Tak jak w życiu i twórczości śp. Jeana Raspaila, tak samo również w
jego umieraniu nie było niczego przypadkowego, było ono bowiem pełne
sensu i symbolicznych znaków. Sędziwy pisarz, który za niecały miesiąc
mógłby obchodzić swoje 95 urodziny, już od grudnia ubiegłego roku
przebywał w Centrum Gerontologicznym im. Henryka Dunanta szpitala
Czerwonego Krzyża w Paryżu, a z powodu drakońskich restrykcji
epidemiologicznych przez wiele tygodni musiał pozostawać w izolacji, bez
kontaktu z rodziną. To i tak wielka łaska od Boga, że mógł przyjąć
sakrament Ostatniego Namaszczenia. Umarł 13 czerwca – w dniu, w którym w
Paryżu uniosła się fala zamieszek wznieconych przez lewacką i
imigrancką dzicz, dyszącą żądzą mordu pod otwarcie wznoszonym hasłem:
„Śmierć Białym!”. Oto objawił się prawdziwy „człowiek natury”, bez
wędzidła moralności, religii, cywilizacji i władzy, wymyślony i
wyidealizowany przez „oświeconych” głupców, którzy Francję i Europę
doprowadzili do stanu bezbrzeżnego upadku. Kiedy w 1821 roku w odległym
Turynie wybuchła kolejna rewolucja, czujący swój zbliżający się koniec
jeden z mistrzów intelektualnych Raspaila – Joseph hr. de Maistre –
powiedział: umieram razem z Europą. W świetle dzisiejszego
stanu rzeczy te słowa mogą wydawać się przesadne – wszakże sabaudzki
myśliciel widział zaledwie pierwsze rysy pękającego gmachu cywilizacji
europejskiej – natomiast powiedzieć, że Raspail umarł razem z Francją,
graniczy już nieomal z pewnością. Powiedzieć też, a dokładniej
przypomnieć, że jako autor Obozu świętych był profetą, który
wieszczył to, co się obecnie dzieje, jest już właściwie banałem; lepiej
rzec, że dzieło to było narracją historii stającej się w jego wyobraźni.
Zamknięta już twórczość Jeana Raspaila zdumiewa jednak nie tylko
potęgą jego wyobraźni, ale również wielością odmian gatunkowych, a
przede wszystkim tym, że zawsze dotyczy spraw najwyższej wagi. Pisarza
tego nie interesowały błahostki ani pusta wirtuozeria słowna. Raspail
nie był formalnym nowatorem, jego twórczość znajduje się na antypodach
przereklamowanej i zwyczajnie nudnej nouveau roman. Jego sposób
opowiadania jest niespieszny, wręcz drażniący świadomie czytelnika
zakrywaniem sugerowanej od początku tajemnicy, której „rąbek” zresztą
wcale nie musi być do końca odsłonięty i jednoznacznie wyjaśniony, co
widać zwłaszcza w powieści Oczy Ireny. Za to jego narrator jest
nie tylko, jak w dawnych powieściach, „wszechwiedzący”, ale wręcz
ostentacyjnie utożsamiający się z podmiotem autorskim, co sugeruje trop
autobiograficzny, lecz niekoniecznie musi on być prawdą, nawet jeśli – a
może nawet jest to trop celowo fałszywie podrzucany – znów jak w Oczach Ireny, narratorem jest pisarz Fryderyk, który pracuje w bólach nad powieścią Siedmiu jeźdźców,
faktycznie napisaną przez Raspaila. Nie wszyscy bohaterowie Raspaila
muszą być postaciami wielkimi w formacie historycznym, koniecznie jednak
muszą mieć znamiona niepospolitości ducha, choćby to miało być
szaleństwo uporu w dążeniu do wykrojenia sobie na mapie świata własnego
królestwa, jak to czyni bohater powieści Ja, Antoni de Tounens, król Patagonii. Jego Wysokość Ludwik Dwudziesty tego imienia trafnie zauważył, że będzie nam brakowało tej zawadiackiej brawury (panache),
jaka znamionowała życie i pisarstwo Raspaila. Bez wątpienia nadawała
ona pisarzowi znamię jakiejś wiecznej młodzieńczości prawie do końca
jego dni. Widać było ową panache zarówno w jego pasji
globtroterskiej oraz w najbardziej spektakularnym akcie jego życia,
jakim było zorganizowanie wielkiej manifestacji monarchistycznej w
Paryżu 21 stycznia 1993 roku, w dwusetną rocznicę królobójczego mordu na
Ludwiku XVI, czy choćby w uczynieniu osnową fabuły powieści Pierścień Rybaka
niepokojącego pytania, czy to jednak nie sukcesja „awiniońska”, a nie
„rzymska”, była prawowita w okresie tzw. wielkiej schizmy zachodniej i
czy można przejść tak bezproblemowo do uznania jej za niebyłą, jeśli
trwała dłużej, niż notuje to urzędowa historia?
W dwu zwłaszcza powieściach – we wspomnianych już Oczach Ireny oraz w Miłosierdziu
– Raspail z wyjątkową siłą dotyka metafizycznej krawędzi zła,
rozpoznawanego w dogmatycznej i antropologicznej perspektywie
chrześcijaństwa. Od czasów Bernanosa nie było w literaturze francuskiej,
a może i powszechnej, nikogo, kto by tak odważnie i namacalnie potrafił
ukazać działanie szatana w świecie i w ludzkiej duszy, z drugiej zaś
strony także autentycznie katolicki sens miłosierdzia, skruchy,
przebaczenia. Dodajmy, że osobista duchowość pisarza była religijnością
czystego dziecka modlącego się najchętniej do Przenajświętszej Maryi
Panny śpiewaniem w pustej kapliczce starej francuskiej pieśni maryjnej
kończącej się słowami catholique et Français toujours!
Bez wątpienia szczególne miejsce w twórczości Jeana Raspaila zajmuje rojalistyczna dylogia Sire – Król zza morza.
Fascynująca opowieść o drodze do korony „Burbona hipotetycznego”,
kulminująca w urzekająco pięknym opisie koronacji i namaszczenia olejem
ze Świętej Ampułki Faramunda II, jak również jej kontynuacja zapadły z
pewnością na zawsze w imaginację i serca monarchistów nie tylko
francuskich. Dzieła te stawiają przed nami konieczność samookreślenia w
dwu ściśle ze sobą związanych kwestiach: jak rozumieć sens monarchii, za
którą warto nawet poświęcić życie, i jak być monarchistą w Mieście
Ruin? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest jasna i zarazem krzepiąca:
prawdziwa monarchia musi mieć wymiar duchowy i sakralny, bo ktoś taki
jak „świecki król” nie istnieje; monarchia niereligijna jest tylko albo
atrapą, albo ponurym despotyzmem kogokolwiek, jakiegoś Stalina, Mao czy
Kima. Gorzej jest z drugim pytaniem. W połowie drogi z Bretanii do Reims
młody książę Filip Faramund zostaje poddany próbie zwątpienia w sens
swojego „szaleńczego przedsięwzięcia”, przywodzącej na myśl kuszenie
Jezusa przez szatana, ale jakby à rebours, czyli pokusie
wyrzeczenia się monarszego oficjum. Wcielający się na chwilę w tę rolę
Monsieur Ixe (Pan Niewiadomy) w pobliżu Paryża prowadzi go nocą na taras
widokowy Belvédère, wznoszący się 1000 metrów nad doliną, w której
jarzy się niepoliczalną ilością świateł megalopolis i zwraca się do niego tymi słowami:
To dobre obserwatorium świata, który nie jest pańskim światem, i o którym mam panu coś do powiedzenia. W promieniu trzydziestu kilometrów od miejsca, w którym jesteśmy, żyje dziewiętnaście milionów ludzi. Tu nikt pana nie zna, Najjaśniejszy Panie. Ani jedne drzwi nie otworzą się przed panem. Nikt nie poda panu nawet szklanki wody. (…) Minęła już północ, Wasza Wysokość. O tej porze, gdy dzieci już usnęły i nie czuwają nad dorosłymi, w tych mieszkaniach – których jest tutaj około miliona dwustu tysięcy (…) – ludzie brudzą sobie dusze przed telewizorami. Brudzą się filmami, które ich poniżają, a które zostały zamówione, zagrane, sfilmowane, wyprodukowane, rozreklamowane i rozpowszechnione przez nędzników na moich usługach. Te same obrazy, w tej samej chwili zbiorowo przykuwają i łudzą podstępnie miliony spojrzeń. Masa ludzka. Tłum.
Raspail nie ukrywa, że zwątpienie drąży i jego świadomość, bo
przecież „po ludzku” rzecz biorąc, na restaurację monarchii w
dzisiejszej, umierającej Francji nie można już liczyć, jest już na to
(jak mówił o tym parokrotnie w wywiadach dla prasy) za późno, bo
Francuzi nie są już ani rojalistami, ani katolikami, więc królestwo
Francji też jest już „nie z tego świata”. A jednak pisarz nie pogrążał
się w rozpaczy, czy choćby nawet w estetycznej postawie dandyzmu, do
którego skądinąd z upodobaniem się przyznawał (co upodabniało go do
Chateaubrianda). Skoro bowiem esencjonalny sens monarchii jest
metafizyczny i duchowy, to również i duch natchniony łaską Bożą może ją
odrodzić. Raspail pozostawia czytelnikom rojalistom cień nadziei,
pokazując, jak sakra namaszczenia, zgodnie z tradycją, uzyskuje znak
potwierdzający jej skuteczność w sferze duchowej. W zakończeniu Sire’a
powracający tą samą drogą Faramund II odwiedza dotkniętego śmiertelną
chorobą 12-letniego chłopca z bretońskiej wioski, który rozpoznał w nim
króla i któremu podczas pierwszego spotkania obiecał, że odwiedzi go
jeszcze przed jego śmiercią. Zbliżając się do dziecka, które nie ma już
nawet siły, by wstać, kładzie dwa palce na jego czole i wypowiada
starodawną formułę uzdrowicielską, spływającą na królów Francji wraz z
łaską namaszczenia: Król cię dotyka, Bóg cię uzdrawia. Dziecko wstało, a jego twarzyczka promieniała szczęściem.
Przesłanie Raspaila jest więc jasne: porządek Nowego Początku musi być
inny niż Starego. Najpierw w świecie zaludnionym przez tłum ludzi brudzących sobie dusze musi nastąpić epifania świętości, dopiero potem – i jako jej skutek – dusza królestwa może złączyć się z ciałem narodu.
Pisząc te słowa w poniedziałek 15 czerwca, dowiaduję się, że pogrzeb
śp. Jeana Raspaila rozpocznie się w środę odprawieniem mszy św. żałobnej
w kościele św. Rocha w Paryżu przy ul. Saint-Honoré w Paryżu. I w tym
fakcie jest więc głęboko symboliczny palec Boży. Albowiem na wysokich
schodach tego kościoła 5 października 1795 roku rozegrała się ostatnia
bitwa rojalistycznego powstania (znanego w historii jako 13
vendémiaire’a roku IV), w której 300 rojalistów pod wodzą gen. Louisa
Théveneta padło pod ogniem kartaczy wystrzeliwanych na rozkaz kondotiera
rewolucji, Napoleona Bonaparte, który tą właśnie rzezią rozpoczął swoją
oszałamiającą karierę. Po schodach, poprzez które w ziemię wsiąkła krew
bohaterów, przejdzie swoją ostatnią ziemską drogę arcymistrz
rojalistycznej mitopei. Niech stamtąd, sprzed ołtarza, aniołowie zaniosą
jego duszę do raju!