Jedynym bogiem jest Izrael.
Władimir (Zeew) Żabotyński
I.
Do najdziwaczniejszych poglądów
spotykanych w środowiskach nacjonalistycznych należą zarzuty, że
chrześcijaństwo, zwłaszcza reprezentowane przez Kościół katolicki, jest
nienarodowe bądź za mało narodowe. W skrajnych przypadkach przybierają
one postać twierdzeń, iż Polacy powinni odrzucić religię chrześcijańską
jako „obcą” i „narzuconą”, a zamiast niej przyjąć wierzenia „rodzime”,
to znaczy przedchrześcijańskie.
Zwolennicy tego typu poglądów, na ogół
wypowiadający je w mocno emocjonalny sposób, nie zniechęcają się dość
oczywistymi problemami. Przedchrześcijańskie wierzenia religijne zanikły
na ziemiach polskich wieki temu. Dłuższe przetrwanie całkowicie
oderwanych od dawnego podłoża religijnego zwyczajów w stylu puszczania
wianków czy śmigusa-dyngusa nie jest argumentem na rzecz żywotności
pogaństwa, bo nie można na poważnie brać folkloru za religię ani jej
przejaw. Wierzenia przedchrześcijańskie trzeba by więc było sztucznie
rekonstruować, a właściwie skonstruować na nowo, biorąc pod uwagę, że o
tych prawdziwych, sprzed wieków, wiadomo stosunkowo niewiele z powodu
szczupłej bazy źródłowej. Ci, którzy głoszą, iż Polacy powinni wyznawać
„religię przodków”, z uporem maniaka ignorują prosty fakt, że religią
naszych przodków jest chrześcijaństwo. Taką bowiem religię wyznawali
nasi rodzice, dziadowie i pradziadowie. W Polsce nawet najbardziej
zatwardziały ateista wie, kim jest Jezus Chrystus, ale poza garstką
pasjonatów praktycznie nikt nie słyszał o jakimś Perunie czy Swarogu.
Chrześcijaństwo pozostaje obecne na ziemiach polskich dłużej niż
jakikolwiek inny kult religijny. Negacja tego faktu prowadzi „neopogan”
do absurdalnego wniosku, iż tysiąc lat to za mało, by zakorzenić religię
w historii, tradycji i duchowości narodu.
Przyjmijmy jednak, że powyższe obiekcje
są nieistotne i że na poważnie zastanawiamy się nad restytucją wierzeń
przedchrześcijańskich we współczesnej Polsce. Samo nasuwa się pytanie,
po co właściwie mielibyśmy jej dokonywać. Antychrześcijańscy patrioci
odpowiadają: bo powinniśmy wyznawać religię narodową, „rdzenną”,
„rodzimą”, a nie „obcą”, przyniesioną z innych krajów i z centralnym
ośrodkiem za granicą. Ale niby dlaczego religia musi koniecznie mieć
charakter lokalny (narodowy), a nie uniwersalny? „Neopoganie” odrzekną:
ponieważ religia musi umacniać w nas szacunek dla przodków, związek z
ojczystą ziemią, więzi narodowe, naszą zbiorową tożsamość. I tu leży
pies pogrzebany: ci, którzy postrzegają religię przez pryzmat tego
rodzaju funkcji, przyznają, iż kult religijny ma dla nich czysto
ziemskie pochodzenie i znaczenie, jest formą narodowej czy plemiennej
mentalności i niczym więcej. Religia rozmyślnie podtrzymywana w celach
czysto społecznych i politycznych w rzeczywistości nie jest religią, a
jedynie obyczajem, jak religia starożytnego Rzymu. Tymczasem rzymski
politeizm upadł właśnie dlatego, że Rzymianie nie wierzyli w swoje
bóstwa, a składane im ofiary traktowali jako czysto państwowe lub
społeczne ceremonie-ozdobniki. Został wyparty przez chrześcijaństwo
reprezentujące szczerą wiarę w Boga, którego wyznawcy budzili u Rzymian
zdumienie, bo woleli męczeńską śmierć niż spalenie dla świętego spokoju
paru kadzideł przed posążkiem cesarza. Katolik, ale i każdy pobożny
prawosławny, protestant, żyd czy muzułmanin zachowuje nad „neopoganinem”
tę prostą przewagę, że wierzy naprawdę.
Głosicielom „religii przodków” nie
chodzi o religię, tylko o przodków, w dodatku rozumianych jako
abstrakcyjna substancja etniczna czy plemienna, a nie jako nasi
rzeczywiści antenaci z wiarą faktycznie przez nich wyznawaną. Oddawanie
czci „bogom przodków” sprowadzałoby się zatem do kultu samych przodków, a
czcząc przodków, czcimy siebie samych i nikogo więcej. „Neopogaństwo”
to w gruncie rzeczy zakamuflowany i nieco bardziej wyrafinowany w formie
ateizm. Jeżeli religia ma mieć ziemskie cele, to jest zbędna; nie
przyjmie się i nie przetrwa, jak we Francji nie przyjął się i nie
przetrwał kult Istoty Najwyższej zadekretowany w czysto ziemskich celach
przez Robespierre’a w 1794 r. Religia konstruowana przez samych ludzi
bez ingerencji czynnika nadprzyrodzonego nie ma racji bytu. Po porażce
Robespierrowskiego kultu Istoty Najwyższej jeden z członków
Dyrektoriatu, La Revellière-Lépaux, przedstawił na posiedzeniu rządu
projekt zastąpienia go nową, opracowaną przez siebie doktryną religijną –
„teofilantropią”. Gdy skończył swój długi referat na ten temat,
minister spraw zagranicznych, Talleyrand, powiedział: „Ze swej
strony chcę tylko zwrócić uwagę na jedno. Jezus Chrystus, aby założyć
swą religię, został ukrzyżowany i powstał z martwych. Powinien pan się
pokusić o coś w tym rodzaju.”* W Polsce w ostatnich latach miały miejsce cuda eucharystyczne, ale o pogańskich cudach jakoś nie słychać.
II.
Nieco bardzie umiarkowani krytycy
„kosmopolitycznego” charakteru Kościoła katolickiego proponują
zastąpienie katolicyzmu prawosławiem lub protestantyzmem w roli wyznania
dominującego w Polsce. O wyższości prawosławia i protestantyzmu nad
katolicyzmem przesądzać ma możliwość utworzenia w jego ramach „Kościoła
narodowego”, o zasięgu pokrywającym się z granicami państwa lub
podziałami narodowościowymi, niezależnego od zagranicznej centrali, jaką
w Kościele katolickim pozostaje papiestwo.
Historia wskazuje jednak, że utworzenie
„Kościoła narodowego” przez oderwanie go od Kościoła powszechnego
(schizmę) zawsze kończy się tak samo: zamianą „Kościoła narodowego” w
narzędzie państwa, bieżącej polityki i administracji. Tak działo się
wszędzie, od Bizancjum do Skandynawii i od Rosji do Anglii. W Polsce
postulat utworzenia „Kościoła narodowego” jako pierwszy podniósł Jan
Ostroróg (1436-1501) w dziele „Memoriał o urządzeniu Rzeczypospolitej” (Monumentum pro Reipublicae ordinatione),
jako ostatni czynili to bodaj piłsudczycy Adam Skwarczyński (1886-1934)
i Tadeusz Hołówko (1889-1931), przy czym żaden z tych autorów właściwie
nie ukrywał, że chodzi mu o uzyskanie takiego właśnie efektu. Zamiana
Kościoła w jeden z pionów administracji państwowej doprowadza zaś do
wyprania go z treści religijnej i w rezultacie do obumarcia samej
instytucji.
Może się jednak wydarzyć również coś
innego: pustkę po zamierającej w „Kościele narodowym” treści religijnej
wypełnia inna treść – „narodowa”. Dochodzi do przemieszania gorliwości
religijnej z gorliwością nacjonalistyczną, a w istocie do wchłonięcia
pierwszej przez drugą. Wyznawcy wykazują gorące przywiązanie do
„Kościoła narodowego”, ale z miejsca kultu Boga obracają go w miejsce
kultu narodu. W rezultacie religię zastępuje jej etnocentryczna parodia.
Wymownym przykładem tego zjawiska jest znana w tej chwili już chyba na
całym świecie piosenka serbskich żołnierzy z okresu wojny w Bośni,
rozpoczynająca się od słów „Bóg jest Serbem”. Serbskie prawosławie,
zwane świętosawiem, uchodzi za wyjątkowo „narodowe” nawet na tle reszty
świata prawosławnego, toteż podobnych postaw wśród jego wiernych można
napotkać więcej. Osoba podróżująca po Serbii relacjonowała mi kiedyś
swoją rozmowę z młodym serbskim nacjonalistą, który rozważania o
cierpieniach swojego kraju zakończył tajemniczym: „Teraz już wiem,
wszystko zrozumiałem.” Po czym z natchnionym uśmiechem objawił rozmówcy:
„Pan Jezus urodził się w Kosowie.” Pamiętamy też uwiecznione przez
Kazimierza Moczarskiego wywody snute w więziennej celi przez Jürgena
Stroopa o tym, że Chrystus tak naprawdę był Aryjczykiem, synem
rzymskiego legionisty pochodzenia germańskiego.
Inne przypadki budowania narodowej
monolatrii z chrześcijańską fasadą bywały mniej zabawne, by wspomnieć
III Rzeszę i jej próby tworzenia „niemieckiego chrześcijaństwa”
(Deutsche Christen) na bazie miejscowego protestantyzmu. Jeśli do takiej
narodowej megalomanii wyrażonej w formie wyznaniowej dochodzi jeszcze
historyczny resentyment przeciw innym narodom lub współczesne konflikty z
nimi, wyznawcy „narodowego” chrześcijaństwa niejednokrotnie wskrzeszają
wyrwaną z kontekstu, starotestamentalną ideę narodu wybranego wraz z
powiązaną z nią ekskluzyjną etyką zbiorową – i postępują z
obcoplemieńcami w sposób podobny do tego, w jaki bojownicy Państwa
Islamskiego traktują „niewiernych”. Wskutek pomieszania porządków widzą w
przeciwnikach narodu nieprzyjaciół Boga. W 1943 r. na dawnych
południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej chrześcijańscy kapłani
święcili noże, którymi bojownicy Ukraińskiej Powstańczej Armii mieli
szlachtować polską ludność. Do święcenia noży doszło nie tylko w
prawosławnych cerkwiach na Wołyniu, lecz również w (katolickich)
kościołach unickich w Małopolsce Wschodniej. Współcześnie na Ukrainie
natrafić można na obrazy wystylizowane na ikony, przedstawiające
terrorystę Stepana Banderę i ludobójcę Romana Szuchewycza w otoczeniu
aniołów i świętych. Kto próbuje zmusić Boga, by służył jego narodowi,
przekreśla cały sens religii. Zapomina, że Bóg opiekuje się jego
narodem, ale innymi także: sprawuje opatrzność nad wszystkimi narodami i
całym światem.
Gwoli wyjaśnienia, uważam, iż Stolica
Apostolska zrobiłaby krok w dobrą stronę (gdyby Stolicą Apostolską była - sedevacante od 1958 roku - przyp. Redakcji RCR) , zezwalając na większą narodową
różnorodność w liturgii – poprzez przywrócenie w Kościele zachodnim
niektórych tradycyjnych rytów mszalnych, obecnie nie dopuszczonych do
stosowania, jak liturgia św. Germana we Francji czy ryt iroszkocki na
Wyspach Brytyjskich. Ale ta wielość narodowych rytów nadal musi wyrastać
z jedności i zarazem do niej zmierzać. I tak jest: w Kościele
powszechnym spotkanie każdego narodu z Bogiem wygląda nieco inaczej.
Religijność Latynosów różni się od religijności narodów romańskich czy
Słowian. Irlandzki kult św. Patryka i św. Brygidy z Kildare różni się od
słowackiego kultu św. Svorada (Andrzeja Świerada), a polski kult
maryjny różni się od kubańskiego kultu Matki Bożej Samotności (La Soledad). W każdym z nich wyraża się jednak duch narodu wielbiącego tego samego Boga w jednym Kościele.
Odwracanie relacji Kościół-naród byłoby
szczególnie bezpodstawne w Polsce, gdzie Kościół pojawił się wcześniej
niż naród. Gdy w X wieku Mieszko kreślił granice swego państwa, naród
polski jeszcze przecież nie istniał. Proces jego formowania się z
odrębnych plemion trwał przez następne wieki. Naród polski stworzyły
więc przede wszystkim dwie instytucje: monarchia Piastów i Kościół
katolicki.
Adam Danek
* Przeł. Józef Marzęcki.Za: http://xportal.pl/?p=27740