Ascetyczna czerń okładki, pośrodku biało-czerwony płomień w funkcji
emblematu, z którego prawie wykwitają „bezwstydne” słowa: POD ZNAKIEM
NACJONALIZMU. To wystarczy, aby doprowadzić do spazmów oburzenia każdy
umysł wyćwiczony w politycznie poprawnym reagowaniu na „złe”, „zionące
nienawiścią”, „ksenofobiczne” i jakie tam jeszcze słowa. I nie dziwota:
kto wzrastał w przeświadczeniu, że prawdziwym wrogiem wolności i prawdy
nie jest komunizm czy w ogóle socjalizm, tylko „totalitarny nacjonalizm,
którego przedstawiciele znajdują się zarówno w partii komunistycznej,
jak i w antykomunistycznej opozycji” (dogmat ogłoszony i podany do
wierzenia przez p. Jacka Kuronia bodajże w 1978 r.), ten wprost nie
mógłby reagować inaczej niż odrazą i negacją na treści zawarte w
antologii tekstów „Prawicy Narodowej” przygotowanej przez pp. Krzysztofa
Kawęckiego i Rafała Mossakowskiego. Ów odruchowy antynacjonalista wie
przecież z góry i raz na zawsze, że nacjonalizm, każdy nacjonalizm, to pestis perniciosissima,
zło najgorsze, przy którego ocenie niepotrzebne jest nawet wysłuchanie
argumentów przeciwnej strony. Co innego w stosunku do komunizmu. O, tu
można i trzeba prześcigać się w dialektycznych cieniowaniach, w
dystynkcjach tak subtelnych, że chyba zrozumiałych już tylko dla tych,
którzy je wymyślili; aby tylko przypadkiem nie popaść w błąd na równi z
nacjonalizmem ohydny: błąd „zoologicznego antykomunizmu”. Finezja
anty-antykomunistów nie zna granic: jeszcze niedawno (w 1989 r.)
słyszeliśmy na przykład p. Michnika głoszącego z przejęciem, że
skompromitował się na zawsze komunizm „typu koszarowego”. Logicznie
zatem biorąc, komunizm „typu niekoszarowego” może uchodzić nadal za
powabny jak Primavera Botticellego!
Pozostawmy jednak anty-antykomunistów ich upodobaniom i dyzgustom, a
zapytajmy, do jakich to wędrówek umysłowych zapraszają nas ci
reakcjoniści z czarnym podniebieniem z „Prawicy Narodowej” (dla
wyjaśnienia dodajmy, że jest to tytuł niskonakładowego pisma
redagowanego przez K. Kawęckiego w latach 1990-1991 i z niego pochodzi
większość zamieszczonych w antologii tekstów). Wypada tedy naprzód
rozszyfrować prawdziwy sens ideowy pojęcia „nacjonalizm” w tym
rozumieniu, jakie ponad wszelką wątpliwość afirmują autorzy antologii.
Szczęśliwie, nie jest to zadanie trudne, ponieważ klarowna odpowiedź na
powyższe zagadnienie dana została na pierwszych stronach przedmowy,
obudowana nadto równie wyrazistym wskazaniem patronów tego nacjonalizmu.
Dowiadujemy się tedy, po pierwsze, że NACJONALIZM oznacza
doktrynę o życiu narodowym, jego źródłach, obowiązkach, zakresie, słowem
o roli, jaka w planie Bożej Opatrzności przysługuje obyczajom, które są
istotnym wiązadłem jedności narodowej […]. Nacjonalizm jest doktrynalnym uzasadnieniem cnót składających się na patriotyzm i jako taki nie może mu się przeciwstawiać.
Powyższy cytat, użyty jako motto książki, wyszedł spod pióra wybitnego
teologa i etyka katolickiego, o. Jacka Woronieckiego OP, i nie trzeba
chyba zużywać wiele atramentu na dowodzenie, iż odwołanie się z punktu
do takiego patrona oraz do takiego
ujęcia odsłania nam podstawową intencję autorów w rozwiązywaniu relacji
pierwiastka nadprzyrodzonego i doczesnego, uniwersalnego (katolickiego) i
partykularnego (narodowego). Innymi słowy: trudno o czytelniejszą
deklarację w kwestii podstawowego wyboru nacjonalisty, który nie może
być (w rozumieniu autorów) inny, jak opcja za NACJONALIZMEM
CHRZEŚCIJAŃSKIM, uznającym prymat Bożej woli nad światem, a nakaz służby
narodowi (nieuważanemu za absolut) wyprowadzającym z czwartego
przykazania.
Ale — powiedzą sceptyczni i nieufni — nacjonalizm, jakby się sam nie
zwał i jakich by szat nie ubierał, zawsze pozostanie agresją lub
przynajmniej niechęcią do obcych nacji, bo jego „prafenomenem” jest
psychiczny osad ksenofobicznej wrogości do „Innego” oraz „prymitywna”
więź biologiczna, negująca na domiar suwerenność duchową jednostki
redukowanej do kolektywnego „my”. Na taki zarzut odpowiadają autorzy
„Prawicy Narodowej” słowami innego autorytetu minionej doby, Maurycego
Barresa: Nacjonalizm, jak ja go rozumiem, to tradycja odnaleziona przez analizę własnego ja. […]
Żyję pośród zbiorowości starszej niż ja sam. Początkowo dumny ze swej
wolności dochodzę jednak do przeświadczenia, że w ogromnej mierze zależę
od tej ziemi i jej zmarłych, którzy przez tyle wieków przede mną
tworzyli ją i kształtowali tak w rzeczach oczywistych, widzialnych, jak i
w najsubtelniejszych imponderabiliach […]. Jesteśmy mimo
naszej indywidualnej wolności tylko „dalszym ciągiem”. Człowiek wolny to
w istocie nie ten, który zrywa z własną przeszłością i tradycją, ale
ten, który uświadamia sobie pełnię swego zakorzenienia w rodzinie, w
narodzie, w kulturze. […]
Nacjonalizm jest rozwiązywaniem kwestii społecznych przez odnoszenie ich do konkretnego narodu, do jego żywotnych interesów […]. Nacjonalizm jest odczuciem odrębności i wyjątkowości jego kultury bez
umniejszania odrębności i wyjątkowości kultur innych narodów.
Nacjonalizm nie kieruje się przeciw innym narodom, kieruje się do
wewnątrz własnego narodu […] [podkr. moje J.B.].
Chciałoby się, przywołując nieco inny krąg skojarzeń, dodać: w zdrowo
pojętym, tzn. powodowanym spokojem ducha i słuszną dumą, a nie
chorobliwym, niespokojnym resentymentem, nacjonalizmie nie chodzi o to,
aby więcej jako naród „mieć”, ale bardziej, dostojniej, piękniej „być”. A
„być” można tylko tam, gdzie jest z czego „brać”, to znaczy
dziedziczyć, po to, żeby dalej móc tworzyć – „kultywować”.
Wszelako — odezwą się znów nieprzejednani — nacjonalizm nie
ukontentuje się wcale troską o tożsamość i pielęgnacją skarbów duchowych
narodowej wspólnoty, tylko ulegnie, prędzej czy później, tkwiącej w
nim, niechby i tylko potencjalnie, „sile fatalnej” prowadzącej do rzezi,
takich jak choćby „czystki etniczne” w b. Jugosławii. Czy nie słuszniej
zatem „narodowi”, bytowi o tak „niebezpiecznych” formach egzystencji,
przeciwstawić „racjonalne”, stowarzyszone tylko dobrowolnym i warunkowym
kontraktem „społeczeństwo”, najlepiej „obywatelskie”? Posłuchajmy
repliki trzeciego koryfeusza nacjonalizmu, Karola Maurrasa: Społeczeństwo
nie jest „uzgodnioną wolą”, „umową społeczną”, kontraktem wolnych
jednostek. Społeczeństwo jest naturalnym skupiskiem, naturalną
zbiorowością. […] Naród jest najszerszym i najgłębszym spośród
kręgów wspólnotowych, naród okazuje się otuliną najbardziej trwałą i
solidną, najbardziej też kompletną. Nie czynię z narodu jakiegoś
metafizycznego absolutu, bóstwa, złotego cielca. […] Nie da się
sztucznie stworzyć narodu. Więc niech nam nie mówią: zło pochodzi od
nacjonalizmu, od idei narodowej. Zasadnicze zło pochodzi od człowieka.
Zagrożeniem nie są narody, ale demoplutokracja, złe rządy ludowe, idea nacjonalitaryzmu, która nie jest nacjonalizmem [podkr. moje J.B.].
Nacjonalizm odpowiada mi, bo jest obroną ludzi, ich dzieł, ich
nierówności, więc ich sztuki, ich myśli, ich dóbr; Ojczyzna, naród to
nie abstrakcja: to konkret każdego dnia. […] Jeśli mówimy o
zjednoczonej Europie, to pamiętajmy, że to chrześcijaństwo było w
przeszłości Stanami Zjednoczonymi Europy i pozostaje nadal fundamentem
takich możliwych Stanów.
A zatem, to nie nacjonalizmy i nie narody są winne szaleństwom
ogarniającym niekiedy jednostki i społeczności, tylko
konstruktywistyczne i egalitarne ideologie, traktujące żywe, konkretne
wspólnoty jako surowiec, materiał do eksperymentów. Także dzisiejsze
międzyplemienne rzezie w Bośni to nic innego jak wynik wcześniejszego
zanegowania narodowych tożsamości, tworzenia sztucznego „narodu
jugosłowiańskiego” (a potem jeszcze „socjalistycznego”) i zarazem groźne
preludium do tego, co może i wprost musi się stać, jeżeli nie zostanie
powstrzymany szaleńczy proces konstruowania nowej Wieży Babel;
zuniformizowanej, antynarodowej i antypersonalistycznej Europy
„Maastricht”.
* * *
Chociaż omawiana książka stanowi antologię tekstów różnych autorów,
to jednak w pełni usprawiedliwione wydaje się traktowanie jej jako
dzieła autorskiego dr. Krzysztofa Kawęckiego, i to nie tylko dlatego, że
ponad 1/3 zamieszczonych artykułów wyszła spod jego pióra, a pozostałe
stanowią plon jego działalności redakcyjnej. Uznajemy tak przede
wszystkim dlatego, że ten młody jeszcze (rocznik 1960) historyk i
polityk daje się poznać w swoich wypowiedziach jako jeden z
najciekawszych publicystów prawicowych, dysponujący nadto dobrze
przemyślaną i umotywowaną wizją celu, ku któremu zmierzać winien ten
kierunek polityczny, z którego autor wyrósł, tj. narodowo-demokratyczny.
I w istocie, rozważania K. Kawęckiego sygnalizowane tytułem jednego z
artykułów: Endecja – co dalej?, uznać trzeba za politycznie w tej książce najdonioślejsze.
Terapia zalecana przez K. Kawęckiego ruchowi narodowemu ma swój
początek w diagnozie postawionej jeszcze na przełomie lat 70. i 80.
przez człowieka przystępującego do „nielegalnych”, jak wszystkie inne
niekoncesjonowane przez reżim, grup neoendeckich (w tym wypadku:
Komitetu Samoobrony Polskiej kierowanego przez Mariana Barańskiego) z
pełną samowiedzą dokonywania wyboru nie tylko przeciwko panującemu
systemowi, ale także dominującej w „opozycji demokratycznej” lewicowej
„dysenterii”. Dla nas — wspomina K. Kawęcki — młodych
narodowców, endecja kojarzyła się z prawicą, bezkompromisowym
antykomunizmem, przywiązaniem do katolicyzmu. Wyobraźnię polityczną
kształtował etos Narodowych Sił Zbrojnych, wielkość historycznego ruchu
narodowego, postać Romana Dmowskiego.
Rychło jednak bystry umysł młodego narodowca dostrzegł, że „źle się
dzieje w państwie neoendeckim”, co zresztą stanowiło tylko potwierdzenie
reguły tyczącej wszystkich nazbyt literalnych przedsięwzięć
wskrzeszających stronnictwa „historyczne” (chadecja, neopiłsudczycy,
PPS). Kłopoty trapiące neoendecję były jednak nie tylko właściwe
wszystkim epigonom, ile też specjalnej natury.
Pierwszym zagrożeniem był, w opinii K. Kawęckiego, nurt
postendeckiego „rewizjonizmu”, inspirowany przez niektórych działaczy
emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, takich jak Albin Tybulewicz czy
(niedawno zmarły) Wojciech Wasiutyński, a sprowadzający się do tego
rodzaju operacji „selekcyjnej” na myśli staroendeckiej, która prowadziła
do amputowania prawie wszystkiego, co było w niej integralnie
prawicowe. Emigranci, żyjący od dziesiątków lat w samym epicentrum
cywilizacji demoliberalnej i laicko-permisywnej, zaczęli wystrzegać się
wszelkich wątków pachnących jakimkolwiek „fundamentalizmem” czy
autorytaryzmem, a prezentować się jako „cywilizowane” prawe skrzydło
demokracji parlamentarnej.
Niektórzy (jak na przykład prof. Adam Bromke) szli tak daleko, że z
tradycji endeckiej pozostała już u nich właściwie tylko (dość zresztą
banalna) analiza geopolityczna, wiodąca w konkluzji ku „prorosyjskości” i
powielaniu stereotypów urzędowej amerykańskiej sowietologii. Obawa
przed posądzeniem o „faszyzm” czy „ekstremizm” prowadziła
„rewizjonistów” nie tylko do ignorowania odradzającej się w latach 70.
zachodnioeuropejskiej prawicy narodowej (co kompletnie zamilczano w
emigracyjnym organie SN „Myśl Polska”), ale nawet do wyciszania samego
pojęcia „prawica”. A jak mówi „spiżowe prawo polityki”, kto neguje
ważność kategorii „lewica – prawica”, ten albo jest kryptolewicowcem,
albo został od lewicy w ten lub inny sposób uzależniony. I nic dobitniej
nie potwierdza, iż zasadna była nieufność żywiona wówczas przez K.
Kawęckiego i jego kolegów do „rewizjonistów”, jak perypetie tych
krajowych adeptów rewizjonizmu, którzy zgodzili się (ku zaskoczeniu
ludzi z nimi wcześniej współpracujących) na odgrywanie roli prawicowego
listka figowego dla przechwytującej po 1989 r. władzę formacji
postkorowskiej (przypadek Forum, potem Frakcji Prawicy Demokratycznej A.
Halla).
Zupełnie przeciwstawne powyższemu, acz kompromitujące i wprost
samobójcze dla idei narodowej zagrożenie wyszło w tym samym czasie ze
strony nurtu, który śmiało można określić mianem „narodowego
bolszewizmu”, reprezentowanego przez nieprzypadkowo bardzo nagłaśniane i
w mediach oficjalnych, i w propagandzie korowskiej (jako bardzo dla tej
ostatniej wygodny przeciwnik) Zjednoczenie Patriotyczne „Grunwald”.
Kusiło ono spadkobierców endecji swoją retoryką „antystalinowską” i
„antysyjonistyczną” oraz jakimś dziwacznym „socjalistycznym
patriotyzmem”. I chociaż „Grunwald” z pewnością nie był przedsięwzięciem
genetycznie wyrastającym z autentycznej endecji, tylko wylęgłym w
zakamarkach PRL-owskich służb specjalnych, wyrażających kalkulacje
„nacjonalistycznej” frakcji w PZPR, to jednak uczciwie przyznać trzeba,
że niejeden narodowiec dał się tej retoryce skusić. (Dla ścisłości
dodajmy, że nie dotyczy to wyłącznie „endeków”; wszakże jednym z
najczynniejszych „grunwaldczyków” był Kazimierz Studentowicz, przed
wojną publicysta gospodarczy neokonserwatywnego i propiłsudczykowskiego
„Bunt Młodych”, a czasu wojny działacz katolickiej Unii z historyczną
endecją niemający nic wspólnego).
Zmiana sytuacji politycznej po przejęciu w 1989 r. władzy przez obóz
solidarnościowej lewicy nie wpłynęła zasadniczo na zniwelowanie
opisywanych zagrożeń, a tylko przesunęła ich proporcje. Wprawdzie
„rewizjoniści” utracili swą odrębność i tożsamość poprzez zagranie w
OKP-owskiej orkiestrze pod batutą prof. Geremka, po „grunwaldczykach”
słuch zaś zaginął, to jednak pojawiły się nowe kłopoty. I nie idzie tu
wcale o takie bandycko-folklorystyczne zjawiska jak „Samoobrona” A.
Leppera, subkultura skinheadów czy neopogańska grupa dawniejszego
rewolucjonisty PZPR-owskiego (i współpracownika J. Kuronia) B.
Tejkowskiego, ponieważ ich związek z endecją istnieje tylko w wyobraźni
źle poinformowanych bądź „prawdomównych inaczej” dziennikarzy.
Te kłopoty, które po 1989 r. trapiły i trapią naprawdę neoendecję, są
znów dwojakiej natury. Pierwszy z nich oznacza pogłębienie tendencji
zauważalnej już od końca lat 70., a określonej przez K. Kawęckiego jako nostalgiczno-archiwalna.
Zrozumiały do pewnego stopnia (psychologicznie) odruch czysto
konserwacyjny w stosunku do wypracowanej przez kilka pokoleń i
imponująco spójnej doktryny politycznej oraz poczucie zagrożenia przez
jawnie nieprzychylną propagandę mediów, upowszechniającą „czarną
legendę” endecji, miały jednak niekorzystny skutek w postaci
dobrowolnego zamknięcia się w ideologicznej reducie, której obrońcy nie
tylko że porzucili nawet myśl o wycieczce poza mury, ale pogrążyli się w
sporach pomiędzy sobą o kwestie interesujące wyłącznie ich samych. Kto
styka się z publicystyką pism takich jak „Szczerbiec”, ten spostrzeże
bez trudu, że dla jej protagonistów zegar dziejów zatrzymał się
najpóźniej w 1939 r., skoro najbardziej zdaje się ich zajmować spór o
to, kto faktycznie dowodził w Bitwie Warszawskiej podczas wojny
polsko-bolszewickiej… Konsekwencje „talmudyzmu” historyczno-ideowego
(przed którym przestrzegał ongiś Dmowski) są łatwe do przewidzenia:
nieobecność neoendecji w gronie liczących się ugrupowań politycznych i w
ogóle w horyzoncie świadomości przeciętnego Polaka, nawet tego
interesującego się polityką. Owa marginalność społecznie
zobiektywizowanej egzystencji jest zresztą odwrotnie proporcjonalna do
liczby instytucjonalnych podmiotów partyjnych wywodzących się z pnia
endeckiego: Stronnictwo Narodowe („senioralne”), Stronnictwo Narodowe
„Szczerbiec”, Stronnictwo Narodowe „Ojczyzna”, Narodowa Demokracja,
Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne…
(a nie jest to lista kompletna).
Zdecydowany sprzeciw (i słusznie!) K. Kawęckiego budzi tzw. trzecia
droga, obrana przez wpierw lewicową frakcję w łonie SN, a później, po
rozłamie, samodzielną już organizację: SN „Ojczyzna”. Jej animatorzy,
określający się sami jako endecja „różowa” (w przeciwieństwie do
„błękitnej”), oferują niewiarygodnej mętności koktajl, w którym
przemieszane zostały odruchy już bez cudzysłowu ksenofobiczne z
demagogicznym antykapitalizmem i ultrademokratyzmem ustrojowym (m.in.
koncepcja jednoizbowego parlamentu). Populizm SN „Ojczyzny” to zatem
kompletne zboczenie z prawicowego pionu ND w narodowo-socjalistyczne
grzęzawisko.
Jakie jest wyjście z tej pułapki, w której znaleźli się neoendecy,
uwięzieni pomiędzy antykwaryzmem a pokusą populizmu, i chyba już sami
tracący nadzieję na przeniesienie dorobku najpotężniejszej niegdyś w
Polsce szkoły prawicowego myślenia i działania w rzeczywistość XXI
stulecia? Odpowiedź K. Kawęckiego jest jasna i bezkompromisowa: jedynym rozwiązaniem
jest przyjęcie orientacji prawicowej; Walkę o Polskę wygrać może tylko
konsekwentny w swym działaniu, zjednoczony obóz prawicy narodowej.
* * *
Zauważmy naprzód, że proponowana przez K. Kawęckiego terapia jest w
zasadniczych liniach zbieżna z działaniami wychodzącymi z różnych
ośrodków politycznych. Największe nadzieje wzbudzała zrazu formuła
Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego (sam K. Kawęcki uczestniczył czas
jakiś w jej realizacji), ale dziś (1994 r.) już wszystko wskazuje na
to, że jego skrzydło szczerze prawicowe, personifikowane przez b.
prezesa Rady Naczelnej Marka Jurka, przegrało batalię o kształt ideowy
tego stronnictwa z odłamem centrowo-chadeckim. Konieczność wyjścia z
izolacji oraz potrzebę jednoznacznej opcji prawicowej (tak w sprawach
ustrojowych, jak gospodarczych) zrozumiało kierowane przez Jana hr.
Zamoyskiego Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne. Wykazuje ono w tym
kierunku godną uznania konsekwencję, współtworząc m in. Porozumienie 11
Listopada oraz przedstawiając (zwłaszcza piórem Bogusława Kowalskiego,
redaktora „Myśli Polskiej”) poważną koncepcję interprawicowego Obozu
Polityki Polskiej. Warto także odnotować (już z ostatnich tygodni), że
również SN „senioralne” (prof. Maciej Giertych) zdecydowało się
przełamać splendid isolation, powołując, wraz z częścią ZChN-u, Komitet Narodowy.
Nawet i na tle tych pozytywnych przykładów koncepcja K. Kawęckiego
wyróżnia się śmiałością i szerokością horyzontów, nie ogranicza się
bowiem do zadań polityki bieżącej, ale sięga też metapolitycznych fundamentów duchowych i kulturowych. Hasło wywoławcze „prawica” już znamy; pora zajrzeć, co się za tym hasłem kryje.
Pierwszym filarem, na którym wspiera się proponowana przez K. Kawęckiego prawica, jest narodowy tradycjonalizm.
Oznacza to uwzględnienie całości dziedzictwa polskiej prawicy, bez
ograniczeń partyjno-organizacyjnych (a przede wszystkim myśli
konserwatywnej), i budowania z niego nowej jakości, w której tradycja
narodowa (endecka) zajmuje, zwłaszcza w jej integralnie katolickiej
formule wyznaczonej późnymi pismami Dmowskiego i „młodej” endecji z lat
30., miejsce zasadnicze, ale nie wyłączne. (Warto w tym miejscu
zauważyć, że tytuł omawianej książki jest właśnie, wbrew pozorom,
sygnałem otwarcia na nieendeckie formuły myśli prawicowo-narodowej, jako
że przejęty został ze stałego nadtytułu prac wydawanych przed wojną
przez środowisko tzw. narodowych piłsudczyków: Jana Hoppego, Wacława
Budzyńskiego, Juliana Dudzińskiego i in. Szkoda może nawet, że wydawca
nie ujawnił wprost tej, niekoniecznie czytelnej dziś dla każdego,
aluzji.) W pierwszym zatem rzędzie prawica narodowa oznacza dążenie do
zapanowania prawa naturalnego w życiu publicznym, ideę silnej,
autorytarnej władzy na polu rozwiązań ustrojowych i konsekwentny
antysocjalizm w gospodarce, bez pytania, spod jakich sztandarów
historyczno-partyjnych kto przychodzi.
Po drugie, prawica narodowa w dzisiejszych realiach musi przekroczyć
zdecydowanie horyzont partykularny i określić się wobec zagrożeń
dotykających wszystkie narody europejskie będące dziedzicami
średniowiecznej Rei Publici Christianae. Śmiertelne niebezpieczeństwo
utraty tożsamości i substancji narodowej, już to z powodu szaleństw
brukselsko-strassbourskiej inżynierii socjalnej, już to z racji
rozkładającej moralnie amerykanizacji usymbolizowanej wszechobecnością
MacDonalda, już to wreszcie z uwagi na demograficzny kryzys społeczeństw
europejskich kontrastujący z witalistycznym impetem cywilizacji
islamskiej skłaniać winny do solidarności wszystkich narodów cywilizacji
łacińskiej, a więc i do solidarystycznego nacjonalizmu europejskiego.
Trzeba tylko dokonać trafnego i zgodnego z naszym własnym interesem
wyboru głównego sojusznika w owym „ruchu oporu” starych narodów Europy,
którym nie może być ani neopogańska Nowa Prawica, ani nazbyt
racjonalistyczno-materialistyczny neokonserwatyzm, tylko prawica
katolicko-narodowa z krajów romańskich.
Wreszcie trzeci najgłębszy fundament prawicowej polityki to tradycjonalizm religijny, katolicki,
który dzisiaj oznacza konieczność jeszcze wytrwalszej, w obliczu
postępującej sekularyzacji, służby na dwóch „frontach”: kościelnym o
zachowanie nieuszczuplonego o cokolwiek Depositum Fidei i jego
obronę przed atakami liberalnego progresizmu; oraz politycznym ku
zachowaniu duchowo-etycznych podstaw Rzeczypospolitej, która powinna otwarcie swą wiarę przed światem wyznawać. Albowiem polityka to, jak przypomina za wielkim papieżem Piusem XII K. Kawęcki, najwyższa po kontemplacji forma miłosierdzia;
natomiast „Najpiękniejszą rzeczą dla polityka prawicy może być to, że
gdy kiedyś przyjdzie złożyć ostatni raport przed księciem Wojska
Niebieskiego, powie za św. Pawłem: W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg
ukończyłem, wiarę ustrzegłem”.
* * *
Książka zredagowana przez K. Kawęckiego i R. Mossakowskiego jest
oczywiście w swojej podstawowej warstwie propozycją ideowo-polityczną i,
jako taka, nie może liczyć na powszechny entuzjazm. Można jednak
odczytać ją także z pożytkiem jako prezentację szerokiego spectrum
przemyśleń i działań zachodnio-europejskiej prawicy narodowej, o dużych
walorach informacyjnych; umożliwiającą na przykład zrozumienie korzeni
przełomu, który teraz właśnie się tam rozpoczyna, rozkruszając
sprawowaną przez pięćdziesiąt lat władzę
chadecko-socjalistyczno-liberalnego establishmentu (by
wspomnieć chociażby fenomen nowych Włoch Berlusconiego, Finiego i
Bossiego). W pogrupowanych tematycznie działach Czytelnik znajdzie
przeto m.in.: wypowiedzi polityków i publicystów prawicy, takich jak
J.M. Le Pen, B. Megret, P. Vial, B. Pinar i K. Dillen; artykuły o
Froncie Narodowym (i powodach przechodzenia do niego wielu gaullistów),
MSI oraz Falandze Tradycjonalistycznej; bogato udokumentowane eseje o
rekonkwiście gen. Franco, dyktaturze prof. Salazara i chilijskim
eksperymencie gen. Pinocheta (nadto rewelacyjny na naszym gruncie tekst
Deklaracji Ideowej Rządu Chile z 11 marca 1974 r.); wreszcie obszerny
blok tyczący tradycjonalizmu w Kościele Katolickim, składający się ze
wspomnień o kard. Mindszentym, zapisków księdza polskiego (L.
Broel-Platera), który pozostał przy odprawianiu Mszy św. Piusa V,
kazania śp. abpa M. Lefebvre’a oraz listu przełożonego (do niedawna)
Bractwa św. Piotra, ks. Schmidbergera, o zasadach chrześcijańskiego
ustroju społecznego.
Pod znakiem nacjonalizmu. Antologia tekstów Prawicy Narodowej. Wyboru dokonali: K. Kawęcki, R. Mossakowski. Oficyna Wydawnicza „FULMEN”, Warszawa 1994, str. 205.