W naszej kulturze istnieją dwa
równoległe obrazy postaci wojownika. Z jednej strony jest to osoba
brutalna utożsamiająca swoją wartość ze zwierzęcą dominacją siłową, z
drugiej strony jest to czcigodny obrońca i bohater, gotowy rzucić swoje
życie na szaniec w obronie słabszych. Zarówno jeden, jak i drugi opis ma
z pewnością ziarno prawdy i trafnie opisuje część sylwetki wojownika,
jednak czy podążanie przez życie drogą wojownika może prowadzić do Boga?
Poszukując odpowiedzi na
tak postawione pytanie należy na początku skupić się na tym, co stanowi
o tym, czy ktoś jest w ogóle wojownikiem. Patrzenie jedynie przez
pryzmat siły fizycznej jest z pewnością upośledzonym spojrzeniem na
postać wojownika. Doskonale wiemy, że prawdziwy wojownik nie musi być
silny fizycznie, bo jego wola walki może sprawić, że nawet mierny
człowiek lichego zdrowia, pokona o wiele silniejszego przeciwnika. Może
wykorzystać do tego swój spryt, inteligencję, a wreszcie bezwzględność i
stalową wolę. Skoro zatem zgadzamy się wyjść z definicją wojownika poza
obszar ringu i pola bitwy, to należy określić kim tak naprawdę ten
wojownik jest i w jaki sposób możemy go szerzej zdefiniować.
Tym, co odróżnia
wojownika od nie-wojownika, z pewnością jest wola walki, która nakazuje
walczącemu wstawać po każdym upadku i z godnością znosić każdy kolejny
cios. Nie ma znaczenia tutaj czy cios zadawany jest pięścią przeciwnika,
czy jest nim niefortunny zbieg okoliczności uderzający w nasze życie.
Po każdym takim ciosie prawdziwy wojownik czuje potężną motywację, by
udowodnić swoją wartość i odpowiedzieć swojemu adwersarzowi dwa razy
mocniej. Nie jest to jednak ostateczna definicja wojownika, ponieważ
brakuje w niej źródła motywacji. Tej iskry, która podpala wojownika do
walki upatrywałbym, nie gdzie indziej, a właśnie w woli zwycięstwa. Na
najbardziej podstawowym poziomie, tym co napędza wojownika jest smak
zwycięstwa. To jest uczucie, które odczuwa maratończyk, po swoim
pierwszym biegu na ponad 42 kilometry albo które odczuwa himalaista po
zdobyciu K2, czy też bokser, który pierwszy raz posłał przeciwnika na
deski swoim celnym sierpowym. Świadomość tego, że lata ciężkiej pracy w
końcu przyniosły owoce, daje potężną dawkę satysfakcji. Uczucie
przekroczenia granic własnych możliwości, osiągnięcie tego, co jeszcze
rok wcześniej jawiło nam się jako nieosiągalne, teraz zapewnia nam
niezapomniane uczucie zwycięstwa, które jest nieporównywalne do
jakiegokolwiek narkotyku, bo jest od niego o niebo czystsze.
Gdy jednak spróbujemy
zgłębić istotę tego poczucia zwycięstwa, które motywuje wojownika do
cięższych treningów i sprawia, że nigdy się nie poddaje, to dojdziemy do
wniosku, że nawet ono nie jest kluczem do zrozumienia duszy wojownika.
To bowiem skrywa się w tendencji, którą promował Jezus Chrystus – w
tendencji do wybierania trudniejszej drogi.
13 Wchodźcie
przez ciasną bramę, bo przestronna brama i szeroka ta droga, która
wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. 14 Jakże ciasna brama i wąska droga wiodąca do życia! Nieliczni są ci, którzy ją znajdują
Mt 7,6, 13-14
Ten krótki cytat
doskonale obrazuje to, czego każdy wojownik na przestrzeni wieków był
świadom. Leniwe, dostatnie i przyjemne życie spędzane pod dyktatem
hedonistycznych żądz, to przestronna i szeroka droga. To także
herbertowska rzeka, z prądem której płyną śmiecie. Dla nas to także
obraz ludzi, którzy poddali swoje życie kompromisowi i żyją na jego
uboczu nie walcząc o to, co w życiu ważne, tylko godzą się biernie na
to, co przyniesie im życie. Ta druga droga, to ścieżka usłana cierniami,
pełna cierpień i trudów, ale zapewniająca na końcu słodki smak
zwycięstwa. Jak to się ma jednak do istoty wojownika o twardych
pięściach, który bez litości wybija zęby swoim przeciwnikom?
Zasada, która moim
zdaniem bez pudła pozwala zdefiniować wojownika brzmi następująco:
wojownik to osoba, która zawsze wybierze trudniejszą drogę. Na
najbardziej przyziemnym poziomie jest to codzienna decyzja, czy wykonać
jakąś ciężką pracę na rzecz obranego w życiu celu. To decyzja, czy
narazić się na porażkę, czy podjąć ryzyko utraty czasu, pieniędzy,
zdrowia. To akt odwagi postawienia na siebie samego i zaufania, że przy
odpowiednim wysiłku jesteśmy w stanie odnieść zwycięstwo. Z jednej
strony tym zwycięstwem może być zrzucenie kilku kilogramów, by wyjść z
nadwagi, z drugiej strony może to być próba pogodzenia się ze śmiercią
kogoś bliskiego i dalsza wędrówka przez życie z raną na duszy. Na
głębszym poziomie jest to jednak nastawienie psychiczne jednostki, które
być może, sięga samych najgłębiej zakorzenionych instynktów, a
uruchamia się zawsze, gdy widzimy przeszkodę ponad nasze siły. Prawdziwy
wojownik w takiej sytuacji ma prosty wybór: może podjąć walkę i polec
mężnie, albo poddać się i uciec bez godności niczym spłoszony kundel. Te
dwie wizje zawsze niczym diabeł i anioł, toczą w nas walkę o to, która
zdominuje drugą. Jeżeli wygrywa w nas anioł, to szlachetny charakter
zawsze poprowadzi nas ad astra per aspera, jeżeli niestety przegra, to będziemy wieść życie podłe.
Jak zatem może wyglądać
droga wojownika wiodąca do Boga? Tak samo, jak każda inna droga na
szczyt w rywalizacji sportowej. Niezależnie od tego o jakim sporcie
mówimy, zawsze przy konkurowaniu z innymi dobieramy przeciwników
podobnych poziomem do nas, by rywalizacja była sprawiedliwa. Przy stałym
rozwoju sportowym w końcu stajemy przed coraz lepszymi ludźmi, którzy
większą część swojego życia poświęcają nieustannym morderczym treningom.
Ostatecznie jednak zawsze dążymy do tego, by poprzeczka stała coraz
wyżej, a zwycięstwo było okupione większym wysiłkiem i poświęceniem,
cały czas przesuwając granice swoich możliwości.
Wyobrażając sobie
potężnego wojownika ciężko nam od jego brutalnej siły dojść do łagodnego
oblicza Chrystusa, ale jest to tylko pozór. Wyobraźmy sobie potężnego
wojownika. W swoim kraju nie ma sobie równych, a na ringach staje tylko
raz w roku, pozostały czas poświęcając na nieustanne treningi i
przygotowania do kolejnych walk. Mistrzowskie opanowanie sztuki walki
sprawia, że żaden przeciwnik spotkany na ulicy nie jest dla niego
wyzwaniem. Gdzie zatem mistrz powinien szukać wyzwań? Czy powinien
zaniechać treningów, by obniżyć swoją kondycję i w końcu odnaleźć
godnego przeciwnika? Czy może powinien spocząć na laurach skoro już
osiągnął szczyt ludzkich możliwości? Otóż tutaj, gdzie rysuje się
granica ludzkich możliwości rozpoczyna się dopiero droga boskich
możliwości i tutaj właśnie znajduje się styk potęgi Chrystusowej
łagodności oraz brutalnej siły wojowników. Zlekceważony, obrażony i
znieważony mistrz sztuk walk, mógłby bez problemu rezonu nauczyć
każdego, kto tylko odważyłby się na tak lekkomyślny czyn. Jednak decyzja
o podjęciu takiej walki – z góry wygranej – byłaby hańbiąca dla duszy
prawdziwego wojownika. Łatwo jest bowiem stracić w gniewie panowanie nad
sobą i pod wpływem emocji zwyciężyć ze słabszym przeciwnikiem. Jeżeli
jednak wojownik widzi opcję łatwą i trudną, czuje silną pokusę, by
udowodnić, że jest silny nie tylko fizycznie, ale i psychicznie góruje
nad swoim oponentem, toteż powściągnie swoje wzburzenie i na wzór
Chrystusa nadstawi policzek pokazując swoją prawdziwą potęgę.
Biorąc za przykład
Chrystusa każdy z nas może wkroczyć na drogę prawdziwego wojownika,
który będzie wyklęty przez wszystkich, gdy będzie podążał za nim
uczciwie. Będzie każdego ranka toczył bój ze swoimi słabościami, swoją
grzeszną naturą oraz ze złem tego świata, a potencjalne laury będzie
oddawał na rzecz potrzebujących. Oto jest droga prawdziwego wojownika,
która jest jednocześnie drogą do Boga.