„Apolityczna” literatura to rzadkie
zjawisko. Większość wybitnych dzieł literackich XIX i XX wieku ma dość
wyraźnie określone przesłanie ideowe. W dużej części z nich autorzy
wykorzystali sprawność pióra do propagowania poglądów lewicowych – od
liberalnych po komunistyczne – lub, co na jedno wychodzi, atakowania,
wyśmiewania i na wszelkie sposoby obrzucania błotem porządku rzeczy
zakorzenionego w tradycji. Fakt ten jest od dawna przedmiotem
uzasadnionych zmartwień konserwatystów. Lewica intelektualna, która
szybciej od nich zdała sobie sprawę ze znaczenia literatury i sztuki
jako pola bitwy o rząd dusz (i wyciągnęła z tego praktyczne
konsekwencje), zdołała wręcz wylansować przekonanie, że wybitny pisarz
po prostu musi być lewakiem (a do tego jeszcze rozpustnikiem lub
zboczeńcem), ponieważ tradycyjny światopogląd, z jego wizją świata i
zasadami moralnymi, uniemożliwia zrealizowanie tkwiącego w ludzkim
wnętrzu twórczego potencjału i skazuje kulturę na stagnację, dlatego
prawdziwy artysta musi go nie tylko odrzucić, ale również zwalczać w
swoich dziełach.
W tę bzdurę uwierzyło i wierzy niemało
osób nawet o zachowawczych, czy zupełnie zwyczajnych poglądach. Przez
ostatnie kilkadziesiąt lat po obu stronach barykady panowało zatem
przekonanie, iż prawica przegrywa z lewicą walkę o kulturę, utrwalane
przy akompaniamencie tryumfalnych ryków i rzygów tzw. „pokolenia 68”.
Tymczasem sekret sukcesu lewicowców w sporej części tkwi w umiejętnym
nagłośnieniu faktu, że znani pisarze o poglądach lewicowych takie
właśnie poglądy wyznawali oraz starannym przemilczaniu lub pomijaniu
konserwatywnych, nacjonalistycznych i w ogóle prawicowych poglądów
innych znanych pisarzy – a takich bynajmniej nie brakowało wśród
najwybitniejszych przedstawicieli literatury dwóch ostatnich stuleci. W
pierwszym przypadku poglądy polityczne autora przedstawia się jako
integralną część nie tylko konkretnego utworu, ale również całej jego
twórczości i postawy artystycznej. W drugim przypadku sztucznie wyłącza
się z dzieła jego przesłanie ideowe, powtarzając, że poglądy polityczne
pisarza to jego prywatna sprawa i nie należy ich łączyć z jego
twórczością, że jego książek nie należy „upolityczniać” (sic!), bo
przecież wielka literatura jest własnością wszystkich ludzi bez względu
na przekonania. Jedną z najważniejszych imprez kulturalnych w
dzisiejszej Polsce jest organizowany co roku Conrad Festival, ale czy
ktoś przy jego okazji przypomina poglądy polityczne Josepha Conrada?
(Wyjątek stanowią krytycy czy historycy literatury, którzy pod hasłem
modnego na Zachodzie „postkolonializmu” oskarżają Conrada o „rasizm”.).
Albo fakt, że Korzeniowski w młodości wspierał sprawę walczących w
Hiszpanii karlistów i z narażeniem życia przemycał dla nich dostawy
broni? (1). Lewicowcy z satysfakcją, a konserwatyści z
przygnębieniem podkreślają, iż przez ostatnie kilka dekad literacką
nagrodę Nobla rozdawano lewackim degeneratom i pornografom, ale na ogół
milczy się o tym, że przez poprzednie kilkadziesiąt lat zdobywali ją
pisarze wyznający zupełnie inne wartości (Henryk Sienkiewicz, Giosuè
Carducci, Rudyard Kipling, Verner von Heidenstam, Knut Hamsun, George
Bernard Shaw, Thomas Mann, Johannes Jensen, Thomas Stearns Eliot,
Winston Churchill, Aleksandr Sołżenicyn). W kilku przypadkach jednak
lewicy nie udało się ani zapobiec popularności książki o konserwatywnym
wydźwięku, ani ukryć czy zepchnąć na margines jej przesłania („Władca pierścieni”, „Opowieści z Narnii”).
Próby kontrofensywy podejmowane przez
prawicę na polu literatury wypadają na ogół słabo. Dzisiejsze prawicowe
powieści, pisane jako odpowiedź na dyktat lewicy w popkulturze, po
pierwsze nie osiągają rangi prawdziwych dzieł literackich, pozostając na
poziomie marnych czytadeł. Po drugie, nagminnie są pisane według
wzorców stworzonych przez przeciwnika, czyli mówiąc wprost, są równie
wulgarne, napakowane pornografią i moralnie zagnojone, co książki
lewicowe. Wreszcie, konserwatyści pozwalają, by znakomite,
kontrrewolucyjne powieści, zapisane w historii światowej czy polskiej
literatury, pozostawały w zapomnieniu, zamiast reklamować je, gdzie
tylko się da. Nie wiem, jak teraz, ale – przepraszam za wyrażenie – za
moich czasów chyba każdy młody człowiek miał styczność z odrażającą
moralnie książką cynicznego skandalisty Alexandre’a Dumasa „Trzej muszkieterowie” (1844). (2).
Znikoma natomiast jest znajomość osadzonej w tych samych realiach
historycznych (Francja za panowania Ludwika XIII i rządów kardynała
Richelieu), konserwatywnej i katolickiej powieści „Cinq-Mars” (1826) Alfreda de Vigny, mimo, że wznawiano ją nawet współcześnie (3).
Niedawno w Polsce na prawicy pojawiły się pomysły usunięcia Napoleona z
tekstu hymnu państwowego, ale ta sama prawica nie pamięta – również
wznawianej współcześnie – genialnej ukonserwatywnej powieści Ignacego
Chodźki „Pamiętniki kwestarza” (1844), która przedstawia
Napoleona z jego „wielką armią” jako zgraję wolteriańskich,
rewolucyjnych bandytów dokonujących nieproszonego najścia na świat
pobożnych dworków i klasztorów – i w ten sposób jako jedno z nielicznych
arcydzieł naszej literatury przeciwstawia się utrwalonej w niej
legendzie napoleońskiej (4). Wymagać od dzisiejszej
prawicy intelektualnej, by zaczęła tworzyć literaturę z prawdziwego
znaczenia, to stawiać bardzo ambitny program, aczkolwiek uważam, że na
dłuższą metę jest to nieuniknione, jeśli na poważnie chce ona walczyć o
rząd dusz. Zupełnie osiągalny w obecnych warunkach wydaje się natomiast
postulat ponownego wprowadzenia w obieg kontrrewolucyjnych czy
konserwatywnych dzieł literackich, które powstały w przeszłości. I tu
pojawia się kulawy Szkot nazwiskiem… Scott.
Pierwszym bodaj dziełem Waltera Scotta –
w swoim czasie najpoczytniejszego autora powieści przygodowych w
Europie – jakie odniosło duży sukces komercyjny, był „Waverley”
(1814). Historycy myśli politycznej jednoznacznie zaliczają dziś tego
pisarza do obozu konserwatywnego. Jego konserwatyzm wykazał przy tym
siłę sprawczą: to właśnie lektura awanturniczych powieści Scotta
natchnęła Karolinę księżnę de Berry do podjęcia w 1832 r. wspaniałej
(tak, będę się upierał, że wspaniałej, quand même) próby
wzniecenia we Francji legitymistycznej rebelii i odzyskania tronu dla
swojego syna Henryka V z rąk uzurpatora (skądinąd też mocno
zachowawczego) Ludwika Filipa. Może to paradoks, bo sam Scott był
konserwatystą raczej miękkim, niż twardym. Ale na kartach tej książki
ożywił i uwiecznił legendę konserwatyzmu prawdziwego, radykalnego:
jakobityzm. Bo jest to rzecz o ostatnim powstaniu jakobitów przeciw
stworzonej przez wigów, kupiecko-parlamentarnej monarchii domu
hanowerskiego, które wybuchło niespodziewanie w roku 1745 i zgasło w
roku następnym.
Za mną! Wraz z tytułowym bohaterem,
Edwardem Waverley’em, którego ojciec zdradził jakobickie tradycje
swojego rodu, porzucimy beztroskie, puste życie zamożnego ziemianina, a
potem jałową rutynę obozowego życia w armii, by wyruszyć w podróż
wiodącą coraz dalej na północ, w góry Szkocji, w świat klanów i
naczelników, starożytnej gaelickiej mowy i świętej katolickiej wiary,
świat bardów i duchów. I razem z nim przemierzymy tę samą drogę jeszcze
raz, schodząc na niziny z wojskiem księcia Karola Edwarda Stuarta,
Kawalera, by przywrócić panowanie jego ojcu, Jakubowi III, „królowi za
wodą”, prawowitemu władcy. Tak dojdziemy na pola bitew pod Preston i
Clifton.
Książę Karol Edward Stuart witany w 1745
r. na sali balowej w Holyrood, pałacu królów szkockich w Edynburgu.
Obraz Johna Pettie (1834-1893)
Sam Scott, choć przyznaje, że wychował się wśród żyjących jeszcze jakobitów, na kartach „Waverley’a”
łagodnie dystansuje się od ich sprawy. Ten kronikarski gest nie
przysłania jednak politycznej warstwy powieści. Główny bohater przed
opuszczeniem rodzinnego domu słyszy od stryja napomnienie: „nie wdawaj się w towarzystwo z rozpustnikami, graczami i wigami” (5), w innym zaś miejscu spotykamy się z przodkami Elżbiety II jako „hanowerskimi szczurami” (6).
Edward Waverley wysłuchuje rodzinnego przekazu z czasów angielskiej
wojny domowej, kiedy to na jeden dzień schronił się w dworze jego
pradziadów ścigany przez wojska parlamentu Karol I. Następnie, „gdy oddział kawalerii nadchodził, by przeszukać zamek”, jego gospodyni „wysłała swego najmłodszego syna z garstką domowników, polecając, by życie dali za godzinę zwłoki, ażeby król miał czas uciekać”. Jej syna przyniesiono potem posieczonego, by umarł u nóg matki, ale w ostatniej chwili życia zdążył się dowiedzieć, „że cel jego rozpaczliwej obrony został osiągnięty” (7).
Ślady jego krwi pozostały już w korytarzach, którymi go nieśli i Edward
Waverley mógł je sam oglądać. Narzeczona obrońcy króla po jego śmierci
nigdy nie wyszła za mąż, „chociaż to była najpiękniejsza i
najbogatsza panna w okolicy; cały świat się o nią ubiegał, ale ona przez
całe życie nosiła wdowie szaty” (8). A my,
słuchając tej opowieści wraz z głównym bohaterem i poznając wpływ, jaki
wywarła na jego własną drogę, przekonujemy się, jakie znaczenie dla rodu
– jako instytucji – miało istnienie rodowego podania. „Rodzinna tradycja i historia genealogiczna”, uczy nas stryj Edwarda Waverley’a, „służą (…) do przekazania przyszłości wielu rzadkich i cennych rysów starodawnego obyczaju” (9). Stary dżentelmen wypowiada się też sceptycznie na temat skutków „zniesienia zależności ludu od jego panów” (10),
zaś już w bezpośrednich komentarzach narratora znajdujemy m.in. krytykę
nowoczesnych metod nauczania przez „zabawę” i „rozrywkę”, skutkujących
banalizacją i spłyceniem nauczanych treści (11).
Warto czytać i warto rozważać. A tymczasem wraz z jednym z bohaterów powieści wznieśmy „toast na cześć tego malutkiego pana w czarnym aksamicie, który oddał usługę w roku 1702” (12).
(Wyjaśniam dla niewtajemniczonych:
Wilhelm Orański, który w latach 1688-1689 do spółki z parlamentarną,
kupiecką oligarchią wigów obalił dynastię Stuartów i przejął władzę w
Anglii, zmarł w 1702 r. wskutek obrażeń doznanych po tym, jak jego koń
potknął się na kopczyku kreta i zrzucił jeźdźca. Od tamtej pory hasłem
jakobitów były toasty wznoszone „za malutkiego pana w czarnym
aksamicie”.).
Adam Danek
1. Do wydarzeń tych nawiązuje jego oparta na wątkach autobiograficznych powieść „Złota strzała” (1919). Zob. Joseph Conrad, Złota strzała, przeł. Jadwiga Korniłowiczowa, Aniela Zagórska, Warszawa 1958.
2. Rzadko się pamięta,
że za swojego życia Dumas miał opinię pornografa i biorąc pod uwagę
obyczajowe ekscesy jego bohaterów, była ona zupełnie uzasadniona.
3. Alfred de Vigny, Cinq-Mars albo Sprzysiężenie za Ludwika XIII, przeł. Witold Łaszczyński, Warszawa 2009.
4. Ignacy Chodźko, Pamiętniki kwestarza,
Kraków 2003. Jako ciekawostkę odnotujmy, że Chodźko był masonem,
podobnie jak niejeden pisarz o konserwatywnych poglądach, na przykład – z
wymienionych w tym artykule – Walter Scott, Rudyard Kipling i Winston
Churchill, nie wspominając o Josephie de Maistre.
5. Walter Scott, Waverley albo lat temu sześćdziesiąt, przeł. Teresa Świderska, Warszawa 2005, s. 40. Książka ukazała się w serii „Biblioteka Gazety Wyborczej” (sic).
6. Tamże, s. 73.7. Tamże, s. 29.
8. Tamże.
9. Tamże, s. 28.
10. Tamże, s. 41.
11. Tamże, s. 24.
12. Tamże, s. 72.
Za: http://xportal.pl/?p=32456