Przed paroma tygodniami na półce z nowościami w jednej z wrocławskich
bibliotek znalazłem tom poświęcony europejskim monarchom panującym w XX
wieku. Dzieło francuskiego dziennikarza Jana des Carsa czytałem z
rosnącym zdziwieniem, rozbawieniem i niedowierzaniem. Dawno nie miałem w
rękach czegoś równie pełnego błędów w kwestiach najbardziej
elementarnych. Trudno mi rozstrzygnąć, jak dalece jest to „zasługa”
autora, a w jakim stopniu tłumaczki, pani Magdaleny
Kamińskiej-Maurugeon, ale gdyby poziom absurdu zilustrować porównywalnym
przykładem zaczerpniętym z dziejów Polski, mogłoby się okazać, że np.
Wojciech Jaruzelski to współpracownik Józefa Piłsudskiego. Xiążka jest
pełna błędów logicznych, opisów wydarzeń brzmiących tak, jakby
zaczerpnięte zostały z plotkarskich serwisów, „faktów”, które nie mogły
się wydarzyć, a także bardziej i mniej poważnych spraw zestawionych obok
siebie w taki sposób, że dają, niezamierzony zapewne, efekt komiczny.
Moje pytanie skierowane do Wydawnictwa Literackiego – kto jest
odpowiedzialny za ten skandal? – na razie pozostało bez odpowiedzi…
Sądząc po entuzjastycznych recenzjach obecnie dostępnych w
Internecie, jestem chyba jedynym recenzentem, który na tych kilkuset
stronach dostrzegł jakieś błędy. Jak to świadczy o merytorycznych
kwalifikacjach osób uważających się za miłośników historii i znawców
literatury? Przypomina się stary żart o ludziach, którzy o monarchizmie
wiedzą tylko tyle, iż rzekomo prawdziwy monarchista mówi wysokim, czystym głosem.
Już na str. 19 pan des Cars zaskakuje odkryciem, że poprzez swój ślub
z xiężniczką Marią Luizą Burbon-Parmeńską (błędnie zresztą nazwaną
prawnuczką króla Francji i Nawarry Karola X – była bowiem jego
praprawnuczką) xiążę Ferdynand, późniejszy car Bułgarii, pogodził nareszcie
francuskich monarchistów. A do kompletu chyba przypadkowa (?) sugestia,
że linia orleańska nie jest częścią Domu Burbonów. Czy francuscy
rojaliści coś wiedzą o tych rewelacjach?
Na panu des Cars nie robi natomiast wrażenia, że władca Bułgarii w
zamian za władzę poświęcił zbawienie dusz swoich następców (a zapewne i
swoje własne), odmawiając synowi chrztu i wychowania w Świętej Wierze
Katolickiej. W historii byli królowie, którzy utracili wszystko, bo nie
chcieli wyrzec się prawdziwej Wiary Chrystusowej – ale byli i tacy, dla
których doczesne zaszczyty były ważniejsze niż nasz Pan Jezus Chrystus.
Na str. 22 czytamy, że z jakiegoś tajemniczego powodu w 1908 r. król Serbii Piotr I jest wściekły: Wiedeń dusi własny kraj! Na następnej stronie wszystko jednak wraca do normy, bo okazuje się, iż jednak Wiedeń dusi Serbię, a nie Austro-Węgry.
Berło i krew to opowieść, w której nawet czas płynie do
tyłu, a wydarzenia z 1913 roku decydują o tym, co się stanie siedem lat
wcześniej. I choć brzmi to absurdalnie, inaczej nie można zrozumieć
biegu wydarzeń z całą powagą opisanych na str. 76-79. Ponieważ w latach
1913/14 niepodległej Albanii potrzebny był władca, ślub Wilhelma i Zofii odbył się wkrótce, bo 30 listopada 1906 roku.
Ciekawostka: w związku z aranżacją tego ślubu król Rumunii podobno
chciał się zemścić na od dawna nieżyjącym królu Prus Wilhelmie I. Czy
ktoś to potrafi wyjaśnić?
Na kartach tej xiążki możliwe są jeszcze większe cuda – we wrześniu
1940 r. Korneliusz Zelea Codreanu (zamordowany w 1938 r.)
„zmartwychwstaje” i na czele Żelaznej Gwardii przygotowuje zamach stanu.
Warto wspomnieć, że Codreanu zalicza się do tych historycznych postaci,
które autor wzmiankuje jedynie z samego nazwiska i wprowadza je do
biegu wydarzeń bez żadnego objaśnienia, kim były i czego dokonały (str.
465). Podobny los przypadł cokolwiek enigmatycznemu – zaryzykuję ironię –
Barthou, o którym z xiążki dowiedzieć się można tylko tyle, że dał się
zabić w zamachu marsylskim (str. 403). Cóż, reszta jest w Wikipedii…
Historia alternatywna ma się dobrze na str. 105. Królestwo Hanoweru –
podbite w 1866 r. przez Prusy – nagle okazuje się tylko xięstwem, a o
jego jedynie anonimowo wspomnianym władcy, królu Erneście Auguście II,
czytamy: został pozbawiony praw do księstwa Hanoweru, ale wkrótce potem odzyskał je z powrotem. Szczegółów brak, lecz zdaje się, że wbrew temu optymistycznemu stwierdzeniu Hanower do dziś nie odzyskał niepodległości.
Czasami pojawiają się zdania tak dziwaczne, że właściwie niemożliwe
do skomentowania. Na str. 229 o Franciszku Józefie I czytamy: Jego długi okres rządów był porównywalny do panowania Ludwika XVI i królowej Wiktorii.
A jeśli już mowa o cesarzu, który stał się symbolem długowieczności –
na str. 528 kolejne odkrycie, że Franciszek Józef objął tron w wieku
trzydziestu lat. Ale już na str. 11 można zdziwić się, że jego młodszego
brata w Querétaro Benito Juarez zabił osobiście, a nie zlecając jego
rozstrzelanie.
Są też fragmenty dające się wykorzystać w konkursie „wskaż wszystkie
błędy zawarte w jednym zdaniu”. Otwórzmy dzieło na str. 394:
W czasie wojny Hiszpania była neutralna i taka pozostała, choć uważano, że jej armia podziwiała oddziały Kaisera. Ów kraj w południowo-zachodniej Europie był w XIX wieku wstrząsany konfliktami karlistowskimi – czterema (sic!) przerażającymi wojnami domowymi na przestrzeni blisko czterdziestu lat, zakończonymi (sic!) ogłoszeniem republiki, która przetrwała kilka miesięcy.
Abstrahując od błędów: brak tu wskazania jakichkolwiek związków
przyczynowo-skutkowych – i nie jest to jednorazowa niezręczność. Już na
str. 397 znajdziemy kolejny „strumień świadomości”:
Przeszkodą w ich związku był fakt znany już w historii Anglii i Hiszpanii: księżniczka była anglikanką, a Jego Królewska Wysokość żarliwym katolikiem. Edward VII, znany ze swego wyrafinowanego zmysłu dyplomatycznego, zainterweniował, by księżniczka zmieniła wyznanie. Powiedział również swojej siostrzenicy: „Eno, nie jedziesz do łatwego kraju. Skoro zgadzasz się na ten związek, nie wracaj do mnie ze skargą”. Nie należało zapominać o sporze o Gibraltar.
Dalej oczywiście o jakimkolwiek sporze o Gibraltar nie ma już mowy. A
do kompletu przykład ze str. 398, jak (nie)zręcznie autor przeskakuje
między odległymi od siebie diapazonami – zamach bombowy i korrida
umieszczone obok siebie:
Te „krwawe zaślubiny”, znane już w historii monarchicznej, wpłynęły na wzrost popularności władcy. Niestety Wiktoria Eugenia nie podzielała mężowskiej namiętności do tauromachii.
Pozostaje regułą, że zagadnienia mniej i bardziej poważne, plotki i
tragedie, nie są w tej pracy rozdzielane choćby akapitami. Nie dziwi
zatem dość osobliwa ciągłość narracji skondensowanej w kilkunastu
zdaniach: od opisu świątecznej masakry do wyliczenia przykładów mających
świadczyć o nowoczesności „Alfonsa XIII” i jego małżonki.
Żadna z osób, które przyczyniły się do polskiego wydania Berła i krwi,
nie dostrzegła dość oczywistych sprzeczności ideologicznych na str.
120. Można tam przeczytać o anarchistach współpracujących z konspiracją
wojskową w celu zdobycia dla Serbii jak najrozleglejszych terytoriów.
Później natomiast okazuje się, że anarchiści są nacjonalistami. Brakuje
jakiegokolwiek wyjaśnienia tych rozbieżności. Nie ma również
rozróżnienia między organizacją Młoda Bośnia a Czarną Ręką – Młoda
Bośnia w xiążce w ogóle nie jest wspomniana. Jest za to wzmianka, że
współzałożyciel Czarnej Ręki i szef serbskiego wywiadu był łysy i mocno zbudowany (str. 148). Tak, to z pewnością istotne dopełnienie mętnych rozważań o tym, czy rząd Nikoli Pašicia doskonale wiedział o zamiarze zamordowania arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.
Na str. 530, kiedy przywołany został proces w Salonikach,
niespodziewanie pojawia się zdanie o armii rosyjskiej, tam gdzie
należałoby się raczej spodziewać odniesienia do odwrotu armii serbskiej.
Niestety, wątek się urywa i czytelnicy pozostają w błogiej
nieświadomości, czy rzeczywiście Rosjanie mieli coś wspólnego z
osądzeniem i egzekucją Dragutina Dimitrijevicia (pseudonim „Apis”),
człowieka współodpowiedzialnego za sprowokowanie Wielkiej Wojny.
Na marginesie warto zaznaczyć: wątek wyglądu bohaterów tej opowieści
pojawia się na tyle często i w takich fragmentach, iż można by mniemać,
że ich polityczne wybory zależały właśnie od wyrazu twarzy, bardziej lub
mniej proporcjonalnej figury, wzrostu i innych cech przydanych im przez
Stwórcę.
Zajrzyjmy jeszcze na str. 392. Jaki tytuł może nosić podrozdział
poświęcony trudnej sytuacji wewnętrznej Bułgarii w okresie
międzywojennym? To bardzo proste: Październik 1930 rok: małżonek Joanny Sabaudzkiej, car Bułgarów, uwielbia lokomotywy!
Inną ciekawostkę można znaleźć na tej samej stronie w zakończeniu
wcześniejszego podrozdziału. W imiennym wyliczeniu wszystkich dzieci
sabaudzkiego xięcia Humberta i jego żony Marii Józefy, gdzie nie ma
choćby najmniejszych wątpliwości, że wśród czwórki pociech są trzy
córki, za konieczne uznano dopisanie, że urodzony w 1937 r. Wiktor
Emanuel był ich jedynym synem. Nic nie pozostawiono wrodzonej bystrości
czytelników.
Skali absurdu dopełnia informacja podana na str. 535, że w 1920 r.
Rajmund Poincaré po ślubie xiężniczki Karoliny i hrabiego Piotra de
Polignac zgodnie z odpowiednim przepisem został księciem Monako zwanym Piotrem.
Oczywiście problem tkwi raczej w nieudolnym tłumaczeniu i błędnej
konstrukcji zdania niż w jakiejś nieznanej historykom rewolucji w
Monako, ale można jeszcze się zadumać, dlaczego trzeba było dodatkowo
podkreślić, że hrabia Piotr miał na imię Piotr. Trzy osoby były
odpowiedzialne za korektę, dwie – za redakcję… Ale cóż, mowa o
publikacji, gdzie na str. 353 Elżbieta Bowes-Lyon to przyszła królowa matka Elżbieta II. Tu zresztą nawet index nazwisk zawiera błędy.
Po zamknięciu xiążki jedna rzecz bardzo mnie cieszy. Otóż cieszy mnie
to, że żyjemy w kraju, gdzie nie istnieje tradycja honorowych
samobójstw. Gdyby bowiem istniała, osoby odpowiedzialne za wydanie tego
bubla musiałyby w dość gwałtownym trybie zwolnić swoje miejsca pracy w
Wydawnictwie Literackim. A tak wszystko skończy się wesołym oberkiem, jak zapewne podsumowałby pan red. Stanisław Michalkiewicz, gdyby miał jakiś powód, aby zmarnować czas na lekturę Berła i krwi.
***
Berło i krew przejrzałem również pod kątem faktów
przemilczanych. Czego zabrakło? Czegokolwiek, co z legitymistycznego
punktu widzenia przełamałoby oklepaną legalistyczną narrację. Autor,
zafascynowany tytułami i blichtrem, mieszający anegdoty z dramatami, nie
dostrzega, że koronę na głowę można wcisnąć każdemu – ale to nie czyni
jej posiadacza prawowitym monarchą. Kwestia prawowitości władzy
pozostaje poza obszarem jego zainteresowań – merytoryczne skutki są
opłakane. Wspominałem już, że w tekście na zasadzie z niczym
niepowiązanej wstawki pojawiły się wojny karlistowskie – ani słowa nie
ma natomiast o monarchach Hiszpanij określanych mianem królów
karlistowskich (chociaż oczywiście sami Burbonowie Parmeńscy są obecni
na kartach dzieła, ale w taki sposób, aby nikt nie podejrzewał, że to
ich gałąź jest/będzie prawowitą dynastią). Czytelnik nieznający tych
zagadnień z innych lektur po prostu nie ma szansy zrozumieć, skąd w
Madrycie po 1833 r. wzięli się kolejni uzurpatorzy i dlaczego lud
stawiał im zbrojny opór. Autor chyba nie lubi zaprzątać sobie głowy
szczegółami, pomija zatem, że „Alfons XIII” był uzurpatorem w Madrycie,
natomiast w latach 1936-1941 panował jako prawowity król Francji i
Nawarry Alfons I. Obecny król Ludwik XX jest jego prawnukiem.
Podobnie jest w przypadku „cesarstwa niemieckiego”, uzurpacji
Hohenzollernów na gruzach dawnej Rzeszy: z grona pierwszoplanowych
bohaterów opowieści pan des Cars wyeliminował zarówno władców państw
wcześniej tworzących Związek Niemiecki, jak i przedstawicieli rodów
mediatyzowanych. W efekcie mógł bezproblemowo przemilczeć, że trony
Anglii, Szkocji i Irlandii – od XVII wieku zajmowane przez uzurpatorów
(najpierw córki, które zdradziły króla Jakuba II/VII, a następnie
przybyszów z Hanoweru) – od 1919 r. należą do przedstawicieli Domu
Wittelsbachów, równocześnie będących królami Bawarii. O okolicznościach
zaistnienia protestanckiego „cesarstwa” i jego antykatolickim
fundamencie ideowym – ani słowa. Jeszcze jedna ciekawostka: autor zdaje
się sugerować, że „cesarze niemieccy” przestali być królami Prus (str.
63). Ogólnie: prawowici monarchowie państw niemieckich w tym tomie
właściwie nie istnieją – z rzadka któryś z dynastów pojawia się w ramach
wzmianki pozbawionej legitymistycznego kontextu.
Pan des Cars identycznie podchodzi do tragedii Włochów, którzy
trafili pod but sabaudzkiego najeźdźcy. Prawowici władcy państw
położonych na Półwyspie Apenińskim także znikają z pola widzenia. Dla
autora podboje, przelew krwi w imię imperialnych rojeń, świętokradczy
zamach na dobra Kościoła – to wszystko prowadzi przecież do nieuchronnej
demokratyzacji i nacjonalitaryzmu – to po prostu umacnianie jedności (a Józef Stalin, domyślam się, przeprowadzał jedynie zmiany personalne).
Takich przemilczeń i braków można by oczywiście wyliczyć więcej. O
ile jednak omawiany tom może stać się nieco excentryczną, intelektualną
rozrywką dla tropicieli pomyłek, o tyle wszystkim czytelnikom, którzy
nie są historykami, lecz szukają rzetelnej wiedzy o interesującej ich
epoce, lekturę trzeba stanowczo odradzić.
Jean des Cars, Berło i krew. Królowie i królowe Europy na wojnie 1914-1945, tłumaczenie: Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, str. 559.