Inspirację do napisania powyższego artykułu zaczerpnąłem z tygodnika "Nasza Polska" nr
6(72) z dnia 5 lutego 1997 r. Tam na str. 8 i 9 znajdują się dwa bardzo
ciekawe i dobrze napisane, całostronicowe artykuły na temat ciągłości
prawnej między różnymi formami państwowości polskiej w XX wieku.
Szczególnie mam na myśli tekst ze str. 8, któremu redakcja nadała tytuł "Konstytucyjne paradoksy",
a który pochodzi od p. Andrzeja Rościszewskiego: już pierwsze trzy
akapity owego tekstu zawierają informacje o tym, ze żadna konstytucja II
Rzeczypospolitej nie była NIGDY po 1944 roku przez ŻADNA władze
(komunistyczna, emigracyjna ani po-okragło-stołowa) uchylona w części
ani w całości. To naprowadziło mnie za zbadanie sprawy do końca.
Jak wiadomo,
każdy akt prawny musi zawierać ustosunkowanie się władzy stanowiącej go
do wcześniejszych aktów prawnych regulujących ten sam zakres zagadnień.
Zwykle są to przepisy tzw. "derogacyjne" czyli uchylające (w całości lub
części) owe wcześniejsze akty prawne. Szczególnie ważne jest to z
oczywistych względów gdy chodzi o najważniejsze akty prawne w państwie:
ustawy zasadnicze zwane zwykle konstytucjami. W dwudziestym stuleciu
ogłaszano następujące akty prawne mające obowiązywać jako konstytucje
państwa polskiego:
I "mała konstytucja"
uchwała Sejmu
Ustawodawczego z dnia 20 lutego 1919 r. o powierzeniu Józefowi
Piłsudskiemu dalszego sprawowania urzędu Naczelnika Państwa (Dz. Pr. Nr
19/1919, poz. 226).
Konstytucja nie
tylko mała, ale "najmniejsza" spośród tak nazywanych, posiadająca
skromną, bezpretensjonalną (i okazjonalną) nazwę, regulująca tylko
najważniejsze i najpilniejsze kwestie kompetencyjne, a także wzór
szybkości legislacyjnej w zakresie polskiego konstytucjonalizmu
(zwłaszcza wobec 123 lat przerwy w formalnym istnieniu państwowości
polskiej).
konstytucja marcowa
- ustawa z dnia 17 marca 1921 r. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (Dz. U. RP Nr 44/1921, poz. 267)
oraz [zawierająca przepisy derogacyjne:]
- ustawa
przechodnia z dnia 18 maja 1921 r. do Ustawy Konstytucyjnej z dnia 17
marca 1921 r. w sprawie tymczasowej organizacji władzy zwierzchniej
Rzeczypospolitej (Dz. U. RP Nr 44/1921, poz. 268).
Na
gruncie polskim ta ustawa zasadnicza z kolei stanowi rekord pod względem
kompromisu (gdy chodzi o jej genezę), demokratyzmu (co do treści
zdaniem wielu przesadnie demokratyczna) i jasności (w użytej odmianie
języka prawniczego).
I konstytucja kwietniowa ("sanacyjna")
ustawa konstytucyjna z dnia 23 kwietnia 1935 r. (Dz. U. RP, Nr 30/1935, poz. 227)
Ta ustawa "uchyliła" konstytucję marcową (z
1921 r.) z wyjątkiem 12 jej artykułów odnoszących się do praw i
obowiązków obywatelskich). Pisano ją stosownie do życzeń stojącego nad
grobem nieformalnego dyktatora, marszałka Józefa Piłsudskiego, a zarazem
niejako "pod" jego następcę w tej roli, marszałka Edwarda "Rydza"
Śmigłego. Wobec przesadnego demokratyzmu konstytucji marcowej kwietniowa
stanowiła przesadę w przeciwnym kierunku.
II "mała konstytucja"
ustawa
konstytucyjna z dnia 19 lutego 1947 r. o ustroju i zakresie działania
najwyższych organów Rzeczypospolitej Polskiej (Dz. U. RP Nr 18/1947,
poz. 71).
W tej
ustawie jest (w art. 1) pośrednie danie do zrozumienia, że władza
prawodawcza (a w tym przypadku raczej: ustrojodawcza) powojennego reżymu
uznała "podstawowe założenia" konstytucji marcowej pomijając w owym dokumencie milczeniem to, czy konstytucja kwietniowa obowiązuje. W dalszym ciągu owa (druga) mała konstytucja (w
swoich art. 11, 13 i 19) powołała się wprost na 13 enumeratywnie
wyliczonych artykułów konstytucji marcowej (i to nie na te, które
konstytucja kwietniowa z 1935 r. utrzymała w mocy). U polskich
stalinowców to jednak nie musiało świadczyć o trosce o to, czy sposób
ustanowienia konstytucji z 1935 r. był praworządny, ale raczej o ich ślepej nienawiści do
reżymu sanacyjnego. (Już samo tylko stosowanie epitetu "faszyzm" w
odniesieniu do dyktatury piłsudczyków jest dostatecznym powodem
skłaniającym do niepodejmowania na ten temat polemiki z komunistami na
proponowanym przez nich poziomie kompetencji...)
konstytucja lipcowa ("stalinowska")
- konstytucja
Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uchwalona przez Sejm Ustawodawczy w
dniu 22 lipca 1952 r. (Dz. U. Nr 33/1952, poz. 232)
oraz [zawierająca przepisy derogacyjne:]
- ustawa
konstytucyjna z dnia 22 lipca 1952 r. przepisy wprowadzające konstytucję
Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Dz. U. Nr 33/1952, poz. 233).
Cokolwiek
lepszego można by powiedzieć o jej brzmieniu po dziesiątkach poprawek,
którym ją kolejno poddano, jej pierwotny tekst znakomicie nadawał się do
epitetu "stalinowska", i to nie tylko ze względu na czas, w którym
powstała. Zarówno sama konstytucja "stalinowska", jak też towarzysząca
jej ustawa "przejściowa", nie uchyliła anikonstytucji marcowej, na którą komuniści pośrednio powoływali się w latach czterdziestych, ani konstytucji kwietniowej,
której nie uznawali jako "sanacyjnej" (i służącej jako podstawa prawna
działania władz RP na uchodźstwie). Na dodatek, data jej uchwalenia
upamiętnia nie tylko (umowną) datę proklamowania o osiem lat wcześniej
tzw. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w 1944 roku, ale także
datę przystąpienia króla Stanisława Augusta Poniatowskiego do
konfederacji targowickiej w 1792 roku i datę oktrojowania czyli
samowolnego narzucenia (przez cesarza Napoleona I Bonapartego)
konstytucji innej NIEsuwerennej formie państwowości polskiej czyli tzw. Księstwu Warszawskiemu w 1807 roku.
III "mała konstytucja"
ustawa
konstytucyjna z dnia 17 października 1992 r. o wzajemnych stosunkach
między władzą ustawodawczą i wykonawczą Rzeczypospolitej Polskiej oraz o
samorządzie terytorialnym (Dz.U. Nr 84/1992, poz. 426, Nr 38/1995, poz.
184, Nr 150/1995, poz. 729 i Nr 106/1996, poz. 488).
Gdy
parlament wybrany po raz pierwszy od dawna w wolnych wyborach zdobył się
na poważniejsze poruszenie materii konstytucyjnej, uchyliła większość konstytucji lipcowej,
nigdzie niczego nie mówiąc o żadnej z wcześniejszych (a więc także o
żadnej spośród przedwojennych) ustaw zasadniczych. W owym czasie
stalinowską genezę konstytucji lipcowej akcentowali wówczas dość zgodnie
zwłaszcza "Posierpniowcy".
II konstytucja kwietniowa ("referendalna")
konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. (Dz. U. Nr 78/1997, poz. 483).
Druga
konstytucja kwietniowa (z 1997 r. ta zatwierdzona w referendum), którą
niemal równie dobrze można by określić mianem "drugiej marcowej" albo
"drugiej majowej" (niestety, wszystkie trzy owe miesiące są już zajęte w
tradycji polskiego konstytucjonalizmu), deroguje wyłącznie dwie ustawy
tej rangi z 1992 r. m. in. tę niedawną (trzecią) małą konstytucję,
również niczego nie mówiąc o ŻADNYCH wcześniejszych ustawach
zasadniczych. W kampanii poprzedzającej jej uchwalenie przez
Zgromadzenie Narodowe a potem zatwierdzenie jej przez referendum,
stalinowską genezę konstytucji lipcowej akcentowali moim zdaniem,
demagogicznie zwłaszcza uczestnicy koalicji konstytucyjnej (SLD, PSL, UW
i UP), głównie "Peerelowcy". Co w konstytucji marcowej było
tylko przesadą demokratyzmu, tu stanowi wręcz spotęgowanie (pewnych)
wad konstytucji z 1921 roku. Ponadto tak jak ustawy konstytucyjne z lat
1919 i 1921 nie zajmowały się znoszeniem praw nadanych przez zaborców,
tak ich odpowiedniki z lat 1992 i 1997 powinny były nie odnosić się do
obowiązywania konstytucyj z lat 1947 i 1952; konstytucja marcowa, co prawda, nie znosiła także konstytucji majowej z 1791 r., ale do tak dawnego (sięgającego Pierwszej Rzeczypospolitej) porządku prawnego odnosił się tylko projekt konstytucji przygotowany na początku lat dziewięćdziesiątych przez KPN...
A oto, jak kolejne ustawy konstytucyjne odwoływały poprzednie:------------------------- ustawa z roku | małej | cowej | kwiet- niowej | małej | wej | malej | kwiet- niowej |
1 i 2 | |||||||
pkt. 2 | |||||||
2 do 6 | |||||||
77 | |||||||
242 | |||||||
Powyższa tabela
pokazuje szczególnie dobitnie BRAK DEROGACJI ostatniej przedwojennej
konstytucji! Przepisy derogacyjne o niskich (jednocyfrowych) numerach
artykułów znajdują się, rzecz jasna, nie w samych ustawach zasadniczych,
lecz w towarzyszących im ustawach "przejściowych". Łącznie powyżej
przypomniane fakty i proste rozumowanie logiczne pokazują, że zachodzi
dokładnie jedna spośród dwóch możliwości:
I) Konstytucja
z 1935 r. była ustanowiona w LEGALNY sposób w takim razie ani w latach
1944-89 (kiedy w kraju nie było władzy legalnej według tej konstytucji),
ani nawet po przekazaniu insygniów przez prez. Kaczorowskiego i
samolikwidacji emigracyjnych organów władzy (nawet przyjmując, że
Prezydent po wyborach z 1990 r. oraz Sejm i Senat po wyborach z 1991 r.
były tymi organami władzy, które pod takimi samymi nazwami ustanowiła(pierwsza) konstytucja kwietniowa w
rzeczywistości nie były takowymi, ale można by ewentualnie uznać, że
owo odstępstwo od litery tamtej konstytucji było jeszcze wówczas
usprawiedliwione na skutek uprzedniego działania "siły wyższej"...)
żadna czynność nazywana zmianą konstytucji nie miała obowiązującej mocy
prawnej, obojętnie, czy dokonywano jej za czasów monopolu władzy
PPR/PZPR, czy potem. Nie został mianowicie spełniony żaden warunek z
art. 80konstytucji kwietniowej, regulującego sposób zmiany
konstytucji. W takim razie konstytucja z 23 kwietnia 1935 r. obowiązuje
nadal i (wraz z utrzymanym przez nią fragmentem konstytucji marcowej dotyczącym praw człowieka) jest jedynym aktem prawnym nazywającym się "konstytucją", jaki w Polsce prawowicie obowiązuje.
II) Konstytucja z 1935 r. była ustanowiona NIELEGALNIE (tzn. nie w taki sposób, jaki dopuszczała konstytucja marcowa).
W takim razie od poprawki z sierpnia 1926 r. nie nastąpiła w Polsce
żadna prawnie ważna czynność zmiany konstytucji albo ustanowienia nowej,
bowiem ani razu po sierpniu 1926 r. nie został spełniony przepis o tym
mówiący. Ani w 1947, ani w 1952, ani w 1992, ani wreszcie w 1997 r. nie
wykonano art. 125 ust. 4 konstytucji marcowej. Przepis ust. 3 nie zdążył zostać wykorzystany (w latach 1928-1930). W trakcie uchwalania (pierwszej) konstytucji kwietniowej złamano
przepis ust. 1 (brakowało 6 głosów do ustawowego progu dwóch trzecich).
Władza ustanawiająca konstytucje: "małą" z 1947 r. i lipcową z 1952 r.
była bez wątpienia nielegalna. Jeśli w latach dziewięćdziesiątych XX
wieku można by już mówić o legalności władz (i to pomimo tego, że z
powodu "siły wyższej" nie zostały powołane do istnienia z zachowaniem
wymogów przedwojennego porządku konstytucyjnego), to jednak ani
konstytucja "mała" z 1992 r., ani kwietniowa z 1997 r., nie były
ustanawiane z powołaniem się na art. 125 konstytucji marcowej, ani też
nie uchylały jej w żadnych przepisach derogacyjnych, choć przedtem też nikt jej nie uchylił (o ile konstytucja kwietniowa z
1935 r. nie miała mocy prawnej); nie umiem powiedzieć, czy owe dwa akty
prawne z lat dziewięćdziesiątych XX wieku dałyby się uznać jako
uchwalone zgodnie z art. 125 ust. 1 i 2 konstytucji marcowej (przyjąwszy, że Sejm, Senat i Prezydent były tym, czym powinny być w myśl konstytucji marcowej).
Przy tym samym założeniu nielegalnymi (z punktu widzenia
WEWNĄTRZ-polskiego, bo zagranicy nic do tego, skoro konstytucji z 1935
r. żadna zewnętrzna siła Polsce nie narzuciła!) były także władze RP na
uchodźstwie, dla których przecież jedyną podstawą działania była
konstytucja "sanacyjna" (zresztą i w tym nastąpiło przynajmniej jedno
faktyczne naruszenie ciągłości władzy, jeszcze we Francji, jesienią 1939
roku, co pozwala wątpić także w tę "sanacyjną" legalność prezydentury
p. Kaczorowskiego i paru jego poprzedników...). Wobec tego jedyną ważną konstytucją w Polsce jest od ponad 70 lat niezmiennie konstytucja marcowa w jej brzmieniu z 1926 r. (kiedy to nastąpiła jedyna jej legalna zmiana).
Moim prywatnym
zdaniem chociaż przykro mi to przyznać z myślą o władzach RP na
uchodźstwie w latach 1939-90 właśnie błąd prez. Mościckiego: podpisanie konstytucji kwietniowej przy
lekceważeniu faktu, że zamiast wymaganych 266 głosów (dwóch trzecich
spośród obecnych 399 posłów) padło na nią tylko 260 głosów otóż ten błąd
przyczynił się do tego, że po 1926 r. ani razu nie było w Polsce legalnego tworzenia ani zmieniania konstytucji.
Przychylam się więc do wariantu II. (Zresztą JEDYNĄ ISTOTNĄ zaletą
konstytucji kwietniowej był przepis jej artykułu 24 pozwalający na
zachowanie ciągłości władzy w warunkach wychodźstwa po 1939 roku. Do
mniej ważnych zalet zaliczam... brak preambuły w tej ustawie zasadniczej
jako jedynej pośród konstytucyj polskich określanych nie mianem
"małych", ale od nazw miesięcy.) Jest to oczywiście "czepianie się
przecinka": bowiem czym jest ta arogancja przedwojennego BBWR i
całego obozu piłsudczykowskiego wobec ogromu przemocy, jaki spadł na
Polskę kilka lat później? Ale przecież po to się chyba kiedyś pisało
przepisy, także te proceduralne, żeby ich potem przestrzegano, bo skoro
to nie jest istotne, to po co Polsce jakakolwiek konstytucja? Niechże
wszystko będzie traktowane "na zdrowy rozsądek" albo według arbitralnej
woli aktualnie sprawujących władzę (Biura Politycznego KC PZPR, "grupy
trzymającej władzę" albo dowolnego gremium o jakiejś innej nazwie...)
Tymczasem stan
obecny to odpowiednik bigamii! Polska ma dwie ustawy zasadnicze:
legalną, ale nie używaną, tę z 1921 roku, i używana, ale nielegalną, tę z
1997 roku. Chciałoby się porównać to do zwykłego romansu
pozamałżeńskiego, ale uroczysta oprawa nadana zawarciu związku między RP
a "konstytucją Kwaśniewskiego" (ten polityk, i jako poseł, i potem jako
prezydent, uchodzi za jej głównego współtwórcę) przywodzi na myśl ślub
zawarty przed ewentualnym ustaniem (albo unieważnieniem) poprzedniego
małżeństwa. Żadnej z jej poprzedniczek nie zdarzyło się zostać poddaną
procedurze formalnego zatwierdzania przez miliony obywateli polskich.
Jednak pośpiech i nadgorliwość także tu doprowadziły do poważnego i
dyskwalifikującego błęd
Chcę teraz
zwrócić uwagę na pewien formalno-prawny aspekt samego referendum
konstytucyjnego, tym razem abstrahując od prawomocności konstytucyj z
lat 1935, 1952 i 1992. Przypomnijmy sobie mianowicie dwa niezbyt dawne
referenda z lat 1996 i 1997 – w OBYDWU frekwencja była mniejsza niż
ustawowy próg 50%, ale pierwsze uznano za niewiążące, drugiego zaś nie.
Otóż w dniu 18 lutego 1996 r. – przy frekwencji 32,40% – aż
8.580.129 (czyli 94,54%) głosujących poparło powszechne uwłaszczenie,
przeciwnych było 343.197 obywateli – uwłaszczenia jak nie było, tak nie
ma, bowiem już w dwa dni potem Państwowa Komisja Wyborcza obwieściła, że "wynik referendum nie jest wiążący" (dwukrotnie
– z osobna: o każdym z dwóch referendów z dnia 18 lutego 1996 r.). Zaś w
dniu 25 maja 1997 r. – przy frekwencji 42,86% – tylko 6.396.641
(czyli 52,70%) głosujących poparło projekt nowej konstytucji,
przeciwnych było aż 5.570.493 obywateli – konstytucja uchodzi jednak za
obowiązującą (od 17 października owego roku powcząwszy), ponieważ w uchwale 15 lipca 1997 r. "Orzekając o ważności referendum, Sąd Najwyższy stwierdził, że Konstytucja została przyjęta".
Wbrew temu, co
niektórzy już niejednokrotnie twierdzili, nie ma sprzeczności między
normami ustalającymi, pod jakimi warunkami wynik referendum jest
wiążący. Nadrzędna (bo konstytucyjna) norma mówi, że: "Jeżeli w referendum wzięła udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący." (art. 19 ust. 3 tzw. "małej konstytucji", Dz. U. Nr 84/1992, poz. 426). Norma niższej rangi (bo zawarta w ustawie zwykłej) powiada, że "Wynik referendum jest wiążący, jeżeli wzięła w nim udział więcej niż połowa prawnionych do głosowania" (art. 9 ust. 1 ustawy o referendum,
Dz. U. Nr 99/1995, poz. 487). Ma to także zastosowanie do referendum
konstytucyjnego por.: art. 11 oraz art. 14 ust. 1 i 5 tej ustawy.
Więcej, również inny akt prawny – nieco wcześniejszy od "małej konstytucji" i od ustawy o referendum – kieruje ku tej samej zasadzie: "Tryb przeprowadzenia referendum konstytucyjnego określa ustawa." (por.: art. 10, ust. 3 ustawy konstytucyjnej o trybie przygotowania i uchwalenia Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, Dz. U. Nr 67/1992 poz. 336 i Nr 61/1994, poz. 251). Czy więc miałoby chodzić o (trzecią) "małą konstytytucję", czy oustawę o referendum,
to i tak w momencie odbywania się referendum konstytucyjnego w 1997 r.
jego wiążący charakter zależał od przekroczenia progu 50% frekwencji, w
myśl zdania warunkowego (implikacji), o którym była mowa powyżej. Sąd
Najwyższy nie miał więc racji, odwołując się do art. 11 ust. 1 tejże "ustawy o trybie" (mówiącego, że "Przyjęcie w referendum Konstytucji następuje wówczas, gdy opowiedziała się za nią większość biorących udział w głosowaniu.") w oderwaniu od warunku dotyczącego frekwencji referendalnej. Tzw. (trzecia) "mała konstytucja" sama explicite zawiera
ową implikacyjną regułę i niezależnie od tego już w nastepnym ustępie
tego samego artykułu odsyła do ustawy szczegółowej: "Zasady i tryb przeprowadzenia referendum określa ustawa." (art. 19, ust. 4), czyli od ustawy szczegółowej. Tak więc nie tylko nie ma żadnej "sprzeczności" (której przed referendum dopatrywali się niektórzy politycy, np. przew. Krzaklewski), ale BAŁAMUTNĄ jest sugestia Sądu Najwyższego na temat "specyficznego charakteru ratyfikacyjnego referendum konstytucyjnego", i to z powołaniem się dalej właśnie na ową "ustawę o trybie".
Podsumowując: we wszystkich odnośnych aktach prawnych zależność
ważności referendum od frekwencji jest TAKA SAMA: normą jest IMPLIKACJA
(= zdanie podrzędnie złożone warunkowe), której POPRZEDNIKIEM (= zdaniem
podrzędnym) jest: "więcej niż połowa uprawnionych do głosowania
uczestniczyła w referendum", a NASTĘPNIKIEM (= zdaniem nadrzędnym) jest:
"wynik referendum jest wiążący". Czyli:
Domniemywana
przez owych "niektórych" (m. in. przez ówczesnego przewodniczącego KK
NSZZ "S", Mariana Krzaklewskiego) sprzeczność pochodzi chyba stąd, że
ustawa o trybie uchwalania konstytucji NIE zawiera w swoim brzmieniu
niczego, co by mówiło o quorum wśród
zbioru obywateli uprawnionych do głosowania. Owszem, nie zawiera (o ile
dobrze pamiętam), ale to właśnie do referendum konstytucyjnego
przewidzianego w niej odnoszą się wyżej wskazane normy ustawy o
referendum, a to wystarczy. Inaczej mówiąc, znaczy to, że quorum jest
WARUNKIEM DOSTATECZNYM dla tego, aby wynik referendum był prawnie
wiążący, albo jeszcze inaczej że to, iż wynik referendum jest wiążący,
stanowi KONIECZNY warunek uczestnictwa ponad połowy elektoratu w
powszechnym głosowaniu. W szczególności zaś nie znaczy to, że "wynik
referendum będzie wiążący tylko wtedy, gdy głosować będzie więcej niż
połowa uprawnionych".
Przepisy, które wówczas regulowały kwestię, kiedy wynik referendum ma skutki prawne, jedn w tzw. "małej konstytucji" z 1992 r., drugi w "ustawie o referendum" z 1995 r., mówiły zgodnie, że jeśli frekwencja przekracza 50%, to "wynik referendum jest wiążący",
nic nie stanowiąc na wypadek mniejszej frekwencji. PKW widocznie nie
miała odwagi napisać w swoim obwieszczeniu, że wynik referendum
konstytucyjnego jest wiążący – pozostawiła to karkołomne zadanie Sądowi
Najwyższemu, który wywiązał się zeń z iście kazuistyczną ekwilibrystyką,
przekonując uczenie, a zawile – i z powołaniem się na przemilczenie
PKW! – że chociaż dwa plus dwa równa się cztery, to jednak tym razem dwa
plus dwa nie równa się cztery – dokładniej mówiąc: (co prawda) 32,40 to
mniej niż 50, ale 42,86 to (tym razem, jak się okazuje) niejako więcej
niż 50. Jest to przykład na to, jak "Na czarne – »białe« mówić nada" –
ale już nie z poziomu głupawej propagandy, lecz (niestety!) w jak
najbardziej oficjalnej wypowiedzi – przecież i obwieszczenia Państwowej
Komisji Wyborczej, i uchwały Sądu Najwyższego są publikowane w "Dzienniku Ustaw RP"!
(Nr 22/1996, poz. 101 oraz Nr 79/1997, poz. 490). Uchwała SN, nie mogąc
uzasadnić z góry upatrzonej tezy z powołaniem się na przepisy prawne,
sięgnęła do poglądów wypowiadanych w "toku debaty sejmowej": że szansa przyjęcia nowej Konstytucji to "dobro większe", że "przyjęcie określonego quorum udziału w referendum" (czyli
właśnie przepisy "małej konstytucji" i ustawy o referendum, mówiące o
50% frekwencji!) to nałożenie obowiązku na wyborcę, a ten przecież ma "wolny wybór", wreszcie – że uznanie Konstytucji za nieprzyjętą z powodu zbyt niskiej frekwencji "nie przyniosłoby ustrojodawcy jednoznacznych informacji".
Biedna, niedoinformowana (w razie czego) Władza Ustrojodawcza w
Rzeczypospolitej Polskiej! Sędziowie wynaleźli różnicę między referendum
konstytucyjnym a zwykłym – nie chcąc tego dostrzec, że OBYDWA podlegają
i tak takiej samej regule uzależniającej bycie wiążącym od frekwencji
referendalnej! Wywód jest bardzo długi i zawiły; w miarę, jak się go
czyta, przychodzi na myśl proces Jezusa z Nazaretu: nieważne, jaka jest
prawda, ważne, by "dowieść" to, co ma być ogłoszone. I już!
Dlaczego? Jest
pomiędzy tymi referendami zasadnicza różnica: wynik pierwszego (w
sprawie uwłaszczenia) był niepomyślny dla komunistów, wynik drugiego (w
sprawie konstytucji) był dla komunistów pomyślny. Ściśle mówiąc, 18
lutego 1996 r. odbyły się dwa referenda o zbliżonej tematyce – to
drugie, zarządzone przez Sejm, a nie przez Prezydenta, i zawierające aż 4
pytania, wypadło bardzo podobnie – równie niepomyślnie dla komunistów –
m.in. odrzucając większością 72,52% głosów projekt rozszerzenia (na
inne przedsiębiorstwa) prywatyzacji, dokonywanej poprzez Narodowe
Fundusze Inwestycyjne, czyli odrzucając politykę ministrów: Janusza
Lewandowskiego i Wiesława Kaczmarka, jak teraz już od kilku lat
powszechnie i naocznie widać, kompletnie zbankrutowaną... (Za trzecim
razem, w 2003 roku wynikiem pomyślnym dla komunistów – i dla całej skupionej wokół nich koalicji "pro-konstytucyjnej" i "anty-uwłaszczeniowej" – była akcesja Polski do UE, ale to już osobna historia...)
Jako człowiek,
który przez lata zajmował się zawodowo logiką, wiem, że powyżej omówiona
implikacja okazałaby się fałszywa dokładnie w jednym wypadku: wymagane quorum powyżej
połowy elektoratu zostaje spełnione (poprzednik prawdziwy), ale wynik
nie jest wiążący prawnie (następnik fałszywy). Prawnicy w Polsce przez
wiele lat byli (a gdzieniegdzie może jeszcze są) obowiązkowo nauczani
logiki (wiem, bo sam też miewałem zajęcia ze studentami prawa), ale cóż z
tego? Teraz widocznie wystarczy magiczne zaklęcie o "państwie prawa", tak jak jeszcze niedawno o "kierowniczej roli" PZPR...
Po poprzednim
referendum, tym uwłaszczeniowym z lutego 1996 r., w którym wyniki
głosowania były moim zdaniem znakomite, ogłoszono, że nie jest ono
wiążące, bo... frekwencja nie osiągnęła połowy. Więc jak to jest? Mam
rację w powyższej argumentacji odwołującej się do logiki, czy nie mam?
Jeśli MAM
RACJĘ, to referendum uwłaszczeniowe też było wiążące i w takim razie
ktoś powinien zostać ukarany przez Trybunał Stanu za to, że zablokował
faktyczną skuteczność owego referendum.
Jeśli zaś NIE MAM RACJI, a dokładniej, jeśli quorum w
wysokości 50% elektoratu jest warunkiem NIE DOSTATECZNYM, ale właśnie
KONIECZNYM dla ważności referendum (w myśl takiego poglądu referendum
uwłaszczeniowe zostało potraktowane przez władze państwowe, natomiast
referendum konstytucyjne przez KPN, która wniosła o jego
unieważnienie), to wiążące nie jest ani tamto poprzednie referendum,
ani to niedawne, konstytucyjne. W takim razie uznanie konstytucji za
zatwierdzoną i za wchodzącą w życie powinno być czynem zagrożonym
odpowiedzialnością przed Trybunałem Stanu.
Nie jestem z
wykształcenia prawnikiem, może zawodowi prawnicy zechcieliby się w tej
sprawie wypowiedzieć? Ja tylko umiem czytać po polsku i (jak nieskromnie
sądzę!) wychwytywać błędy logiczne (materialne i formalne). Ale w
zakresie tego, na czym powinienem się znać, nie waham się zarzucać
fachowcom, że niektórzy z nich coś spartaczyli, a pozostali na ogół tego
nie dostrzegają (albo udają, że nie dostrzegli). Fachowcy stosują zaś
"moralność Kalego" w następującym wydaniu: "jeśli komuniści przegrać
referendum, to to być zły uczynek i władza nie móc uznać takie referendum, jeśli zaś komuniści wygrać referendum, to to być dobry uczynek i władza nie musieć uznać
takie referendum". Co gorsza, ci, którzy przed referendum zdawali się
poruszać wszystkie siły jako w niebie tak i na ziemi, aby ochronić Naród
przed "bolszewicką nawałą" (tak nazwano projekt konstytucji), teraz z
powaga i skrupulatnością powołują się na jej przepisy, jak gdyby nigdy
nic złego nie stało się w materii konstytucyjnej... Co więcej, i
komuniści wraz ze swymi satelitami z Unii Pracy, Unii Wolności, i
Polskiego Stronnictwa Ludowego, i najzagorzalsi, najgłośniejsi krytycy
owego projektu skupili uwagę opinii publicznej na wyselekcjonowanych
sprawach o znaczeniu symbolicznym (jak np. preambuła i jej ew. treść),
podczas gdy jeden z nielicznych rzeczywistych problemów spornych (o to,
czy wybory maja być proporcjonalne, czy większościowe) został w trakcie
obrad Zgromadzenia Narodowego zagłuszony (tupanie lewaków podczas
przemówienia posła Wojciecha Błasiaka), w propagandzie obydwu stron
przemilczany, a wreszcie w dalszej praktyce zdradzony (złamanie podczas
kadencji parlamentarnej 1997-2001 przez AWS także i tej obietnicy
wyborczej, która dotyczyła zmiany ordynacji wyborczej). Pomocnicy
Kalego, czy co, u licha?
Poważniej: w rzeczywistości wygląda na to, że jakiś Czerwony Chochlik skutecznie
dba o to, żeby nie tylko ludzkie zachowania (pójść do urn czy nie,
głosować tak, czy inaczej), ale również oficjalna interpretacja prawa
były zawsze takie, jakie są w danej sytuacji korzystne dla komunistów. Bodajby jakaś potężna gęś kopnęła wreszcie owego Chochlika! Howgh!
Toruń, 16 października 2003 r.
Za: http://lootos-neverlandd.blogspot.com/2011/02/dot-legalnosci-konstytucji-polski.html?spref=fb