Że ustrój społeczny przyszłej Polski nie
może być inny niż katolicki, staje się coraz jaśniejsze dla wszystkich,
którzy obserwują równoczesne bankructwo obu wytworów
dziewiętnastowiecznego materializmu: kapitalizmu i marksizmu. Jedynym
większym państwem świata, które trzyma się jeszcze zasad
kapitalistycznych są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej; ich potęga i
bogactwo nie powinny nam jednak przesłaniać faktu, że kapitalizm i
stojący u jego podstaw liberalny pogląd na świat, przekreślone zostały
nie tylko przez wypadki, ale i przez naukę, a mianowicie przez najnowsze
zdobycze psychologii społecznej, ekonomii i socjologii. Schyłkowy,
monopolistyczny kapitalizm amerykański, wrogi organizacjom robotniczym,
krótkowzrocznie uszczuplający siłę kupna szerokich mas i wyniszczający
rabunkową eksploatacją bogactwa naturalne Stanów Zjednoczonych (drewno,
glebę, naftę, rudę żelaza, metale kolorowe itd.) wydaje się zgodnym
zdaniem najwybitniejszych ekonomistów i socjologów prowadzić Stany w
bliskiej przyszłości do ciężkich powikłań społecznych i gospodarczych.
Kapitalizm nie jest więc i być już nie może wzorem dla budowy polskiej
gospodarki narodowej.
Podobnie ma się rzecz i z marksizmem.
Najbardziej miażdżącą krytykę marksizmu, jaką danym było Polakom
ostatnio czytać, sformułował znany socjolog polski prof. Chałasiński
(“Odrodzenie” 6 IV 1947 r.), którego nieposzlakowanie lewicowy rodowód
daje tym większą wagę jego słowom. Prof. Chałasiński pisze: Marksizm
dal naukową teorię społeczeństwa kapitalistycznego i teorię rewolucji
proletariatu, która jako nieuchronny wynik historii doprowadzić miała do
zniszczenia kapitalizmu, klas i państwa. Pod względem praktycznym
marksizm uczył, jak obalić kapitalizm, a nie jak budować nowy ustrój po
obaleniu kapitalizmu.( … ) Marksizm jest naukową teorią społeczeństwa
kapitalistycznego. Niczym więcej. Jest to więc teoria społeczeństwa
antyhumanistycznego, bo kapitalizm jest antyhumanistyczny ( … ) Z punktu
widzenia marksizmu nie ma miejsca na humanizm. ( … ) Marks nie dal
nigdzie teorii kształtowania się społeczeństwa po przezwyciężeniu
kapitalizmu. Marks – nie dal teorii planowania gospodarczego i
społecznego. Kto chce budować społeczeństwo nowe, niekapitalistyczne,
musi wyjść poza marksizm.
Tym właśnie wyjściem poza marksizm i
kapitalizm jest ustrój katolicki, nad którego nowoczesnym
ukształtowaniem pracują myśliciele katoliccy już prawie od wieku.
Przypomnijmy w tym miejscu główne zasady tego ustroju:
– upowszechnienie własności (uwłaszczenie mas),
– uspołecznienie wielkiego kapitału,
– oparcie gospodarki na zasadach moralnych (słuszna płaca, godziwa cena, poszanowanie osobowości ludzkiej),
– wszechstronny, organiczny system samorządu gospodarczego (korporacjonizm), łączący pracodawców i pracowników.
Czy reformy, narzucone Polsce w roku
1945, przybliżyły nas czy oddaliły od takiego ustroju? Mimo wszystkich
niedociągnięć i wielu zastrzeżeń, jakie budzą poszczególne pociągnięcia
narzuconego nam rządu (nieraz złośliwie wymierzone przeciw interesowi
narodowemu polskiemu), należy jednak stwierdzić, że reformy z roku 1945
stanowią krok raczej w kierunku ustroju chrześcijańskiego niż marksizmu.
Reforma rolna upowszechniła własność w rolnictwie; figurowała ona przed
wojną zarówno w programie katolickim, jak i narodowym, stoi natomiast w
jaskrawej sprzeczności z podstawową tezą marksizmu, którą jest
uspołecznienie wszystkich środków wytwórczości. Pogląd marksistów na
reformę rolną ujął ongiś ściśle Niedziałkowski, jeden z czołowych
umysłów PPS, pisząc w roku 1926:
Zrealizowanie programów agrarnych
stronnictw ludowych z tendencją ku powszechnej parcelacji ziemi,
doprowadziłoby do uwstecznienia 27 całego życia gospodarczego, a co za
tym idzie i kulturalnego.
Dzisiejsi marksiści myślą nie inaczej,
ale życie nauczyło ich rozkładać swą robotę na etapy. Gdy nadejdzie
odpowiednia chwila spróbują zapewne zsocjalizować i ziemię (co nastąpiło
w Rosji dopiero w dwanaście lat po rewolucji), a tymczasem postarali
się reformę rolną przeprowadzić jak najgorzej, by ją tym łatwiej było
później odrobić. Tym niemniej, tak jak dziś rzeczy stoją nastąpiło w
Polsce upowszechnienie własności w dziedzinie tak ważnej dla życia
narodowego jak rolnictwo, co z punktu widzenia nauki katolickiej stanowi
niewątpliwy postęp. O doniosłym znaczeniu dla Narodu Polskiego
uspołecznienia wielkiego przemysłu i bankowości pisałem już wyżej .
Postulat ten wspólny był i katolikom, i narodowcom, i marksistom, z tym
że ci ostatni mają szczególne zamiłowanie do upaństwawiania, a pierwsi
chcieliby własność państwową ograniczyć – w myśl wskazań Encykliki
“Quadragesimo Anno” – do tych gałęzi przemysłu, które ze względu na
bezpieczeństwo państwa nie powinny zostać w rękach osób prywatnych (a
więc do przemysłów kluczowych i monopolistycznych), do innych zaś
wielkich przedsiębiorstw pragną zastosować uspołecznione formy
gospodarki, dające pracownikom istotny współudział we własności i
zarządzie.
Choć więc upaństwowienie poszło pod
rządami komunistów znacznie dalej, niżby tego chcieli katolicy, tym
niemniej i ta reforma zbliżyła Polskę do godziwszych form gospodarczych.
Jeśli chodzi natomiast o postulaty katolickie z dziedziny moralności
gospodarczej i samorządu, to pod rządami marksistów nastąpiło poważne
pogorszenie, którego jaskrawym przykładem są głodowe płace robotników
oraz sprowadzenie związków zawodowych do roli ślepych narzędzi reżimu,
służących do trzymania w ryzach robotnika, co stanowi charakterystyczną
cechę wszelkich ustrojów totalnych. Trudno dziś przewidzieć, jak daleko
posunie się socjalizacja naszej gospodarki do dnia, w którym skończy się
okupacja sowiecka; tak jak rzeczy stoją w chwili, kiedy piszę te słowa,
przebiliśmy się jednak niewątpliwie przez główne przeszkody,
zagradzające naszą drogę do katolickiego ustroju i posunęliśmy się o
krok naprzód, powinniśmy więc wytężyć wszystkie siły, by dotrwać do
chwili odzyskania niepodległości w stanie, umożliwiającym szybkie
podjęcie dalszych reform w duchu katolickim.
Zadanie to trudne i wymaga pełnej
rozwagi w działaniu.W pierwszym rzędzie społeczeństwo polskie powinno
się ustrzec błędu,polegającego na odrzucaniu w czambuł wszelkich reform
dokonanych ostatnio tylko dlatego,że dokonały ich ręce wrogie. Z tego
samego tytułu powinnibyśmy chyba odrzucić również Ziemie Odzyskane,jako
odzyskane przy pomocy Rosji,a tego żaden rozsądny Polak przecież nie
zrobi. I w dziedzinie gospodarki jest niezmiernie ważne, by ogół Polaków
rozumiał, które z obecnych reform uważać ma za trwałe i pracować nad
ich udoskonaleniem, a które za przejściowe, do usunięcia z chwilą
ustania okupacji. Czeka nas więc bardzo subtelne zadanie -w jednych
kierunkach hamować, w innych pomagać z całych sił. Ułatwi nam może to
zadanie, jeśli w paru słowach naszkicujemy sobie główne linie, po
których będziemy musieli się posuwać, chcąc przejść – po odzyskaniu
niepodległości – z dzisiejszego stanu rzeczy do chrześcijańskich form
ustrojowych.
Przede wszystkim więc będziemy musieli
zbudować zdrowy ustrój rolny. Reformę rolną wykonali komuniści w sposób
szczególnie złośliwy, dążąc do stworzenia gospodarstw niezdolnych do
życia. Sama już norma pięciu hektarów, przyjęta jako maksimum przy
wykonaniu reformy, stworzyła gospodarstwa niezdolne utrzymać w jakim
takim dobrobycie liczniejszą chłopską rodzinę. A cóż dopiero powiedzieć o
nadaniu służbie folwarcznej jednego do dwu hektarów! Wykluczając
możność odebrania chłopu nadanej mu w roku 1945 ziemi trzeba jednak
będzie przeprowadzić ponowną reformę rolną, zmierzającą do
upełnorolnienia karłowatych gospodarstw (drogą ich komasacji i
ułatwienia nadliczbowym gospodarzom przeniesienia się do pracy w
przemyśle). Dalszym krokiem będzie utrwalenie zdrowej gospodarki
chłopskiej przez utworzenie instytucji zagrody dziedzicznej, stanowiącej
już od lat zgodny postulat wszystkich ludzi, którym dobro wsi polskiej
leży na sercu. Mówiąc, że dzięki reformie rolnej postąpiliśmy krok
naprzód w kierunku upowszechnienia własności, popełnilibyśmy pewną
nieścisłość nie precyzując, że był to tylko krok w kierunku
upowszechniania własności drobnej, podczas gdy katolicka szkoła
społeczna kładzie równie duży nacisk i na upowszechnienie własności
średniej, będące uwłaszczeniem ludzi o wyższym wykształceniu, większym
zasięgu energii i zdolności osobistych. Właśnie w zakresie średniej
wytwórczości wyżywać się mogą gospodarczo jednostki wyrastające ponad
przeciętność, których usposobienie nie potrafi się nagiąć do działania w
uspołecznionych gigantach przemysłowych lub urzędach.
Chcąc wykorzystać wszystkie zdolności,
tkwiące w swych obywatelach, powinien Naród stworzyć pole do rozwinięcia
przyrodzonych właściwości i jednostek uspołecznionych i
indywidualistów. Ponadto wchodzi tu w grę jeszcze wzgląd inny. Oto w
ustroju, w którym wielki kapitał będzie uspołeczniony, a miliony
drobnych warsztatów rolnych i przemysłowych znajdą się w rękach
indywidualnych posiadaczy, uwłaszczone masy będą potrzebowały wśród
siebie pewnej ilości posiadaczy średnich, będących ich naturalnymi
przewodnikami i – powiedzmy to otwarcie – obrońcami przeciw
socjalizacji. Przykład Rosji Sowieckiej dowodzi dobitnie, że jeśli cała
inteligencja (z braku możliwości uwłaszczenia się w średnich formach
posiadania) pójdzie na służbę zsocjalizowanego państwa, miliony drobnych
posiadaczy ulegną rychło naciskowi kolektywnego molocha. Sposób
rozwiązania zagadnienia średniej własności jest więc najistotniejszym
sprawdzianem, czy dany ustrój ewoluuje w kierunku upowszechnienia
własności czy socjalizmu.
W jakim kierunku idzie ewolucja u nas?
Reformy z lat 1945-1946 nie dały na to stanowczej odpowiedzi. W
przemyśle ustanowiono początkowo dla własności prywatnej granicę 50
pracowników na jedną zmianę, którą z końcem 1946 r. rozciągnięto w
niektórych kategoriach przemysłu do 100, a nawet 200 pracowników na
jedną zmianę. Był to niewątpliwie dalszy krok od marksizmu, a najnowsze
te normy nie wydają się już dalekie od tych granic średniej własności,
które można osiągnąć bez narażenia się na ponowne odrodzenie
kapitalizmu. W rolnictwie wytępiono wprawdzie średnią własność
całkowicie, zostawiono jednak sporą ilość folwarków pod zarządem
państwowym, szykując je na “sowchozy”; jeden to więcej dowód, że średnia
własność stanowi nieodzowny składnik gospodarki.
Przed Polską stoją wielkie zadania
gospodarcze. Chodzi nie tylko o zabliźnienie ran, zadanych wojną, i o
zagospodarowanie Ziem Odzyskanych, ale i o związanie gospodarcze z całym
obszarem Międzymorza bałtycko-czarnomorsko-adriatyckiego. Wymagać to
będzie od nas ogromnego zrywu gospodarczego, uruchomienia wszelkich
inicjatyw i energii, jakie tkwią w Narodzie. Zarówno doświadczenie z
bezwładem społeczeństw zsocjalizowanych, jak i znajomość
indywidualistycznego usposobienia Polaków uczą, że maksimum energii
gospodarczej wydobędziemy – bez szkody dla godziwości ustroju – dając
możliwie dużą swobodę prężności i inicjatywie gospodarczej jednostek
prywatnych.Toteż “sektor” upowszechnionej własności drobnej i średniej
należy zwolnić od tych niezliczonych więzów i szykan,nakazów i zakazów
biurokracji, w których socjalizm ukazuje prawdziwe swe oblicze. Walkę z
socjalizmem będzie trzeba stoczyć również w miejscu najmniej
spodziewanym, gdyż w obrębie samych uspołecznionych wielkich
przedsiębiorstw.
Marksizm, mimo częstego nadawania sobie odmiennych pozorów, zmierza do upaństwowienia wszystkich środków produkcji. Scentralizować wszystkie narzędzia produkcji w ręku państwa –
oto recepta Marksa (“Manifest Komunistyczny”). Toteż w wypadkach, gdy
okoliczności zmuszają marksistów czy to do stosowania spółdzielczości (w
kołchozach), czy też samorządu fabrycznego (w postaci Rad Załogowych),
będzie to zawsze tylko parodia spółdzielczości czy samorządu, a w
rzeczywistości dyktatura państwa lub partii. Cały natomiast nurt
społecznej myśli katolickiej zmierza, jak już wspomnieliśmy, ku takim
formom uspołecznienia wielkich przedsiębiorstw, które dźwignęłyby
pracownika z poziomu biernego wykonawcy na poziom współrządcy i
współudziałowca. Urzeczywistnienie tego postulatu wymaga doświadczalnego
wypróbowania nowych form uspołecznienia (akcjonariatu pracy,
spółdzielni pracy, wspólnoty, samorządu załogowego, gwarectwa itp.) oraz
– co jeszcze ważniejsze – wychowania pracownika, rozszerzenia jego
dążeń i osobowości, które w wielu wypadkach nie sięgają dziś poza ramy
prymitywnej wegetacji. Obu tym żądaniom – wykształcenia niepaństwowych
form uspołecznienia i rozszerzenia osobowości robotnika- przeciwstawia
się dziś marksizm ze wszystkich sił i na tym polu stoczyć będą musieli
katolicy bitwę przy budowie nowego ustroju. Bitwę tę stoczyć powinni w
sojuszu ze spółdzielcami, dla których marksizm jest również wrogiem
podstępnym, lecz nieubłaganym, gdyż istotą prawdziwej spółdzielczości
jest samorząd, a samorządu – naprawdę wolnego – lęka się socjalizm jak
ognia, będąc bowiem doktryną przeciwną naturze człowieka i społeczności
zdaje sobie sprawę, że utrzymać się może tylko przymusem, przy pomocy
policji politycznej, więzień i “łagrów”.
Toteż gdyby chcieć w jednym słowie
wyrazić istotę ustroju chrześcijańskiego i to, co go najgłębiej dzieli
od marksizmu, należałoby powiedzieć: samorząd. Ustrój chrześcijański –
dowiodła tego już pierwsza,jakże jeszcze nieudolna próba
urzeczywistnienia tego ustroju w średniowieczu – to ustrój samorządowy:
to samorząd w fabryce, to samorząd w spółdzielni, samorząd w planowaniu,
wszechstronny samorząd zawodowo-gospodarczy, który zwykło się w nauce
katolickiej określać mianem korporacjonizmu. Toteż można ustalić prostą
zasadę, że we współczesnym życiu polskim wszystko, co prowadzi do
rozwoju prawdziwego samorządu, czy to w gminie, gromadzie i powiecie,
czy w fabryce, czy w związku zawodowym, czy w spółdzielni – zbliża nas
do chrześcijańskiego ustroju a oddala od marksizmu, i że na płaszczyźnie
walki o prawdziwy samorząd masy Narodu najskuteczniej rozprawić się
mogą z marksizmem.
Adam Doboszyński