Korona cesarska Sacrum Imperium Romanum |
210
lat temu, 6 sierpnia 1806 roku, zakończył formalnie swoje istnienie
pewien specyficzny twór polityczny, który zdaniem wielu współczesnych, a
nawet poprzedzających ich pokoleń, dawno już faktycznie zszedł do
grobu, albo przynajmniej powinien to uczynić, zamiast straszyć swoim
„anachronizmem” ludzi „cywilizowanych i oświeconych”, nawykłych już do
życia w tzw. państwach narodowych, kierujących się zasadą egoizmu
narodowego i równowagi sił pomiędzy nimi. Tym tworem było Święte
Cesarstwo Rzymskie (Sacrum Imperium Romanum), ustanowione – czy może raczej ponownie wskrzeszone – prawie 944 lata wcześniej, w Boże Narodzenie 962 roku.
Jego likwidacja nie była aktem dobrowolnym, lecz wymuszonym przez cesarza „nowego typu”, cesarza rewolucyjnego i laickiego – Napoleona I Bonaparte, który po zwycięskiej bitwie pod Austerlitz, w której pokonał armię austriacką i rosyjską, był panem sytuacji. Stanowiła ona również dopełnienie ciągu zdarzeń następujących w ubiegłych latach, począwszy od tzw. hekatomby rozdrobnień Rzeszy Niemieckiej w 1803 roku, kiedy to mocą recesu Sejmu Rzeszy aż 112 państw członkowskich wyszło spod zależności od cesarza rzymskiego, popadając zresztą natychmiast w zależność od napoleońskiej Francji (a niektóre od Królestwa Prus), aż po zawiązanie w dniu 12 lipca 1806 roku, pod protektoratem Cesarstwa Francuskiego, tzw. Związku Reńskiego (Rheinbund), którego karta konstytucyjna zawierała w art. 1 akt secesji w stosunku do Cesarstwa Rzymskiego. Połączony z abdykacją jako cesarza rzymskiego akt likwidacyjny ostatniego cesarza Franciszka II (Habsburga) był więc niczym innym, jak bezsilną notyfikacją tych faites accomplis. Zważywszy, że Franciszek już dwa lata wcześniej (10 sierpnia 1804) – niejako „asekuracyjnie” i w odpowiedzi na cesarską autoproklamację i autokoronację Bonapartego – przybrał równolegle tytuł cesarza austriackiego (ściślej mówiąc: „cesarza w Austrii”), toteż godności cesarskiej jako takiej nie stracił, ta likwidacja Sacrum Imperium przeszła w zlaicyzowanym, pooświeceniowym i już porewolucyjnym świecie bez większego echa. Jak głosi fama, wielki poeta i tajny radca księcia Weimaru – Johann Wolfgang von Goethe nawet nie raczył przerwać swojego zwyczajnego spaceru, podczas którego doniesiono mu o tym wydarzeniu. Jakże zresztą mogło być inaczej, skoro jeszcze w pierwszej części Fausta pisał on ironicznie, choć nie bez dozy pobłażliwej czułości: „Drogie Święte Cesarstwo Rzymskie, jakim cudem to się jeszcze trzyma? (Das liebe heil’ge Röm’sche Reich, Wie hält’s nur noch zusammen?)”, zaś prawie 150 lat wcześniej sławny protestancki jurysta Samuel von Pufendorf głosił, że po Traktatach Westfalskich z 1648 roku cesarstwo stało się ciałem „monstrualnym”?
A jednak ów „monstrualny” w epoce zmierzchu twór był bytem, bez którego nie można sobie wyobrazić najchwalebniejszych kart historii europejskiej Res Publica Christiana; jej drugą, obok papiestwa, naczelną i jednoczącą instytucją. Cesarstwo, jako „polityczne Logos” stanowiło przede wszystkim próbę wcielenia ekumenicznego ideału zjednoczenia świata w jednej Christianitas, pod jednym prawem i władzą jednego cesarza, jako „nowego Konstantyna” i „nowego Karola”; w tym sensie uniwersalizm imperialny pozostał niekwestionowanym do końca wieków średnich ideałem politycznym Okcydentu. Jak pisze francuski historyk Jean-François Noël, „cesarski autorytet był po prostu moralnym zwierzchnictwem nad Zachodem. Oznaczało to, że nie udziela on, lecz przeciwnie, odnajduje w osobie posiadającej ten tytuł terytorialne i instytucjonalne podstawy, którymi władca dysponował już wcześniej, będąc spadkobiercą monarchii ottoniańskiej”.
Paradoksalnie, cesarstwo to przez długi czas – i to swojego najbardziej owocnego istnienia – nie posiadało ani wyraźnie określonego terytorium (co zresztą należy poniekąd do jego właściwej natury – tak samo jak papiestwa), ani ram instytucjonalnych, ani nawet „oficjalnej” nazwy. Dokonana 9 lutego 962 roku w Rzymie koronacja cesarska pierwszego z niemieckich królów z dynastii Ludolfingów – Ottona I Wielkiego była aktem renovatio bytu nazywanego wówczas po prostu Cesarstwem, domyślnie rzymskim. Przymiotnik „święte” (sacrum, heilig) pojawia się dopiero za panowania Fryderyka I Rudobrodego (Barbarossy) z dynastii Hohenstaufów, w 1157 roku, jako element propagandowej rywalizacji w sporach z papiestwem: miał on podkreślać, iż Cesarstwo jest „święte” ze swojej natury (istoty), podczas gdy Kościół jest zaledwie „uświęcony” (sancta Ecclesia) przez swojego Boskiego Założyciela. Pełna urzędowa nazwa, czyli Święte Cesarstwo Rzymskie, pojawia się w dokumentach dopiero w roku 1254, czyli dokładnie wtedy, kiedy nastało tzw. Wielkie Bezkrólewie, będące nie tyle (wbrew nazwie) wakatem na niemieckim tronie królewskim, lecz w godności cesarskiej, trwającym aż 62 lata (od 1250 do 1312). Tytuł cesarski zresztą nie dawał żadnych specjalnych przywilejów władczych, a monarcha mógł przez długie lata rządzić jako „zwykły” król Niemiec, Italii i Burgundii, przybierając jedynie po wstąpieniu na tron tytuł „króla Rzymian” (rex Romanorum), wyrażający oczekiwanie na godność cesarską. Tej jednak mógł udzielić, wraz z koronacją i sakrą, wyłącznie papież, toteż dla królów z Niemiec oznaczało to konieczność wyprawienia się za Alpy i do Rzymu, co bywało przedsięwzięciem politycznie i logistycznie niełatwym, nie mówiąc już oczywiście o zgodzie papieża. Aż do schyłku średniowiecza w cesarstwie nie było także żadnych, poza godnością cesarską, imperialnych instytucji politycznych i administracyjnych.
Ekumeniczny, czyli powszechny, sens idei imperialnej nakazuje traktować jako gruby błąd rozpatrywanie cesarstwa w kategoriach terytorialno-geograficznych, co zazwyczaj przejawia się jako rysowanie na mapach atlasów historycznych jego obszaru i granic, a w onomastyce jako nazywanie go „cesarstwem niemieckim” (i, analogicznie, cesarzy – „cesarzami niemieckimi”). Czym innym bowiem jest faktyczny zasięg władzy (ale nie auctoritas) cesarzy, rozpościerający się w okresie średniowiecza mniej więcej na obszarze dawnego imperium frankijskiego (z ubytkami na zachodzie, a z nabytkami na wschodzie), czym innym zaś ekumeniczna i uniwersalistyczna instytucja cesarstwa, które w zasadzie nie ma granic, gdyż obejmuje swoim autorytetem całą ekumenę chrześcijańską; precyzując, zgodnie z realiami rozbicia świata chrześcijańskiego po schizmie grecko-prawosławnej z 1054 roku, zachodnio-chrześcijańską (katolicką, łacińską). Autorytet cesarstwa sięga zatem wszędzie tam, gdzie uznaje się też prymat w Kościele biskupa Rzymu (papieża), będącego zarazem, jak już wspomniano, jedynym uprawnionym koronatorem cesarza. Natomiast faktyczno-polityczną podstawą roszczenia cesarza do najwyższej zwierzchności w świecie zachodnio-chrześcijańskim jest sprawowanie przezeń władzy (potestas) królewskiej nad trzema konkretnymi królestwami: Niemiec, Italii i Burgundii (Arelatu). Mimo to, należy pamiętać, że nie tylko cesarstwo, ale również i te królestwa (podobnie jak wszystkie inne w wiekach średnich), nie są w ogóle „państwami” w ścisłym, tj. nowożytnym i nowoczesnym sensie tego słowa, czyli jednolitej i suwerennej władzy nad określonym terytorium i zamieszkującą je ludnością.
Dopiero jako skutek rozdzierającej Christianitas rywalizacji cesarstwa z papiestwem, później zaś także umocnienia się tzw. monarchii narodowych, widzieć należy częściową „terytorializację” i „nacjonalizację” Sacrum Imperium, począwszy od „jesieni” średniowiecza. Zapoczątkowała to uchwała Sejmu Rzeszy w Rhense z 1338 roku postanawiająca, iż odtąd każdy legalnie obrany król Niemiec staje się cesarzem nawet bez koronacji papieskiej. Uporządkowanie przez Karola IV Luksemburskiego tzw. Złotą Bullą z 1356 roku trybu elekcji królewsko-cesarskiej (przez siedmiu elektorów Rzeszy) zakończyło wprawdzie erę chaosu wewnętrznego i niepewności co do legitymizmu poszczególnych władców (późniejszym wyjątkiem była jednoczesna elekcja Zygmunta Luksemburskiego i Jodoka z Moraw w 1410 roku), ale jednocześnie zawęziło faktycznie pojęcie cesarstwa do ram związku organizmów politycznych pod prezydencją cesarza, zwanego też Rzeszą (Reich). Nawet „dynastyzacja” de facto cesarstwa – od czasu, gdy w 1438 roku „królem Rzymian” wybrano Albrechta II Habsburga – dokonała się bezwiednie dla współczesnych, gdyż nic de iure nie wskazywało, że odtąd tron cesarski będzie aż do końca (z jednym wyjątkiem Karola VII Wittelsbacha w latach 1742-1745) przekazywany członkom Domu Habsburskiego.
Od 1508 roku, czyli od koronacji cesarskiej Maksymiliana I, władca Świętego Cesarstwa nosi już tytuł cesarza od chwili elekcji, w związku z czym „asekuracyjny” dotąd tytuł „króla Rzymian” staje się zbędny, zaś po ostatniej w ogóle koronacji cesarskiej w Rzymie i przez papieża – Karola V w 1530 roku – kolejni cesarze są już koronowani zaraz po elekcji, przeważnie we Frankfurcie nad Menem albo w Moguncji i przez metropolitów tych archidiecezji. Już ten fakt oznacza pewną degradację i partykularyzację instytucji cesarstwa (acz uniezależnia cesarza osobiście), lecz jeszcze ważniejsze jest odejście od idei ekumeniczności, co wyraża zmiana nomenklatury urzędowej: od 1512 roku oficjalną nazwą cesarstwa – i w języku niemieckim – staje się: „Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (Heiliges römisches Reich deutscher Nation)”. Ta „nacjonalizacja” znalazła swoją jurydyczną wykładnię już zresztą w uzasadnieniu przybrania przez Maksymiliana I – bez aprobaty papieża – tytułu „wybranego cesarza rzymskiego (Erwählter römischer Kaiser)”, dla „uhonorowania narodu niemieckiego” (teutscher Nation zu Ehren) i „aby czcigodnym Niemcom nie groziło już pozbawienie ich Cesarstwa (dass… die löblichen Teutschen des Röm. Kayserthums nicht beraubt)”. To, co w średniowieczu traktowano w Europie jeszcze tylko jako bezzasadne roszczenie „pychy teutońskiej”, czyli translatio imperii ad Germanos, stało się teraz niejako oczywistością, artykułowaną w umotywowaniu odrzucenia w 1519 roku kandydatury cesarskiej króla Francji Franciszka I ryzykiem translatio imperii ad Gallos, mimo iż żadne prawo nie wykluczało księcia narodowości innej niż niemiecka, co zresztą w średniowieczu potwierdzały precedensy elekcji Ryszarda z Kornwalii i Alfonsa Kastylijskiego (a Henryk VII Luksemburski też był kulturowo francuski).
Dla „świętości” cesarstwa jako ekumeny katolickiej druzgocącym ciosem było z kolei zniszczenie jedności Christianitas wskutek buntu Lutra i jego następstw. Poparcie udzielone herezji protestanckiej przez licznych książąt Rzeszy uniemożliwiło cesarzowi Karolowi V przywrócenie jedności wyznaniowej cesarstwa i zmusiło go do zalegalizowania (traktatem w Augsburgu w 1555 roku) protestanckiej zasady cuius regio eius religio. Instytucjonalnym tego wykładnikiem w Sejmie Rzeszy był odtąd „skośny” (względem stanowego) podział „ław” (kurii) na Corpus Catholicorum i Corpus Evangelicorum.
Mimo wszystko jednak „nacjonalizacja” cesarstwa nigdy nie stała się pełna; świadczy o tym choćby (słabo znany) fakt równoległego funkcjonowania pojęcia „Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Romańskiego” – w odniesieniu do Królestwa Włoch, Lotaryngii i dawnego Arelatu. Świadomość związku, ale jednak nieidentyczności Świętego Cesarstwa Rzymskiego z Niemcami, wyraża lapidarna definicja XVIII-wiecznego geografa Büschinga: „Cesarstwo Rzymskie i Cesarstwo Niemieckie, chociaż nierozdzielnie zjednoczone, różnią się jednak od siebie”. Nigdy też cesarstwo nie odżegnało się od chrześcijańskiego uniwersalizmu, czego dowodzi posługiwanie się przez wszystkich cesarzy tytułem „obrońcy chrześcijaństwa” oraz zaprzysięganie elektorów, aby wybierali „zwierzchnika ludu chrześcijańskiego” (caput populo christiano). Moralny prymat cesarza jako „Głowy i Księcia Królów” (Caput et Dux Regum) był też nadal uznawany przez pozostałych – i w pełni już suwerennych – monarchów chrześcijańskich; nawet królowie głównego antagonisty cesarstwa, czyli Francji, do końca przyznawali, że cesarz jest primus inter pares.
Chociaż ze ściśle politycznego punktu widzenia Traktaty Westfalskie, czyniące Rzeszę zlepkiem państw i państewek w liczbie dochodzącej w XVIII wieku do 235, zadały poważny cios cesarstwu jest przesadą twierdzenie o jego całkowitej anomii w tej epoce. Instytucje Rzeszy, na czele z jej Sejmem i sądami nadal funkcjonowały, a prerogatywy cesarskie, ograniczone jedynie ramami ustroju korporacyjnego, były wciąż realne. Istnieniu Cesarstwa/Rzeszy (Kaisertum/Reich) poważnie zagroził dopiero wzrost potęgi pierwszego w historii Europy królestwa proklamowanego bez zgody papieża i cesarza, czyli Prus. Jego władcy (Hohenzollernowie) kamieniem węgielnym swojej polityki uczynili „wypychanie” Habsburgów i terytorialnej podstawy Domu Habsburskiego, czyli Austrii, z Rzeszy. Proces ten, jak wiadomo, uwieńczyła zwycięska dla Prusaków bitwa pod Sadową (1866), która Bismarckowi umożliwiła proklamowanie – po pokonaniu Francji – Cesarstwa Niemieckiego (Deutsches Kaisertum) , zwanego też II Rzeszą, tworu całkowicie innego niż Święte Cesarstwo i nowego typu, bo nacjonalistycznego, imperialistycznego i opartego o hegemonię protestanckich Prus, a jedynie zachowującego instytucjonalne pozory legitymizmu i federalizmu państwa związkowego. Jednak prawdziwe Cesarstwo nie istniało już od prawie 70 lat, a ostateczny cios zadało mu pseudo-cesarstwo rewolucyjne, którego nowy, sekularny uniwersalizm nie mógł tolerować istnienia ekumenizmu chrześcijańskiego, choćby nawet w tak szczątkowej i symbolicznej postaci, jak ta, której depozytariuszami byli cesarze z Domu Habsburskiego.
Sacrum Imperium Romanum bywa oceniane różnie w historiografii oraz publicystyce politycznej. Często, w Polsce również, dominuje nastawienie niechętne, wyolbrzymiające sprzeczny z ekumenizmem pierwiastek partykularny, niemiecki (germański), przebijający spod uniwersalistycznej teologii politycznej, a także zapędy cezaropapistyczne. Niektórzy posuwają się do twierdzenia, że ów ekumenizm był tylko marzeniem Ottona III, natychmiast po jego przedwczesnej śmierci porzuconym na rzecz bardziej „przyziemnych” celów. Zapominają jednak, bądź świadomie pomijają, chociażby „cichego i pokornego sługę Kościoła” (jak określił go, w kontraście do jego syna, Henryka IV, sam papież Grzegorz VII) Henryka III Salickiego albo wspomnianego już Henryka VII. Są i tacy, co drwią, że nie było ono ani święte, ani rzymskie, ani nawet nie było cesarstwem. Jednakowoż, nawet jeśli musimy zgodzić się, że ekumeniczny ideał nigdy nie został urzeczywistniony, a stop pierwiastków trzech dziedziczonych przez nie tradycji: rzymskiej sensu proprio, bizantyjskiej i karolińskiej (frankijskiej) sam w sobie był trudny do zharmonizowania, to mimo wszystko nie było w historii zachodniego, łacińskiego, katolickiego chrześcijaństwa idei metapolitycznej bardziej wzniosłej, płodnej i trwałej.
Jego likwidacja nie była aktem dobrowolnym, lecz wymuszonym przez cesarza „nowego typu”, cesarza rewolucyjnego i laickiego – Napoleona I Bonaparte, który po zwycięskiej bitwie pod Austerlitz, w której pokonał armię austriacką i rosyjską, był panem sytuacji. Stanowiła ona również dopełnienie ciągu zdarzeń następujących w ubiegłych latach, począwszy od tzw. hekatomby rozdrobnień Rzeszy Niemieckiej w 1803 roku, kiedy to mocą recesu Sejmu Rzeszy aż 112 państw członkowskich wyszło spod zależności od cesarza rzymskiego, popadając zresztą natychmiast w zależność od napoleońskiej Francji (a niektóre od Królestwa Prus), aż po zawiązanie w dniu 12 lipca 1806 roku, pod protektoratem Cesarstwa Francuskiego, tzw. Związku Reńskiego (Rheinbund), którego karta konstytucyjna zawierała w art. 1 akt secesji w stosunku do Cesarstwa Rzymskiego. Połączony z abdykacją jako cesarza rzymskiego akt likwidacyjny ostatniego cesarza Franciszka II (Habsburga) był więc niczym innym, jak bezsilną notyfikacją tych faites accomplis. Zważywszy, że Franciszek już dwa lata wcześniej (10 sierpnia 1804) – niejako „asekuracyjnie” i w odpowiedzi na cesarską autoproklamację i autokoronację Bonapartego – przybrał równolegle tytuł cesarza austriackiego (ściślej mówiąc: „cesarza w Austrii”), toteż godności cesarskiej jako takiej nie stracił, ta likwidacja Sacrum Imperium przeszła w zlaicyzowanym, pooświeceniowym i już porewolucyjnym świecie bez większego echa. Jak głosi fama, wielki poeta i tajny radca księcia Weimaru – Johann Wolfgang von Goethe nawet nie raczył przerwać swojego zwyczajnego spaceru, podczas którego doniesiono mu o tym wydarzeniu. Jakże zresztą mogło być inaczej, skoro jeszcze w pierwszej części Fausta pisał on ironicznie, choć nie bez dozy pobłażliwej czułości: „Drogie Święte Cesarstwo Rzymskie, jakim cudem to się jeszcze trzyma? (Das liebe heil’ge Röm’sche Reich, Wie hält’s nur noch zusammen?)”, zaś prawie 150 lat wcześniej sławny protestancki jurysta Samuel von Pufendorf głosił, że po Traktatach Westfalskich z 1648 roku cesarstwo stało się ciałem „monstrualnym”?
A jednak ów „monstrualny” w epoce zmierzchu twór był bytem, bez którego nie można sobie wyobrazić najchwalebniejszych kart historii europejskiej Res Publica Christiana; jej drugą, obok papiestwa, naczelną i jednoczącą instytucją. Cesarstwo, jako „polityczne Logos” stanowiło przede wszystkim próbę wcielenia ekumenicznego ideału zjednoczenia świata w jednej Christianitas, pod jednym prawem i władzą jednego cesarza, jako „nowego Konstantyna” i „nowego Karola”; w tym sensie uniwersalizm imperialny pozostał niekwestionowanym do końca wieków średnich ideałem politycznym Okcydentu. Jak pisze francuski historyk Jean-François Noël, „cesarski autorytet był po prostu moralnym zwierzchnictwem nad Zachodem. Oznaczało to, że nie udziela on, lecz przeciwnie, odnajduje w osobie posiadającej ten tytuł terytorialne i instytucjonalne podstawy, którymi władca dysponował już wcześniej, będąc spadkobiercą monarchii ottoniańskiej”.
Paradoksalnie, cesarstwo to przez długi czas – i to swojego najbardziej owocnego istnienia – nie posiadało ani wyraźnie określonego terytorium (co zresztą należy poniekąd do jego właściwej natury – tak samo jak papiestwa), ani ram instytucjonalnych, ani nawet „oficjalnej” nazwy. Dokonana 9 lutego 962 roku w Rzymie koronacja cesarska pierwszego z niemieckich królów z dynastii Ludolfingów – Ottona I Wielkiego była aktem renovatio bytu nazywanego wówczas po prostu Cesarstwem, domyślnie rzymskim. Przymiotnik „święte” (sacrum, heilig) pojawia się dopiero za panowania Fryderyka I Rudobrodego (Barbarossy) z dynastii Hohenstaufów, w 1157 roku, jako element propagandowej rywalizacji w sporach z papiestwem: miał on podkreślać, iż Cesarstwo jest „święte” ze swojej natury (istoty), podczas gdy Kościół jest zaledwie „uświęcony” (sancta Ecclesia) przez swojego Boskiego Założyciela. Pełna urzędowa nazwa, czyli Święte Cesarstwo Rzymskie, pojawia się w dokumentach dopiero w roku 1254, czyli dokładnie wtedy, kiedy nastało tzw. Wielkie Bezkrólewie, będące nie tyle (wbrew nazwie) wakatem na niemieckim tronie królewskim, lecz w godności cesarskiej, trwającym aż 62 lata (od 1250 do 1312). Tytuł cesarski zresztą nie dawał żadnych specjalnych przywilejów władczych, a monarcha mógł przez długie lata rządzić jako „zwykły” król Niemiec, Italii i Burgundii, przybierając jedynie po wstąpieniu na tron tytuł „króla Rzymian” (rex Romanorum), wyrażający oczekiwanie na godność cesarską. Tej jednak mógł udzielić, wraz z koronacją i sakrą, wyłącznie papież, toteż dla królów z Niemiec oznaczało to konieczność wyprawienia się za Alpy i do Rzymu, co bywało przedsięwzięciem politycznie i logistycznie niełatwym, nie mówiąc już oczywiście o zgodzie papieża. Aż do schyłku średniowiecza w cesarstwie nie było także żadnych, poza godnością cesarską, imperialnych instytucji politycznych i administracyjnych.
Ekumeniczny, czyli powszechny, sens idei imperialnej nakazuje traktować jako gruby błąd rozpatrywanie cesarstwa w kategoriach terytorialno-geograficznych, co zazwyczaj przejawia się jako rysowanie na mapach atlasów historycznych jego obszaru i granic, a w onomastyce jako nazywanie go „cesarstwem niemieckim” (i, analogicznie, cesarzy – „cesarzami niemieckimi”). Czym innym bowiem jest faktyczny zasięg władzy (ale nie auctoritas) cesarzy, rozpościerający się w okresie średniowiecza mniej więcej na obszarze dawnego imperium frankijskiego (z ubytkami na zachodzie, a z nabytkami na wschodzie), czym innym zaś ekumeniczna i uniwersalistyczna instytucja cesarstwa, które w zasadzie nie ma granic, gdyż obejmuje swoim autorytetem całą ekumenę chrześcijańską; precyzując, zgodnie z realiami rozbicia świata chrześcijańskiego po schizmie grecko-prawosławnej z 1054 roku, zachodnio-chrześcijańską (katolicką, łacińską). Autorytet cesarstwa sięga zatem wszędzie tam, gdzie uznaje się też prymat w Kościele biskupa Rzymu (papieża), będącego zarazem, jak już wspomniano, jedynym uprawnionym koronatorem cesarza. Natomiast faktyczno-polityczną podstawą roszczenia cesarza do najwyższej zwierzchności w świecie zachodnio-chrześcijańskim jest sprawowanie przezeń władzy (potestas) królewskiej nad trzema konkretnymi królestwami: Niemiec, Italii i Burgundii (Arelatu). Mimo to, należy pamiętać, że nie tylko cesarstwo, ale również i te królestwa (podobnie jak wszystkie inne w wiekach średnich), nie są w ogóle „państwami” w ścisłym, tj. nowożytnym i nowoczesnym sensie tego słowa, czyli jednolitej i suwerennej władzy nad określonym terytorium i zamieszkującą je ludnością.
Dopiero jako skutek rozdzierającej Christianitas rywalizacji cesarstwa z papiestwem, później zaś także umocnienia się tzw. monarchii narodowych, widzieć należy częściową „terytorializację” i „nacjonalizację” Sacrum Imperium, począwszy od „jesieni” średniowiecza. Zapoczątkowała to uchwała Sejmu Rzeszy w Rhense z 1338 roku postanawiająca, iż odtąd każdy legalnie obrany król Niemiec staje się cesarzem nawet bez koronacji papieskiej. Uporządkowanie przez Karola IV Luksemburskiego tzw. Złotą Bullą z 1356 roku trybu elekcji królewsko-cesarskiej (przez siedmiu elektorów Rzeszy) zakończyło wprawdzie erę chaosu wewnętrznego i niepewności co do legitymizmu poszczególnych władców (późniejszym wyjątkiem była jednoczesna elekcja Zygmunta Luksemburskiego i Jodoka z Moraw w 1410 roku), ale jednocześnie zawęziło faktycznie pojęcie cesarstwa do ram związku organizmów politycznych pod prezydencją cesarza, zwanego też Rzeszą (Reich). Nawet „dynastyzacja” de facto cesarstwa – od czasu, gdy w 1438 roku „królem Rzymian” wybrano Albrechta II Habsburga – dokonała się bezwiednie dla współczesnych, gdyż nic de iure nie wskazywało, że odtąd tron cesarski będzie aż do końca (z jednym wyjątkiem Karola VII Wittelsbacha w latach 1742-1745) przekazywany członkom Domu Habsburskiego.
Od 1508 roku, czyli od koronacji cesarskiej Maksymiliana I, władca Świętego Cesarstwa nosi już tytuł cesarza od chwili elekcji, w związku z czym „asekuracyjny” dotąd tytuł „króla Rzymian” staje się zbędny, zaś po ostatniej w ogóle koronacji cesarskiej w Rzymie i przez papieża – Karola V w 1530 roku – kolejni cesarze są już koronowani zaraz po elekcji, przeważnie we Frankfurcie nad Menem albo w Moguncji i przez metropolitów tych archidiecezji. Już ten fakt oznacza pewną degradację i partykularyzację instytucji cesarstwa (acz uniezależnia cesarza osobiście), lecz jeszcze ważniejsze jest odejście od idei ekumeniczności, co wyraża zmiana nomenklatury urzędowej: od 1512 roku oficjalną nazwą cesarstwa – i w języku niemieckim – staje się: „Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (Heiliges römisches Reich deutscher Nation)”. Ta „nacjonalizacja” znalazła swoją jurydyczną wykładnię już zresztą w uzasadnieniu przybrania przez Maksymiliana I – bez aprobaty papieża – tytułu „wybranego cesarza rzymskiego (Erwählter römischer Kaiser)”, dla „uhonorowania narodu niemieckiego” (teutscher Nation zu Ehren) i „aby czcigodnym Niemcom nie groziło już pozbawienie ich Cesarstwa (dass… die löblichen Teutschen des Röm. Kayserthums nicht beraubt)”. To, co w średniowieczu traktowano w Europie jeszcze tylko jako bezzasadne roszczenie „pychy teutońskiej”, czyli translatio imperii ad Germanos, stało się teraz niejako oczywistością, artykułowaną w umotywowaniu odrzucenia w 1519 roku kandydatury cesarskiej króla Francji Franciszka I ryzykiem translatio imperii ad Gallos, mimo iż żadne prawo nie wykluczało księcia narodowości innej niż niemiecka, co zresztą w średniowieczu potwierdzały precedensy elekcji Ryszarda z Kornwalii i Alfonsa Kastylijskiego (a Henryk VII Luksemburski też był kulturowo francuski).
Dla „świętości” cesarstwa jako ekumeny katolickiej druzgocącym ciosem było z kolei zniszczenie jedności Christianitas wskutek buntu Lutra i jego następstw. Poparcie udzielone herezji protestanckiej przez licznych książąt Rzeszy uniemożliwiło cesarzowi Karolowi V przywrócenie jedności wyznaniowej cesarstwa i zmusiło go do zalegalizowania (traktatem w Augsburgu w 1555 roku) protestanckiej zasady cuius regio eius religio. Instytucjonalnym tego wykładnikiem w Sejmie Rzeszy był odtąd „skośny” (względem stanowego) podział „ław” (kurii) na Corpus Catholicorum i Corpus Evangelicorum.
Mimo wszystko jednak „nacjonalizacja” cesarstwa nigdy nie stała się pełna; świadczy o tym choćby (słabo znany) fakt równoległego funkcjonowania pojęcia „Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Romańskiego” – w odniesieniu do Królestwa Włoch, Lotaryngii i dawnego Arelatu. Świadomość związku, ale jednak nieidentyczności Świętego Cesarstwa Rzymskiego z Niemcami, wyraża lapidarna definicja XVIII-wiecznego geografa Büschinga: „Cesarstwo Rzymskie i Cesarstwo Niemieckie, chociaż nierozdzielnie zjednoczone, różnią się jednak od siebie”. Nigdy też cesarstwo nie odżegnało się od chrześcijańskiego uniwersalizmu, czego dowodzi posługiwanie się przez wszystkich cesarzy tytułem „obrońcy chrześcijaństwa” oraz zaprzysięganie elektorów, aby wybierali „zwierzchnika ludu chrześcijańskiego” (caput populo christiano). Moralny prymat cesarza jako „Głowy i Księcia Królów” (Caput et Dux Regum) był też nadal uznawany przez pozostałych – i w pełni już suwerennych – monarchów chrześcijańskich; nawet królowie głównego antagonisty cesarstwa, czyli Francji, do końca przyznawali, że cesarz jest primus inter pares.
Chociaż ze ściśle politycznego punktu widzenia Traktaty Westfalskie, czyniące Rzeszę zlepkiem państw i państewek w liczbie dochodzącej w XVIII wieku do 235, zadały poważny cios cesarstwu jest przesadą twierdzenie o jego całkowitej anomii w tej epoce. Instytucje Rzeszy, na czele z jej Sejmem i sądami nadal funkcjonowały, a prerogatywy cesarskie, ograniczone jedynie ramami ustroju korporacyjnego, były wciąż realne. Istnieniu Cesarstwa/Rzeszy (Kaisertum/Reich) poważnie zagroził dopiero wzrost potęgi pierwszego w historii Europy królestwa proklamowanego bez zgody papieża i cesarza, czyli Prus. Jego władcy (Hohenzollernowie) kamieniem węgielnym swojej polityki uczynili „wypychanie” Habsburgów i terytorialnej podstawy Domu Habsburskiego, czyli Austrii, z Rzeszy. Proces ten, jak wiadomo, uwieńczyła zwycięska dla Prusaków bitwa pod Sadową (1866), która Bismarckowi umożliwiła proklamowanie – po pokonaniu Francji – Cesarstwa Niemieckiego (Deutsches Kaisertum) , zwanego też II Rzeszą, tworu całkowicie innego niż Święte Cesarstwo i nowego typu, bo nacjonalistycznego, imperialistycznego i opartego o hegemonię protestanckich Prus, a jedynie zachowującego instytucjonalne pozory legitymizmu i federalizmu państwa związkowego. Jednak prawdziwe Cesarstwo nie istniało już od prawie 70 lat, a ostateczny cios zadało mu pseudo-cesarstwo rewolucyjne, którego nowy, sekularny uniwersalizm nie mógł tolerować istnienia ekumenizmu chrześcijańskiego, choćby nawet w tak szczątkowej i symbolicznej postaci, jak ta, której depozytariuszami byli cesarze z Domu Habsburskiego.
Sacrum Imperium Romanum bywa oceniane różnie w historiografii oraz publicystyce politycznej. Często, w Polsce również, dominuje nastawienie niechętne, wyolbrzymiające sprzeczny z ekumenizmem pierwiastek partykularny, niemiecki (germański), przebijający spod uniwersalistycznej teologii politycznej, a także zapędy cezaropapistyczne. Niektórzy posuwają się do twierdzenia, że ów ekumenizm był tylko marzeniem Ottona III, natychmiast po jego przedwczesnej śmierci porzuconym na rzecz bardziej „przyziemnych” celów. Zapominają jednak, bądź świadomie pomijają, chociażby „cichego i pokornego sługę Kościoła” (jak określił go, w kontraście do jego syna, Henryka IV, sam papież Grzegorz VII) Henryka III Salickiego albo wspomnianego już Henryka VII. Są i tacy, co drwią, że nie było ono ani święte, ani rzymskie, ani nawet nie było cesarstwem. Jednakowoż, nawet jeśli musimy zgodzić się, że ekumeniczny ideał nigdy nie został urzeczywistniony, a stop pierwiastków trzech dziedziczonych przez nie tradycji: rzymskiej sensu proprio, bizantyjskiej i karolińskiej (frankijskiej) sam w sobie był trudny do zharmonizowania, to mimo wszystko nie było w historii zachodniego, łacińskiego, katolickiego chrześcijaństwa idei metapolitycznej bardziej wzniosłej, płodnej i trwałej.
Jacek Bartyzel