Większość prób
scharakteryzowania politycznego polskiego społeczeństwa posiada tę
zasadniczą wadę, iż nijak się ma do rzeczywistości. Co nam mówi dla
przykładu taki podział na patriotów i nie patriotów, przy czym tych
pierwszych ma być rzekomo ok. 75%. Skoro jest tak dobrze to czym
wytłumaczyć frekwencję wyborczą przeważnie poniżej 50% – patriotyzmem?
Czytałem ostatnio o plebejuszach i elitach. Coś równie absurdalnego
spotyka się rzadko, chociaż autor tej tezy ogólnie pisuje całkiem
sensownie. Nie możemy się zgodzić na klasyczny podział społeczeństwa
polskiego na prawicę, lewicę i centrum, z tego prostego względu, iż ci,
których na Zachodzie opisuje się jako ultra narodową prawicę, wdrażają w
Polsce takie socjalne reformy, o jakich świat już dawno zapomniał, a
były utożsamiane wyłącznie z opcją lewicową. Dla odróżnienia się od
prawicy, polska lewica „katuje się” tak niszowymi markami samochodów,
jak przystało na godnych reprezentantów „ludu pracującego miast i wsi”,
jak Ferrari, a w przypadku skrajnego poświęcenia sprawie – Porsche.
Jeżeli tę systematykę uzupełnimy o podział na katolików i
niewierzących, to już o społeczeństwie polskim nie będziemy wiedzieli
niczego.
Starając się obserwować postawy i
dokonywane wybory Polaków, a nie to, co sami o sobie mówią, uczyniłem –
na własny użytek – następujące rozróżnienie na: warcholstwo, agenturę i naród.
Są to trzy kasty społeczeństwa polskiego. Trzy kręgi wzajemnie na
siebie zachodzące, na obrzeżach o bardzo rozmytej tożsamości, natomiast
ich jądra w pełni przypominają właśnie indyjskie kasty, gdzie granica
bywa nieprzekraczalna.
Najpierw kilka słów chakteryzujących te
grupy, a później o ich pochodzeniu. Na warcholstwo, jak i na pozostałe
kasty, składa się wiele różnych postaw, zachowań i poglądów. To w tym
kręgu społecznym ulokowała się tzw. „milcząca większość”, która
tradycyjnie nie uczestniczy w wyborach, tylko dlatego, że może – ale już
nie musi. Warcholstwo jest z zasady niezadowolone ze wszystkiego. To,
co polskie z reguły uważa za najgorsze – a przeważnie samo jest
wytwórcą. Tożsamość narodowa – a właściwie obywatelstwo – to czysty
przypadek, wynikający z miejsca urodzenia. Warchoł po wyjeździe za
granicę „zapomina” języka „ojczystego” szybciej, niż zdąży nauczyć się
nowego. To trafiający się jeszcze tu i ówdzie i nazywający samych
siebie: „tutejsi”. To generalnie ci, których na nic nie stać i na nic –
oprócz prywaty – nie znajdują czasu.
Agentury nie na leży postrzegać w
klasycznym tego słowa znaczeniu. To nie ci, którzy zbierają i sprzedają
tajne informacje. Tych, w porównaniu z potężną grupą
społeczno-polityczną, można policzyć „na palcach jednej ręki”. Dla
właściwszego zrozumienia agentury, najpierw należy opisać jej
pochodzenie, przez co łatwiej będzie zrozumieć jej rolę. Generalnie to
grupa ludzi, którym interesy obce są bliższe od interesów państwa, w
którym żyją.
Naród to w żadnym przypadku wspólnota
etniczna – chociaż bywa, do zilustrowania czego posłużę się przykładem. W
trzy dni po referendum w sprawie Brexit’u znalazłem się w Londynie.
Temat gorący, rozmawiali o tym wszyscy. W gronie zwolenników „rozwodu” z
Unią znalazł się m.in. włoski restaurator, hinduski kupiec, czy
afrykański robotnik. Żaden z nich nie był członkiem „high society” z
londyńskiego City, ani potomkiem Wilhelma Zdobywcy, a jednak przyjęli,
po pierwsze, aktywną postawę, a po drugie, taką, jaką angielska
większość określiła mianem „interesu narodowego”. Oni wszyscy
potwierdzili swoją przynależność do angielskiej politycznej wspólnoty
narodowej, czym wywołali spore zdziwienie, a niekiedy wręcz szok, w
środowiskach polskiego warcholstwa.
Zwornikiem tej część polskiego
społeczeństwa określonej jako naród jest Kościół katolicki. To jedyna
sprawnie funkcjonująca struktura społeczna, która podtrzymuje polski byt
narodowy, a przez to i państwowy. Chociaż wiele grup społecznych
narodowej kasty nie jest ideologicznie związanych z Kościołem, to
rozumując w kategoriach narodowych nie podważa jego pozycji politycznej.
Brak świeckiego elementu – „tronu” – jednoczącego środowiska
utożsamiane z narodem, jak jest to np. w Anglii, znacznie osłabia tę
opcję polityczną w Polsce. Przez wieki monarchiczny „tron” zastępował
republikański „dwór”, po 1945 skutecznie „wymazany” z polskiej sceny
politycznej.
Foto: Kuba Atys / Agencja Gazeta/Internet |
Przyjrzyjmy się pochodzeniu
najliczniejszej obecnie w Polsce kaście politycznej – warcholstwu. Jest
rozwiniętą i zmaterializowaną formą bytu polskiej myśli republikańskiej.
Powstawała i rosła w siłę wraz z umacnianiem się tej formy ustrojowej,
szczególnie intensywnie po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów. Szlachta po
zdobyciu pełnej kontroli nad państwem zniszczyła wszelkie jego
struktury, które by mogły zagrażać jej monopolistycznej pozycji,
skrupulatnie pilnując króla, aby przypadkiem nie naruszył
„wypracowanego” status quo. Rozległy obszar terytorialny państwa,
odziedziczony po Jagiellonach i jego potencjał biologiczny zdawał się
gwarantować wieczne istnienie i bezpieczeństwo. Troska o państwo
ówczesnego społeczeństwa sprowadzała się jedynie do dbałości o własny
byt, kondycja „organizmu” w którym żyło interesowała niewielu. Istnieje
potoczny pogląd, że republikanizm buduje społeczeństwo obywatelskie.
Oczywiście głosicielami tego ewidentnego kłamstwa są przeciwnicy
monarchii. Jest dokładnie na odwrót. Republikanizm jest kwintesencją
prywaty i egoizmu, z czego warcholstwo wywiodło swój „etos” stanowy.
Szlachta w swoim egoizmie była gotowa na ołtarzu prywaty złożyć byt
państwa – i złożyła. Szlachetne rycerstwo, które na czele z Władysławem
Łokietkiem uratowało polską państwowość z czasem stało się szlachetnym
już tylko z nazwy, zaślepione egoizmem i prywatą przekształciło się, w
znacznym procencie, w bandą warchołów, część z nich poszła jeszcze
dalej, oddając się służbie zaborcom. W czasach zaborów kastę
„szlachetnych warchołów” masowo uzupełniły uwłaszczone rzesze chłopstwa i
wyzwolonego mieszczaństwa. Terror okupantów, zapoczątkowany upadkiem
Konfederacji Barskiej trwał – w wersji jawnej i oficjalnej – do
ostatnich lat dwudziestego wieku, co nie zachęcało do obywatelskiego
zaangażowania – budowania społeczeństwa obywatelskiego, kwitła natomiast
„milcząca większość”. Po odzyskaniu tzw. niepodległości okazało się, że
„karty” zostały już wcześniej rozdane i tylko nielicznym udało się
„przeskoczyć” przez płot. Tak wiele się zmieniło, żeby wszystko mogło
pozostać po staremu!
Agentura polityczna, jako zjawisko
całkiem legalne, ukonstytuowała się w Polsce w dobie wolnych elekcji.
Kandydować na króla mógł praktycznie każdy, a wygrywał ten, który więcej
zapłacił. Z czasem, co przezorniejsze dwory, dla utrzymania stałych
wpływów, utrzymywały stałych płatnych agentów – „jurgieltników”. O tym,
iż stała się to praktyka powszechna, świadczy powstanie tego potocznego,
spolszczonego określenia. W czasie zaborów płatni agenci –
współpracownicy, życzliwi informatorzy, prowokatorzy itp. – byli
niezbędni, żeby utrzymać podbity naród w ryzach. Był to już inny rodzaj
agentury, rozbudowany na wiele większą skalę, poszerzony o nowe warstwy
społeczne, z włączeniem grup etnicznych zamieszkujących tereny dawnej
Rzeczypospolitej. Nie były to jak na początku jednostki. Zmiana
ilościowa i jakościowa była znaczna, niezmiennym pozostał obyczaj
polityczny, który wyszedł z „elit” i trafił do „ludu”. Dla zachowania
kontroli nad polskim żywiołem zaborcy bardzo chętnie wykorzystywali
mniejszości narodowe i religijne. W drugiej połowie XIX wieku do grona
agentów i konfidentów dołączyli socjalistyczni agitatorzy, nawołujący do
światowej robotniczej rewolucji. Po roku 1918 wszystkie te grupy, które
pozostały na terytorium odrodzonej Polski stworzyły bogatą sieć
agentury, która zdobyła własną autonomię polityczną, do czego zostały
wykorzystane mniejszości religijno-etniczne, stanowiące znaczący odsetek
społeczeństwa polskiego.
Naród polityczny jest tak stary jak
polska państwowość. Został ukształtowany przez dwa siły ściśle ze sobą
współpracujące, współdziałające i nawzajem się uzupełniające – monarchię
i Kościół. Wszystkie byty państwowe muszą zawierać w sobie pierwiastek
materialny i duchowy. Pierwiastek materialny, lokalny przywódca
plemienny Mieszko, poprzez przyjęcie chrztu nadał materii ducha i w ten
sposób powstała nowa wartość polityczna. O tym, iż niezbędne dla
funkcjonowania narodu politycznego są te oba elementy najlepiej dowodzą
dwa historyczne fakty. Pierwszy, kiedy po najazdach sąsiadów w pierwszej
połowie XI upada państwo polskie, odbudowuje je dziedziczny monarcha
Kazimierz Odnowiciel. Tylko on mógł dokonać tego dzieła z racji prawa do
dziedziczenia tronu. Gdyby zabrakło dziedzicznego monarchy, ten, nie do
końca okrzepły, twór państwowy zostałby podzielony pomiędzy sąsiadów z
zachodu, południa i wschodu. Dokładnie jak to się stało pod koniec XVIII
wieku. Drugi przypadek potwierdzający nierozłączność „ducha od materii”
miał miejsce na przełomie XIII i XIV wieku. Po prawie dwustu latach
rozbicia dzielnicowego nastąpiła daleko idącą „dekompozycja” polskiej
świadomości politycznej. Przetrwała ona najsilniej w strukturze Kościoła
katolickiego. To Kościół był siłą sprawczą, która doprowadziła najpierw
do koronacji Przemysła II na króla Polski, a po jego skrytobójczej
śmierci, ostatecznie działa „zjednoczenia” dokonał Władysław Łokietek.
Słowo zjednoczenie zasługuje jak najbardziej na cudzysłów, ponieważ nie
objęło ono wszystkich ziem piastowskiego dziedzictwa. Po raz trzeci
monarcha i Kościół otwarli drogę dla rozwoju – budowy narodu polskiego.
Trzej władcy: Mieszko, Kazimierz Odnowiciel i Władysław Łokietek, dzięki
wsparciu Kościoła katolickiego zadecydowali o powstaniu i przetrwania
narodu polskiego do czasów współczesnych. Gdy zabrakło dziedzicznego
monarchy naród stracił istotny – świecki element wsparcia. Kościół
pielęgnował narodową tożsamość, ale republikańskie warcholstwo wspierane
i manipulowane przez agenturę doprowadziło do unicestwienia państwa.
Czas zaborów był to moralnym katharsis szlachty, która przestała być
„przewodnią siłą” społeczeństwa polskiego, ale odrodzona stała się, nie
wyłącznym, ale istotnym elementem narodu polskiego. Powstało pojęcie
„dwór polski”, jako grupa społeczna – kasta, budząca bardzo pozytywne
skojarzenie, z wielkim poświęceniem i ofiarnością walcząca o odzyskanie
niepodległości. Sowiecki okupant „doceniając” znaczenie „dworu” dla
zachowania narodowej tożsamości, postanowił go unicestwić, chociaż nie
stanowił znaczącego zagrożenia politycznego. Odzyskana niepodległość
dlatego jest rzekomą, ponieważ nie zwróciła „dworowi” to co „dworskie”,
przynajmniej w takim zakresie, żeby ta część społeczeństwa polskiego
mogła się odrodzić.
Naród polski jest w głębokiej defensywie
od samego początku odzyskania niepodległości. Pomimo wygrania Bitwy
Warszawskiej i upadku komunizmu polska państwowość nie jest absolutnie
pewna. Sto lat toczy się walka nie o rozwój, godne życie, lecz
przetrwanie. To agentura, a nie naród, decyduje o chwilowych losach
państwa. Historyczną szansę zaprzepaściliśmy po wygranej wojnie z
Bolszewikami, wówczas Polska miała swoje „ 5 minut” i mogła wzmocnić
swoją niezależność i spójność wewnętrzną przywracając monarchię. Szansa
była wielka, ale dzisiaj jeszcze nie wiemy czy zdecydowało warcholstwo,
czy agentura. Na początku XXI wieku Polska walczy o przetrwanie
podobnie, jak w drugiej połowie XVIII wieku. Wówczas z tej walki
zwycięsko wyszło warcholstwo i agentura, a państwo przestało istnieć.
Nie ma mądrego, który by znał odpowiedź na pytanie, czy się zakończy ta
walka teraz. Powrót do idei państwa opartego na filarach monarchii i
religii daję większą szansę na przechylenie szali zwycięstwa na stronę
politycznego narodu.
Jan Skowera