Nie ulega wątpliwości, że zbrodnia
aborcji jest największym barbarzyństwem w historii ludzkości.
Barbarzyństwem, które każdego dnia pochłania tysiące istnień. Walka z
tym nieludzkim procederem jest obowiązkiem każdego człowieka, bez
względu na wyznanie i poglądy polityczne. To po prostu test na nasze
człowieczeństwo.
W Polsce bój o prawo do życia toczą
głównie środowiska narodowo-radykalne i organizacje prolife. Bronimy
nienarodzonych, zbierając podpisy pod ustawy antyaborcyjne, biorąc
udział w pikietach i manifestacjach, tworząc grafiki i teksty
poruszające ten problem, a także poprzez akcje uliczne (rozklejanie
antyaborcyjnych wlepek, plakatów, itd.) Stoimy po stronie słabszych,
dlatego że każe nam to sumienie i wiara katolicka, która to stanowi
fundament ideologii NR.
Pamiętajmy jednak, że żeby skutecznie
walczyć z jakimś zjawiskiem, musimy najpierw poznać i wyeliminować jego
przyczyny. Dlatego właśnie postanowiłem skupić się na jednej z tych
przyczyn, która dla niektórych może być zaskoczeniem.
Za główną przyczynę aborcji uważam
kryzys męskości. I nie chodzi mi tu o przysłowiowe „cioty w rurkach”,
ani o to, że symbolem męskiego romantyzmu w popkulturze przestała być
muzyka Cohena i scena tanga z „Zapachu Kobiety”, a stały się wypociny
metroseksualnych „chłoptasi” i filmy dla nastolatek (chociaż bardzo mnie
to boli).
W tym kontekście głównym problemem jest
niedojrzałość i zanik wartości. Współcześni mężczyźni albo nie posiadają
żadnych ideałów, albo (co gorsza) nie chcą o nie walczyć. Wartości
takie jak: honor i odwaga zostały zastąpione przez „pierdołowatość” i
niedojrzałość. Zdolność do poświęceń zastąpił hedonizm. Radykalizm i
bunt zostały pogrzebane pod bylejakością i konformizmem. Smuci mnie to,
że dotyczy to w dużej mierze moich rówieśników, a przecież to właśnie
młodość jest okresem idealizmu i radykalizmu.
Dwukrotnie kontrowałem „czarne protesty”
i tym, co mnie uderzyło był fakt, że 2/3 tłumu stanowili „mężczyźni”.
Zaś na pikiecie, w której brałem udział, było nas niewielu. I właśnie to
idealnie obrazuje, czym jest kryzys męskości.
Obowiązkiem mężczyzny od zawsze jest
opieka nad kobietami i dziećmi. Obrona słabych i bezbronnych była ważnym
punktem kodeksu rycerskiego, a przecież nie ma nikogo bardziej
bezbronnego niż dziecko w łonie matki. Mimo to współcześni mężowie wolą
walczyć o prawo do zabijania bezbronnych.
Wbrew pozorom nie jest to wynik głupoty
ani zmanipulowania. Niewiele jest ludzi na tyle głupich, żeby szczerze
wierzyć, że aborcja nie jest morderstwem. Podejrzewam, że każdy
zwolennik ideologii „pro choice” w głębi duszy wie, że robi źle (stąd ta
agresja i nienawiść do ludzi, którzy im o tym przypominają). To samo
tyczy się zwykłych ludzi, którzy popierają kompromis aborcyjny. W
podświadomości wiedzą, że jeżeli przestaną się oszukiwać, to nie będą
mogli już stanąć obojętnie. Nie będą mieli też „wygody”, którą daje im
ta nieświadomość. Nie będą już mogli zabić dziecka w razie „wpadki” i to
ich przeraża.
Spotkałem się z stwierdzeniem, że za
każdą aborcją stoi mężczyzna. Jest to oczywiście hiperbolizacja,
niemniej ma w sobie sporo prawdy. Niezliczona ilość kobiet dokonuje
aborcji za namową partnera, „lekarza” lub członka rodziny. Znane są też
sytuacje, kiedy ojciec dziecka zmusza partnerkę do dokonania „zabiegu”.
Uważam, że najlepszym sposobem na walkę z
dzieciobójstwem jest podejmowanie działań, które mają na celu zmianę
ludzkiej mentalności. Jest to zadanie, które spoczywa na naszyc, męskich
barkach. Bądźmy gentelmanami, kierujmy się honorem i odwagą, chrońmy
słabszych i przede wszystkim nie uciekajmy od ojcostwa. Stanówmy dobry
przykład dla społeczeństwa i sprawmy, że męskość stanie się „cool”.