drugiej turze wyborów prezydenckich, popierając kandydata PiS całkiem
szczerze i w istocie robiąc mu w swoim kręgu znajomych kampanię w
internecie.
Zdemaskować kłamstwo Systemu
Błędne jest już samo przyjęte przez tę grupę założenie „nie zgadzam się z nim, ale mimo wszystko na niego zagłosuję”. System legitymizuje się między innymi twierdzeniem, że jest pluralistyczny i „otwarty”
i że każdemu dostarcza polityczną alternatywę lub możliwość jej
stworzenia. Skoro to nieprawda, a jest to nieprawda, to nie należy
Systemu uprawomocniać, zachowując się tak, jakby jednak miał on
rzeczywiście charakter „otwarty” i pluralistyczny.
A że rzekomo ma taki charakter, to oczywiście nieprawda, bo każdy kto
próbuje działać w ramach Systemu, budując dla niego nieliberalną
alternatywę, jest przez System izolowany, blokowany, lub nawet aktywnie
zwalczany i represjonowany. Gdy odrzuca liberalizm polityczny – zostaje
napiętnowany jako „faszysta”. Gdy odrzuca liberalizm ekonomiczny – zostaje napiętnowany jako „populista”. Gdy odrzuca atlantyzm (liberalizm geopolityczny) – zostaje napiętnowany jako „ruski agent”.
„Samoobronę”, tak więc partię kanalizującą i pobudzającą przed
laty wielką kontestację plebejską, PiS zniszczył przy pomocy podległych
sobie służb specjalnych, a pierwszą decyzją Andrzeja Dudy po objęciu
urzędu prezydenta było ułaskawienie bezpośrednio odpowiedzialnego za to
reżymowego pałkarza Mariusza Kamińskiego (którego 29-letniemu synowi PiS załatwił później posadę w Banku Światowym).
Wywodzącego się z tradycji tamtego chłopskiego ruchu Mateusza Piskorskiego,
polityka próbującego montować w Polsce alternatywę dla liberalizmu
geopolitycznego, PiS-owskie służby i prokuratura zamknęły na trzy lata w
areszcie wydobywczym, ostatecznie nie będąc w stanie za nic go skazać
ani nawet nic konkretnego mu zarzucić. Człowiekowi zniszczono życie
zawodowe, na lata oderwano od najbliższych, a wyjechać za granicę,
zobaczyć się z dawnymi współpracownikami i działać politycznie będzie
mógł zapewne, gdy dobiegnie sześćdziesiątki, bo System i odpowiednie
zagraniczne ambasady zadbają już o to, by jego proces przeciągać w
nieskończoność.
Na Joannę Modzelewską, prawnik która za bardzo interesowała
się PiS-owskimi przekrętami w LOT nasłano te same służby kierowane przez
tych samych ludzi, którzy dokonali bezprawnej i bardzo głębokiej
ingerencji w jej intymność, manipulując nią i ją instrumentalizując.
Kobiecie, zresztą – na ile mi wiadomo – wierzącej i praktykującej
katoliczce uczęszczającej na Msze trydenckie, zniszczono życie i
próbowano ją szantażować, a w intrygę i wysiłki na rzecz ukręcenia
sprawie łba pospołu zaangażowane są rozmaite służby, bywalcy Klubu
Ronina i Kościół rzymskokatolicki.
Te trzy przykłady wspominam po to, by uświadomić
konserwatywno-katolickim zwolennikom PiS, co partia ta robi z prawdziwą
opozycją i jak wyglądają granice „pluralizmu” i „otwartości” Systemu.
Głosując na Dudę, bierzecie moralną współodpowiedzialność za tego
rodzaju działania i tego sortu kreatury – za różnych Mariuszów
Kamińskich, Jarosławów Spyrków etc. Pamiętajcie o tym, ilekroć później
będziecie spoglądać w lustro.
Demokracja tchórzy
Głosowanie na „mniejsze zło” to inaczej nazwane głosowanie „z tchórzostwa”.
Machiavelli zauważył przed wiekami, że najłatwiej rządzić ludźmi,
manipulując ich strachem. PiS opanował to do perfekcji. Piłsudczyków i
styropianowych „solidaruchów” postraszy „ruską onucą”. Katolików
postraszy tęczową flagą. Całą resztę postraszy że „przyjdą Czaskowski z
Balcerowiczem i zabiorą pińcet plus”. I wszystkie te grupy posłusznie
aportują rzucane później przez Kaczyńskiego piłeczki. „Głosuj na Dudę,
bo jak nie to jutro Ruskie będą w Gruzji, pojutrze nad Bugiem, a
następnego dnia wszyscy będziecie gnić w Gułagu”. „Głosuj na Dudę, bo
jak nie to przyjdą Czaskowski i Biedroń i będą gwałcić małe dzieci”.
„Głosuj na Dudę, bo jak nie to przyjdą (((oni))) i zabiorą wam
kamienice… a nie, pardon – (((oni))) i tak przyjdą i zabiorą wam
kamienice, ale my nie damy im tak dużo jak Czaskowski i PeŁo”. Co do
zasady, nie różnicie się niczym od tych wszystkich, którzy głosowali na
PiS, bo PiS rzucił im tłustą kiełbasę wyborczą, i teraz boją się że PO
im ją zabierze. Głosowanie ze strachu zawsze jest żałosne –
nieważne, czy chodzi o strach przed mitycznym „polskim Zapatero”, czy
strach przed Tuskiem wydzierającym małym dzieciom z rąk bułki z szynką.
Upadek myśli konserwatywnej w Polsce
Dzięki takiemu umiejętnemu „zarządzaniu strachem” System już dawno temu unieszkodliwił środowiska konserwatywne.
Zawsze można je bowiem łatwo skłonić do ratowania i popierania Systemu,
machając im przed nosem a to „racją stanu”, a to „sprawą narodową”, a
to „prawem naturalnym”. Poparcie polskich konserwatystów i narodowców
dla kolejnych powstańczych ruchawek było tego smutnym, cyklicznie
powracającym w dziejach Polski memento. Konserwatyzm nie jest
organicznie zdolny do stworzenia alternatywy wobec Systemu i nigdy ani
nigdzie takiej alternatywy nie stworzył. Był zawsze tylko kwiatkiem do liberalnego kożucha i nie inaczej jest z obecnym poparciem katolickiej prawicy dla Andrzeja Dudy.
Tylko po co w takim razie mamienie tymi wszystkimi bajkami o
„kontrrewolucji”, „tradycjonalizmie”, „monarchii”, czy innym
„katofaszyzmie”? Nie lepiej przyznać, że tęskni się co prawda za
wymienionymi, ale uważa je za niemożliwe współcześnie do
urzeczywistnienia, więc w praktyce popiera się prawicę Systemu? I
zapisać się np. do PiS, gdzie założyłoby się np. kółko monarchistyczne?
Byłoby łatwiej i uczciwiej, a wielu młodych ludzi, biorących na poważnie
te wszystkie barwne opowieści, nie doświadczyłoby później bolesnych
rozterek i rozczarowań. Bo narracja typu że „de Maistre i Donoso Cortés głosowaliby dziś na Dudę”, jest w istocie poniewieraniem pamięci Doktorów Kontrrewolucji.
Zmanipulowanie prawicy katolickiej przez System wynika z dwóch przesłanek: 1) fetyszyzowania kwestii obyczajowych, oraz 2) uwierzenia w propagandę Kaczyńskiego, że PO różni się jakoś znacząco w dziedzinie aksjologii od PiS. Zacznijmy od przyjrzenia się punktowi drugiemu.
Andrzej Duda protektorem… liberalnego rozkładu
PiS to polski odpowiednik historycznej zachodnioeuropejskiej chadecji
– Polska jest dziś na tym samym etapie, na jakim Europa Zachodnia była w
latach 1960., i wydarzenia potoczą się u nas zapewne tym samym torem,
jakim potoczyły się od tamtego czasu w NRF, Włoszech, Austrii, Francji,
Hiszpanii, Japonii, Korei Południowej i innych krajach Zachodu. W każdym
z tych państw, w czasie długoletnich rządów systemowej prawicy (w
niektórych przypadkach przez pewien czas autorytarnej), bez przeszkód
rozwijały się procesy moralnego, kulturowego i społecznego rozkładu, aż
wreszcie okazywało się, że rządząca prawica nie pasuje już do tak
spróchniałych cywilizacyjnie społeczeństw, i traciła ona władzę. A gdy
do niej wracała, to nie była już tą samą prawicą co wcześniej.
Przyjrzyjmy się, co działo się pod rządami PiS i Dudy w ostatnich
latach: w państwowych szkołach i w przestrzeni publicznej bez przeszkód
propagowano liberalne podejście do seksualności i patologiczną,
zdegenerowaną seksualność – czy za PRL byłoby do pomyślenia coś takiego
jak „tęczowe piątki” w podstawówkach? Za rządów PiS się to pojawiło. Nihilistyczną i pornograficzną truciznę bez przeszkód sączą różne Netflixy i Pornhuby
– czy ktoś w ogóle zająknął się nad zablokowaniem tych serwisów? Coraz
bardziej otwarcie propagują rozkładowe treści i stosują liberalną
cenzurę jankeskie platformy społecznościowe jak Facebook, Twitter, YouTube, Amazon, Google,
które osiągnęły pozycję faktycznego monopolisty jako kanały komunikacji
i źródła wiedzy o świecie, szczególnie wśród młodego pokolenia – czy
po stronie obozu władzy pojawiły się głosy by zmusić te giganty do
działania w zgodzie z polską aksjologią lub by zastąpić je polskimi
odpowiednikami? W okresie prezydentury Andrzeja Dudy lewactwo w dużej części przejęło uczelnie wyższe i w dużym stopniu narzuciło tam swoją poprawność polityczną
– niektórzy z Was, zarówno jako studenci jak i pracownicy akademiccy,
doświadczyli tego na własnej skórze. Czy PiS choćby zauważył ten problem
i nazwał go po imieniu, nie mówiąc już o przeciwdziałaniu? Za rządów
PiS na szeroką skalę rozwinęły się działania mające skompromitować Kościół rzymskokatolicki
– pomijając wytłumianą zresztą odgórnie przez rząd inicjatywę własną
włodarzy niektórych miast i gmin, po stronie rządzącej prawicy nie
pojawiły się żadne inicjatywy by np. nie dopuścić do rozpowszechniania
filmu „Kler” Smarzowskiego. Od lat tęczowe flagi wywieszają ambasady UK i USA, a flagi państwa żydowskiego okupującego Palestynę niemal od początku pojawiają się na „tęczowych” marszach
(skądinąd, czy wśród Palestyńczyków jest jakiś znaczący „ruch LGBT”? W
Państwie Palestyńskim nawet sam homoseksualizm jest nielegalny). Za
rządów PiS elementem krajobrazu politycznego stały się już nie tylko coroczne listy szeregu ambasadorów z poparciem dla Marszów Równości, ale też udział w tych marszach szeregu pracowników dyplomatycznych. Czy prezydent Duda cofnął w związku z tym któremuś z ambasadorów akredytację lub choćby wezwał go do złożenia wyjaśnień.
Przed czym zatem niby chronią nas PiS i prezydent Duda? Różnica
pomiędzy prezydentem Trzaskowskim a prezydentem Dudą polegałaby na tym,
że w przypadku prezydentury Trzaskowskiego ulicami Warszawy przeszedłby
wielki doroczny Marsz Równości, w którym być może maszerowałby sam
prezydent, a w przypadku prezydentury Dudy ulicami Warszawy przeszedłby
wielki doroczny Marsz Równości, podczas gdy prezydent byłby wtedy na
spotkaniu gospodyń wiejskich z Kozichgłowach. W razie prezydentury
Trzaskowskiego „Krytyka Polityczna” dostawałaby dofinansowanie z
budżetu, a w razie prezydentury Dudy dostawałaby dofinansowanie z
Niemiec i od Sorosa. Różnice są czysto kosmetyczne i nie dotykają istoty
problemów. Duda nie proponuje przeciwdziałania tym problemom ani ich rozwiązywania, tylko się od nich uchyla lub odmawia ich dostrzeżenia. Trzaskowski być może patronowałby stwarzającym je środowiskom, ale i to nie jest pewne.
Technokratyczny postmodernizm PO
Drugim bowiem, po dorobieniu PiS gęby „katechona”, udanym kłamstwem
Kaczyńskiego, jest dorobienie PO i w ogóle polskim liberałom gęby
„promotorów mniejszościowych dewiacji” którzy będą zabierać dzieci
rodzicom i oddawać je „gejom” do zgwałcenia. W rzeczywistości, PO
zyskiwała na znaczeniu politycznym tym bardziej, im bardziej była
ugrupowaniem oportunistycznym i asekuranckim. Jeśli ktoś chce zrozumieć
naturę sukcesów PO, niech śledzi działalność i wypowiedzi Krzysztofa
Bosaka, będącego wyrazicielem podobnego asekuranctwa, bezideowości i
oportunizmu wśród narodowców. Strategią PO pod kierunkiem Tuska było
rezonowanie w swojej polityce powszechnych nastrojów społecznych wśród
Polaków, ale też uwzględnianie presji zagranicy. PO zaczęła ponosić
klęski, gdy zamknęła się w swojej bańce władzy i nadmiernie uzależniła
od zagranicy, tracąc kontakt ze społeczeństwem, przestając wyczuwać jego
nastroje i nie rezonując już ich dłużej. Oderwawszy się od narodowej
bazy, PO zdegenerowała się do politycznego freak show. Gdyby jednak
kiedykolwiek liberałowie mieli odzyskać władzę w naszym kraju, to nie
jako polityczna menażeria różnych „dzików, łosi, jeleni”, tylko
odbudowując się jako formacja technokratyczna i pragmatyczna.
Niepowodzenia różnych Palikotów, Petru itp. dowodzą dobitnie, że
liberalizm rozumiany jako parada dziwolągów nie ma, póki co, w Polsce
racji bytu.
PO nie będzie zatem „gwałcić małych dzieci” ani oddawać ich
Biedroniowi dopóty przynajmniej, dopóki wśród Polaków nie będzie na to
społecznego przyzwolenia takiego, jakie istnieje na Zachodzie. Tę
oportunistyczną i konserwatywną filozofię PO wyłożył swego czasu Bartłomiej Sienkiewicz,
przyznając: „Otóż, powiem szczerze, dziś kwestia in vitro jest
niezwykle bolesna dla wielu osób. Ale jeszcze pięć lat temu ten temat
nie istniał. I wtedy zrobienie wielkiej kampanii pod tytułem „Musimy
uregulować in vitro” to byłaby wojna wszystkich ze wszystkimi. Teraz 80%
społeczeństwa popiera to rozwiązanie – jest moment, żeby zrobić, co
trzeba, koniec, kropka. Związki partnerskie – to samo. Przemoc w
rodzinie – to samo. (…) Teraz jest to coraz powszechniej akceptowane.
(…) To jest pewna zmiana mentalności, która dokonuje się nie nagle, ale
stopniowo. Powiedzenie w tej chwili, że nie mamy nic przeciwko ślubom
homoseksualnym i adopcjom dzieci przez homoseksualistów – przecież to by
wywołało trzęsienie ziemi! (…) Nie wykluczam, że za ileś lat większość
Polaków będzie się na to zgadzać.” PO nie będzie zatem porywać
katolickich dzieci i wbijać ich na „rożna” różnych Rabiejów i Śmiszków –
przynajmniej, jeśli chce mieć szansę na powrót do władzy. Nie będzie
tęż oczywiście przeciwdziałać szerzeniu moralnej degeneracji przez
krajowe i zagraniczne ośrodki, ale przecież PiS też temu nie
przeciwdziała. Prezydentura Dudy nic w tej kwestii nie zmieniła,
podobnie jak nie zmieniłaby nic istotnego ewentualna prezydentura
Trzaskowskiego (ani repetycja Dudy).
Co zaś do pamiętanej doskonale gwałtownej liberalnej degeneracji PO po odejściu Tuska do Brukseli i przejęciu rządów w tej partii przez Ewę Kopacz, to warto sobie uświadomić, że – czy się to komuś podoba, czy nie – polskie społeczeństwo,
na przeciągu upływającego wówczas ośmiolecia rządów PO, pomimo że nie
forsowała ona żadnej radykalnej agendy obyczajowej a jedynie („po
oakeshottowsku”) pozwalała polskiej wspólnocie politycznej żeglować „po
nieograniczonym i niezgłębionym morzu, bez portu, schronienia,
możliwości zarzucenia kotwicy, ani znajomości dokąd płyniemy” i działać
swobodnie różnym kontrkulturowym podmiotom „trzeciego sektora”, uległo w określonym stopniu liberalnej degeneracji i partia rządząca po prostu zaczęła zmieniać się wraz z nim.
To na przykład gdzieś od połowy lat 2000. otwarta dezaprobata dla
takich patologicznych zachowań jak mieszkanie bez ślubu, rozwody, seksy
przedmałżeńskie, wiadome zboczenia seksualne, przestała być społecznie
tolerowana i zaczęto ją odbierać mniej więcej tak, jak odbiera się
opowiadanie w towarzystwie antysemickich dowcipów lub rzucanie
„twardymi” bluzgami. Prezydentura Dudy nie zbudowała dla tych
rozkładowych moralnie i kulturowo procesów żadnych hamulców, tak więc
naiwnością byłoby sądzić, że wraz z nią wyhamowały one i że Duda je
jakkolwiek powstrzymuje lub choćby spowalnia.
Połaniecczyzna wciąż żywa
Wróćmy na koniec do pierwszej z przesłanek zmanipulowania prawicy katolickiej przez System, mianowicie do monomanii „rozporkowej” tych środowisk. Ma ona swoją praprzyczynę we współczesnej
degeneracji doktryny społecznej Kościoła rzymskokatolickiego do dwóch w
zasadzie haseł: „obrony tradycyjnej rodziny” i „obrony życia ludzkiego
od poczęcia do naturalnej śmierci”. Gdy zapytać kogoś postronnego o
stanowisko cywilizacyjne Krk, to skojarzy sobie zapewne przede wszystkim
różne aborcje, eutanazje, homoseksualizmy, seksy, masturbacje,
pornografie i inne tego typu elementy, od głośnego mówienia o których
normalny człowiek się czerwieni, a nadmierna ekscytacja którymi w ogóle
ma charakter „niemęski”. Doprowadziło to w praktyce do niezdrowej
fiksacji prawicy katolickiej na punkcie „obyczajówki” i tzw. „wartości
rodzinnych”, które – w przypadku ludzi o katolicko-konserwatywnej
identyfikacji ideowo-politycznej – stają się praktycznie jedynym
kryterium oceny danego podmiotu politycznego (dobrym przykładem jest tu
Marek Jurek, którego jedynym rozpoznawalnym elementem światopoglądu jest
odrzucenie aborcji i zboczeń seksualnych). Kandydat mógłby na przykład
opowiadać się za obowiązkowym oczipowaniem całej populacji i prawem do
swobodnego zawyżania czynszu za wynajem mieszkań i wyrzucania
zalegających przez miesiąc zopłatami rodzin wielodzietnych na bruk, ale
jeśli chodziłby na Msze po łacinie i był przeciwko aborcji, to miałby
zagwarantowane głosy i poparcie prawicowych katolików. U początku XX
wieku Stanisław Brzozowski nazwał taką postawę ówczesnych katolickich
konserwatystów „połaniecczzyzną” – jak widać, w sto lat później ma się ona wyśmienicie.
Warto więc na początek zwrócić uwagę, że, niezależnie od zagadnień czysto konfesyjnych, katolicyzm to nie tylko „sprzeciw wobec aborcji i LGBT”,
ale pewien typ cywilizacji i porządku społecznego, charakteryzowany
między innymi przez takie elementy jak paternalizm, mutualizm wzajemnie
się przenikających i zachodzących na siebie uprawnień i zobowiązań
różnych podmiotów, poddanie również ekonomii i polityki normom moralnym
etc. Społeczny wymiar katolicyzmu to zatem nie jedynie, ani nawet nie
literalnie jakieś „prawo rodziców do decydowania o wychowaniu dzieci” (a
co jeśli będą chcieli wychować je wedle standardów liberalnych?) i
sprzeciw wobec aborcji. Katolicyzm historycznie postulował by być przez
piastunów władzy odzwierciedlanym w szerzej pojętej strukturze
społecznej, w ustroju gospodarczym i własnościowym, w etyce politycznej i
gospodarczej, w rytmie życia codziennego itp.
Składowe żywotności wspólnoty politycznej
A wracając do istoty rzeczy, to do żywotności danej wspólnoty
politycznej potrzebne są w równym stopniu i równocześnie dwa elementy: zdrowie i prężność moralna i społeczna ludności, oraz siła i sprawność określającego ramy dla jej życia aparatu państwowego.
„Obyczajówka” zatem to tylko jeden z elementów układu. A jeśli ktoś
powie że to element ważniejszy „bo to kwestia prawa naturalnego”, to
należy mu odpowiedzieć że prawo naturalne potrzebuje instrumentów
egzekucji – czyli niezależnego i sprawnego państwa. Bez niezależnego i silnego państwa nie da się stworzyć ani zabezpieczyć warunków życia i twórczości ludu.
Bez zdrowego i żywotnego ludu nie da się zaś zbudować ani na dłuższą
metę utrzymać silnego i sprawnego państwa. Obydwa elementy są więc ważne
i sobie współzależne.
Demontaż państwa polskiego pod rządami Dudy
Jak na tym tle prezentuje się Andrzej Duda i cały obóz PiS? Jak najgorzej, bo sponiewieranie
państwa polskiego i cedowanie kolejnych jego rdzeniowych funkcji – już
nie tylko zewnętrznych ale też wewnętrznych – na podmioty trzecie są
za rządów tego prezydenta i tej formacji bezprecedensowe. Symbolem tej
degradacji państwa polskiego stał się właśnie sam Andrzej Duda
podpisujący na stojąco umowę z USA. I nie chodzi o to, że prezydent
Trump podpisując, siedział, a prezydent Duda przy tym stał, bo takie
sceny to norma i codzienność w dyplomacji, tylko o to, że prezydent Duda
podpisując stał i upychał swoją kartkę na rogu biurka przy którym
siedział Trump, bo coś takiego to jak scena z kiepskiej komedii,
nieobecna bynajmniej nigdy w tradycji dyplomatycznej, ani nawet w
normalnych stosunkach towarzyskich – to tak jakby jeden z partnerów jadł
obiad siedząc za stołem w restauracji, a drugi przykucnął ze swoim
talerzem obok, przy rogu stołu. Tak zachowuje się kelner i rzeczywiście,
Polska prezydenta Dudy stała się kelnerem na posyłki Trumpa.
McRzeczpospolita scedowała na rzecz Waszyngtonu politykę bezpieczeństwa i w większości też zagraniczną, zaopatrzenia sił zbrojnych w broń i sprzęt wojskowy, zaopatrzenia kraju w nośniki energii, pozwala na swobodne
działania armii, dyplomacji i służb specjalnych USA na swoim terytorium
bez konieczności choćby informowania o tym strony polskiej (o konferencji antyirańskiej w naszym kraju władze w Warszawie dowiedziały się z jankeskiej prasy, podobnie o rozmieszczaniu w Polsce kolejnych jednostek armii USA), pozwala USA decydować o ustroju wewnętrznym państwa polskiego i strukturze jego organów, jego polityce historycznej i cenzurowaniu określonych treści w infosferze, w istocie wyłącza spod polskiej jurysdykcji firmy z USA które przechodzą pod nadzór ambasador tego państwa w Warszawie, pozwala Waszyngtonowi monopolizować całą polską telekomunikację
– od technologii komórkowych po platformy i portale społecznościowe. W
takiej sytuacji, nie może być mowy, bo brak jest do tego narzędzi, o
zaprowadzeniu sanacji moralnej w kraju. Przekonała się o tym nawet „Gazeta Polska”–
złajana przez ambasador USA, gdy zaczęła dystrybuować nieprawomyślne
naklejki; zresztą czy incydent ten wywołał jakąkolwiek reakcję Andrzeja
Dudy? Niechby nawet prostą deklarację, że „Polska samodzielnie określać będzie swoją aksjologię”?
Oczywiście nie, i to jest miarą ile sensu ma upatrywanie w Dudzie
moralnego „katechona”- pozuje on na takiego jedynie wtedy, gdy w Alejach
Ujazdowskich 29/31 nie mają nic przeciwko.
Powtórzmy to tymczasem, sanacji moralnej w kraju nie da się dziś przeprowadzić, nie zrywając z Zachodem i nie odwracając się od niego.
Każdą próbę dokonania takiego uzdrowienia wewnątrz bloku zachodniego,
lub – o kuriozum! – w oparciu o Zachód, zablokują rozmaite ośrodki
zachodnie: ONZ, Niemcy, UE, zachodnie korporacje i „organizacje
pozarządowe”, a jako ostateczny argument pozostanie zawsze siła
militarna USA (Z formalno-prawnego punktu widzenia, nie da się już dziś
na Zachodzie, na przykład, wprowadzić kary śmierci lub zdelegalizować
homoseksualizmu). A do zerwania z Zachodem potrzebne jest silne państwo:
kontrolujące własną infosferę i gospodarkę oraz dysponujące
instrumentami działania w obydwu tych obszarach (choć niekoniecznie
całkowicie te obszary upaństwawiające); posiadające zdolną do
samodzielnego spełniania swoich funkcji armię i formacje pomocnicze oraz
zaopatrujący je własny przemysł; gospodarczo, na ile to możliwe,
samowystarczalne i niezależne – by móc znieść ewentualne sankcje; ze
zorganizowanym i wychowanym do surowości i ascezy społeczeństwem.
Andrzej Duda w żadnej z tych dziedzin nie przedstawia żadnej wartości, a
wręcz szkodzi na bezprecedensową dotychczas skalę. Gdyby natomiast
pojawił się kandydat niechby nawet umiarkowanie liberalny obyczajowo,
ale dążący do odtworzenia samodzielnej polskiej państwowości, to
należałoby go, mimo jego błędnych poglądów kulturowych, poprzeć „z
zaciśniętymi zębami”. Bowiem „obyczajówka” to nie wszystko.
Ideowo-kulturowa indolencja Dudy
Andrzej Duda patronuje i aktywnie uczestniczy w demontażu polskiej
państwowości i amerykanizacji narodu polskiego, w dziedzinie obyczajowej
zaś nie robi nic. A przecież nawet nie mając kompetencji – mógłby:
wiadomo już dziś na przykład, że pełnej ochrony życia ludzkiego na jego
prenatalnym etapie nie wprowadzi się w naszym kraju metodą
„parlamentarnego zamachu stanu”, przepychając „cichaczem” odpowiednią
nowelę odnośnej ustawy w sprzyjających okolicznościach, bo każda taka
próba wywoła masowy społeczny protest, zapewne zresztą przynajmniej po
części inspirowany z zewnątrz. Jeśli zaś nawet taka ustawa by przeszła,
to zainteresowani wykonywali by nielegalnie aborcje w podziemiu lub za
granicą, rozwinąłby się przemyt środków wczesnoporonnych itp. Taką
zmianę można wprowadzić jedynie wychowując społeczeństwo do ochrony życia poczętego
– tak by nawet po zwycięstwie politycznym liberałów, nie odważyli się
oni ruszyć ustawy chroniącej życie, w obawie przed jakimś „Majdanem” na
ulicach Warszawy. I tu właśnie pojawia się rola prezydenta, który mógłby patronować i animować kampanie społeczne mające uświadomić do odrzucenia aborcji.
Do tego nie są nawet potrzebne osobne kompetencje – wystarczy dostęp do
kamery i trochę kapitału na zbudowanie stosownego ruchu społecznego i
organizacji. Duda oczywiście nie przedsięwziął w tej (ani żadnej innej) dziedzinie zupełnie nic.
A gdyby pojawił się kandydat który takie działania by podjął, niechby
nawet był przy tym umiarkowanie liberalny geopolitycznie, to też – „z
zaciśniętymi zębami” – należałoby go poprzeć. Bo „obyczajówka”, choć nie
jest horyzontem tego co ma znaczenie, to jednak jest również ważna – by
utrzymać działanie machiny państwowej, potrzebny jest bowiem zdrowy,
żywotny, kulturalny i uporządkowany wewnętrznie lud, stanowiący jego
poddanych.
Podsumowując więc, Andrzej Duda nie przedstawia żadnej „wartości
dodanej” by na niego głosować; nie jest twórczym ośrodkiem w dziedzinie
kultury ani moralności, a hamulcowym dla liberalnych zmian też nie jest,
bo te za jego prezydentury rozwijają się w najlepsze – za czasów
Komorowskiego za chodzenie po ulicy z tęczową torbą na ramieniu można
było zostać pobitym, przez kilka lat rządów PiS takie tęczowe torby
nosić zaczęły powszechnie małe dzieci, młode kobiety i młodzież. I
rozkład ten będzie postępował również w przypadku pozostania Dudy przy
władzy – takie czy inne brzmienie jednej lub drugiej ustawy nic nie
zmieni, bo do określenia porządku społecznego nie wystarczy samo
istnienie ustawy (zwłaszcza gdy jest ona konserwatywna jedynie
powierzchownie – jak ma to miejsce w przypadku McRzeczpospolitej). Jeśli
chodzi zaś o status państwa polskiego i polskiej wspólnoty politycznej,
Andrzej Duda przejdzie do historii jako ten prezydent i najwyższy
zwierzchnik sił zbrojnych, który sprowadził do Polski ponownie obce
wojska, rozkręcił kampanię propagandową na rzecz społecznej
akceptacji tego faktu („Razem bezpieczni”), i przy każdej stosownej i
niestosownej okazji domaga się by przybyło do naszego kraju jeszcze
więcej obcych wojsk. Osoby na niego głosujące i go popierające, są za te działania współodpowiedzialne.
Także nie płaczcie, drodzy Koledzy-Katolicy, za rok lub dwa, że „Duda
nas oszukał” gdy ów zablokuje kolejną ustawę antyaborcyjną lub
„ulegnie” i zalegalizuje na przykład związki partnerskie. Bo dla każdego
niezaślepionego PiS-owską propagandą o rzekomo czyhającym za rogiem
„polskim Zapatero” taki rozwój wypadków jest oczywisty i łatwy do
przewidzenia. Ja Was jedynie przestrzegam…
Pozorna alternatywa Trzaskowskiego
Co zaś do „drugiej strony” wyborczej barykady, to również praktycznie wszyscy moi znajomi konserwatywni endecy deklarują głosowanie w drugiej turze wyborów prezydenckich na Rafała Trzaskowskiego, „bo będzie on wetował ustawy PiS” i „zapewni pluralizm
polityczny wobec groźby neo-sanacji”. Działanie takie nie ma sensu a
jedynym jego skutkiem będzie kompromitacja i dalsza izolacja na prawicy
osób i środowisk składających takie deklaracje.Jakie bowiem ustawy PiS
blokowałby prezydent Trzaskowski i czego dotyczyłby ów pluralizm?
Czy prezydent Trzaskowski blokowałby wazeliniarską politykę PiS wobec USA i państwa żydowskiego?
Czy prezydent Trzaskowski blokowałby działania rządu PiS wrogie wobec Rosji, Chin, Iranu i Białorusi? Czy blokowałby działania rządu PiS zmierzające do przekształcenia Ukrainy w antyrosyjską szpicę, nawet za cenę pogrążenia tego kraju w wojnie i zapaści cywilizacyjnej, a przy okazji cenzury polskiej pamięci historycznej i kompletnego upodlenia Polski wobec ukraińskich nacjonalistów?
Czy prezydent Trzaskowski blokowałby działania PiS zmierzające do
przekształcenia polskiej armii z instytucji mającej na celu zapewnienie
bezpieczeństwa własnego państwa w siły ekspedycyjne pozostawione do
dyspozycji Pentagonu i całkowicie zależne sprzętu z USA kupowanego na
dowolnie dyktowanych przez stronę jankeską warunkach? Czy blokowałby zwiększanie kontyngentu wojsk USA w naszym kraju? Czy prezydent Trzaskowski blokowałby działania rządu PiS całkowicie podporządkowujące polskie służby specjalne USA i zmierzające do przekształcenia Polaków i Kościoła katolickiego na Wschodzie w „zasoby bojowe” przeciw Rosji?
Czy prezydent Trzaskowski blokowałby działania rządu PiS podejmowane pod dyktando Ustawy 447 lub ambasador USA? Czy blokowałby szkodliwe dla Polski kontrakty na dostawy gazu skroplonego z USA i zakupy produktów jankeskiego przemysłu zbrojeniowego? Czy blokowałby otwarcie polskiego rynku na GMO z USA , ewentualną transatlantycką strefę wolnego handlu, dopuszczenie do Polski firm z USA deklarujących gotowość chipowania polskich obywateli?
Czy prezydent Trzaskowski blokowałby działania rządu PiS skierowane przeciwko Chinom, jak choćby ograniczenia dostępu dla firm chińskich do polskiego rynku telekomunikacyjnego na rzecz firm z USA? Czy blokowałby przedłużanie sankcji przeciwko Rosji i działania
mające sparaliżować jakąkolwiek komunikację i kontakty polsko-rosyjskie
(z ruchem turystycznym i wymianą kulturalną włącznie)?
Czy prezydent Trzaskowski paraliżowałby demoralizującą i otępiającą politycznie „politykę historyczną” PiS i chuliganerkę IPN? Czy blokowałby usuwanie
z przestrzeni publicznej upamiętnień ludzi i środowisk niepasujących do
PiS-owskiej ideologii ale twórczo zasłużonych dla Polski lub mających
heroiczną kartę walki z okupantem niemieckim lub męczeństwa doznanego z
jego strony? Czy prezydent Trzaskowski blokowałby PiS-owską
politykę heroizacji najbardziej samobójczych aktów w polskiej historii i
demoralizowania tym społeczeństwa i młodego pokolenia?
Czy Rafał Trzaskowski ma w którejkolwiek z tych spraw, bardzo
istotnych dla obecnej kondycji i przyszłości polskiej wspólnoty
politycznej, zdanie w czymkolwiek odmienne od PiS? Oczywiście nie –
panuje tu pełna zgodność między nim i obozem z którego wyrasta a obecnym obozem władzy. We wszystkich tych obszarach obóz obecnie rządzący i liberalna pseudoopozycja są w istocie jednym obozem, mianowicie politycznym monolitem.
W kwestii pogłębiania zależności naszego kraju od Waszyngtonu,
konfliktowania nas z każdym kogo nie lubi się w USA, oraz przyzwolenia
na dowolnie daleko idące poniżanie Polski przez każdego na kim zależy
Waszyngtonowi, cała kartelowa scena polityczna w Polsce jest monolitem i
działa jednolicie. W kwestii zatruwania polskiej świadomości
historycznej nienawiścią do wszystkiego co niedemokratyczne i jakkolwiek
powiązane z Rosją, w demoliberalnym kartelu politycznym również panuje
pełna zgoda – co najwyżej różnią się akcenty, bo dla jednych punktem
odniesienia będzie„niekomunistyczna lewica niepodległościowa”, dla
innych Piłsudski, a dla jeszcze innych skrajni nacjonaliści. Rafał
Trzaskowski zupełnie niczym się tu nie wyróżnia – ani zatem nie wnosi
żadnego pluralizmu, ani nie daje szansy na blokowanie szkodliwej
polityki PiS. W wymienionych kwestiach zapewne „wykazałby się
odpowiedzialnością” i wspierał nawet najbardziej szkodliwe i
ekstremistyczne działania PiS, a PiS równie „odpowiedzialnie” wspierałby
w tych obszarach równie szkodliwe i ekstremistyczne działania
prezydenta Trzaskowskiego. Ktoś tu chyba zapomniał, że w czasach Majdanu
PO występowała wspólnie z PiS a politycy obydwu partii razem jeździli
do Kijowa.
W czym Trzaskowski różni się od Dudy
Co natomiast zapewne blokowałby prezydent Trzaskowski i w jakich
obszarach stwarzał pluralizm, odróżniając się od obecnego obozu
rządzącego?
Blokowałby działania konserwatywne kulturowo (gdyby takie
były) oraz wspierał postmodernistyczny nihilizm i moralną patologię –
wojujący antykatolicyzm, aborcję, propagację zboczeń seksualnych i
degeneracji obyczajowej, „genderyzm” itp.
Blokowałby działania uderzające w liberalną międzynarodówkę
(gdyby takie były) – różnych Sorosów, TVN-y, „antyfaszystów” i wszelkie
lewactwo spod znaku walki z „patriarchatem”, „rasizmem”,
„menspreadingiem” etc.
Blokowałby politykę prospołeczną i solidarności społecznej
(nawet gdyby nabrała ona sensu) – przeciwstawiając temu ekonomiczny
liberalizm i interesy „młodych, wykształconych, z wielkich miast”.
Blokowałby PiS-owskie uderzenia w sądy i różne inne demoliberalne instytucje, koterie, korporacje, sitwy itp.
co z naszego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, bo wojenki
między PiS-owcami a liberalnymi prawnikami, nauczycielami czy
dziennikarzami nie są po prostu naszymi wojenkami.
Podsumowując: Rafał Trzaskowski nie przedstawia żadnej alternatywy
ani niczym nie odróżnia się od PiS w kwestiach znaczących dla państwa
polskiego i polskiej wspólnoty politycznej. Pluralizował by istniejący układ polityczny jedynie w ten sposób, że wzmacniałby w nim elementy liberalne i postmodernistyczne. Głosowanie na niego nie ma więc zwyczajnie sensu.
Co powinien reprezentować podmiot wart poparcia?
Osobiście nie głosowałem w pierwszej turze wyborów i nie zamierzam też głosować w ich drugiej turze. Po części dlatego, że nie akceptuję ustroju demoliberalnego i wyłaniania władzy metodą czteroprzymiotnikowych wyborów, ale przede wszystkim dlatego, że wśród kandydatów nie było polityka, którego program byłby atrakcyjny
w perspektywie tego, jakie są obiektywne potrzeby polskiej wspólnoty
politycznej, zaś głosowanie na tzw. „mniejsze zło” uważam za głosowanie z
pobudek tchórzowskich i nigdy bym się do czegoś takiego nie zniżył.
Żeby jednak nie poprzestać na krytykanctwie, przedstawiam poniżej zarys profilu kandydata (lub też ugrupowania), którego mógłbym poprzeć – nie tylko zresztą głosowaniem na niego, a nawet nie przede wszystkim głosowaniem na niego. Podmiot taki musiałby:
1. opowiadać się za protekcjonizmem oraz selektywnym interwencjonizmem gospodarczym, mianowicie odbudową państwowych przedsiębiorstw lub nacjonalizacją istniejących w strategicznych gałęziach gospodarki, a także stworzeniem warunków rozwoju małych przedsiębiorstw w pozostałych gałęziach gospodarki i ochroną krajowego rynku tam gdzie to zasadne.
„Idealną”strukturę gospodarczą wyobrażam sobie jako pewną, raczej
niewielką liczbę państwowych „molochów” w sektorach strategicznych i
wielkonakładowych (choć zapewne generowałyby one wyraźną większość PKB i
były kołem zamachowym gospodarki), pozostałe zaś jakieś 90%
zatrudnienia realizowałyby firmy rodzinne, prywatne sklepiki,
produkujące na własny użytek i na rynek lokalny gospodarstwa rolne,
zakłady rzemieślnicze i usługowe, różne kooperatywy, spółdzielnie etc. a
gospodarka pieniężna byłaby dodatkowo suplementowana przez ekonomię
wymiany, ekonomię współdzielenia, ekonomię daru itp.
Punkt ten obejmuje też wystąpienie z UE i WTO, co zresztą byłoby nieuniknione wobec niedopuszczania przez te gremia polityki protekcjonistycznej. Imperatywem jest tu względna autonomia i samowystarczalność ekonomiczna – w tym szczególnie w dziedzinie zdrowej żywności (bez GMO, chemizacji, przesadnej mechanizacji).
2. opowiadać się za protekcjonizmem i sanacją oraz rozumnym mecenatem w ideosferze; mam na myśli ograniczenie i metodyczne dążenie do całkowitego zablokowania zachodniej demoliberalnej propagandy
szerzonej za pośrednictwem różnych fundacji, „organizacji
pozarządowych”, „ośrodków analitycznych”, jak również popkultury,
wydawnictw, kinematografii, produkcji tak czy inaczej rozumianej
telewizji, internetu itp. Dziedzina ta to prawdziwa „stajnia Augiasza”,
bo żadna w zasadzie siła polityczna w Polsce nie miała dotychczas odwagi
jej dotknąć.
Należałoby zacząć choćby od takich kroków jak wymuszenie na
„wielkiej czwórce” (Google, Apple, Facebook, Amazon) szanowania polskiej
aksjologii, kultury, tradycji, religii i zaprzestania dyskryminacji
wedle własnego widzi mi się podmiotów działających na tych platformach
zgodnie z polskim prawem. Kolejna sprawa to zablokowanie coraz bardziej nachalnego propagowania wiadomych zboczeń seksualnych i ogólnej moralnej i obyczajowej degeneracji (np.
przez wyśmiewanie rodziny, dzietności, tradycyjnych obyczajów,
propagowanie hedonistycznych i egoistycznych postaw życiowych). Kolejna
rzecz od której warto by zacząć, to ograniczenie zalewu angielszczyzny przez ustawową ochronę języka polskiego na wzór Prawa Taubona.
W kolejnych etapach należałoby pomyśleć m.in. o stopniowej eliminacji tego co w Rosji i na Węgrzech nazywa się „zagranicznymi agentami”,
czyli różnych podejrzanych „fundacji”, „stypendiów” itp. przy pomocy
których różne frakcje zachodniej globalnej oligarchii urabiają sobie w
Polsce podwykonawców i zwolenników. Potrzebna byłaby też nacjonalizacja kinematografii i telewizji i odbudowa państwowych wydawnictw oraz ogólnokrajowej sieci księgarń
(może przez renacjonalizację EMPIK-u? „EMPIK w każdej miejscowości
powyżej 1000 mieszkańców”?) gwarantujących nie tylko dostęp do
wartościowych treści, które dziś są eliminowane w ramach
kapitalistycznej selekcji negatywnej, ale też zwyczajnie blokujących
zalew kapitalistycznej antykultury z jej wulgarnością, prymitywem,
demoralizacją etc. Należałoby też prowadzić intensywną kampanię przeciwko akceptacji dla przerywania ciąży
– gdy przytłaczająca większość społeczeństwa aktywnie domagałaby się
zmiany obecnego prawa w kierunku wyeliminowania takiej możliwości,
należałoby przywrócić normalność, zmieniając stosowną ustawę.
Etapem końcowym byłaby kontrola internetu na wzór chiński a następnie całkowita
eliminacja oligopolu GAFA i stworzenie własnego internetu – jeśli by
się dało, to we współpracy z innymi państwami „antyliberalnego
archipelagu”. Do tego też całkowita blokada różnych „Netflixów” i podobnego sortu liberalnej kloaki.
3. opowiadać się za wzmocnieniem władzy głowy państwa oraz tworzeniem alternatywnego pionu władzy, który stopniowo marginalizowałby znaczenie parlamentu
(którego kadencja powinna zostać skrócona, ordynacja zmieniona w ten
sposób by maksymalnie rozdrobnić jego skład i sparaliżować jego zdolność
decyzyjną, a kompetencje przesunięte na inne organa władzy). Zasada
demokratyczna, a już szczególnie w odmianie demokratyczno-liberalnej,
tym bardziej w wersji parlamentarno-gabinetowej, jest po prostu złym,
niefunkcjonalnym, zbyt energochłonnym, społecznie i kulturowo
rozkładowym paradygmatem rządzenia. Zastąpić ją należy zasadą
hierarchiczno-inicjacyjną, tak więc zasadą platonizmu politycznego,
łączącą decyzyjność i elastyczność struktury władzy. Elita władzy musi
być wyłaniana w drodze kooptacji w oparciu o kwalifikacje moralne,
merytoryczne, oraz o wniesione zasługi. Wart poparcia kandydat powinien
mieć program stworzenia takiego „zakonu politycznego” – czy to w
formie jakiejś „organizacji równoległej” do oficjalnych struktur władzy,
czy monopartii rządzącej, czy czegoś podobnego.
4. opowiadać się za odbudową podmiotowości zewnętrznej i strategicznej państwa polskiego. Warunkami początkowymi są: a) usunięcie obcych wojsk z terytorium państwa polskiego; b) wycofanie polskich wojsk z udziału we wszelkich agresjach USA i bloku zachodniego; c) zerwanie wszelkich kontraktów zbrojeniowych z USA i zaprzestanie zakupów tam sprzętu wojskowego (bonusowo jeszcze wydalenie urzędującego ambasadora USA, jeśli zachowywałby się tak jak obecna przedstawiciel tego państwa). To powinny być decyzje podjęte już „pierwszego dnia” po objęciu władzy. W dalszej kolejności należałoby: przywrócić poprawne stosunki z Rosją oraz, na ile by się dało, z Niemcami i Francją (warunkiem
w odniesieniu do tych dwóch ostatnich państw byłoby niewtrącanie się
przez nie do polskich spraw wewnętrznych i nie atakowanie polskiej
aksjologii), zacieśnić kontakty z Chinami i Turcją, odbudować polski przemysł zbrojeniowy, przywrócić prawidłową strukturę sił zbrojnych i dokonać militaryzacji narodu, wystąpić z NATO, inicjować budowanie bloku eurazjatyckiego wokół Nowego Jedwabnego Szlaku.
Te cztery punkty to absolutne podstawy. Ktoś, kto nie przedstawia w
żadnym z wymienionych obszarów nic sensownego, jako kandydat nie jest
wart zainteresowania i poświęcania mu naszego czasu. Nie ma znaczenia,
czy program taki „sprzedałby się wyborczo” – jeśli w danym momencie by
się nie sprzedał, powinno się prowadzić pracę organizacyjną i formacyjną,
do momentu gdy stanie się on możliwy do politycznego przeforsowania
(niekoniecznie bynajmniej drogą demokratyczno-wyborczą). Nawet jeśli
ktoś miałby do końca życia stać na takim stanowisku jedynie jako
jednostka, to należałoby pracować indywidualnie, bo po prostu są to postulaty słuszne.
Co warto by było, by reprezentował podmiot wart poparcia?
Wśród elementów pobocznych, które byłyby na pewno istotnymi
plusami, aczkolwiek dany podmiot nie musiałby koniecznie reprezentować
ich już na początku byłyby np.:
1. w gospodarce: imperatywy „bardziej być, niż mieć” i „małe
jest piękne”, czyli wytwarzanie na miarę potrzeb a nie chciwości i
pychy, odejście od niechby nawet wyrafinowanego epikureizmu ku zdrowej
ascezie i surowości, powrót do harmonii z naturą, promowanie
deglomeracji i odbudowy wsi, promowanie bankowości bez lichwy i odejście
od rynków tzw. „papierów wartościowych”.
2. w kulturze: zwrot ku formom symbolicznym, ezoterycznym, sakralnym, ponowne „zaczarowanie świata”.
3. w polityce: sakralizacja władzy, nadanie jej odniesień i
treści metafizycznych, zbudowanie dla niej formuł quasi-monarchicznych
(choć z zachowaniem elastyczności – w praktyce optymalny wydaje się
obecny model chiński, dawniej realizowany w faszyzmie, dający możliwość
dożywotniego sprawowania władzy, choć z periodyczną weryfikacją przez
„arystokratyczną” elitę).
4. w polityce zagranicznej: aktywne zaangażowanie w ramach
Globalnego Sojuszu Rewolucyjnego: Polska, jak w latach 1970., powinna
być bazą i dostarczać przeszkolenia i wsparcia dla bojowników walczących
z globalnym demoliberalizmem: zachodnioeuropejskich antysystemowców,
palestyńskich niepodległościowców, Hezbollahu, różnej maści
nieumoczonych zbrodniami islamistów, powinna być miejscem schronienia
dla zdrowych elementów uchodzących z Zachodu przed tamtejszym „państwem
terapeutycznym” i „kulturowym ubogacaniem” przez rapefugees – tak więc
np. rodzin zagrożonych odebraniem dzieci lub ich demoralizacją przez
tamtejsze państwa i ich instytucje, osób prześladowanych z powodów
religijnych lub światopoglądowych, czy po prostu niechcących żyć w
tamtejszym syfie (uważam, że można by nawet otworzyć się na ewentualnych
białych uchodźców z Afryki Południowej). Polska, jak Kuba, powinna
znaleźć sobie jakąś niszę (lekarze, księża, eksport broni, ochotnicy
wojskowi) i być w tej dziedzinie aktywna wszędzie tam, gdzie ludzie
powstają przeciw demoliberalnemu Systemowi i imperializmowi USA oraz
Zachodu.
6. w polityce socjalnej; odejście od bezsensownego
rozdawnictwa typu 500+ na rzecz podaży dóbr rzeczywiście potrzebnych i
sprzyjających prężności i żywotności społeczeństwa: tanich mieszkań dla
rodzin, pracy zdalnej dla rodziców, darmowego transportu publicznego,
wolnego dostępu do dóbr kultury w internecie itp.
5. w polityce historycznej: ogniskowanie jej wokół
wątków „tworzycielskich”, „pozytywnych”, „ekspansjonistycznych”,
„jednoczycielskich”, a także solidarności całej polskiej wspólnoty
politycznej, jej samowystarczalności i jej ciągłości historycznej, tak
więc jej organicznego charakteru – akcentować powinno się wątki
państwotwórcze, organizatorskie, przysparzające polskiej wspólnocie
politycznej potęgi i chwały.
Zestawiać się przy tym powinno różne koncepcje polskiego patriotyzmu:
patriotyzm Bolesława Śmiałego i patriotyzm biskupa Stanisława,
patriotyzm sarmacki i patriotyzm Oświecenia, patriotyzm Konfederacji
Barskiej i patriotyzm Stanisława Augusta, patriotyzm powstańców i
patriotyzm lojalistów, patriotyzm romantyków i patriotyzm pozytywistów,
patriotyzm tych którzy polskością się upajali i tych którzy z polskością
się zmagali, patriotyzm Piłsudskiego i patriotyzm Dmowskiego,
patriotyzm Emigracji, patriotyzm podziemia i patriotyzm legalistów jak
Piasecki, patriotyzm Gomułki i patriotyzm Wyszyńskiego, patriotyzm
Jaruzelskiego i patriotyzm „Solidarności”. Te wszystkie koncepcje
powinno się konfrontować, zderzać, rozważać ich wszystkie „pro” i
„contra” – w kinematografii, w szkołach, w publicystyce, w eseistyce
historycznej, w teatrze, w debatach publicznych i w telewizji.
Chodziłoby o to, by polityka historyczna nie była ideologizowaniem
historii, by nie wychowywała zideologizowanych fanatyków z
ideologicznymi klapkami na oczach, lecz by kształciła rozumność i
dojrzałość polityczną i wychowywała naród świadomy swych osiągnięć i
błędów, mocnych stron i niedostatków, potrafiący świadomie decydować o
sobie, rozumiejący treść i znaczenie swoich wyborów, oraz umiejący sobie
wyjaśnić dlaczego są one właśnie takie a nie inne.
To już jednak oczywiście bardziej śmiała i dalekosiężna wizja.
Ronald Lasecki
Za: http://xportal.pl/?p=37068