„Kto nie maszeruje, ten ginie” -
to znane powiedzenie, rodem z francuskiej Legii Cudzoziemskiej, można także
śmiało odnieść do tego, co obserwujemy w życiu cywilnym. Poszczególne jednostki
tworzą w społeczności armię robotów, która na wzór mrówek pracuje wytrwale nad
zapewnieniem sobie środków do życia. Tak długo jak wszystko przebiega płynnie,
relacje wewnątrz społeczności są spokojne i poza nielicznymi wyjątkami nie
nastręczają problemów. Cała afera zaczyna się,
gdy liczba jednostek, którym powodzi się gorzej przewyższy znacznie liczbę
tych, którym wiedzie się dobrze.
Wtedy otwiera się pole do badań
nad ludzką naturą, która w normalnych warunkach jest ludzka i dopiero w
sytuacjach trudnych lub ekstremalnych pokazuje swoje prawdziwe, zwierzęce
oblicze. Pierwotny egoizm wypełza na powierzchnię, gdy tylko nadarza się po
temu okazja. Zazwyczaj maskowany, skrywany pod płaszczykiem socjalizacji i
kulturowego uwarunkowania, wychodzi z mroków naszej natury w sytuacji
zagrożenia. Dopiero wtedy w całej pełni
uwidaczniają się indywidualne cechy poszczególnych jednostek, które w czasach
spokoju roztapiają się w morzu społecznego konformizmu i dostosowywania do
przyjętych norm.
Wszystko, w co wierzą masy można
już na wstępie uznać za złe. Jakże mogłoby być dobrym i korzystnym dla
świadomej jednostki coś, co zaspokaja bezrozumne tłumy. Należy pamiętać,
zakodować to sobie w umyśle, że większość populacji reprezentuje sobą poziom
średni i tylko średni. Wśród ludzi, tak jak u zwierząt, można zaobserwować
typowe zjawisko uśrednienia. Dokonuje go sama natura. Ma to na celu zapewnienie
ciągłości trwania populacji i rozwoju jej poprzez niezakłócanie relacji
pomiędzy osobnikami. Łatwo sobie wyobrazić społeczeństwo, w którym większość
stanowiliby indywidualiści z rozbuchanym ego, pionierzy i odkrywcy, wielcy
wojownicy i spryciarze. „Gdyby wszyscy byli filozofami, to kto by świnie pasał”
- głosi stare przysłowie i nie sposób odmówić mu racji. Każda populacja, by
trwać, musi funkcjonować sprawnie i w miarę możliwości bezkonfliktowo.
Przesadny wewnętrzny ferment jest tu niepożądany, w przeciwieństwie do
zewnętrznej rywalizacji z innymi społecznościami, która jest nieunikniona,
ponieważ wpisuje się w zasadę walki o dominację i zwycięstwo lepiej
przystosowanych. Natura już dawno przestała opierać się na jednostkach, o ile w
ogóle kiedykolwiek się na nich koncentrowała, a całą swoją uwagę skupiła na
społecznościach, które są pod każdym względem skuteczniejsze dla zapewnienia
przetrwania i ekspansji gatunków. Rozważając prawa natury musimy pamiętać, że
podstawową jednostką jest w nich społeczność. Począwszy od rodziny, a
skończywszy na narodach i rasach, to społeczności a nie jednostki są pionkami
na światowej szachownicy.
Wszystko jest jednak tak
zorganizowane, że społeczności muszą się rozwijać. Nie byłoby to możliwe bez
udziału ludzi, wynoszących je na wyższe poziomy rozwoju intelektualnego i
duchowego. Historia ludzkości jest historią wybitnych jednostek pchających ją
do przodu. Drobne pchnięcia są niezbędne, by ludzkość w całej swej masie mogła
realizować prawo ekspansji. Nie oszukujmy się. Bezruch i stagnacja oznaczają
śmierć. Jedynie ciągła zmiana i ruch są przejawami życia, obrazem boskiego
zamysłu.
Wybitne jednostki pojawiające się
od czasu do czasu wśród ludzi nie mogą mieć zbyt wielkich przeszkód w
realizacji swej misji. Ogół społeczeństwa jest przystosowany przez naturę do
pracy i utrzymywania społeczności przy życiu, zaś mniejszość (elita) wybijająca
się ponad przeciętność, pełni rolę impulsu rozwojowego popychającego naprzód
machinę rozwoju. Ogół społeczeństwa predestynowany
jest do bycia zdominowanym przez ludzi tworzących historię i kierujących ją na
pożądane z punktu widzenia natury tory. Ogół
społeczeństwa przejawia tendencję do uśredniania wszystkiego, do unikania
ryzyka i równania wszystkich na siłę, najczęściej w dół. Osobniki dominujące, z
racji swej inteligencji i siły woli, charakteryzują się zaś dogłębnym,
intuicyjnym zrozumieniem natury Boga i świata.
Człowiek jest istotą społeczną.
Nie trzeba być geniuszem by to zrozumieć. Każdy łaknie wsparcia i bliskości
innych przedstawicieli swojego gatunku. Każdy potrzebuje poczucia
bezpieczeństwa, jakie daje przynależność do społeczności. Nikt nie chce być
wygnańcem egzystującym poza granicami wytyczonymi przez normy społeczne
wyznawane przez otaczających go ludzi. Potrzeba przynależności kształtuje nasze
życie, podobnie jak wszystkie inne potrzeby. Jest tworem instynktu
samozachowawczego działającego z całą mocą na rzecz zachowania przy życiu jednostki,
a co za tym idzie przetrwania gatunku.
Na tym właśnie opiera się siła
więzi społecznych. Na przystosowywaniu się poszczególnych jednostek do
otaczającej je grupy. Na wyzbywaniu się swoich pragnień, aspiracji, czy wręcz
swojej własnej natury na rzecz dobra, jakim jest przynależność do wspólnoty. Warunkiem przynależności jest porzucenie samego
siebie i roztopienie się w tłumie. Ostracyzm społeczny był przez wieki jedynym
narzędziem trzymającym jednostki w ryzach. Groźba bycia porzuconym, zostawionym
na pastwę okrutnego świata, postawiła do pionu już niejednego cwaniaka,
chcącego zmieniać społeczne normy, czy samemu sobie być panem. Nurt tego świata
płynie nieustannie, porywając ze sobą wszystko, napędzając machiny społeczne
oraz indywidualne odruchy jednostek niezależnie od ich woli. Płynięcie pod prąd
to głupota. Marnuje się w ten sposób siły i czas.
Jednostki wybitne, rozumiejąc
naturę świata podążają z nurtem społecznym tak długo, jak jest to konieczne,
nie zatracają jednak swej indywidualności i wyczekują momentu, w którym będą
mogły wykorzystać go do swoich celów. Jest to z korzyścią dla wszystkich,
ponieważ wnosi powiew świeżości, będący niezbędnym impulsem rozwojowym dla
każdej społeczności.
Nie ma ucieczki przed rzeczywistością. Człowiek rodzi się po
to, by realizować prawa natury, by żyć i walczyć o przetrwanie. Na końcu jego
drogi czeka go śmierć. Kolejne pokolenia rodzą się, walczą i umierają, a cały
ten cykl nie ma końca. Wszystko, co istnieje musi podporządkować się rytmom
wszechrzeczy, bez względu na to czy ma ochotę czy też nie. Musimy pogodzić się
z tym, że nie ma ucieczki z wiecznie wirującego kołowrotu zdarzeń. Niezależnie
od tego, z której strony podejdziemy do analizy rzeczywistości dostrzeżemy te
same prawidła, nieustający cykl rodzenia się i umierania, cierpienia i walki.
Możemy łudzić się, że wysiłkiem woli jesteśmy w stanie zmienić zasady, że
bliżej nieokreślona kosmiczna siła pozwoli nam wyzwolić się spod ich panowania,
uniknąć człowieczego losu. Niestety nie jest to możliwe. Dlatego, że prawa
wszechświata nie są czymś, czym można manipulować. One po prostu istnieją i
niepodzielnie panują, a naszą rolą jest wdrażać je w praktyce i respektować w
codziennym życiu.
Oczywiście można się obrazić na cały świat, zrezygnować z
walki, zaszyć w mroku własnej ignorancji i strachu przed życiem. Jednak wtedy
nie można mieć żalu do nikogo, oprócz samego siebie, ponieważ życie nie
respektuje niczyich zachcianek ani pobożnych życzeń. Nie ogląda się za siebie
by odnaleźć zagubionych, lecz zostawia ich na pożarcie istotom silniejszym i
odważnym na tyle, by kroczyć przed siebie w zgodzie z naturą. Ludzie rozumni
tańczą w rytm melodii wygrywanej przez cykle wszechrzeczy, nie komponują
własnych utworów, tworzących dysonans w jej strukturze. Czują rytm wszechświata
i dostosowują się do niego osiągając sukces niepojęty dla maluczkich,
trzęsących się w ukryciu i skamlących na swój los, którego przecież sami są
kowalami.
OD REDAKCJI: Naszym skromnym zdaniem, tylko zdechłe ryby płyną z prądem - zdrowe płyną
pod prąd. Mając zdrowy kręgosłup moralny, człowiek nie może
przystosowywać się do niemoralnych praktyk i niemoralnych norm
obyczajowych panujących w obecnym zdegenerowanym społeczeństwie. Kiedy
cały zdegenerowany świat mówi TAK, naszym obowiązkiem jest krzyczeć NIE.
Warto jest czasami walczyć, wiedząc od samego początku, że końcem
naszej walki jest porażka, ale jest to porażka tylko w sensie
materialistycznym, natomiast duchowo zawsze jesteśmy zwycięzcami.