Od
tego momentu nasze rozważania muszą zmienić trajektorię, po której są
prowadzone. Dotychczas bowiem poruszaliśmy się w obszarze zadań, które –
aczkolwiek niezmiernie trudne, czego nie ukrywamy – dadzą się jednak
zaplanować i mogą być podejmowane po koleinach i według metod w zasadzie
znanych i sprawdzonych, przynajmniej w innych przedsięwzięciach. Teraz
natomiast wchodzimy na taką stromiznę i w takiej mgławicy, że niepodobna
tu niczego planować, zaś wyobrazić sobie można jedynie w bardzo
ogólnych zarysach i to raczej w aspekcie tego, do czego dążymy, aniżeli
logistyki działań. Teoretycznie możemy to określić jako „filozofię
Als-Ob”, czyli „jak-gdyby” było możliwe to, czego chcemy.
To
założenie jest nam potrzebne również dlatego, żeby móc ostatecznie
pogrzebać ową żałosną propozycję „królewistów” pragnących przez
referendum czy inny trik demokratyczny doprowadzić do nałożenia
demokracji królewskiej „czapki” bez zmieniania istoty tego systemu,
czyli rządów partyjno-plutokratycznych. Taki bezsilny, „malowany” król
byłby jedynie pacynką politykierów i bankierów oraz notariuszem ustaw
uchwalanych przez zdegenerowane parlamenty. Musimy więc postawić sprawę
jasno: najpierw Kontrrewolucja, najpierw obalenie tego nikczemnego
systemu, a dopiero później ustanowienie Monarchii. Najpierw trzeba
przygotować plac pod Tron, potem dopiero go wznieść, a na samym końcu
wprowadzić nań Króla.
Przyjmujemy
więc jako punkt wyjścia przypuszczenie, że akcja podjęta w dwu
zarysowanych wyżej kierunkach powiodła się, to znaczy nasz hipotetyczny
„polski Monck” odnalazł się i pociągając za sobą armię zrobił, co
trzeba, czyli dokonał Kontrrewolucji obalając system demoliberalny, jak
również znaleźli się biskupi, którzy poparli tę akcję, błogosławiąc ją
można rzec, tak samo jak ongiś biskupi hiszpańscy poparli Última Cruzada
Española. Jeżeli cywilny i paramilitarny ruch monarchistyczny będzie
wówczas na tyle mocny, aby wystąpić czynnie razem z armią (tak jak
karlistowscy requétes w Hiszpanii), to mogą wspólnie zawiązać Akt
Konfederacji Królestwa Polskiego, Generalność tej konfederacja – pod
naczelnym zwierzchnictwem „Moncka” – będzie władzą tymczasową w okresie
przejściowym. Jej najważniejszym – choć trudno powiedzieć czy
chronologicznie pierwszym – zadaniem będzie ustanowienie królestwa. Ale
jak to: królestwa bez króla? Tak, nie ma innego wyjścia, bo przecież,
przypomnijmy po raz ostatni, nie mamy ani prawowitego dziedzica korony,
ani nawet „mocnego” pretendenta. Nawet roztropny Edmund Burke pisał, że
kontrrewolucja we Francji będzie musiała być najpierw dyktaturą
wojskową, która zaprowadzi porządek, a dopiero po tym zwróci tron
następcy Ludwika XVII. Nie jest to zatem rzecz niemożliwa i to nie tylko
dlatego, że możemy wskazać faktyczne precedensy, ale również dlatego,
że monarchia to naprzód INSTYTUCJA, a dopiero potem OSOBA.
Poza
tym, najdonioślejszym, aktem władza tymczasowa Konfederacji nie powinna
niczego przesądzać co do konkretnego kształtu instytucjonalnego
królestwa. Owszem, powołani przez nią najwybitniejsi uczeni mogą, a
nawet powinni, przygotowywać projekty ustaw kardynalnych, ale właśnie
jedynie projekty, bo królowi nie można niczego narzucać. Jeśli chodzi o
bieżące rządzenie, to rząd będzie powoływany przez Konfederację i przed
nią odpowiedzialny, parlament w dotychczasowym kształcie przestanie
oczywiście istnieć (a zatem dekrety regulujące sprawy konieczne wydawać
będzie rząd), samorządy i sądy będą działać na dotychczasowych zasadach.
Jeżeli
do tego czasu nie nastąpi Polexit albo UE nie rozpadnie się sama, to
oczywiście Polska wystąpi z niej; zresztą wówczas naprawdę nowy stan
rzeczy w państwie będzie „złamaniem” wszelkiego prawa unijnego, więc i
tak by nas wyrzucili.
Generalność
Konfederacji powoła także Radę Regencyjną, złożoną na przykład z
Prymasa Polski, I Prezesa Sądu Najwyższego oraz prezesa Polskiej
Akademii Nauk (wykluczam szefa sił zbrojnych dlatego, że jest wielce
prawdopodobne, iż sam będzie kandydatem do tronu), która będzie
reprezentować państwo w stosunkach z zagranicą, ale jej najważniejszym
zadaniem będzie zatwierdzenie kandydatów do oficjum królewskiego. Tu
bowiem zbliżamy się do chwili kulminacyjnej. W tej nietypowej sytuacji
króla trzeba będzie jednak znaleźć. Jak to już kiedyś, w innym miejscu
napisaliśmy, nie obędziemy się bez „momentu elekcyjnego”. Chodzi jednak o
to, aby zapobiec temu, by ta konieczność nie pociągnęła za sobą
unurzania godności monarszej w błocie demokracji. Trzeba zatem
wypracować odpowiednie kryteria dopuszczenia kandydatów oraz sposób,
tryb i skład kolegium elektorskiego. Jakie?
Prof. Jacek Bartyzel