Rozmaite instytucje państwowe
i służby, a do tego banki i firmy z branży informatycznej wiedzą o nas
więcej, niż się nam wydaje. Panami własnej prywatności nie jesteśmy już
od dekad. Często rezygnujemy z tej władzy bezwiednie, niekiedy też z
własnej woli. Kolejny bastion naszej wolności padnie po wprowadzeniu do
obiegu w przyszłym roku nowych dowodów osobistych. Nie słychać jednak
protestów. Może więc dobrze nam w roli niewolników systemu?
Zgodnie z planami resortu cyfryzacji,
w przyszłym roku wprowadzone zostaną do obiegu jeszcze nowsze modele
dowodów osobistych. Obowiązujące zaledwie od stycznia roku 2017
rozwiązania już nie spełniają oczekiwań, jednak przed zapowiadaną na rok
2018 zmianą otrzymać może je nawet 8 milionów Polaków: 5 milionom
kończy się ważność dokumentów wystawionych w roku 2007 (wtedy odeszliśmy
od „książeczki), zaś 3 miliony przekroczą 18 rok życia lub po prostu
zgubią dowód. Wprowadzenie najnowszych pomysłów potrwa więc lata.
Ogłoszona przez Ministerstwo nowa
koncepcja dowodu zakłada istną rewolucję w użyteczności dokumentu, ale
także w relacjach obywatela i urzędów oraz… wiedzy państwa o nas samych.
To ostatnie może okazać się w dłuższej perspektywie niezwykle poważnym
zagrożeniem dla wolności. Chodzi między innymi o umieszczenie w
dokumencie naszych cech biometrycznych, czyli zakodowanego przy pomocy
aplikacji ICAO wizerunku twarzy.
Odczuwalna zmiana zajdzie m.in. na
lotniskach, gdzie kontrola polegać będzie mogła wyłącznie na pokazaniu
się „oku” kamery, która porówna to, co zobaczy, z zakodowanym
wizerunkiem naszej twarzy.
Resort, co oczywiste, zapewnia
wyłącznie o pozytywach planowanego rozwiązania. Na stronie internetowej
ministerstwa możemy przeczytać, że „nowy elektroniczny dowód osobisty
będzie w sposób jednoznaczny i niezaprzeczalny potwierdzał tożsamość
obywatela, będzie też służył do uwierzytelnienia w e-usługach
administracji publicznej oraz do podpisywania dokumentów w cyfrowym
świecie”.
Nowy dowód ma ponadto służyć do
identyfikacji obywatela w kontaktach z e-administracją oraz składania
podpisów, a także umożliwiać komunikację z terminalami do obsługi kart.
Dzięki dokumentowi będziemy mogli także zapisać się do lekarza bez
pokazywania dodatkowych dowodów ubezpieczenia.
Pomijając finansowy aspekt zmiany,
którą szacować należy w rozłożonych na lata miliardach, warto zwrócić
uwagę na jej wymiar inwigilacyjny. Wszak władza, dzięki zainstalowaniu w
dowodach osobistych danych o naszym wyglądzie, będzie mogła w łatwy
sposób nas namierzać. Wystarczą do tego kamery. Tych zaś nie brak na
naszych ulicach. Już dzisiaj niemal bez przerwy obserwują nas rozmaite
urządzenia rejestrujące. Jedne monitorują natężenie ruchu ulicznego,
inne sprawdzają prędkość z jaką jedziemy z punktu A do punktu B, kolejne
zaś obserwują nasze zachowanie w miejscach publicznych.
Społeczeństwo natomiast nie jest
przeciwne instalowaniu nowych kamer. W roku 2014 w trakcie
zorganizowanego na okoliczność planów organizacji olimpiady oraz budowy
metra w Krakowie referendum, aż 69,7 proc. głosujących poparło
stworzenie w mieście systemu monitoringu wizyjnego.
Mimo powszechnych zapewnień o dążeniu
do bezpieczeństwa, nie jest oderwaną od rzeczywistości obawa, że
specjalny algorytm sprzężony z systemem kamer oraz bazą twarzy obywateli
będzie budował raport o naszych poczynaniach. Już dzisiaj w podobny
sposób działa Google, zbierające dane dotyczące logowania naszego
telefonu i w oparciu o to sugerując nam np. inną trasę powrotu do domu
po obfitej kolacji zjedzonej na wakacjach. Różnica jest taka, że z usług
amerykańskiego potentata korzystamy, gdy chcemy, a kupując telefon z
systemem Android, w zamian za używanie darmowego oprogramowania zgadzamy
się na swoistą inwigilację. Tymczasem z państwa i systemu rejestracji
obywateli nie można się „wypisać”.
Uzasadnione są więc pytania nie tylko
o bezpieczeństwo naszych danych. Bowiem nawet gdy nie będzie nam groził
wyciek takiej posiadanej przez państwo wiedzy z systemu, wciąż należy
mieć obawy o dobrą wolę rządzących. Od znajomości każdego ruchu
człowieka do szantażowania jednostki droga jest niezwykle krótka.
Stamtąd tylko krok do manipulowania całym społeczeństwem. Czy naprawdę
tego chcemy?
Michał Wałach