Rozsądny konserwatysta, tradycjonalista czy monarchista – a za takich
ośmielamy się uważać – nie marnuje czasu i wysiłku na frontalne
torpedowanie wszystkiego, co odbiega od jego ortodoksyjnej ścieżki, w
każdym razie nie wtedy, gdy ceną za to byłoby poważne i powszechne
niezrozumienie lub też zaniechanie spraw priorytetowych.
Z drugiej strony, tenże konserwatysta nie widzi nic zdrożnego w
przypominaniu – w sposób delikatny, ale stanowczy – że przynajmniej
niektóre elementy oficjalnej historii czy symboliki współczesnych państw
europejskich znacząco od wspomnianej wcześniej ortodoksji odbiegają.
Jaki z tego wniosek? Podajmy kilka przykładów: wątpimy, by
jakikolwiek roztropny legitymista francuski czy włoski parał się
demonstracyjnym szarganiem trójkolorowej flagi swego państwa przy każdej
możliwej okazji; albo by legitymista angielski z gracją Sex Pistols
dewastował wszystkie napotkane portrety księżnej Elżbiety Mountbatten.
Jeden i drugi są w stanie zrozumieć, że byłoby to nieproduktywne, a w
przypadku francuskim i włoskim stanowiłoby też wyraz braku szacunku dla
tych, którzy pod ową rewolucyjną flagą walczyli i ginęli, niekoniecznie
będąc rewolucjonistami, a jedynie przyjmując – często nieświadomie –
narzucony stan rzeczy.
Na podobnej zasadzie rozważny polski konserwatysta nie wzdraga się
przed wzięciem udziału w Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada albo w
obchodach trzeciomajowych, jak również wstaje przy Mazurku Dąbrowskiego,
przynajmniej gdy słyszy go w czasie wydarzenia rangi publicznej. Nie
zmienia to jednak faktu, że ów konserwatysta, mówiąc kolokwialnie,
„swoje wie”.
zdjęcie: Adrian Nikiel |
Nie będziemy więc zbyt długo czy zbyt brutalnie kruszyć kopii o
dzisiejszą datę. Stawiamy raczej na powolną, spokojną edukację.
Nierzadko mówi się ironicznie, że 11 listopada to święto
„piłsudczykowskie”, więc cóż to za pomysł, że właśnie wtedy mamy
największą demonstrację o profilu endeckim. Tym bardziej 11 listopada
nie może cieszyć konserwatystów. Szanujemy i akceptujemy oczywiście
miliony Polaków, którzy utożsamiają się z tą datą – i wiemy, że oderwała
się ona od pierwotnego kontekstu, stając się po prostu uniwersalnym
symbolem; tak jak Mazurek Dąbrowskiego oderwał się od bieżączki politycznej początków XIX stulecia.
To wszystko prawda – ale „swoje wiemy”. Wiemy, że tak naprawdę
niepodległość Polski ogłoszono 7 października roku 1918. Że dokonała
tego Rada Regencyjna, mająca w pewnym sensie łączność z Polską
zorganizowaną według koncepcji monarchii – nawet jeśli Królestwo Polskie
lat 1917-1918 (Königreich Polen) z pewnością nie było tym, co
mogło nas najbardziej satysfakcjonować. Wiemy, że to rząd Józefa
Świerzyńskiego przestał ubiegać się o akceptację władz niemieckich i
austro-węgierskich (inna rzecz, że później ministerium to wystąpiło
przeciwko Radzie). Pamiętamy, że kiedy Józef Piłsudski otrzymał od Rady
Regencyjnej prerogatywy do kierowania wojskiem, to otrzymał je od
instytucji będącej organem niepodległego już, choć wciąż dopiero się
rodzącego (w bólach) państwa.
Wszystko to mamy w pamięci – i choć nas mało, będzie więcej / dokonamy przecież wiele,
jak optymistycznie śpiewał przed laty pewien wrocławski bard. Dlatego
też dzisiaj przypominamy naszym Czytelnikom, że – formalnie i de facto – właśnie mamy 98. rocznicę odzyskania niezawisłości przez naszą Ojczyznę.