Koncepcja oporu bez przywódcy została
wysunięta przez pułkownika Uliusa Louisa Amossa, założyciela
International Service of Information Incorporated z siedzibą w Baltimore
w stanie Maryland. Amoss zmarł w 1961 roku, ale w trakcie swojego życia
był niezmordowanym przeciwnikiem komunizmu, a także wykwalifikowanym
oficerem wywiadu. Płk Amoss napisał po raz pierwszy o oporze bez
przywódcy 17 kwietnia 1962 r. Jego teorie organizacji były wymierzone
przede wszystkim przeciw ewentualnej groźbie przejęcia władzy w Stanach
Zjednoczonych przez komunistów. Autor niniejszego tekstu, mając
przywilej przeżycia wielu lat od śmierci pułkownika Amossa, przyjął jego
teorie i objaśnił je szczegółowo. Pułkownik Amoss obawiał się
komunistów. Niżej podpisany obawia się rządu federalnego. W Stanach
Zjednoczonych komunizm nie stanowi dziś dla nikogo żadnego zagrożenia,
podczas gdy tyrania rządu federalnego stanowi zagrożenie dla każdego.
Autor niniejszego tekstu szczęśliwie żył wystarczająco długo, aby
zobaczyć ostatnie tchnienia komunizmu, ale może, niestety, pozostać przy
życiu tak długo, żeby ujrzeć agonię wolności w Ameryce.
Proponuję to opracowanie w nadziei, że
Ameryka jakimś sposobem wciąż może dać nam dzielnych synów i córki
potrzebnych, aby zwalczyć narastające prześladowanie i ucisk. Szczerze
mówiąc, w tej chwili trudno wyrokować, czy to się powiedzie. Niewielu
jest dziś ludzi, którzy kochają wolność i wierzą w nią wystarczająco
mocno, aby o nią walczyć, ale w piersi każdego niegdyś wielkiego narodu
pozostają utajone perły dawnej świetności. Oni tam są. Patrzyłem w ich
roziskrzone oczy, dzieląc z nimi krótkie chwile mojego życia. Cieszyłem
się ich przyjaźnią, dzieliłem z nimi ich ból, a oni mój. Jesteśmy
braćmi, dziećmi tej ziemi, dającymi sobie wzajemnie siłę w karkołomnym
pędzie do bitwy, o której wszyscy słabsi, strachliwi ludzie mówią, że
nie zdołamy jej wygrać. Być może… Ale przecież może zdołamy. To nie
koniec – dopóki ostatni bojownik o wolność nie zostanie pochowany lub
uwięziony, albo gdy spotka to tych, którzy nastają na naszą wolność.
Jeśli nie dojdzie do jakichś
przełomowych wydarzeń, walka potrwa jeszcze lata. Z upływem czasu nawet
dla bardziej ograniczonych spośród nas będzie stawało się jasne, że
głównym zagrożeniem dla życia i wolności ludzi jest rząd. Niewątpliwie
ucisk, z jakim mamy dziś do czynienia ze strony rządu, wyda się
dziecinadą w porównaniu z tym, co zaplanował on [rząd] na przyszłość.
Tymczasem istnieją ludzie, którzy wciąż mają nadzieję, że niewielu zdoła
jakimś sposobem zrobić to, czego nie udało się dokonać wielu. Jesteśmy
świadomi, że zanim rzeczy będą się miały lepiej, z pewnością będą się
miały gorzej, jako że rząd demonstruje chęć użycia przeciw dysydentom
coraz ostrzejszych środków państwa policyjnego. Zmieniająca się sytuacja
czyni jasnym fakt, że ci, którzy sprzeciwiają się państwowemu uciskowi,
muszą być przygotowani na zmianę, przystosowanie i przekształcenie
swojego zachowania, swojej strategii oraz taktyki, w zależności od tego,
na co pozwalają okoliczności. Brak refleksji nad nowymi metodami oraz
zastosowania ich tam, gdzie potrzeba, ułatwi rządowi zdławienie oporu.
Dawanie się tyranowi we znaki to obowiązek każdego patrioty. Kiedy tego
zaniecha, zawiedzie nie tylko siebie, ale swój naród.
Mając to na uwadze, dochodzimy do
wniosku, że obecne metody oporu wobec tyranii stosowane przez tych,
którzy kochają naszą rasę, kulturę i dziedzictwo, muszą zdać decydujący
egzamin ze zdrowego rozsądku. Muszą zostać obiektywnie ocenione pod
kątem efektywności, jak również tego, czy ułatwiają, czy utrudniają
rządowi stosowanie zamierzonych represji. Te metody, które nie przynoszą
korzyści w realizacji naszych celów, muszą zostać odrzucone, albo rząd
skorzysta na tym, że będziemy się ich trzymali.
Jako że uczciwym ludziom, którzy
zrzeszyli się w grupach albo stowarzyszeniach politycznych czy
religijnych, przykleja się fałszywą etykietkę „krajowych terrorystów”
albo „kultystów” i zwalcza się ich, konieczne staje się rozważenie
innych metod organizacji – albo, na potrzebę czego mogą wskazywać
okoliczności: braku organizacji. Trzeba pamiętać o tym, że w interesie
rządu nie leży eliminowanie wszystkich grup. Nieliczne muszą pozostać
dla podtrzymywania opracowanej na potrzeby mas iluzji, że Ameryka jest
„wolnym demokratycznym krajem”, w którym zezwala się na różnicę zdań.
Nikt, kto jest na tyle naiwny, że przypuszcza, iż najpotężniejszy rząd
na ziemi nie będzie uciskał nikogo, kto stanowi dla jego władzy realne
zagrożenie, nie powinien zajmować się aktywną działalnością, ale raczej
siedzieć w domu, studiując historię polityczną.
Odpowiedź na pytanie o to, kogo rząd
zostawi w spokoju, a kogo nie, będzie zależało od tego, w jaki sposób
grupy i poszczególne osoby poradzą sobie z kilkoma kwestiami, takimi
jak: uchronienie się przed spiskami, rezygnacja z malkontentów o słabej
woli, nacisk na wysokie kwalifikacje członków grup, unikanie
jakiegokolwiek kontaktu ze środkami przekazu – figurantami pracującymi
dla funkcjonariuszy federalnych – i, wreszcie, maskowanie się (które
można zdefiniować jako umiejętność wtopienia się w oczach opinii
publicznej grup oporu bardziej oddanych sprawie w mainstreamowe
„koszerne” stowarzyszenia, które generalnie uważa się za nieszkodliwe).
To, czy jakiejś organizacji zezwoli się w przyszłości na dalszą
działalność, będzie jednak przede wszystkim kwestią tego, jak duże
zagrożenie reprezentuje dana grupa. Nie chodzi o zagrożenie rozpatrywane
w kategoriach potęgi zbrojnej ani możliwości politycznych, bo obecnie
nie mamy ani jednego, ani drugiego, ale raczej zagrożenie pod względem
potencjału.
To potencjału funkcjonariusze federalni
obawiają się najbardziej. To, czy taki potencjał istnieje w danym
człowieku albo grupie, jest drugorzędne. Funkcjonariusze federalni
oceniają potencjalne zagrożenie w kategoriach tego, co mogłoby się
zdarzyć, biorąc pod uwagę sytuację sprzyjającą aktywnemu działaniu ze
strony niesubordynowanej organizacji lub jednostki. Gromadzenie
precyzyjnych informacji wywiadowczych pozwala im oceniać ten potencjał.
Pokazywanie trzymanych w ręce kart przed licytacją to prosta droga do
porażki.
Ruch na rzecz wolności błyskawicznie
zbliża się do punktu, w którym dla wielu ludzi możliwość przynależności
do grupy przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla innych członkostwo w
grupie będzie realną opcją tylko na najbliższą przyszłość. W końcu –
przypuszczalnie dużo prędzej niż spodziewa się tego większość – cena
płacona za przynależność do grupy przekroczy jakikolwiek zauważalny
zysk. Ale na razie niektóre spośród istniejących ugrupowań często służą
użytecznemu celowi – albo zapoznawaniu nowego sympatyka z ideologią, o
którą walczymy, albo tworzeniu pozytywnej propagandy celem dotarcia do
potencjalnych bojowników o wolność. Z pewnością ta walka staje się w
szybkim tempie i w znacznym stopniu kwestią indywidualnych działań;
każdy z jej uczestników podejmuje w ciszy swojego serca decyzję, żeby
się przeciwstawiać: przeciwstawiać się z użyciem wszelkich koniecznych
środków. Trudno przewidzieć, co zrobią inni, bo żaden człowiek nie zna w
pełni serca drugiego człowieka. Wystarczy wiedzieć, co zrobi się
samemu. Wielki nauczyciel powiedział kiedyś: „Poznaj sam siebie”. Udaje
się to niewielu osobom, ale niech każdy z nas obieca sobie, że nie
przystanie potulnie na los, jaki zaplanowali nasi niedoszli władcy.
Koncepcja oporu bez przywódcy to nic
innego niż zasadnicze odejście od zwyczajowych teorii organizacji.
Utarty schemat organizacji reprezentuje na diagramie piramida – masy u
dołu i przywódca na wierzchołku. Tę podstawę organizacji można dostrzec
nie tylko w armiach, które są, naturalnie, najlepszą ilustracją
struktury piramidowej – na dole masy żołnierzy, szeregowców,
odpowiedzialnych przed kapralami, którzy z kolei odpowiadają przed
sierżantami i tak dalej w górę po szczeblach dowodzenia do generałów na
szczycie.
Ale tę samą strukturę widzimy w
korporacjach, klubach ogrodniczych dla pań i w samym naszym systemie
politycznym. Ten konwencjonalny schemat organizacyjnej „piramidy” możemy
zaobserwować we wszystkich istniejących obecnie na świecie strukturach
politycznych, społecznych i religijnych – od rządu federalnego po
Kościół rzymskokatolicki. W mądrości Ojców Założycieli Konstytucja
Stanów Zjednoczonych usiłowała zniuansować dyktatorską w swej istocie
naturę organizacji opartej o model piramidy poprzez podział władzy na
wykonawczą, prawodawczą i sądowniczą. Ale piramida pozostaje w swej
istocie nienaruszona.
Schemat takiej organizacji – piramida –
jest jednak nie tylko bezużyteczny, ale wysoce niebezpieczny dla
stosujących go osób, kiedy wykorzystuje się go w ruchu oporu przeciw
tyranii państwa. Dzieje się tak szczególnie w przypadku zaawansowanych
technologicznie społeczeństw, w których elektroniczna inwigilacja może
często zinfiltrować taką strukturę, ujawniając jej łańcuch dowodzenia.
Doświadczenie raz po raz uczyło nas, że antypaństwowe organizacje
polityczne stosujące tę metodę dowodzenia i kontroli łatwo padają ofiarą
rządowej infiltracji, prowokacji oraz niszczenia zaangażowanych w
sprawę osób.
Widzieliśmy to niejednokrotnie w Stanach
Zjednoczonych, gdzie prorządowi szpiedzy albo prowokatorzy podstępem
dostają się do grup patriotycznych i niszczą je od środka. W organizacji
o strukturze piramidy agent służb bezpieczeństwa jest w stanie
zniszczyć wszystkich, którzy znajdują się poniżej jego poziomu
infiltracji, a często również tych wyżej. Jeśli zdrajca wniknął w
struktury kierownicze, cała organizacja jest od góry do dołu
skompromitowana i może być swobodnie oczerniana. Alternatywą dla
organizacji o strukturze piramidy jest system komórek. W przeszłości
wiele grup politycznych (zarówno prawicowych, jak i lewicowych) używało
systemu komórek, aby przybliżyć realizację swoich zamierzeń. Wystarczą
dwa przykłady.
W trakcie Rewolucji Amerykańskiej na całym obszarze trzynastu kolonii uformowały się „komitety korespodencyjne” [committees of correspondence]. Ich cel stanowiło zniesienie rządu i wspomożenie w ten sposób sprawy niepodległości. „Synowie Wolności” [Sons of Liberty],
o których zrobiło się głośno, kiedy wyrzucili opodatkowaną przez rząd
herbatę do Zatoki Bostońskiej, stanowili zbrojne ramię komitetów
korespondencyjnych. Każdy komitet był tajną komórką, działającą
niezależnie od innych komórek. Informacje na temat rządu przekazywano z
komitetu do komitetu, z kolonii do kolonii, a następnie na ich podstawie
podejmowano działania lokalne. Nawet w tych minionych czasach słabych
środków komunikacji, gdy doręczenie listu zajmowało tygodnie albo
miesiące, komitety bez żadnego zupełnie centralnego kierownictwa
stosowały bardzo podobną taktykę w oporze przeciw rządowej tyranii.
Pierwsi amerykańscy patrioci wiedzieli, że wydawanie przez kogokolwiek
jakichkolwiek rozkazów było całkowicie niepotrzebne. Informacje
udostępniało się każdemu komitetowi i każdy komitet działał, jak uznał
za stosowne. Niedawnym przykładem systemu komórek wziętym z lewego
skrzydła polityki są komuniści. Celem ominięcia oczywistych problemów
związanych z organizacją opartą o model piramidy komuniści rozwinęli
system komórek, podnosząc go do rangi sztuki.
Dysponowali licznymi niezależnymi
komórkami, które działały w zupełnej izolacji od siebie i – co
szczególnie istotne – nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu, ale
koordynowane przez kwaterę główną. Wiadomo na przykład, że podczas
drugiej wojny światowej na wysokich szczeblach rządu Stanów
Zjednoczonych w Waszyngtonie działało co najmniej sześć tajnych
komunistycznych komórek (plus wszyscy komuniści działający otwarcie,
chronieni i wspierani przez prezydenta Roosevelta), jednak tylko jedna z
nich została ujawniona i zniszczona. Tego, ile innych jeszcze komórek
faktycznie funkcjonowało, z całkowitą pewnością nie może stwierdzić
nikt.
Komunistyczne komórki, które działały w
USA do końca 1991 r. pod kontrolą sowiecką, mogły mieć u steru
przywódcę, który zajmował pozornie bardzo skromne stanowisko w
społeczeństwie. Mógł być na przykład pomocnikiem kelnera w restauracji,
ale w rzeczywistości pułkownikiem albo generałem tajnych służb
sowieckich – KGB. Pod jego dowództwem mogły znajdować się liczne
komórki, a osoba aktywna w jednej z nich prawie nigdy nie wiedziała o
ludziach działających w innych. Zaleta takiego rozwiązania polega na
tym, że – chociaż dowolna pojedyncza komórka może zostać zinfiltrowana,
ujawniona albo zniszczona – nie będzie miało to wpływu na pozostałe
komórki; w istocie, członkowie innych komórek pomogą atakowanej komórce i
z reguły udzielą jej bardzo silnego wsparcia na wiele sposobów.
To bez wątpienia przynajmniej jedna z
przyczyn, dla których kiedy tylko w przeszłości atakowano w tym kraju
komunistów, wsparcie dla nich pojawiało się w wielu nieoczekiwanych
miejscach. Sprawne i efektywne działanie systemu komórek wzorowanego na
modelu komunistycznym zależy, oczywiście, od centralnego kierownictwa,
co oznacza imponującą organizację, odgórne finansowanie i zewnętrzne
wsparcie – komuniści mieli wszystkie te rzeczy rzeczy. Naturalnie,
amerykańscy patrioci nie dysponują żadną z nich ani na szczycie, ani
gdziekolwiek indziej, a więc skuteczny system organizacji komórkowej
oparty na sowieckim systemie działania jest niemożliwy.
Z powyższych rozważań wynikają jasno dwie rzeczy.
Po pierwsze, struktura oparta na modelu
piramidy może zostać stosunkowo łatwo zinfiltrowana, a zatem nie jest
rozsądną metodą organizowania się w sytuacjach, gdy rząd posiada środki i
chęć spenetrowania takiej struktury – a taka jest sytuacja w tym kraju.
Po drugie, nie istnieją normalne warunki, w których amerykańscy
patrioci mogliby budować strukturę komórek wzorowaną na modelu
komunistycznym. Gdy to zrozumiemy, pojawia się pytanie: „Jaka metoda
pozostała tym, którzy opierają się tyranii państwa?”. Odpowiedzi udziela
nam pułkownik Amoss, który zaproponował model organizacji oparty o
„ukryte komórki”. Określił go mianem oporu bez przywódcy.
System organizacji oparty o strukturę
komórkową, ale nie mający żadnej centralnej kontroli ani kierownictwa – w
istocie stosujący metody wykorzystywane przez komitety korespondencyjne
w trakcie Rewolucji Amerykańskiej.
Wykorzystując koncepcję oporu bez
przywódcy wszystkie poszczególne osoby oraz grupy działają niezależnie
od siebie i nigdy nie zgłaszają się do żadnej kwatery głównej ani do
żadnego przywódcy po rozkazy albo instrukcje, jak robiliby to ludzie
należący do typowej organizacji o modelu piramidy.
Na pierwszy rzut oka taki rodzaj organizacji wydaje się nierealistyczny – przede wszystkim dlatego, że zdaje się brakować organizacji. Pojawia się zatem zrozumiałe pytanie o to, jak „ukryte komórki” oraz poszczególni ludzie będą ze sobą współdziałać, skoro nie ma wzajemnej komunikacji ani centralnego kierownictwa?
Odpowiedź na to pytanie brzmi:
uczestnicy programu oporu bez przywódcy działający w ukrytych komórkach
albo indywidualnie muszą dokładnie wiedzieć, co robią i jak to robić.
Poszczególne osoby stają się odpowiedzialne za zdobycie potrzebnych
umiejętności oraz informacji dotyczących tego, co należy robić.
Nie jest to bynajmniej tak
niepraktyczne, jak się wydaje, bo jest bezsprzecznie prawdą, że w każdym
ruchu wszystkie zaangażowane w niego osoby mają takie samo podejście do
najważniejszych spraw, znają tę samą filozofię, i generalnie reagują na
dane sytuacje w podobny sposób. Historia komitetów korespondencyjnych
podczas Rewolucji Amerykańskiej pokazuje, że tak właśnie jest.
Jako że ostateczny cel oporu bez
przywódcy to zniesienie tyranii państwa (tym przynajmniej zajmujemy się w
niniejszym opracowaniu), wszyscy członkowie ukrytych komórek albo
poszczególne osoby będą mieli tendencję do reagowania na obiektywne
wydarzenia w ten sam sposób – poprzez zwyczajną taktykę oporu.
Powszechnie dostępne narzędzia dystrybucji informacji, takie jak gazety,
ulotki, komputery itd., dają każdemu człowiekowi wiedzę o bieżących
wydarzeniach, pozwalając na zaplanowaną reakcję, która przyjmie różne
formy.
Nikt nie potrzebuje wydawać nikomu rozkazów.
Idealiści naprawdę oddani sprawie
wolności podejmą działanie, kiedy poczują, że nadszedł już czas, albo
pójdą za sygnałem innych, którzy ich poprzedzą. Chociaż to prawda, że da
się powiedzieć wiele przeciw tego rodzaju strukturze jako metodzie
oporu, trzeba pamiętać o tym, że opór bez przywódcy to wynik
konieczności. Inne rozwiązania okazały się niemożliwe do realizacji albo
niepraktyczne.
Opór bez przywódcy działał już w okresie
Rewolucji Amerykańskiej, a jeśli osoby prawdziwie oddane sprawie same
zaczną go wykorzystywać, zadziała teraz. Nie trzeba wspominać o tym, że
opór bez przywódcy prowadzi do powstawania bardzo małych albo nawet
jednoosobowych komórek oporu. Ci, którzy wstępują do organizacji, aby
markować działanie albo „grupowcy” [fanatycy grup] zostaną szybko
wyeliminowani. Natomiast osoby traktujące swój sprzeciw wobec
federalnego despotyzmu poważnie uznają, że to [powstawanie bardzo małych
albo nawet jednoosobowych komórek oporu] jest to, czego właśnie
potrzeba.
Z punktu widzenia tyranów oraz
niedoszłych potentatów federalnej biurokracji i agencji policyjnych nic
nie jest bardziej pożądane niż to, aby ci, którzy się im sprzeciwiają,
mieli ZJEDNOCZONĄ strukturę dowodzenia i aby każdy sprzeciwiający się im
człowiek należał do grupy opartej na modelu piramidy. Takie grupy i
organizacje łatwo zniszczyć.
Szczególnie w świetle faktu, że Departament Sprawiedliwości (sic!)
obiecał w 1987 r., że nigdy nie będzie już żadnej sprzeciwiającej mu
się grupy, w której nie miałby przynajmniej jednego informatora. Ci
federalni „przyjaciele rządu” to agenci wywiadu. Zbierają informacje,
które mogą zostać użyte przez federalnego prokuratora okręgowego, gdy
najdzie go chętka, aby kogoś oskarżyć. Linia natarcia została
wyznaczona. Jest zatem konieczne, aby patrioci podjęli świadomą decyzję –
albo pomagać rządowi w jego nielegalnym szpiegowaniu, trzymając się
wciąż dawnych metod organizacji i oporu, albo utrudnić wrogowi robotę,
stosując skuteczne środki zaradcze.
Niewątpliwie istnieją ograniczeni
umysłowo ludzie, którzy, stojąc na podium z powieszoną w tle amerykańską
flagą i samotnym orłem wznoszącym się ku niebu nad głową, będą z
naciskiem stwierdzali swoim najlepiej brzmiącym czerwonym, białym i
niebieskim głosem: „Co z tego, jeśli rząd nas szpieguje? Nie łamiemy
żadnych przepisów”. Tak wadliwe rozumowanie uprawiane przez
jakiegokolwiek poważnego człowieka stanowi najlepszy przykład na to, że
istnieje potrzeba zajęć z zakresu edukacji specjalnej.
Ktoś przedstawiający takie twierdzenie
nie ma absolutnie żadnego pojęcia o politycznej rzeczywistości w tym
kraju i jest niezdolny do kierowania czymkolwiek więcej niż psim
zaprzęgiem w alaskańskiej dziczy. Stara mentalność „urodzonego czwartego
lipca”, która tak mocno wpłynęła na sposób myślenia amerykańskiego
patrioty w przeszłości, nie uchroni go przed rządem w przyszłości.
„Reedukacja” tego typu bez-myślicieli będzie się odbywała w systemie
federalnych więzień, gdzie nie ma flag ani orłów, ale pod dostatkiem
ludzi, którzy „nie łamali żadnych przepisów”.
Większość grup, które „jednoczą” swoich
rozproszonych współpracowników w jakąś strukturę, cieszy się krótkim
życiem politycznym. Stąd przywódcy ruchów nieustannie nawołujący do
jedności organizacyjnej zamiast pożądanej jedności celu zazwyczaj
zaliczają się do jednej z trzech kategorii. Mogą nie być rozsądnymi
taktykami politycznymi, ale raczej po prostu oddanymi sprawie ludźmi,
którzy czują, że jedność pomogłaby ich sprawie, ale nie uświadamiają
sobie, że rząd wielce zyskałby na zorganizowanych w taki sposób
wysiłkach. Organizacje oparte na modelu piramidy ułatwiają rządowi
osiągnięcie jego celu, którym jest uwięzienie albo zniszczenie
wszystkich, którzy mu się sprzeciwiają. Albo może nie rozumieją w pełni
walki, w której uczestniczą, ani tego, że rząd, któremu się
sprzeciwiają, wypowiedział wojnę tym, którzy walczą za wiarę, naród,
wolność i swobody konstytucyjne.
Ludzie znajdujący się u władzy zawsze
użyją wszelkich możliwych środków, aby pozbyć się opozycji. Trzecim
typem osób nawołujących do zjednoczenia – i, miejmy nadzieję,
stanowiącym wśród trzech wspomnianych kategorii mniejszość – są ci,
którym bardziej zależy na władzy, jaką, według ich przypuszczeń – da im
wielka organizacja, niż na rzeczywistym osiągnięciu zadeklarowanego
celu.
I na odwrót – ostatnią rzeczą, jakiej
chcieliby rządowi szpicle, gdyby mieli w tej sprawie coś do powiedzenia,
byłoby istnienie tysiąca rozmaitych małych ukrytych komórek
sprzeciwiających się im [szpiclom]. Taka sytuacja to wywiadowczy koszmar
dla rządu zdeterminowanego, aby dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe,
o tych, którzy mu się sprzeciwiają. Funkcjonariusze federalni, zdolni
zgromadzić w dowolnej chwili olbrzymią ilość cyfr, ludzi, danych
wywiadowczych oraz sił i środków, potrzebują jedynie centralnego punktu,
w który skierują swój gniew. Pojedynczy przypadek infiltracji w
organizacji typu piramidowego może doprowadzić do zniszczenia całości.
Tymczasem opór bez przywódcy nie daje funkcjonariuszom federalnym
pojedynczej sposobności do zniszczenia znacznej części Ruchu Oporu.
Wraz z oświadczeniem Departamentu
Sprawiedliwości (sic!), że trzystu agentów FBI wyznaczonych dawniej do
śledzenia sowieckich szpiegów w Stanach Zjednoczonych (kontrwywiad
krajowy) ma być obecnie wykorzystywanych do „zwalczania przestępczości”,
rząd federalny przygotowuje grunt pod zakrojony na szeroką skalę atak
na osoby sprzeciwiające się jego polityce. Wiele antyrządowych grup
oddanych sprawie ocalenia Ameryki naszych przodków może się spodziewać,
że wkrótce poczuje impet nowego ataku rządu na wolność.
Jest zatem jasne, że czas już przemyśleć
na nowo tradycyjną strategię i taktykę oporu wobec współczesnego
państwa policyjnego. Ameryka w szybkim tempie stacza się w ciemną noc
tyranii państwa policyjnego, w którym prawa uznawane teraz przez
większość za niezbywalne znikną. Niech nadchodząca noc zostanie
rozświetlona tysiącem punktów oporu. Opór wobec tyranii musi być jak
mgła, która tworzy się w wymagających tego warunkach i znika, gdy ich
nie ma.
Louis Beam