Chesterton w swoim eseju „The wind and the trees”
zwrócił czytelnikom uwagę na fakt, że to nie liście tworzą powiewy i
szum, ale to powietrze porusza drzewem. Znane jest powiedzenie: „kto
sieje wiatr ten sieje burze”, a wiatrem są właśnie owe nieszczęsne idee
tak głęboko zakorzenione zwłaszcza w warstwie naszej inteligencji
(chciałoby się ironicznie napisać „wykształciuchów”) która „fabrycznie”
kopiuje wzorce myślowe, nawet nie pojmując istoty rzeczy. Wyłącznie
rzucane są slogany, a ich pseudodemokratyczna mantra utrwala płytkie
treści na zasadzie błędnego koła (jak jest choćby z socjalizmem – Hayek w
swoim eseju „Intelektualiści a socjalizm” wyjaśnił ten fenomen
wyjątkowo trafnie). Nieszczęście polega nie tylko na tym, że lawa cnót w
naszym narodzie nieustannie stygnie wskutek równoczesnego pączkowania
ludzi przeciętnych i nijakich(o czym wcześniej już pisałem, LINK).
W miejscu ognia szlachetności mamy w najlepszym wypadku papier, a w
realnym trociny z hasełkami wyniesionymi ze szkoły, która ma w swoim
założeniu krzewić ustrój od którego (podobno) lepszego nie wymyślono
mimo że jest zła, niesprawiedliwa etc etc etc…
Czemu stawiam taką diagnozę? Dlaczego ośmielam się twierdzić, że mamy do czynienia z burzą? Czemu identyfikuję ją jako destrukcyjny żywioł skierowany przeciwko najlepszemu, zdaniem Arystotelesa i Tomasza, ustrojowi? Niestety – odpowiadam za R. Weaver’em – każda idea rodzi nieuniknione konsekwencji. Fundament aksjologiczny, podstawa moralna, na jakim kładziemy byt państwowy wywiera nieunikniony wpływ na kształt całego prawa, ustroju, a nawet „zbiorowej świadomości” która dla kanalii pokroju J. J. Rousseau będzie elementem umowy powszechnej konstytuującej państwo-republikę.
Nawiasem mówiąc – konia z rzędem temu, kto wie co mu się roiło w
łepetynie i czym ostatecznie umowa społeczna jest. O ile Cyceron – na
którym się nasz milusiński wzorował – nie owijał w bawełnę i nie tworzył
bytów ponad miarę zdefiniował państwo jako wspólnotę utworzoną przez
zgodę społeczeństwa na panujące nad nim prawo, to nasz milusiński tworzy
w miejcie wyżej wymienionej klarownej definicji potworka, którego
istotą jest owe voluntat general. W myśli tego domorosłego filozofa
zawiera(nazywanie go filozofem pewnie sprawia, że Platon się w grobie
przewraca) co najmniej kilka składowych i tak wyliczonych w katalogu
otwartym – wliczając w to prawo, opinię powszechną, zwyczaje, a mało
tego syntezę interesów i ogólnie usytuowanie jej na nieokreślonej
orbicie gdzieś za horyzontem którą można nazwać „obiektywnie najlepsze
rozwiązanie” dając wyraźnie do zrozumienia że prawdopodobnie tylko on ma
dostęp do tej orbity(czemu nie zamierzam zaprzeczać).
Wspomniany literat w swoim opus magnus zawarł wszystko to, na czym
dzisiaj bazuje liberalna demokracja, lewactwo, ale także wszelkie ruchy
socjalistyczne mogą czerpać z niego pełnymi garściami. Pozwolę sobie
wyliczyć w tym artykule te najbardziej – moim zdaniem – niszczące ideę
monarchistyczną (za wyjątkiem, wyjaśnioną powyżej, kompletną
nieracjonalnością).
1. Suwerenność ludu – chyba najbardziej dzisiaj rozpowszechnione wstecznictwo w idei państwowej, które od starożytności zwalczali Heraklit, Platon, Arystoteles, swoje cegiełki w zwalczaniu motłochu dołożyli Sokrates i Cyceron, o zasługach Akwinaty nie wspominając, a i tak znajdzie się zawsze jakiś Protagoras, Marsyliusz z Padwy albo Hobbes, który zrobi wszystko aby postawić naturalny porządek na głowie i wprost stwierdzić(choć być może innymi słowami), że jeśli się większość umówi np.: „od jutra czynimy to co dobre złym, a to co złe dobrym” to ta absurdalna umowa staje się obowiązującą normą, normą prawną, moralną i fundamentem państwa. Pomijając nawet niczym nieskrępowane ustawy-kaprysy, będące chcianym dzieckiem suwerenności ludu, sankcjonującej i legitymizującej owe „prawa”, kryje się za tym następstwo (i tu mój ulubiony pseudofilozof był wyjątkowo konkretny) przyjęcia każdego tworu państwowego jako republiki – rozumianej jako „Lewiatan” – a monarchii wyłącznie jako formę sprawowania RZĄDU w imieniu prawodawcy – suwerena, czyli ludu, który tego Lewiatana tworzy. Elekcja tym samym jest jedynym godnym sposobem obierania władców. A jako że naturalną skłonnością obieranych książąt było doprowadzenie do monarchii dziedzicznej – jak było w państwie Franków, albo w naszym własnym – powstaje otwarty konflikt interesów. Fakt jawnej sprzeczności z zasadą powszechnej równości jaka koreluje i wynika z tego że to lud jest suwerenem tłumaczyć nie trzeba. Suweren – chcąc być w porządku sam ze sobą – pozbędzie się w końcu niewygodnego wirusa w „zdrowym” ciele republiki, jak przykładowo pokazały (dosyć niedawno) Włochy.
2. Idea podziału i równowagi władzy państwowej, która w domyśle jest
władzą monistyczną – to po prostu nie do pomyślenia, aby w państwie
miała się zrealizować pełnia władzy. Pełnia władzy oznacza literalnie i
funkcjonalnie PEŁNIĘ WŁADZY – łącznie z życiem i śmiercią podległych
państwu. Zarówno IMPERIUM jak i DOMINIUM oraz RZĄD DUSZ. Wyłącznie
konwencja uniemożliwia wówczas naruszenie każdego dobra, jeśli wszystkie
trzy władze się dogadają, z rodziną i własnością oraz wiarą jako pierwszymi do
naruszenia. Jest oczywiste dla każdego konserwatysty, że władza powinna
być rozbita i podporządkowana zasadzie subsydiarności, podporządkowana
personalizmowi chrześcijańskiemu, winna szanować naturalną zdolność
ludzi do tworzenia rodzin i wspólnot lokalnych, które winny mieć dużo
większy wpływ niż państwo na życie poszczególnych jednostek. Innymi
słowy – na mieszkańca miasta Częstochowa w pierwszej kolejności wywierać
ma i swoje władztwo odciskać Częstochowa, a nie „Stolyca” i rząd( gdzie by nie była siedziba tych dwojga). Dzisiaj mamy
karykaturę tego ideału – ideę samorządową ograniczoną do takiego
zakresu, w którym w zasadzie nic nie wolno, na co się nie zgodzi władza
centralna. Imperium państwowe, owszem, powinno być skupiona w rękach
jednej osoby, dla sprawnego rządzenia państwem, ale ta władza to nie
pełnia decyzyjności o tym, co się dzieje w państwie, urzędzie, gminie,
parafii, rodzinie, głęboko pod ziemią i wysoko nad nami. Z definicji
podziału władz wynika niestety, że nie ma miejsca na nic co nie
podlegałoby omnipotencji Lewiatana- zbiorowego króla i pontifex’a maximus’a. Z
historii można odczytać, że idea podziału powstała w celu ograniczenia
despotycznych dążeń protestanckich książąt i protestantyzujących
monarchów, lecz ukryte u zarania weń przekonanie o omnipotencji państwa
jest w swojej istocie zgubą jednostki. W monarchii król winien być ojcem
w swojej naturze, na wzór ojca rodziny i Boga Ojca, a nie właścicielem
niewolnika(gdzie w idei demokratycznej wszyscy wszystkim oddają się w
niewolę, co już stanowi kompletną sieczkę więzi międzyludzkich) co prowadzi – a w Umowie społecznej także milusiński o tym wspomina – do bycia niewolnikiem zbiorowego pana.
3. Uznanie, że to państwo i wola suwerena jest nośnikiem wartości i
aksjologii – konsekwencja punktu pierwszego połączona z
przeświadczeniem, o wrogości naszych kochanych Lewiatanów do Żywego
Ciała Chrystusa i jego kapłanów. Ten wróg klasowy – bo tak jest
postrzegany Święty Kościół – stanowi wskazanie na ograniczenie –
naturalne – wszelkich zakusów w postaci Prawa Naturalnego, Tradycji,
samego autorytetu moralnego który może się przeciwstawić władzy
zbiorowego tyrana. Słynne dzisiaj „Kościół nie powinien się mieszać do
polityki” jest pokłosiem tego ideału, niestety bardzo chętnie
powtarzanym przez ludzi w szczególności główny przekaz mediów lewicowych
i demokratycznych, z pewną gazetą związaną ,z pewnym nadredaktorem, z
czerwoną szmatą w logo, jako pierwsze skrzypce klangoru
antyklerykalnego. Należy dodać, że aksjologia postrzegana jest wyłącznie
pozytywnie – jako wynik uchwalenia, nie zaś jako Prawo Naturalne. Skoro
więc wszystko jest sprawą „umówienia się” to kwestia prawa do tronu jest kompletnie nie na miejscu, a istota monarchii zasadza się
także na uniwersalnych ideach których źródło zawsze leży poza państwem.
Dla samych ludzi także brak możliwości odwołania do obiektywnego kodeksu
moralnego a poprzestanie jedynie na uznanym przez Lewiatana to także
drastyczne zmniejszenie gwarancji osobistych dotyczących każdej wolności
i prawa do ochrony tychże.
4. Egalitaryzm – z oczywistych względów stoi w sprzeczności z
monarchizmem, a zwłaszcza monarchizmem tradycyjnym. Już nawet nie
dlatego, że zakładana w monarchii jest – niby – wyższość króla nad
poddanymi, albo że ludzie naturalnie różnią się potencjałem między sobą i
sama ludzka natura tworzy nierówności, ale dlatego, że jest czystym
absurdem aby w system państwowy nie postrzegano różnicy w relacjach
jakie występują między rodzicami, dziećmi, dziadkami, wnukami, krewnymi,
ludźmi obcymi. Poza tym już szczytem niesprawiedliwości jest, uznanie
że po osiągnięciu konkretnej cezury wiekowej dzieci są całkowicie równe
rodzicom, od których otrzymali dar życia, z punktu widzenia państwowego.
W starożytnym Rzymie – notabene ustrojowej republice(rozumianej jako
złoty środek pomiędzy innymi ustrojami) – funkcjonowały obok siebie
„status rodzinny” i „status obywatelski” które ten problem rozwiązywały
poprzez oddzielenie sfery publicznej od sfery stosunków rodzinnych. Z
dzisiejszego „równościowego” punktu widzenia nie do pomyślenia jest aby najwyższy
urzędnik(wtedy konsul dzisiaj np. premier) mógł podlegać w domu niemal
całkowicie pod władzę rodzica w kwestii materialnej (tylko głowa rodziny
– pater familias – dysponowała majątkiem). Jednak dzięki takiemu
teoretycznemu założeniu przekutemu na praktykę ustrojową nie było
potrzeby istnienia masy urzędników w Republice Rzymskiej (w dialogu
Cycerona „O prawach” łącznie z kapłanami liczba urzędów nie przekracza
setki, a Cenzorzy odpowiedzialni za spis ludności są dwie sztuki na już
wtedy wielusettysięczne miasto). Egalitaryzm więc rozrywa naturalne
więzi które spajają społeczeństwo – prowadzi do atomizacji ludności, a
poprzez to uniemożliwia wykształcenie się myślenia elitarnego wśród
ludzi. W konsekwencji każde odstępstwo „ku górze” – zwiększanie
standardów – jest i musi być tępione, a choćby ostracyzm Ateński stanowi
przykład pierwszy z brzegu.
5. „Pozytywizm prawniczy” – zasygnalizowany już problem w punkcie 3, jednak warto jeszcze parę słów na ten temat powiedzieć. Rzecz jasna prąd pozytywistyczny zapoczątkowany przez Austina w żadnym wypadku nie zasługuje na to aby uznawać ów prąd za obecny w dziele francuskiego „myśliciela”(głównie z powodu różnicy w głębokości – z jednej strony kałuża, z drugiej rów mariański), nie mniej to co dla św Pawła, św Augustyna albo Akwinaty będzie tylko elementem systemu prawnego, w pełni podporządkowanym – jeśli ma być praworządne – Prawu Naturalnemu a w konsekwencji Prawu Bożemu, w myśli oświeceniowej stanowi Całość. Już wspomniany Cyceron sam zwraca uwagę na moralne źródła prawa i naigrawa się z pospólstwa które prawo postrzega wyłącznie jako przepis ustawowy. Czysty pozytywizm oznacza faktyczny brak instancji odwoławczej. W sytuacji „podpadnięcia pod paragraf” nie ma już drogi ucieczki, nawet jeśli z czysto ludzkiego punktu widzenia jest to niesprawiedliwe. Oczywiście – mamy tu wyłącznie do czynienia z niesprawiedliwością moralną, bo w systemie oświeceniowym jedynym rodzajem sprawiedliwości jest sprawiedliwość legalna. Mówiąc wprost – po wymazaniu przepisów jakiekolwiek zapędy legitymistyczne nie mają najmniejszego oparcia w podstawach prawnych nie mają racji bytu w takim systemie. Przywrócenie dynastii panującej po obaleniu jej i utwierdzeniu poprzez liberalno-demokratyczną ustawę rządową popartą innymi aktami normatywnymi, a mało tego przy wsparciu nowego ustroju przez „opinię publiczną” – staje się niemożliwe, a przynajmniej niezgodne z pozytywnym, czyli ustanowionym, porządkiem. Jakkolwiek idea państwa prawa jest w swojej istocie pasjonująca i dochowała się fantastycznej metodologii wykładni przepisów to jest to tylko narzędzie, które tak samo jak genialny rozum bez wolnej woli na nic się człowiekowi nie przyda. Jeszcze gorszy wypadek to opętanie owego narzędzia przez zgubną ideologię. XX wiek przyniósł nam socjalistyczne totalitaryzmy odcieni brunatnego, czerwonego i czarnego – każdy miał oparcie w prawie stanowionym.
Jeśli więc podsumować problemy jakie wynikają z powyższego – wniosek
jest jeden. Nie przywróci się monarchii sensu stricto, zwłaszcza w takim
państwie jakim obecnie jest Polska, bez uprzedniego wytoczenia bitwy
oświeceniowym przesądom i ustanowieniu klasycznych zasad. Korona Polska –
jeśli ma być restytuowana – to na każdym polu i pod każdym kontem, a
przede wszystkim tam, gdzie przegrała bitwę z ideą rewolucyjną. Wielka
Rewolucja (anty)Francuska rozpoczęła się od zmiany zasad funkcjonujących
w państwie i to jeszcze przez samych monarchów – jak A. de Tocqueville
słusznie stwierdził. Zasiany oświeceniowy wiatr przyniósł rewoltę, która
zmieniła oblicze Europy i świata. Trzeba więc jednej Burzy
przeciwstawić nową – lecz wpierw na polu z którego ma ona rozpocząć swój
pochód należy wyciszyć podmuchy tej pierwszej, a kiedy już duch
zostanie odmieniony, zmieni się także i materia.