Są ludzie wmawiający w ogół, że dwa tylko kierunki,
dwa światopoglądy istnieją w nauce ekonomii społecznej, liberalny czyli
indywidualistyczny i socjalistyczny. Dla prawowiernych liberałów każdy,
kto żąda od kapitału ruchomego uwzględniania interesu publicznego także
i wówczas, gdy wchodzi on w kolizję z interesem majątkowym jednostek,
otrzymuje w najlepszym razie przydomek marzyciela lub człowieka przy
zielonym stoliku, nierozumiejącego praktycznego życia. Najchętniej
przedstawiano by go jako prostego ignoranta lub ukrytego socjalistę
i nawet czyni się tak, póki tylko to jest możliwe. W każdym razie
zwalcza się go i to bez pardonu.
Podobna jest sytuacja i po drugiej stronie. W oczach
socjalistów z drugiej, półtrzeciej i trzeciej międzynarodówki, każdy,
kto nie przysięga na Marksa i nie jest zwolennikiem jego teorii
materializmu dziejowego, jest tym samym „drobnomieszczaninem”,
zwyczajnym „burżujem”, z którym i mówić nie warto.
W tej sytuacji, atakowani z dwóch stron, znaleźli się
w Europie powojennej w chwili renesansu myśli liberalnej, dawni
zwolennicy szkoły historyczno – etycznej niemieckiej, solidarystycznej
francuskiej i szkoły samopomocy spółdzielczej z Nmes, demokraci
chrześcijańscy i solidaryści, Leon Bourgeois i Gustaw Schmoller, Leon
XIII i Walter Rathenau, Henryk Pesch, Karol Diehl i Othmar Spann, Henryk
Ford i Benito Mussolini, słowem wszyscy, ludzie różnych wyznań i obozów
politycznych, którzy widzą jasno zarówno bezdroża liberalizmu, jak
i nieuniknione przepaści socjalizmu. W Polsce, która chętnie przyswaja
sobie każdy modny na zachodzie kierunek, i solidaryzm za wzorem Francji
wszedł niedawno w modę.
Światopogląd solidarystyczny stawia na pierwszym
planie fakt, że każdy nasz czyn oddziałuje na innych i wywołuje
nieodzowną z ich strony reakcję, a tym samym podkreśla współzależność
wszystkich ludzi od siebie, wobec czego zaleca nam postępowanie wobec
innych członków społeczeństwa, nie spuszczające z oka tej zasadniczej
przesłanki. Tym samym ogranicza wolność na rzecz braterstwa i zachęca do
tworzenia możliwie równych warunków rozwoju dla każdego. Solidaryzm to
poza tym nie jest w pierwszym rzędzie kwestia współczucia czy miłości
bliźniego, to przede wszystkim wynik obiektywnych socjologicznych
rozważań, schodzących się atoli z zaleceniami większej części religii
i systemów filozoficznych, a przede wszystkim katolicyzmu. Solidaryzm to
wreszcie uprzątnięcie rumowiska bezpłodnych i marnujących czas i siły
ludzkie nienawiści i zawiści, a tym samym ułatwienie rozwoju ludzkości
ku coraz to wznioślejszym wyżynom ducha, ku coraz głębszemu wnikaniu
w tajemnice przyrody.
Liberalizm gospodarczy natomiast rozumie pod pojęciem
społeczeństwa ogół gospodarstw indywidualnych, pozostających ze sobą
w stosunkach gwoli dobru każdego z nich z osobna. Liberalizm zaleca, by
każdy dbał tylko o dobro własne a „całość sama się złoży”. Podobnym jest
w tym względzie, że użyję tu z pewną parafrazą słynnego porównania
niemieckiego poety Kleista, do gąsienicy, siedzącej na liściu a nie
wiedzącej i nie troszczącej się o drzewo, którego integralną częścią
jest gałąź, a jej znów cząstką liść ów zjadany przez to żarłoczne
a ograniczone stworzenie, podczas gdy solidaryzm widzi w społeczeństwie
samoistny organizm, żyjący własnym życiem i naginający jednostki, acz
nie pozbawione, jak w kolektywizmie, gospodarczej samodzielności, do
działania gwoli dobru publicznemu.
Przesłanka liberalizmu, jakoby każda jednostka
wchodząca w skład społeczeństwa, nadawała się w równym stopniu do
samodzielności gospodarczej, równie dobrze pojmowała potrzeby własne
i umiała równie zręcznie i celowo dążyć do ich zaspokajania, jest
z gruntu fałszywa, a następstwem takiego pojmowania rzeczy muszą być
duże i niepokojące różnice w majątku, oświacie i moralności między
ludźmi, grożące strasznymi następstwami.
Liberalizm wskazuje na potrzebę kapitalizacji i stad
oszczędności w społeczeństwie, pomija atoli doniosłą rolę, jaką
w kapitalizacji odgrywają przede wszystkim zyski koniunkturalne,
pochodzące ze spekulacji, ze zbiegu okoliczności, przypadku,
spadkobrania, jak również fakt, że dobrobyt powszechny wymaga przede
wszystkim uporządkowanych w danym kraju stosunków politycznych,
społecznych i gospodarczych i dopiero pod tym warunkiem praca
i oszczędność indywidualna nie pójdą na marne, pochłonięte przez
inflację, wyzysk w procencie czy płacy lub dążenia antypaństwowe pewnych
stronnictw czy klas społecznych.
Liberalizm życzy dobrze innym, aby mieć w nich
zasobnych odbiorców dla swych towarów; solidaryzm natomiast nie widzi
w nikim środka do celu własnego i każdego człowieka traktuje zasadniczo
jako równorzędne i równoprawne indywiduum.
Liberalizm ekonomiczny kładzie główny nacisk na
wolność, w szczególności na „wolną konkurencję”, swobodę dysponowania
swoją własnością i ewentualnie niszczenia jej wedle swego widzimisię,
sprzeciwia się natomiast ingerencji państwa, jako stającej w obronie
słabszych a przeto krępującej i niewygodnej, a przy tym lekceważy
samopomoc spółdzielczą w interesie kupców pośredników. Ukrywa, że sam
widocznie w zbawienność wolnej konkurencji nie wierzy, skoro wszędzie
zmierza do wyłączenia jej w kartelach, syndykatach czy trustach; skoro
dalej notoryczne jest magazynowanie i ukrywanie, a nawet niekiedy
niszczenie części produkcji, a nie rzucenie jej w całości na rynek;
skoro wreszcie wobec najrozmaitszych rozmiarów targów niezrozumiałe
jest, dlaczego właśnie wolna konkurencja, tj. nawet nie całość produkcji
i całość zapotrzebowania, ale te jej ilości, które jawią się na rynku
i stają do walki, miałyby zawsze stanowić optimum rozwiązania sprawy.
Liberalizm woła: miejsca dla silnych, ale wstydliwie
nie wyjaśnia, czy idzie mu o najdzielniejszych fizycznie lub duchowo,
czy też o najsprytniejszych i najprzebieglejszych w gonitwie za zyskiem.
W istocie rzeczy wolna konkurencja w dziedzinie gospodarczej zapewnia
zwycięstwo tym drugim. A czy jest to tak bardzo pożądanym dla dobra
publicznego, jak podoba się to wmawiać w naiwny ogół, to pytanie, na
które krytycznie myślący z łatwością sami odpowiedzą.
Ponadto liberalizm nie dostrzega, że
w społeczeństwie, zezwalającym na nieskrępowaną względami etycznymi
rywalizację budzić się muszą najostrzejsze antagonizmy interesów,
prowadzące ostatecznie do zupełnego rozstroju, czego przykład mamy
w rewolucji bolszewickiej, której siłę i trwałość można zrozumieć tylko
na tle przypomnienia sobie w Rosji carskiej bezwzględnego wyzysku
i ucisku zarówno małorolnych i bezrolnych włościan, jaki robotników,
przy obojętnym i biernym zachowaniu się carskiego rządu i samego
przedwojennego społeczeństwa rosyjskiego, uznającego tylko alternatywę:
absolutnych rządów samodzierżcy lub skrajnego socjalizmu.
Solidaryzm nie dopuszcza do traktowania jednostki
ludzkiej, jako środka do celu, czy to na korzyść innych jednostek
zasobniejszych, co praktykuje bez skrupułów liberalizm, czy choćby na
korzyść ogółu, co bez skrupułów zaleca skrajny socjalizm.
Wedle światopoglądu solidarystycznego ma bowiem
człowiek cel własny, posiada pewien zakres praw wolnościowych, nie wolno
mu wszakże używać ich na szkodę ogółu i nie mogą one nigdy kolidować
z uprawnionym i godziwym interesem współobywatela. Ponieważ każdej
jednostce ludzkiej służy zasadniczo prawo do egzystencji i otrzymania
pracy, przeto wszelkie ubezpieczenia społeczne w rozmiarach słusznych
i godziwych, wszelkie sposoby utrwalenia czasu pracy w granicach, nie
wyczerpujących zdrowia i nie skracających życia ludzkiego, znajdują
w kierunku solidarystycznym gorliwego obrońcę. Ponieważ zaś nadto
człowiek ma bezwzględne prawo zakładania rodziny, przeto maltuzjanizm
a tym bardziej zbrodniczy neomaltuzjanizm, krępujący to naturalne prawo,
spotkać się muszą w światopoglądzie solidarystycznym ze zdecydowanym
przeciwnikiem.
Człowiek ma wedle niego pełne prawo nabywania
własności prywatnej i to także co do środków produkcji – ale własność ta
nie może być nigdy nieograniczona, nie może sięgać do prawa dowolnego
niszczenia, czy marnowania rzeczy własnej, a mądry i wolny od szykan
nadzór państwa zmierzać winien do tego, aby współzawodnictwo nie
przeradzało się w systematyczne ujarzmianie słabszych ze strony
silniejszych.
Cooperation, not competition, współdziałanie, nie współzawodnictwo, to hasło solidaryzmu, to program jego ku naprawie stosunków.
Jednostka w społeczeństwie, opartym o zasady
solidaryzmu, służy dobru ogólnemu, ale i społeczeństwo czy państwo służą
nawzajem dobru jednostek. W działaniu jednostki uspołecznionej, dużą
odgrywa rolę, nawet przeważa wzgląd na interes publiczny, ale zarazem
jest ona sama w sobie celem i ma prawo dbania w godziwych granicach
o dobro własne. Tym sposobem solidaryzm przedstawia kierunek, łączący
w wyższej syntezie zalety liberalizmu gospodarczego i socjalizmu. Daje
ujście inicjatywie prywatnej, dyktowanej interesem osobistym, a obok
tego uwzględnia w należytej mierze interes publiczny, poczytując za
obowiązek państwa udzielenie pomocy i opieki ekonomicznie słabszym.
Zarówno liberalizm jak i socjalizm prześlizgują się
po powierzchni życia, poczytując zjawiska gospodarcze za najważniejsze
i istotne a wszystkie inne: duchowe i moralne li za ‚nadbudowę’. Z tego
błędnego i ciasnego widnokręgu płyną ich wszystkie niepowodzenia. Droga
wprost przeciwna, którą obrał solidaryzm, umożliwia zapłodnienie
ekonomiki nowymi myślami, wytwarza szersze dążenia i rokuje nadzieję
wielkich rezultatów.
Solidaryzm sięga w głąb duszy ludzkiej, traktuje
ekonomikę, jako naukę opartą na etyce, rozumie, że człowiek myślący,
działający i gospodarujący, nie dadzą się od siebie odłączyć i że każdy
człowiek, mający samoistny, wyższy cel w życiu, działa i gospodaruje
zarazem z tych wyższych pobudek, w których tkwi rękojmia przyszłego
rozwoju i spełnienia posłannictwa całej ludzkości.
Kapitalizm nowoczesny, który jest objawem ducha
liberalizmu, twierdzi niejednokrotnie, że nie pozostaje w sprzeczności
ani z wiarą pozytywną, ani tym mniej z etyką. Ale w takim razie
zachowuje ją dla sfery najciaśniejszej: rodziny, klubu, partii, zawodu
czy klasy. Nie wnosi tych poglądów do życia publicznego i gospodarczego.
Co gorsza, twierdzi, że etyka nie ma prawa głosu ani w polityce ani
w gospodarstwie społecznym.
Nie wyklucza dobroczynności, owszem do niej zachęca.
Idzie nawet jeszcze dalej. Powołując się obłudnie na wyższość idei
miłości nad ideą sprawiedliwości, domaga się dobrowolnych świadczeń na
rzecz bliźnich, wskazując na to, że przymusowość tychże pozbawia je
wartości moralnej, a sprawców ich jakiejkolwiek zasługi.
W gospodarstwie społecznym idzie jednak nie o pobudki
czynów dobrych, rozstrzygające w dziedzinie religii i etyki. Idzie
przede wszystkim o same czyny. Nie o danie sposobności temu lub owemu,
by sam wzniósł się na wyższy szczebel moralny lub zyskał pochwałę
współobywateli, ale o to, aby każdego współmieszkańca danego państwa
zabezpieczyć przed ostateczną nędzą niezależnie od stopnia uświadomienia
społecznego i poczucia obowiązku poszczególnych jednostek i każdemu ze
swego nadmiaru przyjść w razie potrzeby z pomocą. Pole dobroczynności
i miłości bliźniego pozostaje obok tego jeszcze bardzo szeroko otwarte.
A zresztą po dobrach czynach nastąpią w drugim pokoleniu i szlachetne
pobudki. Ale pierwsze trzeba na razie wymusić tak jak wymusza się na
razie naukę elementarną, szczepienie ospy, służbę wojskową,
ubezpieczenie od ognia. Pokolenie następne zrozumie już potrzebę
i pożytek tych zarządzeń i stanie się ich zwolennikiem z własnej
inicjatywy.
Zdaniem liberalizmu ekonomicznego etyka nie ma głosu
tam, gdzie rzekomo rządzą „nieubłagane” prawa popytu i podaży i
‚niezmienne a twarde’ prawa ekonomiczne w ogóle. Sądy wartościujące
wszelkiego rodzaju winne być tedy rzekomo wyłączone z nauki, wzorującej
się jakoby na naukach przyrodniczych, a ekonomika winna poprzestawać na
konstatowaniu koniecznych związków i następstw zjawisk, ignorować zaś
z całą świadomością wszelką odmienną wolę jednostek lub przekazywać jej
objawy do odrębnej zgoła gałęzi wiedzy czy sztuki, a mianowicie do
polityki gospodarczej czy społecznej.
Jak dalece błędną jest ta konstrukcja, stwierdza
okoliczność, że gospodarstwo społeczne jest przecież niczym innym, jeno
jedną z dróg ujawnienia się życia społeczeństwa, które bez etyki
zupełnie by się rozprzęgło a nawet nie dałoby się pomyśleć.
Chcąc wniknąć do samych podstaw solidaryzmu, trzeba
tedy będzie zająć stanowisko wobec tych wszystkich problemów
zasadniczych i podstawowych. Wszelka przewaga jednych nad drugimi bywa
tylko czasową. Koniunktura pomyślna dla kapitału ruchomego może się
rychło zmienić. Szablami można wymusić na czas jakiś spokój
w społeczeństwie, ale na szablach siedzieć nie można, jak ktoś
powiedział. Tylko na sprawiedliwym uwzględnianiu interesów wszystkich
członków społeczeństwa, a więc na zrozumieniu solidarności między ludźmi
opiera się prawdziwa wielkość i dobrobyt narodów. Tylko solidarność
wszystkich warstw społeczeństwa, może stać się drogowskazem, wiodącym
z ciemnego boru ustroju kapitalistycznego ku kwitnącej łące powszechnego
dobrobytu i spokoju powszechnego, opartego na solidaryzmie. Nikt
rozsądny nic zaleca porzucenia ustroju kapitalistycznego z dziś na
jutro, uczynienia skoku w ciemność. Idzie tylko o to, żeby uświadomić
ogółowi, że ustrój kapitalistyczny, podobnie jak w swoim czasie ustrój
feudalny, nie jest wiecznym ani najlepszym, jest tylko zjawiskiem
historycznym, że przeto kiedyś ustąpi miejsca innemu ustrojowi,
a mianowicie ustrojowi opartemu na solidarności wszystkich członków
społeczeństwa. Poza tym ustrój kapitalistyczny, w którym rozstrzyga
koniunktura a rządzi kapitał ruchomy, nie jest bynajmniej identyczny
z epoką powstania i rozwoju maszyn, które służyć mogą i będą każdemu
ustrojowi. W istocie szkoła historyczno – etyczna, z takimi nazwiskami
jak Schmoller i Wagner na czele, francuska szkoła spółdzielcza ze znanym
i u nas Karolem Gide i wielu, wielu innych uczonych na zachodzie
przypuszcza, że ustrój kapitalistyczny w drodze ewolucji, a więc jedynie
trwałej, ustąpi miejsca innemu, ustrojowi solidarystycznemu, w którym
obok egoizmu także większa niż dotąd dawka altruizmu, wsparta
odpowiednią reformą ustawodawczą i wychowawczą, dojdzie do głosu. To też
należy dążyć z wysiłkiem i ciągle do poprawy stosunków i to nie tylko
przez lepsze ustawy, ale i w drodze ustawicznej pracy nad krzepieniem
i dźwiganiem duszy ludzkiej na wyższy poziom.
Kto z pobudek oportunistycznych stawia interes
jednostki ponad głos sumienia i interes publiczny, dlatego solidaryzm
jest i pozostanie księgą zamkniętą na siedem pieczęci. Kto natomiast
rozumie, że społeczeństwo przede wszystkim utrzymuje się więzami etyki
i prawa naturalnego, kto twierdzi, że jest zwolennikiem bądź etyki
normatywnej, chrześcijańskiej, bądź etyki Kanta, kategorycznego
imperatywu obowiązku, ten konsekwentnie dać winien pierwszeństwo
interesowi publicznemu przed interesem prywatnym i przejrzeć, że
liberalizm gospodarczy prowadzi, zwłaszcza społeczeństwa młode
i niewprawne w dziedzinie przemysłu i handlu, jak nasze, do ulegania
silniejszym i wprawniejszym, wobec czego ujmowanie się za tym kierunkiem
poza zasadniczą błędnością – byłoby i ze względów patriotycznych aktem
samobójstwa.
Indywidualizm przesadny nie ogląda się na nikogo
oprócz siebie, tym samym przeszkadza życiu w społeczeństwie, jest
antyspołeczny. U jego kresu jest anarchia. Narody, które cechował
w przeszłości przerost indywidualizmu, muszą go wziąć koniecznie w karby
i poddać dobru całości, w przeciwnym bowiem razie doznałyby bądź
osłabienia swej zwartości, a nawet zupełnego rozkładu, bądź objęcia
rządów przez warstwy nowe, nie mające tradycji mądrego rozkazodawstwa
ani nieodzownej jego cechy – umiaru.
Wszelki postęp pochodzi od indywiduum. Fakt ten
wyzyskuje dla siebie kapitalizm międzynarodowy, twierdząc bezzasadnie:
„wszystko przez jednostkę, a więc i wszystko dla jednostki”. Jaskrawą
krzywdę, wyrządzoną tą drogą ogółowi widzi kolektywizm i pragnąc
osiągnąć rezultat dla ogółu z pewnością pożądany, głosi równie błędny
i jednostronny punkt wyjścia, jak błędnym i jednostronnym jest
kapitalizm, na sztandarze swym wypisując zasadę: „wszystko przez masę
i wszystko dla masy”. Czy w syntezie tych dwóch jednakowo fałszywych
w swej jednostronności poglądów nie zapowiada się i z nich nie wypływa
trzeci, bardziej zbliżony do prawdy? – Pogląd brzmiący: „wszystko przez
jednostki wybrane i wszystko dla ogółu?”
Ten właśnie fakt, że nadczłowiek, nie w rozumieniu,
hyperindywidualisty, genialnego obłąkańca Nietzschego, ale w rozumieniu
wyjątkowo uzdolnionej i uszlachetnionej istoty ludzkiej, przewyższającej
o wieki rozwoju tłum, dla którego życie ogranicza się do zaspokajania
poziomych, somatycznych pożądań – jednak kocha go, troszczy się oń,
nawet poświęca dla niego, widząc w nim braci młodszych, zdolnych przy
sprzyjających okolicznościach do osiągnięcia wyżyny, jaką sam zdobył,
może pragnąć, by w myśl tej samej zasady, wyższe i doskonalsze od niego
istoty, jeśli żyją poza człowiekiem gdziekolwiek, równie życzliwie i po
bratersku traktowały jego czasową niższość – oto właśnie krzepiąca
rękojmia nieustannego, wiecznego rozwoju ludzkości.
Dla nadczłowieka w tym rozumieniu jest to potrzeba
życia poświęcać się, a ten ustawiczny ciąg poświęceń, bynajmniej zaś nie
walka bezustanna o byt, jak sądził Marks, stanowi najgłębszą treść
dziejów. Prawdziwi ci bohaterowie nagrodę najpełniejszą znajdują nie
w spóźnionej i niepełnej wdzięczności ludzkiej, ale w samym dokonaniu
swych czynów. Nie spełniać ich nie mogą, jak nie może nie przebić
powłoki ziemi roślina, której ziarno tkwi w jej wnętrzu. Nie dla czyich
pochwał czy zachwytów snobów następnej a choćby współczesnej generacji
czynili, czynią i czynić będą to, czego chluba i odblask, owoce i skutki
płyną na rzecz wszystkich.
Czynią, bo muszą, bo nie czynić lub czynić inaczej
nie mogliby. A może wielkimi są tylko w pewnych dziedzinach, a członkami
masy w innych i stąd tym większa ich tęsknota za solidarnością, którą
okazują innym, pośledniejszym od siebie, ale której i pragną dla siebie,
równie ułomni i słabi w jednym, jak potężni i wielcy w innym kierunku?
To, co odczuwają ludzie o wygórowanej wrażliwości, wyjątkowo zdolni
i szlachetni, z czasem zrozumieć winien i tym się przejąć wykształcony
ogół, zrozumieć w szczególności, że jesteśmy odpowiedzialni za każdy
występek i każde zło, któremu nie przeciwdziałaliśmy.
I tu tkwi zarazem najgłębsza filozoficzna treść solidaryzmu.
Ponieważ jest on zgodny z ideą chrześcijaństwa, a tym
samym krępujący, więc wolnomyślny liberalizm potępia go jako wymysł
reakcji. Ponieważ zgodny jest również z rezultatem nauk przyrodniczych,
socjologii i filozofii, więc komuniści, oceniający wartość wszystkich
kierunków naukowych wedle ich ustosunkowania do kanonów swej wiary:
materializmu dziejowego i dyktatury proletariatu – jak Lenin
w gwałtownej swej polemice przeciw empiriokrytycyzmowi – zachowują się
wobec solidaryzmu podobnie, jak liberałowie. Ale równocześnie ta
zgodność solidaryzmu z wiarą i z nauką, dla zwolenników tego kierunku
może być tylko nowym pokrzepieniem, bo wzmocnieniem jego szeregów.
Wszystko przez jednostkę, przez dziejowy jej wysiłek,
wyprzedzający wszelki zbiorowy, zorganizowany czyn, i wszystko dla
dobra publicznego w granicach zabezpieczenia warunków najwyższego
rozwoju jednostek. Wszystko na to, by nie tylko w wymarzonym państwie
platońskim, ale w rzeczywistości na czele wszystkich państw, narodów
i związków, stanąć mogli wszędzie najwybitniejsi, najgłębsi
i najbezinteresowniejsi „nadludzie”, by innymi słowy, filozofowie
zostali królami, skoro o wiele trudniej przerobić królów na filozofów.
prof. Leopold Caro