Polskie
wesela to temat na wiele tomów rozpraw. Z jednej strony są tak różne, że
trudno o zabawę na dwóch takich samych; z drugiej jednak strony mają
coś, co łączy zbyt wiele z nich – często zmieniają się w festiwal żenady
nieprzystającej do rozumu i godności człowieka.
Wesele. Do mało której sytuacji tak bardzo pasuje powiedzenie nie szata zdobi człowieka. To
właśnie tutaj pięknie wystrojone kobiety uczesane jak w żadnej innej
sytuacji i ubrani w najlepsze garnitury mężczyźni przekraczają normy,
które poza obszarem weselnej sali nie są akceptowane przez jakiekolwiek
środowisko pragnące uchodzić za wysmakowane lub po prostu przyzwoite.
Ciotki i przyjaciółki jeszcze przed
kilkudziesięcioma minutami robiły wszystko, by łzy wzruszenia nie
zniszczyły ich mozolnie przygotowywanego makijażu. Technik jest wiele,
od przygryzania warg przez wznoszenie oczu ku górze, aż po nieśmiertelne
wachlowanie ręką twarzy. Te, którym się ta trudna sztuka nie udała
ocierają chusteczką kąciki oczu i policzki zostawiając na niej tym samym
brązowe ślady fluidu mającego zakryć niedoskonałości cery. Trudno
dziwić się ich emocjom, przecież właśnie w tym momencie, w tej oto
przecudnej chwili nasza ukochana, tak niewinna – dajmy na to – Krysia
składa przysięgę miłości, wierności i uczciwości na wieki.
Dlatego tym bardziej trudno się nie dziwić,
że ta podniosła, spowita niesamowitą estymą chwila odchodzi w
zapomnienie niczym zeszłoroczna choinka w momencie przekroczenia progu
sali weselnej. Tam dochodzi do scen, w których żaden dojrzały człowiek w
innych okolicznościach nie brałby udziału. A jednak jest w weselach coś
takiego, że ludzie pozwalają sobie na więcej, ich granice wstydu i
poczucia żenady niebezpiecznie się poszerzają uwypuklając głęboko
skrywane atawizmy.
Któż nie widział na własne oczy
(choćby przeglądając YouTube) niezwykle „śmiesznych” zabaw polecających
na tym, że kobieta przeciąga surowe jajko z jednej nogawki swojego
partnera do drugiej? Albo kto choćby nie słyszał o niesamowicie
„zabawnej” konkurencji weselnej, kiedy to panowie rywalizują ze sobą w
przepychaniu pomarańczy za pomocą banana uwieszonego między nogami? Kogo
nigdy nie przeszły ciarki żenady wywołane widokiem weselnych wujków
oraz bliższych i dalszych kuzynów stających w szranki w zawodach picia
wódki na czas?
Czy wątpliwej jakości nagroda
(zazwyczaj butelka wódki) lub kilkuminutowa tania popularność są warte
podeptania własnej godności? Skąd wzięła się powszechność wszędobylskiej
weselnej obsceniczności? I dlaczego mało kto na to reaguje?
Jest coś demonicznego w tych
wulgarnych zabawach, mających miejsce chwilę po przepięknym i niezwykle
głębokim akcie składania przez samym Bogiem przysięgi bezwarunkowej
miłości do końca życia. Jakby sam szatan już w pierwszych chwilach
starał się splugawić tę niesamowitą rzeczywistość miłości sprowadzając
ją jedynie do sfery seksualnej, mało tego – przejawiającej się w
najbardziej plugawy sposób.
Ruchy frykcyjne, symulacje stosunków
seksualnych, niedwuznaczne nawiązania do erotyki, „łamanie tabu”, a to
wszystko przy donośnym rechocie i afirmacji zgromadzonych gości. Czy
można sobie pozwolić na większą niestosowność?
Jak do miłości ma się „taniec” w
pozycji leżącej, który w wykonaniu pijanych już najpewniej gości kończy
się na udawanej kopulacji? Co wspólnego z wiernością ma bieganie po sali
w celu rozebrania losowych mężczyzn z poszczególnych, wskazanych przez
wodzireja, elementów garderoby? Czy uczciwe ze strony Pana Młodego jest
uprzedmiatawianie swojej świeżo poślubionej żony i wskakiwanie pod jej
suknię w ramach tzw. oczepin?
Dlaczego tak mało jest osób, które
wprost potrafiłyby powiedzieć stanowcze „nie”? Dlaczego nawet mężowie i
ojcowie Panien Młodych przyzwalają na te wszystkie obsceniczne gesty i
ruchy w ich kierunku?
Winny jest przede wszystkim strach
przed ostracyzmem. Lęk przed reakcją bliskich (najczęściej pełną presji i
wyrzutu) potrafi być paraliżujący, dlatego instynkt stadny nie pozwala
na interwencję nawet osobom z gruntu przekonanym o naganności
bezwstydnych zabaw.
Warto jednak pamiętać, że nie
jesteśmy zwierzętami żyjącymi w stadach, dającymi ponosić się atawizmom,
tylko ludźmi osadzonymi w konkretnym, cywilizowanym – zdawałoby się –
społeczeństwie.
Mateusz Ochman