Jubileusz trzechsetlecia
koronacji cudownego wizerunku Matki Bożej na Jasnej Górze można
potraktować jako jeszcze jeden przykurzony klejnot ze skarbca naszej
wielkiej acz minionej przeszłości, godny wzniosłej celebry, a można też
dostrzec w nim naukę na przyszłość, i to wieczną.
Papieska koronacja cudownego obrazu
Jasnogórskiej Pani była pierwszym tego typu wydarzeniem dokonanym poza
Rzymem. Czy to nie zdumiewające? Czyżby brakło starszych w
chrześcijaństwie i bardziej zasłużonych dla Kościoła królestw? Czyżby
brakło katolickiej monarchii Hiszpanii? Czyżby brakło
arcychrześcijańskiego królestwa Francji? Czyżby brakło świętego
cesarstwa rzymskiego? Zwłaszcza, że – jak to dowodnie pokazuje historia –
niejeden raz owe kraje i narody, choćby z racji większej bliskości,
zarówno geograficznej, jak i kulturowej, prześcigały Polaków w wyścigu o
rozmaite płynące z Rzymu zaszczyty czy przywileje. W tej kwestii jednak
odległa Rzeczpospolita stanęła na pierwszym miejscu. Czym to
wytłumaczyć, jeśli nie życzeniem samej Najświętszej Panienki?
Bo nie ma przypadków – są tylko
znaki. I papieska koronacja cudownego wizerunku jasnogórskiego była
niczym innym jak właśnie znakiem. Była dzwonkiem alarmowym dla państwa,
które z wolna toczyło się ku skrajowi przepaści. Sam rok 1717 przyniósł
sejm niemy – pierwszy zwiastun utraty suwerenności Rzeczypospolitej – a w
latach następnych czarne orły z iście sępią zaciekłością zaczną krążyć
nad nią, stopniowo ją osaczając i zrazu niepostrzeżenie acz nader
skutecznie ubezwłasnowolniając. Czasy saskie pogrążą polskie
społeczeństwo w marazmie i otępieniu, z którego na krótko przed zgonem
państwa zdoła się wyrwać, niestety wprost w ramiona fałszywej
alternatywy. Oto bowiem ten sam rok 1717 przyniósł w odległej Anglii
narodziny wolnomularstwa, które wkrótce samozwańczo zawłaszczy sobie
monopol na patronowanie i wspieranie wszelkiej „wolności” i niestety
zdoła skutecznie omamić liczne rzesze polskich „patriotów” (a nierzadko
również całkiem szczerych patriotów, bez cudzysłowu).
Maryja chciała ostrzec Polaków,
obudzić ich i otrzeźwić. I to zawczasu – aby zdążyli przed nadchodzącą
dziejową zawieruchą. Był czas się ocknąć i rozejrzeć wokół, by dostrzec
symptomy niedomagania i czyhającą groźbę zanim się okaże, iż „smacznyś,
słaby i w lesie” – jak napisze książę poetów. Cóż z tego skoro Polacy w
błogim samoukontentowaniu woleli – wedle określenia Jacka Kaczmarskiego –
„piastować myśli niedzisiejsze”. I na dnie duszy hołubić święte
przekonanie, że od wieków na wieki są narodem wybranym. I świętym sui generis.
Za co nas kochasz, Matko?!
„Cóż Ci się Najświętsza i
Najjaśniejsza Panno i Pani nasza w nas niegodnych, a często
niewdzięcznych, upodobało Polakach? Coś w nas albo u nas osobliwego
znalazła, co by do Twego ukontentowania przypadło? Wiemy, że similer simili gaudet
– podobnemu podoba się podobnie, ale czy jestże co u nas, w Polsce
podobnego do Ciebie? Cóżby to był za tak drogi i nieoszacowany klejnot?”
– pytał ojciec Dominik Paprocki OSPPE w kazaniu wygłoszonym podczas
uroczystości koronacyjnych 13 września 1717 roku. Zaprawdę niepodobna
odpowiedzieć na to pytanie żadnym konkretem, bo faktycznie cóż w nas
takiego, czego by innym narodom tak doszczętnie brakowało? Ale miłość
matczyna jest bezwarunkowa, a Maryja choć z ustanowienia Pana naszego
jest Matką całej ludzkości, to jednak do narodu naszego wydaje się
płonąć szczególnym afektem. „Jestem Matką tego narodu, który jest mi
bardzo drogi” – czyż nie tak powiedziała z górą wiek wcześniej
Juliuszowi Mancinellemu?
Ta, która nakazała włoskiemu jezuicie
w dalekim Neapolu: „Nazywaj mnie Królową Polski”, wkrótce pokaże, iż –
jak wyjaśniał w kazaniu wygłoszonym 15 września 1717 roku ojciec Dionizy
Chełstowski OSPPE – „z koroną na głowę swoją wzięła z afektem swoim (…)
obligację, że w każdej toni, w każdym złym razie i potrzebie królewską
da pomoc, da radę i protekcję”. Czyż nie uratowała Polaków od
szwedzkiego potopu i szykowanego wraz z nim rozbioru między Szwecję,
Brandenburgię, Siedmiogród oraz wydarte z ciała Rzeczypospolitej Ukrainę
i Litwę, a wszystko pod patronatem Anglii?
Czyż nie obudziła nas wówczas i nie
natchnęła duchem Jasnogórska Pani, u której – jak przypomniał w kazaniu
wygłoszonym 8 września 1717 królewski kaznodzieja Atanazy Kiersznicki SI
– „zawsze szukały głównej rady, tak w boju, jak i w pokoju, sarmackie
korony”? Nie tylko zresztą korony, bo cały lud polski od początków swego
istnienia do Bogurodzicy się uciekał, Jej pomocy przyzywał, Ją o
przyczynę prosił, pewny, że – jak zaręczał w kazaniu na nieszporach
inaugurujących uroczystości koronacyjne jasnogórskiego wizerunku ksiądz
Jan Kasznicki, kanonik katedry chełmskiej – „Najjaśniejsza Nieba i Ziemi
Królowa, która na rękach swoich piastuje Lumen ad revelationem gentium, czyli Światło na oświecenie pogan, nie opuści ufających w protekcji swojej.”
Wróćmy do rzymskich korzeni!
Pozwalając zwieńczyć swe skronie
papieską koroną w jasnogórskim sanktuarium nasza Pani chciała nam
przypomnieć, że z Rzymu nasz ród. Ciało mamy słowiańskie, ale duszę –
rzymską. Czyż wszak nie rzymskie chrześcijaństwo ukształtowało nasz
narodowy charakter, czy nie ono uformowało nas cywilizacyjnie? Cała
nasza zachodniość nie skądinąd jak właśnie z Rzymu się wywodzi. Przeto
tron Królestwa Polskiego ostoi się wyłącznie w nierozerwanym sojuszu z
Tronem Piotrowym.
Nawiasem mówiąc, początek XVIII
stulecia niósł ciężkie chwile również dla papiestwa – już osiemdziesiąt
lat później Stolica Apostolska znajdzie się w poważnych opałach i nie
będzie mocarstwa, które stanęłoby w jej obronie. Może i to leżało w
planach Królowej Polski, aby potężna Rzeczpospolita – pogromczyni
Osmanów, filar Ligi Świętej – uratowała Namiestnika Jej Syna przed
niewolą, a Europę przed francuską chorobą. Skoro dało się ocalić Wiedeń
przed Turkiem, dałoby się ocalić Rzym przed Napoleonem…
Cóż tu jednak fantazjować wobec
istotnej podówczas w naszym narodzie nadreprezentacji „głów pychą
nadętych” (Łk 1, 51). Cóż dumać o wielkości, o ratunku dla świata, skoro
ten naród wolał z dumą obwieszczać całemu światu, że „nierządem Polska
stoi”. Prostytucja elit – znamy ją doskonale z naszych czasów – to
pierwszy stopień do upadku państwa. „Państwo polskie istnieje
teoretycznie, praktycznie nie istnieje” – tę ministerialną konstatację
również znamy. Naród polski w XVIII wielu był stumaniały, ducha
obywatelskiego pozbawiony, nieczuły na dobro wspólne, lecz za
partykularną korzyścią goniący, przeżarty korupcją, ogłupiony swawolą –
to też dziś doskonale znamy.
A nasza Pani tyle od nas oczekuje.
„Umiłowałam to królestwo i do wielkich rzeczy je przeznaczyłam” –
wyznała swemu neapolitańskiemu powiernikowi. Polacy, Królowa
Wszechświata nas do wielkich rzeczy przeznaczyła, a my, jak nasi
przodkowie za króla Sasa, jemy, pijemy i popuszczamy wodze wyuzdania.
Warto się nad tym zastanowić i mocno się w piersi uderzyć. Zwłaszcza w
obecnym roku, który być może kończy stulecie szatana rozpoczęte
socjalistyczną rewolucją.
Niech nie ustaje Twoje panowanie!
Maryjo, Królowo Polski, jesteśmy przy
Tobie, pamiętamy, czuwamy. Ty spraw, żeby nas było jak najwięcej. Uproś
swojego Syna, aby Rzeczpospolita nasza, którejś koronę ochotnie
przyjęła, rosła w siłę mocą wiary w Trójjedynego Boga, „chwałę
przynosząc Imieniowi Jego, a syny swe wiodąc ku szczęśliwości”.
Niechaj więc Twoja stolica w naszej
ojczyźnie – Jasna Góra, z której Twój ukoronowany wizerunek rozlewa
wokół blask chwały, po wiek wieków będzie dla narodu polskiego nadzieją i
kotwicą, sterem i busolą, twierdzą i ucieczką. Niech się stanie tak,
jak wieszczył Florian Straszyński OP w kazaniu wygłoszonym 10 września
1717 roku. „Sit Mons iste Mons Sinai – niech Góra ta równa się
Górze Synaj, która z hebrajskiego tłumaczy się: obronna (…), ażeby tu
każdy uciekający się w ciężkościach swoich przeciw widomym i niewidomym,
dusznym i cielesnym nieprzyjaciołom swoim znajdował mocną Obronicielkę
Maryję. Sit Mons iste Mons Carmeli – niech Góra ta równa się
Górze Karmelu, co się tłumaczy: pocieszenie albo wesołość (…), ażeby tu
każdy w utrapieniach swoich pożądaną otrzymywał konsolację. Sit Mons iste Mons Syon
– niech Góra ta równa się Górom Syjońskim, które tłumaczą się:
zgromadzeniem dobra (…), ażeby tak każdy na to garnący się miejsce,
zgromadził sobie Boskie i doczesne, i wieczne błogosławieństwa.
Sit Mons iste Mons Thabor –
niech Góra ta równa się Górze Tabor, która tłumaczy się oczyszczenie
albo wybranie (…), ażeby wszyscy grzesznicy oczyszczeni przez pokutę
świętą, godnymi się stali uczestnictwa wybranych Pańskich. Sit Mons iste, Mons Hermon
– niech Góra ta będzie równa Górze Hermon, co się tłumaczy wygubienie
bądź zniszczenie (…), ażeby mocą w majestacie obrazu tego królującej
Maryi wszystkie herezje, wszystkie odszczepieństwa, wszyscy in uniwersum nieprzyjaciele miejsca tego świętego wygubieni zostali. Sit Mons iste, Mons Pinguis
– niech Góra ta będzie Górą pomieszkania Boskiego z nami, ażeby z
nieskończonego miłosierdzia swego On raczył być Bogiem naszym protegendo, gubernando, salvando,
a my Jego wiernym poddaństwem (…) Niech będzie pochwalony na wieki
najwyższy Majestat, który honorować raczył wsławieniem obrazu świętego
Przeczystej Panny miejsce to, na którym panowanie Maryi niech nie ustaje
na wieki wieków i dalej.”
Jerzy Wolak