Wybory prezydenckie praktycznie zakończone. Nie głosowałem z przyczyn pryncypialnych, zatem na całość patrzę trochę z boku.
To, co widzę, zasmuca i prowadzi do nader negatywnych wniosków.
Po
pierwsze: już Paweł Popiel ostrzegał, że dopuszczenie do głosowania
klas politycznie nie wyrobionych doprowadzi do katastrofy. I doprowadza,
gdyż ostatecznie wybrano spomiędzy dwóch kandydatów, którzy nie są
godni urzędu, o który się ubiegają. Nikt nie czytał programów. Nie mam
co do tego złudzeń – jak zawsze, zdecydowały emocje i to, czy ktoś uważa
się za „nowoczesnego Europejczyka” (z prowincji, ale zawsze), czy też
woli 500+. Społeczeństwo dało się podzielić na trwałe, a jedynym
łączącym je mianownikiem jest właśnie brak politycznego wyrobienia.
Po
drugie: Polska prawica tego się musi nauczyć od lewicy, że lewica
przynajmniej wie co reprezentuje i z kim walczy. Prawica operuje
hasłowo. LGBT, komunizm, Unia Europejska. Ale mało w niej refleksji nad
samą istotą demokracji, jej złem, wadami, politycznym chaosem, który
kreuje i dzieleniem społeczeństwa, które powoduje. Brak namysłu nad
zbudowaniem silnego zaplecza medialnego i finansowego (poważnie chcemy
wygrać wybory mając za sobą dwie lub trzy, zacne wprawdzie, tak zwane
telewizje internetowe na YouTube przeciw całej machnie propagandowej
TVN, TVP lub Polsatu?). Nie możemy się oderwać od myślenia w kategoriach
walki sejmowej czy wyborów. Więc zamiast poświęcić czas na lepsze
przygotowanie, wystawiamy kandydata i stajemy do walki na wpół gotowi,
pełni wiary i chęci, ale bez oręża, na arenie przygotowanej i
kontrolowanej medialnie, finansowo oraz politycznie przez przeciwnika. I
na jego warunkach. Po czym przegraną mniejszą od poprzedniej uważamy za
sukces na miarę bitwy nad Wisłą.
Przegrana
nigdy nie jest lepsza lub gorsza. Nigdy nie przyniesie korzyści ani nie
oznacza zwycięstwa. Jedyne, co może dać dobrego, to odpowiedź na
pytanie o własną słabość i jej przyczyny. Dopóki prawica będzie grać w
grę opartą na warunkach przeciwnika – nie wygra, tym bardziej, że przez
70 lat praktycznie nie istniała, z kolei ostatnie 30 uczy się na nowo
wznosić wytarte sztandary sprzed 1939, godne wprawdzie, ale skrojone na
tamtą miarę. Wielka Polska Katolicka? Pięknie, ale jak chcemy o to
zabiegać w sytuacji, gdy coraz więcej osób nie utożsamia się z
Kościołem, biskupi kłaniają się tolerancji i relatywizmowi, a niektórzy
skandujący wszystkie te piękne hasła nie są w stanie wymienić 5
przykazań kościelnych? Jak odciągnąć ludzi od 500+? Bo przecież nie
analizą ekonomiczną, która chłopa z byłego PGRu nic nie obejdzie. I tak
dalej… Można wprawdzie popierać kogokolwiek i dorabiać do tego ideologię
realizmu – tak, jak robiły to za czasów PRL moralne karły spod znaku
Piaseckiego – ale to nie będzie prawica, a polityczna prostytucja.
Wyrobienie
polityczne potrzebne jest w pierwszej kolejności polskiej prawicy.
Jeżeli chce się myśleć poważnie o zmianach, to najpierw wypada zacząć od
formacji własnych szeregów i przygotowaniu mocnego zaplecza. I jeszcze
więcej formować i edukować, a potem znów formować. Nie wolno liczyć
czasu, to tylko przeszkodzi. Cykl od jednych wyborów parlamentarnych do
kolejnych, a potem samorządowych, prezydenckich, a potem od nowa – to
odciąganie uwagi od pracy, którą musimy wykonać. A jest jej ogrom. Czasu
mamy tyle, ile potrzeba, gdyż grając na warunkach narzuconych przez
przeciwnika tylko go zmarnujemy.
Wybory
na chwile obecną wygrywa Andrzej Duda, ale nawet gdyby przewagę zdobył
p. Trzaskowski, dla nas nic to nie zmienia: prawica je przegrała. I to z
kretesem – ponownie bowiem dała się wciągnąć w grę przygotowaną przez
tych, których winna jest zwalczać. Kulminacją kapitulacji – nazwę rzecz
po imieniu, było wezwanie do głosowania na obecnego prezydenta, które
pojawiło się ze strony, z której najmniej bym się tego spodziewał. Przez
ostatnie kilka lat krytykowany, nagle z powodów, których nie rozumiem,
zajął on pozycję objawionego obrońcy Polski i Krzyża… To niepoważne, a
przyniesie więcej zła niż pożytku: skompromituje nas bowiem na lata. Nie
tędy droga.
Najważniejsza
z tych wyborów lekcja dla prawicy to trwać przy dogmatach. Zdefiniować
kim jesteśmy i kim być chcemy. Dać sobie czas na formację i budowanie
zaplecza. Nie dać się więcej wciągać w karczemne awantury wyborczych
hochsztaplerów, będące stratą czasu i energii. Pamiętać, że jedyne, co
konserwatyzm może unicestwić, to kompromisy, na które się zgodzi; to
będzie jego polityczne samobójstwo.
Tyle
dobrego, że ów napływ piany bitej przez demokratów właśnie się kończy,
zatem można spokojnie wrócić do pracy, która przyniesie więcej dobra niż
spory o to, kto tym razem dostąpi zaszczytu zajęcia miejsc w
poczekalniach USA lub Niemiec. I do tego namawiam: do pracy na rzecz
zwycięstwa, tym razem tego prawdziwego.
Mariusz Matuszewski