Na zdjęciu prof. Jacek Bartyzel pokazuje, ile tysiącleci jest w stanie czekać reakcjonista na społeczną rekonkwistę.
62 lata temu, 16 stycznia 1956 roku urodził się w Łodzi (Polska) Jacek
Bartyzel, profesor nauk społecznych, wykładowca akademicki, teatrolog,
filozof, ekspert polityczny, publicysta i wydawca; konserwatysta
reakcjonistyczny, monarchista i tradycjonalistyczny katolik, działacz
Pro-Life. W czasach komunizmu współpracował ze środowiskami podziemnej
opozycji jak KOR, Młoda Polska i NSZZ Solidarność, po rewolucji 1989
działał w ZChN, był także kojarzony ze
środowiskami UPR. Członek honorowy organizacji monarchistycznych.
Najbardziej prominentny polski krytyk demokracji, praw człowieka i
lewicowych prądów ideologicznych. W latach przełomu starał się jednoczyć
"reaganizm", rozumiany jako kapitalizm połączony z konserwatyzmem
społecznym, z reakcjonizmem, co odrzucił później wobec nasilenia prądów
demokratycznych, lewicowych i feministycznych akcentując nieodwołalny
prymat polityki nad ekonomią.
Wychował cale pokolenie polskich
konserwatystów, które jednak z uwagi na powyższe okoliczności zostało
mocno podzielone pomiędzy sobą na autorytarnych centralistów
skłaniających się ku faszyzmowi (Xportal) albo ku postrzeganiu państwa
jako prywatnej własności króla w wizji skrajnego konserwatywnego
libertarianizmu (Nowe Średniowiecze). Autor wielu książek jak "Umierać,
ale powoli" czy "Demokracja, śmiertelny bóg demos", które zmieniły
"metapolityczną konfigurację" w polskim świecie naukowym udowadniając,
że demokracja nie jest intelektualnie "nie do ruszenia". Odznaczony
przez Andrzeja Dudę krzyżem komandorskim zasług dla Nowego Imperium
Katolickiego na polu kultury i nauki, zgodnie przez Xportal i
NoweŚredniowiecze wybrany klerkiem nowego millenium, na dźwięk Jego
nazwiska w kieliszkach sama pojawia się wódka i same z siebie dzwonią
toasty. Zdrowia i pomyślnej drogi do intelektualnej Valhalli!
Wpis (odpowiedź) prof. Jacka Bartyzela:
Dziś
modne jest wypowiadać się o tej kwestii bez znajomości historii i
prehistorii opozycji lat 70., a jedynie przez pryzmat prostego
skojarzenia z nazwą KOR, jako symbolem grupy, która ten szyld
ostatecznie i dla złej sprawy wykorzystała. W rzeczy samej
sprawy miały się następująco. Od połowy lat 70., a dokładnie po
podpisaniu KBWE w Helsinkach, różne środowiska opozycyjne, występujące
coraz jawniej, jak np. w sprawie zmian w konstytucji PRL, uznały, że
jest to szansa na przeniesienie działalności na wyższy poziom, tj.
działania zorganizowanego, ale jawnego, bo przyjęcie przez władze PRL
zobowiązań wynikających z tzw. trzeciego koszyka zmniejszało ryzyko
natychmiastowego rozbicia i represji, a subiektywnie obniżało poprzeczkę
strachu. Były to środowiska bardzo zróżnicowane, na ogół złożone z
jeszcze żyjących niedobitków, albo ich wychowanków, przedwojennych
nurtów politycznych oraz wojennych formacji zbrojnych: postakowskie,
neopiłsudczykowskie, neoendeckie, chadeckie, ludowe, pepeesowskie, ale
nie tylko; część z nich była już zaangażowana w konspiracyjny "nn" (nurt
niepodległościowy), większość z nich utworzyła wkrótce ROPCiO.
Przeważył jednak pogląd, zapewne naiwny i idealistyczny, że aby wzmocnić
zwartość i siłę opozycji, należy również wyciągnąć rękę do byłych
"rewizjonistów", "poszukiwaczy sprzeczności", "marcowych komandosów",
jak Kuroń, Michnik et cons., nazywanych wówczas zazwyczaj "lewicą
warszawską", a od czasu ukazania się książki Michnika "kościół, lewica,
dialog" - "lewicą laicką", i zaproponować wspólne utworzenie takiej
jawnej struktury. Rozmowy na ten temat toczyły się już w 1975 roku, ale
rozbijały się o spór pozornie nazewniczy, w istocie jednak znaczący
politycznie. Mianowicie, strona, która utworzyła później ROPCiO, od
początku obstawała przy nazwie RUCH Obrony...., natomiast "kuroniowcy"
chcieli, aby to był KOMITET Obrony.... Różnica była naprawdę istotna,
ponieważ "ruch" jest formułą otwartą - do ruchu może przystąpić jako
uczestnik każdy, kto identyfikuje się z jego celami, natomiast "komitet"
jest formułą zamkniętą, to taki "sanhedryn", który konstytuuje się z
wąskiej grupy mających do siebie zaufanie osób, a chętne "pospólstwo"
może być co najwyżej "współpracownikami" takiego komitetu. Trwał więc
impas, bo nikt nie chciał ustąpić, a tymczasem zdarzyły się "ścieżki
zdrowia" w Radomiu, i wtedy grupa harcerzy z Czarnej Jedynki z
Macierewiczem na czele, którzy pałętali się pomiędzy jednymi a drugimi,
oświadczyła, że zakłada Komitet Obrony Robotników, czy się to Kuroniowi
podoba, czy nie. Kuroń był przeciw zakładaniu KORu (bo trzeba tu jeszcze
przypomnieć, że ówczesną idee fixe Kuronia - zafascynowanego
"eurokomunizmem" Berlinguera i Carrillo - było tworzenie, na wzór
hiszpańskich komunistów, niejawnych Komisji Robotniczych, negocjujących
kwestie płacowe z pracodawcami, za plecami oficjalnych syndykatów) , ale
widząc, że Macierewicz nie blefuje, i nie chcąc utracić wpływu,
zdecydował się wejść w to. I tak powstał jesienią 1976 KOR, na zasadzie
komitetowej, czyli indywidualnych zaproszeń, z wyraźną przewagą
kuroniady, ale przecież nie wyłącznie. Nadto, część osób która
zaproszenie przyjęła, jak Ziembiński, płk Rybicki, Antoni Pajdak, ks.
Jan Zieja, zastrzegła, że traktują to jako inicjatywę doraźną, obliczoną
na konkretny problem (represji wobec robotników), ale nie rezygnują z
prac nad tworzeniem ruchu o szerszej formule i celach. Tyle że jego
organizatorzy żeby nie stwarzać zamieszania (tym bardziej, ze KOR dostał
od razu ogromne nagłośnienie w RWE) i przez lojalność - zapewne znów
nazbyt rycerską - wstrzymali na ponad pół roku tworzenie ROPCiO, które
zostało ogłoszone dopiero w marcu 1977, a więc z dużym falstartem, bo
legenda KOR już została odpowiednio nagłośniona przez RWE i lewicę
zachodnioeuropejską, toteż powstanie ROPCiO przyjęte zostało od razu
jako inicjatywa wręcz rozbijacka, jeśli nie agenturalna. Zaś KOR został
we wrześniu 1977 przekształcony w Komitet Samoobrony Społecznej "KOR",
już jako lewicowo jednolity ideologicznie.
Za: facebook.com