Był człowiekiem postawnym, korpulentnym,
na pewno nie przypominał jednak grubego cherubina z legendy. Miał jasne
oczy – mówiło się, że jego wzrok zdawał się przenikać w głąb ludzkiej
duszy. Ojciec Tomasz z Akwinu był spokojnym i cichym zakonnikiem,
którego głos kontrastował z jego posturą.
Urodzony 22 listopada 1224 roku w Rocasecca w południowo-wschodniej
Italii, w krainie która do końca XIX wieku znana była jako Królestwo
Obojga Sycylii, Akwinata mógłby pomieścić na swej tarczy rycerskiej
połowę znaków herbowych Europy. Biorąc pod uwagę fakt, iż spokrewniony
był z Fryderykiem II, władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego, samo jego
urodzenie predestynowało go do zostania rycerzem lub opatem
benedyktyńskim. Widoczne od wczesnego dzieciństwa zamiłowanie do
modlitwy wskazywało jednak, iż jego przeznaczeniem nie jest życie
średniowiecznego rycerza i wielkiego władcy. Wysłany przez rodzinę jako
chłopiec na naukę do słynnego klasztoru na Monte Cassino, stanowczo
opierał się planom uczynienia z niego mnicha benedyktyńskiego, a
następnie wyniesienia do rangi opata, co wydawało się odpowiadać zarówno
jego powołaniu zakonnemu, jak i wysokiemu urodzeniu.
Uwięziony przez rodzonych braci
Stać się miało jednak inaczej. Po mniej
więcej pięciu latach studiów na uniwersytecie w Neapolu, Tomasz
przyłączył się do zakonu kaznodziejskiego. Dominikanie, podobnie jak
franciszkanie, byli zakonem żebrzącym. Zamiast prowadzić spokojne życie
na uprawianych przez siebie samych i swych dzierżawców ziemiach
klasztornych, zapełniali drogi i ulice europejskich miast, głosząc
Ewangelię Chrystusową i żyjąc z jałmużny udzielanej im przez wiernych.
Owi noszący białe habity ludzie byli duchowymi synami św. Dominika,
który zainicjował na zachodzie Hiszpanii i południu Francji krucjatę
przeciwko albigensom, zwodniczej sekcie powstałej w Afryce Północnej i
zdobywającej stopniowo coraz więcej zwolenników w południowej Francji.
Heretycy mieli zostać poskromieni dopiero dzięki potędze różańca i
męstwu chrześcijańskiego rycerstwa.
Jednak duchowieństwo diecezjalne nierzadko odnosiło się do dominikanów z
podejrzliwością, widząc w nich zagrożenie dla spokoju żyjącego
zasadniczo z pracy na roli społeczeństwa. Dominikanie nie byli
rolnikami, byli żebrakami. To, że potomek znakomitego rodu mógłby
odrzucić swą spuściznę, by przyłączyć się do owych pstrokatych „psów
Pańskich” – dominicanes – stanowiło zniewagę dla dumy braci Tomasza.
Porwali go więc i przyprowadzili siłą do rodzinnego zamku w Rocasecca.
Przez rok był tam niejako więźniem, traktowanym co prawda ze względami
należnymi jego stanowi, niemniej jednak pozbawiony był swobody. Upierał
się przy noszeniu swego dominikańskiego habitu.
Powszechnie znana jest opowieść o tym jak jego bracia, pragnąc przełamać
upór, sprowadzili do jego komnaty prostytutkę, mając nadzieję, że
skuszą go w ten sposób do porzucenia swych planów. Słyszeliśmy też
zapewne o tym, jak Tomasz, porwawszy z kominka płonące polano, wygnał
kobietę ze swej komnaty, wypalając następnie na drzwiach znak krzyża.
Hagiografowie sugerują, że od tego momentu Tomasz nie odczuwał już pokus
cielesnych, ja jednak skłonny jestem podejrzewać, że już wówczas był od
nich wolny. Był szczerze rozgniewany tą zniewagą okazaną jego osobie.
Biedna kobieta ze strachu omal nie straciła zmysłów. Kto wie, może
doświadczenie to skłoniło ją do porzucenia dotychczasowego sposobu
życia? Wiarygodność tej historii zdaje się potwierdzać kult, jakim
otaczali Tomasza miejscowi wieśniacy oraz szlachta na długo zanim został
wyniesiony do chwały ołtarzy.
„Milczący wół” kiedyś przemówi…
Prawdopodobnie dzięki pobłażliwości swej
matki Tomaszowi udało się uciec z aresztu i wkrótce pojawił się w
Paryżu, gdzie odbywał nowicjat i pobierał nauki. Później udał się do
Kolonii, gdzie jego mistrzem został sam Albert Wielki i gdzie przyjął
święcenia kapłańskie, prawdopodobnie w roku 1250 lub 1251. Choć był dość
małomówny, już wówczas zaczęły szerzyć się pogłoski o jego geniuszu.
Jeden ze współnowicjuszy zaoferował mu pomoc w nauce, mylnie biorąc jego
milczenie za przejaw tępoty umysłowej, szybko jednak role się
odwróciły. Choć przez współbraci nazywany był „Milczącym wołem”, Albert
Wielki trafnie ocenił jego zdolności wygłaszając przy tym przepowiednię,
że „pewnego dnia ten «Milczący wół» zaryczy, a ryk jego usłyszy cały
świat”.
Wysłany na uniwersytet paryski, najbardziej prestiżową uczelnię
ówczesnego świata, Tomasz spędził w stolicy Francji siedem lat,
nauczając i pisząc. Był do tego stopnia zaabsorbowany swą pracą, że
nigdy nie nauczył się francuskiego. Mówił jedynie po łacinie i w
rodzinnym dialekcie włoskim. Po latach powrócił do Neapolu, potem udał
się do Orvieto i Rzymu, miejsca pobytu zmieniając zgodnie z poleceniami
swych przełożonych, następnie na kolejne trzy lata udał się do Paryża,
po czym powrócił ostatecznie do Neapolu. Wezwany na sobór do Lyonu,
wyruszył w drogę na północ, podróżując na ośle. Stan jego zdrowia
pogorszył się jednak i umieszczony został w opactwie cysterskim w
Fossanova, gdzie zmarł 7 marca 1274 roku. Jego kanonizacja była jedną z
najszybszych w historii Kościoła.
Życie św. Tomasza nie było długie, nie trwało nawet 50 lat, jednak jego
pisma teologiczne i filozoficzne zająć mogłyby z powodzeniem dwie lub
trzy długie półki biblioteczne. Jego energia wydawała się być
niespożyta. Kim jednak był ów człowiek, tak cichy, tak spokojny i
zwyczajny w stylu życia, tak rzeczowy w argumentacji, a równocześnie
spieszący niemal bez wytchnienia z jednego kraju do drugiego, z miejsca
na miejsce?
Nagle huknął pięścią w królewski stół!
Jako że św. Tomasz sam mówił o sobie
bardzo mało, większość informacji na jego temat pochodzi od ludzi mu
współczesnych. W ostatnich dwudziestu latach swego życia był osobą
publiczną, powszechnie szanowaną ze względu na erudycję oraz mądrość –
żył więc niejako na oczach wszystkich. Z rzadka jedynie zdarzało mu się
dać wyraz swym uczuciom w pieśni, a poetyckość jego tekstów
liturgicznych na uroczystość Bożego Ciała pozostaje do dziś niedościgłym
wzorem, łącząc w sobie prostotę z najwznioślejszym liryzmem.
Przyswoiwszy sobie mądrość ojców Kościoła oraz oczyszczone przez zawarte
w Piśmie św. Objawienie dziedzictwo klasycznej Grecji oraz Rzymu,
zdawał się łączyć w sobie całą dostępną ludzkości wiedzę. Gdy pewnego
razu zaproszony został na ucztę przez króla Francji św. Ludwika, do tego
stopnia zaabsorbowany był swymi myślami, że niemal nie dostrzegał swego
otoczenia, aż nagle niespodziewanie uderzył pięścią w stół, strącając
na podłogę naczynia i wykrzykując triumfalnie: „I w ten sposób
manichejczycy zostaną pokonani!”. Zamiast skarcić swego gościa za złe
maniery, świątobliwy król wezwał bezzwłocznie skrybę, by spisał
argumentację Tomasza, zanim ten ją zapomni. Był to szlachetny gest
szlachetnego człowieka – choć bez wątpienia zbędny.
Pamięć św. Tomasza była zdumiewająca. Jako młody człowiek pisał sam i
kilka z jego rękopisów zachowało się do dziś. Jego pismo uznawano za
niewyraźne i wręcz niemożliwe do odczytania. Myślał szybciej niż pisał. W
późniejszym okresie ograniczał się do dyktowania, przy czym często
jednemu lub dwóm sekretarzom równocześnie, i to tekstów dotyczących
różnych kwestii. Zdarzało się nawet, choć rzadko, że dyktował czterem, a
przynajmniej jeden raz pięciu sekretarzom, którzy zapisywali jego
kunsztowne argumenty o niezrównanej głębi, podczas gdy on sam siedział z
głową opuszczoną na piersi i z zamkniętymi oczyma.
Bomba wybucha w XX wieku
Niech mi będzie wolno powiedzieć to bez
ogródek – św. Tomasz był najwybitniejszym teologiem i filozofem, jakiego
znał świat. W pewnym sensie każdy myśliciel jest „produktem” swej
własnej epoki. Jest to nieuniknione, w św. Tomaszu było jednak coś,
dzięki czemu wyłamywał się z tej reguły. Mniej więcej 40 lat temu,
zwracając się do zgromadzenia American Catholic Philosophical Society,
msgr Geral Phelan, jeden z najwybitniejszych tomistów tego stulecia
stwierdził, że św. Tomasz lepiej rozumiany jest w wieku XX niż w jego
własnej epoce. Choć nie posiadam tekstu tego wystąpienia, mogę
domniemywać, jako że sam studiowałem pod jego kierownictwem, że miał on
na myśli doktrynę św. Tomasza o bycie.
W czasie gdy Zachód pogrążony był po II wojnie światowej w lęku i rozpaczy, we Francji oraz Niemczech narodził się egzystencjalizm. Święty Tomasz zaś „napomina” nas: „Nie zadręczajcie się o życie, jak to czynili Jean Paul Sartre i Martin Heidegger, ale radujcie się nim, ponieważ imieniem Boga jest «Jestem Który Jestem», jak sam powiedział do Mojżesza z gorejącego krzewu: «Tak powiesz synom Izraela: Jestem posłał mnie do was»”. Natchniona wiarą metafizyka Akwinaty była prawdziwą bombą spuszczoną na świat intelektualny owych czasów. Bomba ta wybuchła jednak dopiero w wieku XX. Na początku 20. stulecia, gdy Europa opętana była przez sceptycyzm i racjonalizm, słynny Etienne Gilson właśnie u św. Tomasza znalazł jedyne zdrowe podejście do tego, co określał mianem „problemu poznania”.
Święty Tomasz zachęca nas, byśmy podeszli do otaczającego nas świata
kierując się zmysłami oświeconymi przez intelekt. W ten sposób
odkryjemy, że to co istnieje, istnieje naprawdę, a na tym podstawowym
przeświadczeniu opiera się cała zdrowa filozofia. Wracając raz jeszcze
do postaci Gilsona – kiedy wielu chrześcijańskich i niechrześcijańskich
filozofów negowało prawdziwość chrześcijańskiej filozofii, Gilson
zachęcał ich, by przyjrzeli się historii, nie całej historii myśli
chrześcijańskiej, ale historii streszczonej w wyjątkowy sposób w osobie
św. Tomasza. Tam gdzie jest on najbardziej teologiem, jest też w
największym stopniu filozofem. Tam gdzie jest w największym stopniu
człowiekiem rozumu, tam jest najbardziej człowiekiem wiary. Nie
rozdzielając nigdy dwóch objawień danych przez Boga człowiekowi,
objawienia poprzez stworzony przez Niego świat oraz Objawienia poprzez
Jego Słowo, Akwinata łączy je we wspaniałą jedność.
„Dobrze o Mnie napisałeś”
Nieżyjący już dr Marshall McCluhan,
uważany niegdyś za guru rewolucji telewizyjnej i traktowany przez
„Time’a”, „Newsweeka” i „Fortune” jako zwiastun nowej epoki, zapytany
został kiedyś przez kanadyjskich biskupów, co mogłoby pomóc im w
zrozumieniu fenomenu współczesnych środków przekazu. „Lektura De
spiritualibus creaturis” – odpowiedział. Człowiek współczesny, dzięki
swej technice, zbliża się (choć nigdy jej nie osiągnie) do kondycji
aniołów. Człowiek jest w coraz większym stopniu odcieleśniony, żyjąc w
stworzonym przez siebie świecie sztuczek elektronicznych, w coraz
większym stopniu oddzielającym go od ciała.
Głównym problemem apologetycznym jest obecnie konieczność głoszenia
opartej na dogmacie o Wcieleniu religii odcieleśnionemu człowiekowi. Tak
twierdził świętej pamięci Marshall McCluhan, konwertyta, który
codziennie przystępował do Komunii św. Wyznał mi jednak z ironią, że
jego dostojni rozmówcy nie mieli najmniejszego pojęcia, o czym mówił.
Podkreślał, że chcąc zrozumieć gwałtowny rozwój środków przekazu, musimy
najpierw zrozumieć pogląd św. Tomasza na proces myślowy jako
komunikację. Inspiracją dla nauczania Akwinaty w tej kwestii była
doktryna o Trójcy Świętej: na początku było Słowo. Dominikanin jak
zawsze wydaje się tu nas wyprzedzać, podobnie jak wyprzedzał swoją
epokę.
Cofając się na moment do reformacji i negowania doktryny o
transsubstancjacji widzimy, w jaki sposób Kościół posłużył się na
Soborze Trydenckim teologią św. Tomasza, aby wyjaśnić tajemnicę
Sakramentu Ołtarza i rzeczywistej obecności Zbawiciela pod postaciami
chleba i wina. W Trydencie Suma teologiczna umieszczona została na
głównym ołtarzu. Również sam św. Tomasz złożył u stóp ołtarza swój
Traktat o Eucharystii, podczas pokornej modlitwy do Chrystusa.
Znajdujący się nieopodal brat usłyszał wówczas dobiegające z krucyfiksu
słowa: „Tomaszu, dobrze napisałeś o Moim Ciele oraz Krwi”. Sam św.
Tomasz nie opowiedział o tym oczywiście nikomu, był jednak postacią
dobrze znaną i – jak już pisałem – obserwowaną przez swych
współczesnych. Pomimo więc, iż sam zachowywał milczenie, już za życia
cieszył się sławą świętego.
Liczy się nie opinia ludzi, ale prawda
Będąc postacią o formacie ponadczasowym,
zaangażowany był również w wydarzenia własnej epoki. Chrześcijaństwo
zmierzyć musiało się wówczas ze skrajną postacią arystotelizmu, która
przeniknęła do Europy poprzez pisma Awerroesa. Jego europejscy
zwolennicy głosili wieczność świata, negowali Bożą Opatrzność, odrzucali
nieśmiertelność jednostkowej duszy. Święty Tomasz zbił ich argumenty
publicznie podczas dysputy w Paryżu, kończąc swą mowę skierowaną
przeciwko Sigerowi z Brabantu słowami: „Odpowiedzieliśmy ci argumentami
filozofów. Jeśli w dalszym ciągu atakować pragniesz wiarę, nie czyń tego
szepcąc po kątach z niedorostkami, ale wystąp publicznie, a odpowiedź
dam ci albo ja, albo ktoś bardziej godny by wystąpić w jej obronie”.
W naszych czasach, które gardzą zarówno rozumem, jak i wiarą,
potrzebujemy Akwinaty bardziej niż kiedykolwiek. W epoce, która kieruje
się ulotnymi opiniami kształtowanymi przez media i która szczyci sie
swym sekularyzmem, u św. Tomasza odnaleźć możemy zarówno zasady, jak i
konkluzje, zdolne do rozproszenia ciemności, w jakich się obecnie
znajdujemy. Pierwszym krokiem powinno być ponowne oparcie naszych
uczelni na zasadzie św. Tomasza, która powinna stać się naszym hasłem.
Przejął ją on od Arystotelesa i uczynił własną: „Celem filozofii nie
jest poznanie, co ludzie uważają, ale na czym polega prawda”. A czym
jest prawda? Takie pytanie zadał Piłat Chrystusowi, będącemu Drogą,
Prawdą i Życiem. Prawda ta, naucza św. Tomasz, jest jednym z Bogiem,
ponieważ Bóg jest Prawdą. Po drugie, polega ona na zgodności intelektu
człowieka z prawdziwą naturą rzeczy. I na koniec, prawda opiera się na
swej przyczynie, na samej istocie porządku naturalnego, stworzonego z
miłości przez Boga. Ten porządek natury oraz jego Stwórca zostali
ukazani poprzez geniusz pokornego dominikanina.