Teza jest prowokująca i
ultrarasistowska: to biali stworzyli potęgę Południowej Afryki, to oni
są gospodarzami terenów na północ od Cape of Good Hope.
Początkiem osadnictwa białych na
krańcach Afryki stało się pojawienie trzech statków holenderskiej
Kompanii Wschodnioindyjskiej w połowie wieku XVII. Odtąd biali,
uzupełniani przez dopływ chłopów z Holandii, Niemiec, a od czasu
odwołania przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego- także francuskich
hugenotów, byli, są i może nadal będą w swojej ojczyźnie.
Burowie, potomkowie pierwszych
osadników, po wojnie burskiej znani szerzej jako Afrykanerzy, nie są
zwykłymi europejskimi uzurpatorami, nie są kolonialną elitą, jaką Afryce
oferowali Anglicy w Kenii, czy Francuzi w Senegalu. Afrykanerzy, a
także biali pochodzenia brytyjskiego, mieszkający na południe od
Kalahari od niemal 200 lat, są białym narodem afrykańskim. Żyją na swoim
i w razie perturbacji nie mają właściwie dokąd wrócić. Czy wyobrażamy
sobie emigrację Afrykanerów do Holandii, po 350 latach rozłąki. Czysty
absurd! Cóż mieliby tam robić. Zakładać farmy na polderach, czyścić
obszczurzony Amsterdam?
Przede wszystkim to właśnie oni jako
pierwsi odkryli walory południa kontynentu. Pojawili się właściwie na
terenach niczyich, zamieszkanych przez nielicznych Hotentotów i grupki
Buszmenów, których trudno uważać za Murzynów. Ludy Bantu, z których
składa się dzisiaj czarna ludność RPA (Zulusi, Khosa, Ndebele itd.) to
przybysze późniejsi, ekspandujący z północy. Ma to moim zdaniem
kapitalne znaczenie, bo gdzie zostało zapisane, że Afryka przynależy
rasie czarnej? Nasi postępowcy z obrzydzeniem odnoszą się do haseł
nacjonalistycznych, typu Francja dla Francuzów, ale wykopanie białych z
RPA traktują jako coś naturalnego. Jeszcze nie teraz, jeszcze są
potrzebni fachowcy, jeszcze żyją laureaci Pokojowej Nagrody Nobla: de
Klerk i Mandela. A później pojawi się niezrównoważona Winnie Mandela,
albo jakiś inny były terrorysta, urodzony w tragicznym Soweto, a obecnie
mieszkający w prestiżowej dzielnicy, i wrzuci białych do morza. ”One
settler- one bullet” (jeden kolonista- jedna kulka), jak to mawiali
towarzysze z Kongresu Panafrykańskiego, teraz podobno ucywilizowani.
Bynajmniej nie jestem zwolennikiem
polityki apartheidu, idei segregacji rasowej zrodzonej w uczonych
głowach profesorów z uniwersytetów w Stellenbosch i Witwatersrand, a
konsekwentnie wprowadzanej w życie od końca lat 40- tych naszego wieku.
Należałoby sobie jednak postawić
pytanie, czy ta próba ochrony europejskiego dziedzictwa w południowej
Afryce, przy zachowaniu poszanowania dla psychicznej, kulturowej i
cywilizacyjnej odrębności ludności czarnej, naprawdę wyszła tym ostatnim
tylko na złe?.
Prawa człowieka to rzecz arcyważna, ale
właśnie w czarnej Afryce podstawowe prawo do życia było i jest często
łamane. Czarni Afrykanie głodowali i głodują. Tymczasem rasistowski rząd
RPA zapewniał swoim czarnym obywatelom znośne warunki bytu, o niebo
lepsze od takich „postępowych” państw jak Angola, Mozambik, Zimbabwe (od
uzyskania przez ten ostatni niepodległości” ściślej- drugiej
niepodległości, pierwszą zapewnił białej mniejszości Ian Smith). Pomijam
już tutaj z litości przykładu bantustanu Bophuthatswana z bajecznym Sun
City (wybory Miss Word), aby nie drażnić powracających do Europy
Polaków.
Prawa polityczne? Wolne Żarty. A jakie
to prawa polityczne zapewniał Ugandyjczykom Idi Amin, cesarz Bokassa,
mozambijscy marksiści, Mobutu Sese Seko?!
Mordy? Służby specjalne RPA przede
wszystkim tropiły marksistowskich terrorystów wysadzających w powietrze
lokale rozrywkowe lub rzucających płonące opony na czarnych współziomków
o niesłusznych poglądach. Była to walka nierzadko z obcą infiltracją
(sowiecką, chińską , libijską) suwerennego państwa. Walka toczona w
interesie białych, ale i wielu Koloredów (afrykańskich Mulatów), Azjatów
i czarnych.
Policja RPA otwierała ogień do
manifestantów, mordowała czarnych bojowników, pamiętajmy jednak, że w
dobie apartheidu najwięcej ludzi zginęło podczas walk czarnych z
czarnymi, a represje policyjne w południowej Afryce wyglądają na całkiem
konwencjonalne w porównaniu z sytuacją w różnych okresach w więcej niż
tuzinie krajów kontynentu przyszłości.
Apartheid, nie bardziej obrzydliwy od
czarnego, prymitywnego totalizmu, przeżył się. Pozostaje więc kwestia,
co zrobić z białą, blisko 5 milionową mniejszością w RPA.
Koncepcja lansowana prze lekkoduchów
głosi, że powstanie tolerancyjne społeczeństwo wielorasowe, takie Stany
Zjednoczone a rebours. Nie rozwijając tematu- śmiem w to wątpić.
Chociażby dlatego, że kraj ten zamieszkują wykształcone już narody,
które maja własne ambicje i cele.
Sedno problemu polega na tym, iż RPA
jest państwem o granicach kolonialnych, w którym nakazano mieszkać
tradycyjnym wrogom. Apartheid paradoksalnie łagodził konflikty, ale jego
już nie ma. Wyjściem z sytuacji byłaby federacyjna formuła państwa,
popierana przez Zulusów i niektórych białych prawicowców (konflikty w
południowej Afryce nie zawsze mają czarno- biały koloryt), ale na to nie
godzi się- i wie co robi- Afrykański Kongres Narodowy, przewodnia siła
polityczną państwa.
Pozostaje być może jedynie rozwiązanie w
postaci wykrojenia ”białego” państwa afrykańskiego, Volksstaatu, które
zapewniłoby przetrwanie potomkom Burów. W końcu każdy naród ma prawo do
samostanowienia i obrony swojego świata wartości.
Pytanie tylko, czy wśród defensywnych i
nierzadko zrezygnowanych dzisiaj Afrykanerów, przerażonych aktami gwałtu
ze strony zwykłej hołoty, kryjących się na farmach lub w izolowanych
dzielnicach, znajdą się ludzie na miarę Pretoriusa i poprowadzą Nowy
Wielki Trek. Jeżeli tego nie uczynią, za kilkadziesiąt lat wielka,
afrykańska księga białego człowieka ostatecznie zamknie się, a jedyny
europejski naród na Czarnym Lądzie będzie już tylko wzbudzał
zainteresowanie wśród historyków i językoznawców. Z czasem –
archeologów.
dr Dariusz Ratajczak
„Tematy Niebezpieczne”, 1998