W drugiej połowie XIX w. rozpoczął się
zwycięski pochód demokracji. Zatriumfowała niemal wszędzie i pod jej
hasłami sprawowano rządy. Właściwie aż do wojny światowej spośród państw
europejskich przez jej naporem ostała się jedynie carska Rosja.
Najpotężniejsze państwa, jak Francja, Stany Zjednoczone, Anglia, Włochy
rządzone były demokratycznie, bądź to wprost, jako republiki, bądź też
jako monarchie konstytucyjne, w których monarchia odgrywała tylko rolę
dziedzicznego prezydenta, pozbawionego samodzielnej władzy. Nawet Niemcy
i Austrio- Węgry, w których dynastie zachowały wielki wpływ na życie
polityczne, posiadały parlamenty, oparte na czteroprzymiotnikowym
głosowaniu i parlamentarne rządy. Po wojnie światowej demokracja
odniosła dalsze sukcesy.
Zapytam się teraz, wiele ze swych
obietnic urzeczywistniła w ciągu swych długotrwałych rządów? Czy
wprowadziła równość między ludźmi, a choćby równość wobec prawa?
Pozornie litera prawa zniosła przywileje kastowe. Za to jednak w miejsce
dawnej elity magnacko- szlacheckiej powstała dzięki demokracji nowa,
mniej dostrzegalna, lecz bardziej jeszcze, niż tamta, gniotąca „szarego
człowieka”: elita pieniądza, elita bogactwa. Czy biedny stał się równy
bogatemu? Ongiś goły szlachcic górował społecznie nad bogatym
mieszczaninem, dziś bogaty handlarz czy przemysłowiec góruje nad
najszlachetniejszym gołym mędrcem.
Czemu oskarżam o to demokrację? Albowiem
jej system rządzenia musi potęgować rozwój ustroju kapitalistycznego,
opartego na ubóstwianiu pieniądza. Demokracja, otwarłszy dla wszystkich
dostęp do polityki, oparłszy rządy na parlamencie, pochodzącym z
powszechnego głosowania, uczyniła politykę zajęciem bardzo zyskownym i
równocześnie bardzo kosztownym. Koszty propagandy rządowej i partyjnej,
wydatki na wybory zmuszały rząd i stronnictwa do szukania pieniędzy.
Dawali je bogaci, dawał je później anonimowy wielki kapitał, lecz nikt
nie dawał za darmo. Za świadczenia swoje uzyskiwał kapitał wpływ na
rząd, na ustawodawstwo, na prasę i namacalne korzyści pieniężne. Dzięki
demokracji rósł w siły i narzucał pojedynczym narodom coraz brutalniej
swą obręcz, ściskającą wszystkich za gardło. Wielki kapitał stał się
nieodstępnym towarzyszem demokratycznego ustroju, a równość między
ludźmi stała się w rezultacie równością „szarych ludzi” w służbie
wielkiemu kapitałowi światowemu, a więc równością między niewolnikami.
A może za to demokracja zapewniła
ludziom wolność? Znowu pozornie tak. Pozwoliła w miarę krzyczeć i nawet
wygrażać rządom pięściami, czyli uprawiać opozycję w parlamentach i na
wiecach. Ale znowu zapytam czy „szary człowiek”, uzależniony do ostatka
od czynników mu nieznanych, od anonimowego kapitału i od chwilowej
koniunktury gospodarczej, na którą niema wpływu, albo od kaprysu
zwierzchników, których zwykle na oczy nie widział, jest człowiekiem
wolnym? To przecież parodia wolności, jeżeli ten „wolny obywatel”
pozostaję stale pod groźbą utraty chleba, jeżeli szantażuje się go
widmem głodu! Czy nowoczesny robotnik, inteligent pracujący, a nawet
chłop, zawisły od kupca zbożowego i od handlarza trzodą, może w
najbardziej demokratycznym raju marzyć o wolności?
A braterstwo, które przyrzekła światu
demokracja? Braterstwo wśród ludzi i braterstwo ludów? Nie będę silił
się na odpowiedź. Wiemy aż nadto dobrze, że walki między ludźmi, walki
polityczne i gospodarcze, walka o byt nigdy nie były bardziej zapienione
nienawiścią, jak właśnie za panowania demokracji. W stosunkach między
narodami demokratycznymi przyniosła wprawdzie zmianę istotną, ale czy
wyszła ona na korzyść „ludzi szarych”? Oto zniknęły wojny dynastyczne,
wojny między monarchami ale za to w ich miejsce zjawiły się wojny,
prowadzone w interesach wielkiego kapitału. Zamiast wojen o następstwo
tronu, czy o zabór cudzych krajów przeżył świat wojny o kolonie, o
węgiel, naftę, o przewóz towarów, wojny bardziej jeszcze od tamtych
kosztowne i krwawe i jeszcze bardziej szarym ludziom obce.
W okresie „oświeconego absolutyzmu”
szary człowiek był pognojem dla elity, zamkniętej przed nim i
obwarowanej przywilejami. W okresie panowania demokracji znowu stał się
pognojem elity kapitalistycznej, przed nim zamkniętej i obwarowanej
potęgą pieniądza. Elita przywileju dziedzicznego i elita kapitału. Czy
diabeł lepszy od Belzebuba?
Czyżby więc zarówno „oświecony
absolutyzm”, jak i demokrację należało odsądzić od czci i wiary, a
przeszłość ostatnich trzystu lat bez zastrzeżeń nazwać czarną kartą
dziejów? Najłatwiej przekląć wszystko w czambuł, odwrócić się i splunąć.
Ale co potem?
W stertach plewy zawsze można doszukać
się ziarna. I tak jest tutaj. „Oświecony absolutyzm” przy wszystkich
swoich zbrodniach dawał jedną rzecz: ciągłość rządów, stałość linii
politycznej, tradycja umiejętnego rządzenia. Demokracja dawała znowu
przy wszystkich swych oszustwach i grzechach pewne korzyści prawdziwe:
otwierała dostęp do życia publicznego każdemu, umożliwiając ujawnianie
się talentów i wiedzy. Przyrzeka nadto rzeczy słuszni choć nie
przeprowadzała ich w życiu: przyrzekała jawność celów politycznych i
uzgodnienie ich z „ludem” czyli z narodem, przyrzekała poszanowanie
wolności jednostki, czyli uszanowanie człowieczeństwa.
Rząd narodowy w Polsce stanie kiedyś
przed pytaniem, jak ma się ustosunkować do zasad „oświeconego
absolutyzmu” i do haseł demokracji? Czy ma pójść po linii „oświeconego
absolutyzmu”, czyli w kierunku rządów autorytarnych, opartych o elitę
rządzącą pilnującą tajności polityki i stosującą dyktaturę państwa nad
jednostką? Czy też ma podążyć za hasłami demokracji i hołdować zasadom
rządów ludowych głoszących jak największą wolność jednostki? Czy jeszcze
inna otwiera się droga?
Siła narodu nowoczesnego tkwi w
powszechności obowiązków jednostek wobec niego, w powszechnym
przyczynianiu się jednostek do trudów i ciężarów rządzenia, Rządy elity,
odbierając „szaremu człowiekowi” prawa przekreślają też jego obowiązki.
Niegodziwych i uznanych obowiązków bez praw są tylko ciężary. Rządy
elity ograniczają się siły narodu zasobów kasty rządzącej i do tego
wysiłku, rządzącym udaję się wymusić od „ludzi szarych” więc tłumikiem,
nałożonym na naturalne siły narodu. Dostęp ogółu „ludzi szarych” do
spraw rządzenia to wartościowy dorobek demokracji i nic nas tutaj nie
zmusza do cofania się do przywilejów kastowych „oświeconego
absolutyzmu”. A forma tego dostępu? Demokracja wypaczyła i sparodiowała
tę formę a jej parlamentaryzm stał się jaskinią ciemnych sił i
naigrywaniem się z prawdziwych myśli i dążeń „szarego człowieka”. Sejm,
oparty na- tak łatwo zresztą fałszowanej- kartce wyborczej, nie daje
„szaremu człowiekowi” żadnej rękojmi wpływu na rządy i politykę. Tę
rękojmię dać mu może tylko wciągnięcie go do czynnej pracy na rzecz
narodu.
Siła narodu nowoczesnego tkwi także w
wartości moralnej i intelektualnej jednostek. Człowiek nie może zachować
swej wartości, jeżeli poniewiera się z zasady jego godność ludzką,
czyniąc zeń niewolnika, czy człowieka- maszynę. I tu znowu trzeba
stwierdzić, że nic nas nie zniewala do powrotu do systemu „oświeconego
absolutyzmu”, kiedy to „szary człowiek” był „poddanym” i niczym więcej,
chyba że w chwili niebezpieczeństwa dla państwa zaawansował na „mięso
armatnie”. Także i tutaj należy pójść raczej za hasłami demokracji i
uszanować, choćby w skromnym zakresie, wolność jednostki i rodziny i
nade wszystko godność ludzką. A forma, w jakiej należy je uszanować? Tu
znowu wiemy, że demokracja sparodiowała te hasła, że uczyniła z nich
szyld, zasłaniający oszustwo i kłamstwo i podała je na pośmiewisko.
Ustrój narodowy musi znaleźć miarę właściwą. Musi poczuć godności u
człowieka związać ściśle z zakresem jego samodzielnego działania
publicznego i z odpowiedzialnością, jaką za tę swoją działalność będzie
ponosić.
Natomiast jedną cenną rzecz, cechującą
rządy „oświeconego absolutyzmu”, zatraciła demokracja doszczętnie.
Ciągłość linii politycznej w rządach, tradycję polityczną i opartą na
niej stałość rządów. Te cechy ustrój narodowy musi wskrzesić. Ciągłość,
tradycję, stałość zapewnić może tylko hierarchiczny ustrój narodu. I tu
źródło najczęstszych nieporozumień. Hierarchia a elita- to nie dwa
pojęcia ze sobą związane, lecz raczej wyłączające się wzajem. Ustrój
hierarchiczny- to wcale nie to samo, co podział narodu na elitę i
poddanych, na panów i niewolników. To właśnie ustrój, przypominający
strukturę armii, stopnie od marszałka w dół do prostego żołnierza;
oczywiście stosunek zależności i podległości musi tu być inaczej pojęty
niż w wojsku. Hierarchia w nowoczesnym narodzie nie wyłącza
odpowiedzialności jej szczytów przed narodem, przeciwnie wymaga
zwiększenia tej odpowiedzialności w miarę tego, im wyżej ktoś stoi na
jej drabinie. Hierarchia pozostawia jednostce wolność osobistą w
granicach, dających się pogodzić z potrzebami narodu- tak pojęta
hierarchia zmusza tych, co są na szczycie, do prowadzenia jawnej
polityki, do uzgadniania celów rządzenia z całym narodem.
Rząd w nowoczesnym narodowym państwie-
to nie przywilej elity, choćby nie wiem jak dobranej, ale to rząd dobrem
wspólnym, administracja powiernicza w imieniu ogółu „szarych ludzi”,
wypełniających codzienne życie narodu swą mrówczą pracą.
Odpowiedzialność rządu wobec historii i przyszłych pokoleń- to frazes
piękny, lecz pozbawiony realnej treści. Rząd narodowy ponosić bowiem
musi odpowiedzialność także wobec żyjącego pokolenia, odpowiedzialność
realną, a więc polityczną i karną. Formy prawne w jakich się ta
odpowiedzialność wyrazie- to na razie rzecz dalsza.
Za: http://3droga.pl/idea/tadeusz-gluzinski-elita-czy-szary-czlowiek/