W
naszym integralnie konserwatywnym środowisku mediów elektronicznych
pojawiło się ostatnio kilka ciekawych głosów na temat przyszłości
monarchizmu, szans na restaurację monarchii, etc. Nie uważam, by w
chwili obecnej można było tę ostatnią po prostu zaplanować – nie ma po
temu ani odpowiedniego kontekstu politycznego, ani też środków, niemniej
jednak wspomniana wyżej dyskusja stanowi dobry pretekst do
uporządkowania własnych myśli na powyższy temat.
Definicja
Monarchizm nie jest ideą samą w sobie.
Stanowi wyłącznie propozycję ustrojową, wieńczącą myślenie o państwie
przez pryzmat kategorii Prawa Bożego, katolickiej etyki i tradycji. W
dniu dzisiejszym musi on stanowić – jak głosi manifest Klubu
Zachowawczo-Monarchistycznego z roku 2005: „antytezę kompletną
otaczającego nas świata demoliberalnego”. Jego fundamentem jest pewność,
że wszelka zasada pochodzi od Boga, z kolei filarami pozostają
niezmiennie Wiara, Etyka, Tradycja i Autorytet.
Grzechy główne
Wydaje się, że AD 2017 najczęściej
powtarzanymi błędami w naszym środowisku są dwa, jakże odległe od
siebie, stanowiska: próba wymuszenia natychmiastowej materializacji
polskiej monarchii, a z drugiej strony – zwątpienie w nią.
Niestety do szpiku kości zdemokratyzowane
czasy współczesne nie dają monarchistom żadnych podstaw do tworzenia
realnych fundamentów ustrojowych i kadrowych mającej nastąpić
restauracji. Jakkolwiek należy zastanawiać się nad ogólnymi jej zarysami
oraz fundamentami ideowymi i filozoficznymi, to sprawy techniczne – a
zatem sposób jej wprowadzenia, potencjalny Pretendent do tronu, etc.
stanowią kwestię zbyt utopijną, by w chwili obecnej zajmować się nią na
poważnie. Świadomemu tego, co mówi, monarchiście, obce jest zatem
przyklaskiwanie niepoważnym samozwańcom pokroju ks. Wierzchowskiego, a
także – by raz jeszcze odwołać się do manifestu KZ-M – „tworzenie
apriorycznych konstrukcji idealnej konstytucji królewskiej dla Polski”.
Jedynym wyznacznikiem przyszłej polskiej
monarchii winny być te elementy, które wymieniłem powyżej, a także
zasada legitymistyczna, a zatem – jak definiuje ją prof. Jacek Bartyzel:
„zasada prawowitości dynastycznej, wywiedziona z fundamentalnej normy
chrześcijańskiej teologii politycznej o pochodzeniu władzy z woli Bożej,
określająca porządek sukcesji naturalnej w monarchii dziedzicznej,
obserwowany według reguł prawa zwyczajowego, wykształconych w tradycji
danego królestwa”. W przypadku Polski znalezienie Pretendenta, który
spełni te wymagania, będzie rzecz jasna niezmiernie trudne – o ile w
ogóle możliwe, niemniej jednak wierzymy, że Bóg w swej mądrości zechce
wskazać nam najlepszego z kandydatów. Kiedy i jak się to odbędzie – to
rzecz tylko Jemu wiadoma.
Niestety monarchistom trudno dziś oderwać
się od myślenia w narzuconych przez demokrację kategoriach
politycznych. Jest to drugi z błędów, jaki popełniamy, tym groźniejszy,
że prowadzi do wypaczeń w rozumieniu naszej misji, a nawet – co gorsza –
do zwątpienia w jej sens.
Wśród monarchistów większość nie wyobraża
sobie życia politycznego poza porządkiem demokratycznym, w którym żyją.
Przyjmują narzucone sobie warunki bez dyskusji. Chcąc podejmować
konkretne działania polityczne, najczęściej decydują się na wstępowanie
do tych lub innych partii i funkcjonowanie w czteroletnich interwałach
wyborczych, z kolei monarchizm traktują nie jako realny postulat, lecz
postrzegają go wyłącznie w charakterze pewnego – proszę wybaczyć
trywializowanie – politycznego hobby. Postawa ta okazała się – jak pisze
prof. Jacek Bartyzel – „kompletnym fiaskiem. To nie upartyjnieni
monarchiści monarchizowali swoje partie, tylko sami się praktycznie
republikanizowali. Przesiąkali tym, co w danej partii było jej specyfiką
wynikającą z zakotwiczenia w liberalno-demokratycznej mentalności i
rzeczywistości”.
Jeszcze inni szybko dochodzą do wniosku,
że ze względu na brak możliwości natychmiastowej wygranej monarchizm
jest stratą czasu. Czasem prowadzi to do dramatycznej zmiany postaw – od
monarchizmu do zajęcia wobec niego pozycji krytycznej.
W dyskursie zdominowanym przez media
pokroju Gazety Wyborczej oraz te, które sympatyzują z określonymi
koteriami politycznymi, nie uważa się mówienia o monarchii w sposób
otwarty za zasadne. Brakuje odwagi publicznego traktowania jej w
kategoriach realnego postulatu politycznego. Co więcej – wobec braku
gruntownie uformowanych elit w starciu z dysponującymi ogromnym
potencjałem tubami porządku liberalno-demokratycznego nasz szanse są nad
wyraz nikłe.
Dla przykładu proszę pozwolić, że
przytoczę anegdotę, opowiedzianą przez dra Jana Przybyła w trakcie jego
wykładu w Glasgow: otóż podczas jednej z manifestacji młodzieży
narodowej, skandującej hasła „Wielka Polska Katolicka”, zaczął on pytać
losowo wybranych uczestników o fundamentalną wiedzę na temat wiary i
katechizmu. Niestety najczęściej nie mógł uzyskać żadnej odpowiedzi.
Anegdota ta doskonale ilustruje
współczesny stan wiedzy i świadomości ideowej wśród polskiej prawicy –
także tej monarchistycznej.
Sytuacji nie poprawia brak jedności w
naszych szeregach. Niestety różnimy się, skupiamy w nielicznych, często
zamkniętych we własnym gronie, kanapowych organizacjach. Brakuje
podporządkowania się celowi nadrzędnemu.
O formację nowych elit
Czego zatem potrzebujemy? Uważam, że
przede wszystkim formacji i zrozumienia własnych podstaw
intelektualnych, naszego miejsca w Bożym planie dziejów, a także swojej
roli we współczesnym społeczeństwie. Konieczne jest formowanie szeregów w
duchu integralnie zachowawczej filozofii politycznej, a także
wychowanie nowych elit. Innymi słowy – długofalowa praca u podstaw,
której celem będzie nie szybki i mierzalny sukces wyborczy, lecz skutek
końcowy w postaci Restauracji, bez względu na to, kiedy ona nastąpi. To
teraz zadanie najważniejsze.
Monarchista musi przestać rozumować w
kategoriach demokratycznych, a skupić się na tym, co wieczne. Winien
rozumieć, że nie jest ważne kiedy ujrzymy króla na Tronie – ważne, że
jeżeli nie przekażemy sztafety dalej, możemy go nie ujrzeć nigdy.
Kazimierz Marian Morawski pisał o tym: „Konserwatysta winien być tym,
który z tradycji przodków wyniósł hasło: z przekonania! i to drugie: Le jour viendra,
nastanie dzień! który potrafi przetrwać wieki w oczekiwaniu nagłych
narodu zmartwychwstań i lata tęsknić do górnej pobudki zwycięstwa, mieć
smutek tych, co idą po drodze zbawczej sami i radość tych, których
tryumf jest świtem długich dziejowych nocy, umieją stać przy na wpół
zdeptanych już sztandarach i prężyć drzewca ich w niebo z ostatecznego,
zdawać by się mogło, upadku, umieją jednodniowym zdobywcom rzucić w
twarz potępienie i przekleństwo, a skłaniać czoła przed ideą, co w
bólach rodzi się dla świata”.
Ważne, by nie ograniczać się do nic nie
wnoszących, przepełnionych nostalgią i pesymizmem, dyskusji. Nie
wprowadzać podziałów i podporządkować swoje ego celowi nadrzędnemu. Nie
spychać się na margines własną melancholią, z góry odrzucającą wiarę w
powodzenie jakiejkolwiek akcji politycznej. To logika wiecznych
przegranych historii, zgorzkniałych i na własną prośbę wyzutych z
nadziei. Niestety – najczęściej postrzegamy się jako ostatnią,
dogasającą iskrę Starego Ładu, podczas gdy powinno być zupełnie inaczej:
naszym zadaniem jest bowiem być awangardą.
Oprócz własnej filozofii politycznej
należy rzecz jasna poznawać i rozumieć otaczający nas świat, gdyż oprócz
właściwego pryzmatu, przez który postrzegać trzeba rzeczywistość,
należy też mieć wiedzę i narzędzia pozwalające poznać i rozumieć
rządzące nią mechanizmy – to warunek konieczny zarówno do
przeprowadzenia zmian, jakie są naszym celem, jak i do budowania zdrowej
i racjonalnej polityki państwa.
Najważniejsze jednak – to wierzyć niezłomnie.
Mariusz Matuszewski