Projekt
ID2020 oznacza całkowitą kontrolę nad każdym, dosłownie każdym
człowiekiem na Ziemi. Bez wiedzy i zgody zaczipowanych ludzi ten, kto
będzie kontrolował bazy, w których zostaną zapisane dane i numery czipów
poszczególnych osób, będzie mógł dopisać do nich dosłownie wszystko.
Apokalipsa
św. Jana jest ostatnią, najbardziej tajemniczą księgą Nowego
Testamentu. W jej 13. rozdziale znalazł się opis Bestii wychodzącej z
ziemi, która sprawiła, że:
„wszyscy:mali i wielcy,bogaci i biedni,wolni i niewolnicyotrzymują znamię na prawą rękę lub na czołoi że nikt nie może kupić ni sprzedać,kto nie ma znamienia -imienia Bestiilub liczby jej imienia” (Ap 13,16–17).
Według Apokalipsy tą liczbą jest 666. Jak cała ta księga, może to być alegoria, kolejna zagadka do rozwiązania. Apokalipsa zapowiada wydarzenia, które poprzedzą powtórne przyjście Chrystusa i Sąd Ostateczny. Wydarzenia te mają być wyjątkowo straszne, ale mają też być znakiem dla ludzkości, że właśnie „to” się dzieje. Wiele wskazuje, że właśnie jesteśmy świadkami przygotowań do umieszczenia na czołach lub na dłoniach ludzi apokaliptycznego znamienia Bestii. Dosłownie.
Znamię bestii i koronawirus
Teolodzy
zazwyczaj podnoszą, że w zacytowanych wersach Apokalipsy chodzi o
symbolikę duchową – albo ktoś przyjmuje „pieczęć Boga” i Jemu służy,
albo „znamię Bestii”, czyli razem z szatanem z Bogiem walczy, często nie
kryjąc się z tym i z dumą prezentując to swoje działanie. Ale nie
brakuje wyjaśnień bardziej bezpośrednich.
W
1798 r. ks. Adam Clark w swoim komentarzu biblijnym napisał: „Znamię
Bestii będzie to liczba składająca się z 18 cyfr, podzielonych na sześć
grup po 3 cyfry w każdej, to znaczy: 6+6+6”. W roku 1978 dr Hanrick
Eldeman, naczelny analityk poprzedniczki Unii Europejskiej, czyli EWG,
zapowiedział, że każdy człowiek na świecie otrzyma numer identyfikacyjny
składający się z 18 cyfr. Dziesięć lat później katolicki miesięcznik
„Chiesa Viva” w numerach 201 i 202 z 1989 r. napisał, że w Brukseli w
siedzibie EWG miał znajdować się superkomputer zawierający dane
wszystkich ludzi mieszkających w państwach należących do EWG i że każdy z
nich został oznakowany osiemnastocyfrowym numerem, a przechowująca dane
maszyna została „prześmiewczo” nazwana „Bestią”.
Inni autorzy rozumieją słowa o bestiach bardziej historycznie i dowodzą, że chodziło o Związek Sowiecki, zaś „znamię Bestii” zostało zastosowane przez Sowietów w czasie II wojny światowej, kiedy wszystkich ludzi przebywających na terenie ZSRS oznaczyli albo „na czole” – żołnierzy wysyłanych na front, albo na ręce – zmuszonych do pracy na rzecz Bestii i jej wojny.
Być
może jednak wszyscy się mylili i znamię Bestii dopiero stanie się
przekleństwem ludzkości; pierwsi naznaczeni już je przyjęli, zaś
koronawirus sprawił, że cała operacja ruszyła z kopyta, decyzje zapały, a
Bestia szykuje się już do oznakowania każdego człowieka na naszej
planecie. Pierwsze próby ma zresztą już za sobą. Chodzi naturalnie o
wielki projekt wszczepienia wszystkim ludziom na świecie specjalnych
czipów, umieszczanych na dłoni, na czole bądź na potylicy przy linii
włosów.
W
Europie od kilku lat jest stosowany czip RFID (radio-frequency
identification). Jest to sposób przesyłania danych za pomocą fal
radiowych. Nadajnik wielkości kilku ziarenek ryżu mieści takie
informacje jak dane personalne, numery identyfikacyjne czy dostęp do
bankowości. Wszczepia się go pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym.
Początkowo był rozwiązaniem „elitarnym”, stosowanym w
„najnowocześniejszych” korporacjach czy w „ekskluzywnych”
aparatamentowcach, ale stopniowo jego popularność uległa zwiększaniu.
Kosztuje już tylko ok. 180 dolarów. Dla mieszkańca Zachodniej Europy
niewiele, a ma dawać poczucie wyjątkowości i nowoczesności.
W 2017 r.
w Szwecji chętni mogli dać sobie wszczepić w dłoń czip, na którym
kodowana była płatność za bilet kolejowy. Już wcześniej z wszczepionych
czipów korzystali pracownicy innowacyjnych firm w Sztokholmie. Potem
zaproponowano im np. zakodowanie na czipie płatności dokonanej za bilet
kolejowy. Przy kontroli wystarczyło podsunąć dłoń pod smartfon
konduktora, któremu wyświetlał się na ekranie bilet. Albo i profil
użytkownika, ale o tym raczej nie wspominano. Sprawa przycichła na trzy
lata, aż nadeszła pandemia koronawirusa. Niezależnie od tego, czy
udawana, czy prawdziwa, przypadkowa czy wywołana celowo, ma całkowicie
zmienić świat, o czym mówią oficjalnie wszyscy – od ONZ i WHO, przez
Unię Europejską i rządy poszczególnych państw, na publicystach i
celebrytach skończywszy. Jednocześnie nie ukrywają wcale, że
pierwszoplanową kwestią będzie wskazanie osób „bezpiecznych”, które już
teraz, przed wynalezieniem szczepionki, będą mogły swobodnie się
poruszać i np. latać samolotami i tych, które nie będą miały tego
przywileju.
Czipy w dobie koronawirusa
Już
na początku kwietnia pojawiły się informacje o „paszportach
immunologicznych”. Takie paszporty mieliby otrzymać ci Brytyjczycy,
którzy przechorowali koronawirusa i w organizmach których stwierdzono
obecność przeciwciał. Przeprowadzenie testów stwierdzających obecność
takich przeciwciał u swoich obywateli zapowiedziały rządy Wielkiej
Brytanii, Włoch, Niemiec czy Chile. Ci, u których testy wykazałyby
obecność przeciwciał, mieli otrzymywać specjalne certyfikaty,
umożliwiające im swobodne poruszanie się, podejmowanie pracy czy
podróżowanie. Co ciekawe, pomysł wprowadzenia „paszportów
immunologicznych” skrytykowała utrzymanka koncernów farmaceutycznych –
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), ale tylko dlatego, że jej zdaniem
nie ma naukowych dowodów na to, że osoba, która raz przechorowała
koronawirusa i wyzdrowiała, nie zapadnie więcej na tę chorobę.
Jednocześnie przy kwestii „paszportów immunologicznych” pojawiła się
kwestia ich formy. Jeszcze
w kwietniu Bill Gates, założyciel koncernu Microsoft, oficjalnie mocno
zaangażowany w walkę z koronawirusem i poprzez swoją fundację wydający
krocie na wynalezienie szczepionki, powiedział (w AMA na serwisie
Reddit), że świat będzie potrzebował specjalnego systemu identyfikacji
ludzi, którego wdrożenie sprawi, że będą oni mogli swobodnie podróżować w
czasie pandemii, która potrwa co najmniej jeszcze kilka lat. – W
końcu będziemy mieli cyfrowe certyfikaty, aby wykazać, kto wyzdrowiał,
został niedawno przebadany lub, gdy będziemy mieli szczepionkę, kto ją
otrzymał
– zapowiedział Gates. Kluczem jest tu słówko „cyfrowe”. To nie będzie
już zaświadczenie o przechorowaniu COVID-19 ani stempelek w paszporcie.
To będzie znakowanie ludzi tak, jak dziś znakuje się psy. Ludzie będą
numerami zapisanymi w superkomputerach garstki „strażników”. I niech się
nie łudzą, że tymi „strażnikami” będą rządy ich państw.
Po co był (pojawił się) koronawirus
Bill Gates
od dawna jest wielkim zwolennikiem masowego szczepienia ludzi i ich
depopulacji. Mówił o tym głośno już kilka lat temu. Fundacja Billa i
Melindy Gatesów wydała miliony dolarów na testowanie szczepionek na
niczego nie świadomych ludziach w Afryce i Azji. Straszliwe skutki
podania szczepionek sfinansowanych przez Fundację Gatesów ujawnił m.in.
Robert Kennedy jr. Ale to nie koniec. Jak pisaliśmy w „Warszawskiej
Gazecie”, w wyniku masowych szczepień przez fundację Gatesa w Indiach
490 tys. zaszczepionych dzieci zostało w latach 2000–2017
sparaliżowanych.
Fundacja
ta od lat pracowała też nad wprowadzeniem czipów antykoncepcyjnych dla
kobiet, będących bardziej zaawansowaną formą antykoncepcyjnych
plasterków. Od lat wspiera też projekty wprowadzenia do powszechnego
użycia implantów mikroczipowych. Te same działania podejmuje również
założony przez Billa Gatesa koncern Microsoft. Ten jest z kolei mocno
zaangażowany w kolejny projekt prowadzony wspólnie z Organizacją Narodów
Zjednoczonych (kolejną nikomu do niczego niepotrzebną namiastką rządu
światowego) – ID2020.
Kto jest kim?
Na
stronach internetowych projektu ID2020 nie znajdziemy wiele informacji
na temat tego, kto za nim stoi. Wiadomo, że projekt realizują Microsoft
Billa Gatesa, istniejące od 2000 r. Gavi Vaccine Alliance i Accenture.
Założona przez Gatesa firma Microsoft
to producent oprogramowania Windows, zainstalowanego w prawie
wszystkich komputerach na świecie. To jedna z największych i
najpotężniejszych prywatnych firm na kuli ziemskiej. Komputery z
oprogramowaniem Microsoftu znajdują się wszędzie, łącznie z gabinetami
premierów, ministrów i prezydentów.
Gavi Vaccine Alliance
to „partnerstwo zdrowotne” tworzone przez WHO, UNICEF, Bank Światowy,
producentów szczepionek, Fundację Billa i Meliny Gatesów oraz „innych
prywatnych filantropów” w celu „zwiększenia ilości szczepień na
świecie”. Gavi wprost zarzucano, że zapewnia ona prywatnym osobom władzę
o decydowaniu o masowych szczepieniach zdrowotnych, zaś producenci
szczepionek zasiadają w jej zarządzie. Wbrew gładkim określeniom
stosowanym przez nią samą, Gavi to nie jest instytucja charytatywną. Jej
podejście do zdrowia publicznego jest „zorientowane na biznes i
nowoczesne technologie”. Jest to model zwany „podejściem Gatesa”, który z
kolei dąży od lat do depopulacji ludzi i wcale tego nie ukrywa. Do najważniejszych osób w Gavi poza Billem Gatesem należą: epidemiolog i były prezes Międzynarodowej Inicjatywy Szczepień przeciwko AIDS Seth Franklin Berkley, były przewodniczący norweskiego parlamentu Dagfinn Høybråten
(co ciekawe, w 1999 r. został honorowym prezesem Centralnego Szpitala
Yiang w chińskiej prowincji Hunan, graniczącej z prowincją Hubei, skąd
koronawirus został rozprzestrzeniony na cały świat) i była minister
finansów Nigerii oraz ekonomistka z Banku Światowego ds. Rozwoju Ngozi Okonjo-Iweala
(w Banku Światowym decydowała o portfelu operacyjnym tej instytucji o
wartości 81 mld dolarów w Afryce, Azji Południowej, Europie i Azji
Środkowej).
Trzeci partner, Accentureto jedno z największych na świecie przedsiębiorstw konsultingowych
w dziedzinie zarządzania i technologii (w tym technologii
informatycznych). Ta notowana na giełdzie nowojorskiej spółka działa
także w Polsce i ma biura w największych miastach w naszym kraju, a na
swojej stronie promuje np. wdrożenie sieci 5G, co określa jako
„nieuniknione”. Sama wprost pisze o sobie, że stawia na „sztuczną
inteligencję zmieniającą rynki”, a jej pierwszym „przekonaniem” jest
„stawianie ludzi na pierwszym miejscu dzięki koncepcji obywatelstwa
korporacyjnego”.
ID2020 – znamię Bestii
Tworzony
przez te podmioty system ID2020 to projekt złożenia każdemu człowiekowi
„cyfrowej tożsamości” i wszczepienia każdej osobie na ziemi mikroczipu
zawierającego dane na jej temat: imię, nazwisko, narodowość, specjalny
numer. Taki mikroczip wszczepiany w dłoń, pomiędzy kciukiem a palcem
wskazującym, ma całkowicie zastąpić wszystkie istniejące dokumenty:
dowody osobiste, paszporty, prawa jazdy czy inne, na podstawie których
obecnie ludzie mogą udowodnić swoją tożsamość, a także np. karty
płatnicze, bo będzie powiązany z kontem bankowym, które każdy będzie
musiał posiadać. Według twórców ID2020 obecnie „co siódma” osoba na
Ziemi nie może udowodnić swojej tożsamości, szczególnie w biednych
regionach świata, takich jak Afryka czy część państw azjatyckich, więc
wszczepienie ludziom czipów rozwiąże ten problem.
Twórcy
programu wcale nie ukrywają, że klasycznym przykładem osób, które
tożsamości nie potrafiły udowodnić, byli imigranci, którzy zalali Europę
w 2015 r. i że takie fale imigracji do Europy jeszcze napłyną, więc
cyfrowa identyfikacja jest pożądana tak przez imigrantów, jak i państwa,
które będą musiały ich przyjąć.
Twórcy
projektu próbują też infantylnego tłumaczenia w rodzaju, że
wszczepienie czipów zakończy działalność przestępców, którzy nie będą
już mogli ukraść dowodu osobistego i wziąć na niego „chwilówki” czy
zapłacić za zakupy wyciągniętą z czyjegoś portfela kartą płatniczą. Temu
ma zapobiegać tylko wszczepiony w rękę czip.
Zastąpi
wszystko: paszporty, prawo jazdy, dowód osobisty, karty płatnicze,
gotówkę. Idąc na zakupy nie trzeba będzie zabierać portfela – wystarczy
podsunąć dłoń pod specjalny skaner i zatwierdzić płatność. Wyeliminowane
zostaną całkowicie płatności gotówkowe, ale przecież dokładnie to się
teraz dzieje, kiedy sklepy wręcz odmawiają przyjmowania gotówki, bo
rzekomo przenoszony na niej jest koronawirus (czy ktoś słyszał o
przypadku złapania COVID-19 od pieniędzy?).
Znamię Bestii
Czip
ma zawierać jednak także inne informacje – medyczne. Grupa krwi,
alergie, przebyte choroby – to wszystko zostanie na nim zakodowane i
wszczepione użytkownikowi. Wszystko wskazuje na to, że koronawirus jest
ostatnim krokiem do wdrożenia tego systemu. Najpierw wybrańcy dostaną
czipy, dzięki którym będą mogli podróżować. Zacznie się więc selekcja
ludzi na tych, którzy będą mieli prawa dostępne do niedawna wszystkim i
tych, którzy praw tych nie będą mieli. To będzie początkowo tylko
warunek: chorowałeś na COVID i wyzdrowiałeś? Chcesz jechać na wakacje?
To musisz mieć czip. Bez niego nie pojedziesz nigdzie. Ludzie będą
chcieli żyć, więc zgodzą się na wszystko. Potem system ten stanie się
powszechny. To jak z używaniem kart płatniczych czy telefonów
komórkowych – początkowo korzystali z nich nieliczni, dziś już wszyscy.
Koronawirus znakomicie się więc projektowi Gatesa i ONZ przysłużył. Albo
został sprowadzony na ludzi dokładnie w momencie, kiedy technologicznie
wszczepianie czipów i budowa ogromnych baz danych oraz szybka prędkość
Internetu konieczna do realizacji tego wszystkiego (5G) stały się
możliwe. Technologia już była, potrzebny był katalizator do jej
wdrożenia i „złamania kręgosłupów” opornym jednym ciosem. No i się
pojawił w postaci pandemii. Oficjalnie to zbieg okoliczności. Taki sam
jak w przypadku opisanego już w „Warszawskiej” Eventu 201.
Oczywiście te ogromne bazy danych będą musiały być gdzieś przechowywane, korygowane i uzupełniane. Przyznają to sami twórcy projektu, którzy na stronie internetowej jemu poświęconej piszą, że „nie lekceważą ryzyka niewłaściwego wykorzystania i nadużywania danych cyfrowych, szczególnie, gdy systemy tożsamości cyfrowej są zaprojektowane jako duże, scentralizowane bazy danych”. Od razu zastrzegają więc, że cały system, żeby zadziałał, musi być identyczny na całym świecie. Nie ma więc mowy, żeby Polska zachowała system PESEL i w czipie wszczepiała ludziom tylko ten numer. Numeracja ID2020 musi być oparta o identyczne zasady na całej kuli ziemskiej, co oznacza wyrzucenie człowieka z państwa, którego jest obywatelem i nadanie mu numeru „ogólnoświatowego”, będącego poza systemem krajowym. Albo inaczej: zlikwidowanie krajowych systemów identyfikacji obywateli na rzecz jednego, obowiązującego na całym świecie. Twórcy wcale nie ukrywają, że ID2020 będzie musiało zostać przyjęte przez rządy wszystkich państw i uregulowane w ich prawodawstwie. Każdy kraj będzie musiał więc przyjąć takie samo prawo i dostosować do niego prawo wewnętrzne. W Polsce, zamiast numeru PESEL otrzymywanego w momencie zgłoszenia narodzin dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego, noworodek razem z pakietem szczepionek dostanie więc pod skórę czip i przypisany do niego numer oraz otrzyma specjalną „teczkę” w cyfrowym systemie identyfikacji. Kogo w nim nie będzie – nie będzie istniał. Nie pójdzie do szkoły, do lekarza, nie zrobi zakupów.
W ten sposób projekt ID2020 oznacza całkowitą kontrolę nad każdym, dosłownie każdym człowiekiem na Ziemi. Bez wiedzy i zgody zaczipowanych ludzi ten, kto będzie kontrolował bazy, w których zostaną zapisane dane i numery czipów poszczególnych osób, będzie mógł dopisać do nich dosłownie wszystko. Sprzeciwiasz się, obywatelu, pomysłom Gatesa? To ci się w twojej bazie dopisze ostrzeżenie, żeś był w młodości terrorystą, oznaczy cię na „czerwono” i przy pierwszej próbie przekroczenia granicy zostaniesz rzucony na ziemię, skuty w kajdanki i osadzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze, bo służbom celnym wyświetli się informacja, że posiadacz takiego a takiego numeru jest poszukiwany na całym świecie. Albo tej czy innej niewygodnej osobie zablokuje się po prostu konto i nie będzie mogła kupić choćby chleba. Jak zgłodnieje, to zmięknie. Tak to mniej więcej będzie wyglądało. I do tego potrzebna jest obecna pandemia. Niech nikt się nie łudzi, że to melodia przyszłości i może tego nie dożyje. To już się dzieje, tylko trzeba patrzeć poza oficjalne komunikaty i polityczną naparzankę.
Nie ma przypadków, są tylko znaki
W
2019 r. na światowym forum ekonomicznym w Davos został ogłoszony plan
wprowadzenia pierwszego znaku certyfikacji tożsamości cyfrowej, opartego
właśnie o projekt ID2020.
Tydzień
temu media w Polsce obiegła poruszająca wiadomość – koncern Microsoft
zainwestuje w naszym kraju miliard dolarów na stworzenie m.in. centrum
danych w Warszawie oraz przeszkolić 150 tys. (sic!) osób. Miliard
dolarów to mniej więcej tyle, ile wydały władze Warszawy na budowę
oczyszczalni ścieków „Czajka”, która okazała się bublem i która zalała
fekaliami Wisłę latem ubiegłego roku (winnych wciąż brak, a Trzaskowski
nabrał w tej sprawie „trzaskowianki” do ust), ale to wciąż olbrzymia
kwota.
– Polska ma szansę być w cyfrowym sercu Europy – zapewniał szef Microsoftu na Polskę Mark Loughran.
Jak doniosły media, Microsoft ma zamiar wybudować w Polsce „kilka centrów przetwarzania danych w chmurze”. Chmura internetowa nie ma nic wspólnego z obłoczkami nad naszymi głowami. Najprościej rzecz ujmując jest miejscem przechowywania danych poza komputerem czy płytką CD, na której je zapisywaliśmy. Innymi słowy nie musimy już zapisywać w pamięci komputera np. zdjęć z wakacji czy tego, co sobie na nim napisaliśmy ani zgrywać tego np. na płytki, tylko zachowujemy to w internetowej pamięci na serwerze tej firmy, która taką przechowalnię danych stworzyła. To mogą być oczywiście nie tylko zdjęcia z wakacji, ale np. całe projekty strategii handlowych dużych firm, bazy danych szpitali czy patenty na wynalazki. Mogą to być tak wielkie projekty, że nie mieszczą się w pamięci przeciętnego komputera ze sklepu. W teorii każdy użytkownik tworzy sobie własne hasło i za opłatą (bo to usługa płatna), nie zajmując pamięci komputera, przechowuje swoje dane, do których teoretycznie tylko on ma dostęp. Teoretycznie, bo nie ma takiego zabezpieczenia internetowego, którego zdolny haker nie złamie (no może z wyjątkiem dostępu do najbardziej tajnych danych Białego Domu, ale tylko dlatego, że zostanie złapany zanim przejdzie wszystkie zabezpieczenia). Wszystkie dokumenty zapisane są na serwerach firm, które sobie takie wirtualne chmury stworzyły i zaoferowały swoim klientom możliwość korzystania z nich. Należą m.in. do nich Google (czyli najpopularniejsza wyszukiwarka internetowa na świecie), Dropbox i Microsoft.
Właśnie
takie centra przechowywania danych chce w Polsce zbudować Microsoft.
Nie sam; specjalnie do współpracy z firmą Gatesa została powołana nowa
spółka – Chmura Krajowa. Spółkę Chmura Krajowa zawiązały Bank PKO BP i
należąca do Skarbu Państwa spółka Polski Fundusz Rozwoju. Inaczej
mówiąc, współpracę z Microsoftem nawiązał polski Skarb Państwa. Spółka
Chmura Krajowa została powołana już w 2018 r., ale widocznie dopiero
teraz, przypadkiem czy nieprzypadkowo, sfinalizowane zostały rozmowy z
koncernem.
Stworzenie
centrów przetwarzania danych w chmurze ma ogromnie ułatwić życie
„różnym podmiotom”, pozwalając im na przetwarzanie danych, prowadzenie
usług czy serwisów. Oczywiście wszystko ma się odbywać zgodnie z
przepisami RODO i wymogami przechowywania danych obowiązującymi w
Polsce.
Jednak
zainteresowani wcale nie ukrywają, że to partnerstwo z Microsoftem to
ważny krok na drodze cyfryzacji. Po ogłoszeniu informacji o inwestycji
Microsoftu zachwycony nią Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, oznajmił
nawet, że „cyfrowa transformacja to wielka szansa, aby lepiej i szybciej
uporać się z obecnym kryzysem”1.
Nie wyjaśnił niestety, w jaki sposób potężne centra przechowywania
danych zbudowane i kontrolowane m.in. przez Microsoft pomogą np. domowi
weselnemu z miasteczka pod Warszawą, który stracił wszystkich klientów i
raczej nie ma już szans na ich odzyskanie w najbliższych miesiącach czy
rolnikowi z Podlasia. Może pan prezes to wie, tylko brak czasu nie
pozwolił mu na bliższe wyjaśnienia.
Wszystko byłoby może i fajne, ładne i amerykańskie jak koń Kargula z „Samych swoich”, gdyby nie dwie sprawy.
Po pierwsze, nie wiadomo, co w zamian za swoją inwestycję i wydanie w Polsce miliarda dolarów dostanie spółka Microsoft.
Po
drugie: gdyby spółka Microsoft nie była zaangażowana w diabelski
projekt czipowania ludzi, przechowywania danych o nich zapisanych
właśnie na czipach, które zgodnie z zamiarem spółki mają mieć
wszczepieni wszyscy ludzie na świecie. Do realizacji zaś tego projektu
będą potrzebni przeszkoleni ludzie, którzy się zajmą wdrażaniem go, i
właśnie centra przechowywania danych. Takie jak Microsoft planuje
wznieść w Warszawie.
Jeszcze jedno dla osób, które wciąż wierzą w bajeczkę o Billu Gatesie filantropie i jego przepełnionej etyką firmie Microsoft. W 2018 r. Holendrzy odkryli w płatnym Office 365, że Microsoft przesyła do USA nie tylko dane diagnostyczne, ale również informacje dotyczące tytułów e-maili (w tym prywatnych) wysyłanych przez użytkowników. W szkołach w Hesji zakazano korzystania z oprogramowania dostarczonego przez Microsoft. Tyle, jeśli chodzi o uczciwość i bezpieczeństwo w korzystaniu z usług giganta Billa Gatesa.