Za
początek końca Ligi Polskich Rodzin uznaję sławetne słowa Romana
Giertycha wypowiedziane przed czternastu laty w wywiadzie udzielonym
Gazecie Wyborczej: "Dmowskiego do Ligi bym nie przyjął". Ówczesny
wicepremier brnął wtedy w najlepsze, wypowiadając się niczym etatowy
aktywista żydowskiej Anti-Defamation League czy Yad Vashem. Potępił
"antysemityzm Dmowskiego" i antyżydowskie "ekscesy", które -
jego zdaniem - obciążają dziedzictwo ruchu narodowego. Z satysfakcją
wskazał na zmianę stosunku Kościoła do Żydów i wizytę papieża w
synagodze. W swoim wazeliniarstwie - tkwi w nim do dziś - przekroczył
wszelkie granice przyzwoitości, czym wprawił w osłupienie tych, którzy
mu dotąd ufali. Nie ma przypadku w tym, że ze stajni Giertycha
do wielkiej polityki - jako prezes Młodzieży Wszechpolskiej - wyruszył
Robert Winnicki i po upływie dwunastu lat poszedł w ślady swojego
promotora. To, że z mównicy sejmowej ośmieszył dokonania x. Stanisława
Trzeciaka, zasłużonego patrioty i badacza matactw żydowskich
wymierzonych przeciw Polsce, cywilizacji łacińskiej i katolicyzmowi,
jednoznacznie obnażyło jego rzeczywiste intencje. Mało tego. Kontekst
wypowiedzi Winnickiego nie był wyłącznie historyczny. Poseł Konfederacji
z premedytacją uderzył we wszystkich tych Polaków, którzy biją dziś na
alarm w związku z budową państwa Polin nad Wisłą, czyli także we mnie.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jestem przekonany, że owoce wypowiedzi Winnickiego będą bliźniacze do tych giertychowskich.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jestem przekonany, że owoce wypowiedzi Winnickiego będą bliźniacze do tych giertychowskich.