Tak tedy król ten ponad wszystkich monarchów polskich dzielnie
rządził rzeczą pospolitą, albowiem jak drugi Salomon podniósł do
wielkości dzieła swoje – Hic igitur rex ultra omnes principes Polonie rem publicam strenue gubernabat, nam velut alter Salomon magnificavit opera sua. W tych patetycznych słowach anonimowy autor Kroniki katedralnej krakowskiej,
spisywanej niedługo po śmierci ostatniego Piasta na polskim tronie,
sławił panowanie Kazimierza Wielkiego. Cały chór podobnie brzmiących
głosów śpiewał będzie przez następne wieki sławę Kazimierza – mądrego
budowniczego dobrobytu „rzeczy pospolitej”. Nie od razu jednak syn
Łokietka wyrósł na drugiego Salomona.
Zanim zaczął mądrze wyposażać polski dom, musiał najpierw utrwalić
jego granice, umocnić ściany. Spróbować przynajmniej odzyskać to, co
zostało wcześniej utracone. A to nie było łatwe. Po pierwszych siedmiu
latach rządów, kiedy się z Kazimierzem i polityczną historią Polski
rozstaliśmy w poprzednim tomie, nie udało mu się rozwiązać żadnego z
zadań, które umierający ojciec zostawił w swoim testamencie. Sprawą
główną, tak postrzeganą również przez pokolenie rycerskich i
dyplomatycznych kombatantów Łokietka, teraz starszych doradców
Kazimierza, było odebranie Pomorza Gdańskiego, Kujaw i ziemi
dobrzyńskiej, zagarniętych przez Krzyżaków. To była świeża rana.
Dotkliwa także dlatego, że dotyczyła bezpośredniego rodowego dziedzictwa
Kazimierza, jego ojca i dziada – czyli Kujaw. Sprawa druga, jeszcze
trudniejsza, to Śląsk, który już od pół wieku wchodził przez umowy lenne
książąt poszczególnych jego dzielnic pod zwierzchność najpierw
Przemyślidów, a następnie Luksemburgów. Jan Luksemburski zhołdował także
Mazowsze. Walka jednocześnie z Luksemburgami i zakonem krzyżackim
doprowadziła państwo Łokietka na krawędź katastrofy. Dzielność rycerska
wykazana w 1331 r. przez obrońców Polski na Radziejowskim Polu (pod
Płowcami, jak kto woli) ocaliła odnowione Królestwo. Nie mogła jednak,
wobec ogromnej dysproporcji sił, wyrwać ani Śląska Luksemburgom, ani
Pomorza Krzyżakom, ani też usunąć czeskiej zwierzchności znad Mazowsza.
Na kim można było się oprzeć, gdzie znaleźć pomoc? Sojusz z pogańską
Litwą, bardzo kosztowny w chrześcijańskiej Europie, dał Polsce na pewno
wytchnienie od najazdów samej Litwy. Rozluźnił się jednak z chwilą
śmierci pierwszej żony Kazimierza, królowej Anny, córki Giedymina w maju
1339 r., a wygasł zupełnie w następnym roku, kiedy Kazimierz upomniał
się o prawo do spadku po Bolesławie Jerzym, swym krewnym z piastowskiej
dynastii, władcy Rusi halicko-włodzimierskiej. Książęta litewscy chcieli
dostać ten łakomy kąsek dla siebie, tak jak całą resztę Rusi. Zaczęła
się walka o ten ruski spadek i ona musiała przeciwstawić Kazimierza i
Giedyminowiczów – przynajmniej na tym terenie.
Skoro Litwa nie była już sojusznikiem, to z silniejszych sąsiadów
Królestwa Polskiego pozostawała jeszcze do rozważenia w owej roli
Marchia Brandenburska, znajdująca się pod władzą cesarskiego rodu
Wittelsbachów. Od 1320 r. margrabstwo brandenburskie formalnie dzierżył
najstarszy syn cesarza Ludwika IV, także Ludwik, jeszcze wtedy
małoletni. Z Marchią, od czasu ostatecznego zagarnięcia Pomorza
Gdańskiego przez Krzyżaków, Polska nie miała zasadniczego sporu
terytorialnego. Sojusz był pod tym względem możliwy. Tylko jednak
przeciw Luksemburgom, których cesarz Ludwik IV Wittelsbach musiał uznać
za swoich najważniejszych konkurentów w walce o władzę nad Rzeszą. Jako
cesarz Ludwik był opiekunem zakonu krzyżackiego, co też uroczyście
potwierdził w lipcu 1338 r. Uczynił tak w geście otwarcie skierowanym
przeciwko polskim staraniom o odzyskanie Pomorza, między innymi dlatego
że Polska znajdowała w owym czasie poparcie dla swoich
dyplomatyczno-sądowych zabiegów o wyprocesowanie Pomorza u papieża. A
cesarz Ludwik IV był od lat w śmiertelnym konflikcie z awiniońskim
papiestwem.
Czy mógł zatem Kazimierz liczyć w walce o Pomorze na papieża?
Benedykt XII, panujący nad Kościołem z Awinionu od 1334 do 1342 r., nie
był głuchy na argumenty, jakich dostarczali polscy dyplomaci. Nakazał,
jak pamiętamy, przeprowadzenie procesu karnego w sprawie zagrabienia
ziem, morderstw i gwałtów dokonanych przez Krzyżaków. Proces,
przeprowadzony w Warszawie w 1339 r., zakończył się wyrokiem nakazującym
zakonowi zwrot wszystkich zagrabionych ziem i wypłacenie ogromnego
odszkodowania. Krzyżacy wyroku oczywiście nie przyjęli i umieli odwieść
Benedykta XII od jego ostatecznego zatwierdzenia. Papież zaproponował na
początku 1341 r. oddanie sporu Polski z zakonem pod jeszcze jeden
arbitraż. Tym razem mieliby go sprawować trzej biskupi – krakowski,
chełmiński i miśnieński. Benedykt z góry jednak przesądził, że Kujawy i
ziemia dobrzyńska, jako mieczem, nieprawnie przez zakon zdobyte, muszą
być Polsce zwrócone wraz z odszkodowaniem 10 tys. florenów. W kwestii
ziemi chełmińskiej, michałowskiej i Pomorza Gdańskiego papież otwierał
drogę do uprawomocnienia krzyżackiego panowania.
Pozostawał w tej sytuacji jeden tylko sojusznik: król węgierski,
Karol Robert. Filarem tego sojuszu było małżeństwo Karola Roberta z
Kazimierzową siostrą – Elżbietą Łokietkówną. Umacniała ów filar nadzieja
węgierskiego władcy, na razie bardzo jeszcze niepewna, ale towarzysząca
już być może od samego ślubu Andegawena z Łokietkówną, na uzyskanie
praw do korony polskiej. Oczywiście – był młody, bezdyskusyjny następca
Łokietka, Kazimierz. Był jednak już jedynym pozostałym przy życiu
bezpośrednim spadkobiercą starego króla. Mógł umrzeć, nie doczekawszy
się sam legalnego męskiego potomka – wtedy to na syna jego siostry,
królowej węgierskiej, przejść mogły prawa do tronu Piastów.
Biograf Kazimierza Wielkiego, Jerzy Wyrozumski, domyśla się, że już w
1327 r., kiedy 17-letni Kazimierz ciężko zachorował, Łokietek mógł
właśnie obietnicą sukcesji po sobie przyciągnąć Karola Roberta do pomocy
przeciw Luksemburgom. Formalne układy sukcesyjne, korzystne dla
węgierskich Andegawenów, zostały zatwierdzone przez samego Kazimierza na
zjeździe wyszehradzkim w 1335 r. albo na kolejnym spotkaniu z Karolem
Robertem, także w Wyszehradzie, w 1338 albo 1339 r. Kazimierz zbliżał
się dopiero do trzydziestki, ale z małżeństwa z Anną Giedyminówną miał
tylko dwie córki. Po śmierci Anny mógł oczywiście ożenić się ponownie i
uzyskać upragnionego męskiego potomka – ale jak długo go nie miał, tak
długo Andegawenowie węgierscy mieli prawo spoglądać na Królestwo Polskie
jak na swoje przyszłe dziedzictwo. Wojować z zakonem nie mieli jednak
zamiaru. Wzrok Karola Roberta i Elżbiety zwrócony był raczej na
południe, ku Neapolowi, gdzie odsłaniały się widoki na objęcie tronu
przez jednego z ich synów, wobec wygaśnięcia linii męskiej panującej tam
gałęzi Andegawenów. Negocjacje w sprawie poślubienia dziedziczki
Neapolu, Joanny, przez syna Karola Roberta, Andrzeja, były prowadzone od
1333 r., a uwieńczone zawarciem małżeństwa w 1342 r. Żeby udała się ta
neapolitańska sukcesja, Karol Robert nie mógł ani rozpraszać zbyt daleko
na północ swoich sił, ani też narażać się papieżowi czy prowokować do
starcia potęgę Luksemburgów. Pozostawał więc sojusznikiem Kazimierza
lojalnym, ale niezbyt czynnym.
Kazimierz, szukając jakiejś szansy poprawienia swojej pozycji w
dyplomatycznej rozgrywce z zakonem, przyjął w tej sytuacji ofertę, jaką
przedstawili mu Luksemburgowie. Już w czerwcu 1340 r. gościł w Krakowie
obu synów króla Jana – margrabiego Moraw, przyszłego następcę tronu
czeskiego i cesarza, Karola IV, a także Jana młodszego, księcia Tyrolu.
Luksemburgowie być może już wtedy zaoferowali niedawno owdowiałemu
Kazimierzowi rękę swojej siostry, Małgorzaty, która także właśnie
owdowiała, pochowawszy w 1339 r. swego męża, Henryka, księcia
dolnobawarskiego. Ceną za poślubienie Luksemburżanki była oczywiście
rezygnacja z pretensji Kazimierza do zhołdowanego przez jej ojca Śląska.
Król Polski, stając się zięciem króla Czech i szwagrem jego następcy,
umacniałby z pewnością swój prestiż i zabezpieczał granicę swojego
państwa od południowego zachodu. Mógłby pełną energię poświęcić na
utwierdzanie swego panowania na ziemiach ruskich. Czy jednak
Luksemburgowie poparliby Kazimierza przeciw zakonowi? Raczej nie, choć
też nie wystąpiliby może już w charakterze sojuszników zakonu przeciw
Polsce, jak to wcześniej bywało. Na pewno natomiast osłabiony zostałby
sojusz polsko-węgierski, ponieważ pod znakiem zapytania stanąć mogła
sukcesja Andegawenów na Wawelu.
Wyobraźmy sobie bowiem, że Kazimierz ożeniłby się z Małgorzatą i
doczekał z nią synów. Nie byłoby unii polsko-węgierskiej, nie pojawiłaby
się w przyszłości Jadwiga – wnuczka Karola Roberta i Elżbiety
Łokietkówny – na polskim tronie. I nie byłoby unii polsko-litewskiej.
Trwałaby dynastia piastowska, złączona bliżej z czeskim, luksemburskim
ośrodkiem politycznych i kulturowych wpływów. Tak się jednak nie stało.
Kazimierz był ślubem z Małgorzatą szczerze zainteresowany. Trzy lata
młodsza od niego wdówka spodobała mu się, kiedy ją ujrzał w Pradze latem
1341 r., dokąd przybył z wielkim orszakiem, by dokonać aktu zaślubin.
Małgorzata, chora już od jakiegoś czasu, zmarła jednak w przeddzień
ślubu. Pomimo śmierci narzeczonej król Polski podtrzymał projekt sojuszu
z Luksemburgami, 13 lipca 1341 r., w dniu pogrzebu Małgorzaty,
wystawiony został dokument, w którym Kazimierz zobowiązywał się wobec
króla Jana Luksemburskiego i jego następcy Karola – „we wszystkim jak
ojca własnego i brata rodzonego słuchać i przeciwko wszystkim wrogom
pomagać”. Wszystkim – z wyjątkiem władcy Węgier, z którym Kazimierz nie
chciał wcale zadrażniać stosunków. Drugim zaznaczonym w układzie
wyjątkiem był siostrzeniec Kazimierza, Bolko II świdnicki, ostatni Piast
na Śląsku, który się Luksemburgom nie kłaniał i bronił związków swego
księstwa z Polską. Dodatkowo zobowiązał się Kazimierz nie wstępować w
przyszłości w małżeńskie związki bez porozumienia z Karolem
Luksemburskim ani też nie wydawać swoich córek bez jego rady.
To wielka rzecz: traktatowo zagwarantowany wpływ na politykę
małżeńską władcy suwerennego państwa. Wielka dla Karola, umniejszająca
za to swobodę Kazimierza. Król Polski w tym momencie nie przejmował się
tym specjalnie. Wiedział już, że okoliczności się zmieniają i traktaty
tracą po jakimś czasie swoją moc. Sam potwierdził jednak siłę przyjętego
zobowiązania bardzo prędko, bo nie wyjechał z Pragi, zanim nie przyjął
nowej propozycji ożenku podsuniętej mu przez Luksemburgów. Tym razem
była to kandydatka mniej „prestiżowa” od zmarłej Małgorzaty, za to
młodsza, zdrowsza i zdająca się obiecywać większe szanse na urodzenie
męskiego następcy tronu. Była nią 17- czy 18-letnia Adelajda, córka
margrabiego heskiego, Henryka II Żelaznego. Na ślubie, 29 września 1341
r., w katedrze świętego Piotra w Poznaniu stawił się nie tylko ojciec
panny młodej, ale także „swat” – Karol Luksemburski, piastowscy książęta
śląscy i mazowieccy, książęta brunszwiccy i mnóstwo innych dostojników z
Rzeszy i z Polski. Nieszczęśliwe, jak się okaże, zarówno dla króla, jak
i dla królowej małżeństwo, zaczynało się hucznie i zgodnie. Jak
Adelajda napisze w swej skardze na Kazimierza, pisanej ćwierć wieku
później do papieża, już w trakcie uroczystości weselnych „małżeństwo
zostało cieleśnie dopełnione i odtąd wiele lat jak mąż i żona prawdziwie
i prawnie w tym związku żyli”.
Nie zachowały się dokumenty, które mówiłyby o tym, do czego w zamian
zobowiązywała się strona czeska, uzyskawszy tak wielki wpływ na króla
Polski i jego politykę. Złożenie obietnicy dyplomatycznej pomocy w
sporze z Krzyżakami wydaje się bardzo prawdopodobne, ponieważ zaraz po
dokończeniu ślubnej fety już na Wawelu Karol Luksemburski ruszył do
Torunia, gdzie jesienią 1341 r. rozpoczęły się negocjacje posłów
polskich oraz węgierskich z wielkim mistrzem zakonu, Dietrichem von
Altenburg. Niewiele albo nic Karol stronie polskiej nie pomógł w sprawie
Pomorza. W trakcie rokowań bowiem zmarł wielki mistrz, a korzystając z
odłożenia dalszych układów do wyboru nowego mistrza, Karol wyjechał z
Torunia i już do rozmów polsko-krzyżackich nie wrócił. Odwołały go pilne
interesy rodzinne: kłopoty brata, margrabiego Jana, którego z Tyrolu
usunęła właśnie akcja polityczna Wittelsbachów. Karol nie zapomniał
jednak o swoich interesach, jako oficjalny zarządca Śląska z ramienia
swego ojca, króla czeskiego. Wykorzystał przełom 1341 i 1342 r. do tego,
żeby wyprzeć resztki wpływów Kazimierza i Polski z tej dzielnicy.
Przeforsował mianowanie zniemczonego Ślązaka, Przecława z Pogorzeli, na
niezwykle ważne stanowisko biskupa wrocławskiego, które wcześniej przez
lata zajmował zaciekły obrońca związków z Polską, biskup Nanker. Nowy
biskup w lipcu 1342 r. zagroził karami kościelnymi tym książętom
śląskim, którzy by chcieli zerwać zależność lenną od króla Czech.
W tym samym momencie, kiedy załamały się nadzieje na wyciągnięcie
korzyści z sojuszu z Luksemburgami w sprawie sporu z zakonem, zaszły
dwie inne jeszcze zmiany, które dodatkowo pogorszyły pozycję Polski. W
maju 1342 r. zmarł papież Benedykt XII, a na jego miejsce wybrany został
Piotr de Rosières, dawny opiekun nad studiami młodego Karola
Luksemburskiego we Francji. Nowy papież, pod imieniem Klemens VI, stał
się pewnym oparciem dla swojego dawnego podopiecznego. Polsce nie
zamierzał pomagać w konflikcie z zakonem. Dwa miesiące po Benedykcie XII
odszedł z tego świata Karol Robert, król Węgier. Tron odziedziczył po
nim najstarszy żyjący syn, szesnastoletni Ludwik. Młodszy o rok brat
Ludwika, Andrzej, jako książę Kalabrii, czekał na tron w Neapolu. Młody
król Węgier musiał najpierw ugruntować swoje panowanie we własnym
królestwie, a następnie, wraz z zatroskaną matką, Elżbietą Łokietkówną,
pomóc swojemu bratu, zagrożonemu w Neapolu intrygami tamtejszego dworu,
który nie chciał go przyjąć w roli rzeczywistego monarchy. Na Węgry
Polska nie mogła liczyć w tym czasie. Tym bardziej po rozluźnieniu
stosunków z Andegawenami w czasie matrymonialnego zbliżenia Kazimierza
do Luksemburgów.
Kazimierz stanął więc w 1343 r. praktycznie sam na sam z zakonem w
niezakończonym wciąż konflikcie o zabrane ziemie. Zdawał sobie sprawę,
że będzie musiał rozwiązać swoje ręce, by zająć się na powrót sprawą
Rusi Halickiej, gdzie nie wygasła walka o wpływy z Litwinami. Dążył więc
już do jak najszybszego zamknięcia krzyżackiego „frontu”. Ostatnim
krokiem, który miał umocnić stanowisko Polski przy stole obrad z
zakonem, był układ zawarty przez Kazimierza w lutym 1343 r. z trzema
książętami zachodniopomorskimi z dynastii Gryfitów: Bogusławem V,
Barnimem IV i Warcisławem V. Reprezentowali oni tę linię dynastii, która
po podziale Pomorza Zachodniego panowała od Słupska na wschodzie po
Wołogoszcz i Rugię na zachodzie, jednak bez ziemi szczecińskiej,
tworzącej osobne księstwo. Jako sąsiedzi państwa zakonu krzyżackiego
gotowi byli szukać obrony swoich rubieży od tej strony poprzez
współpracę z polskim królem. Kazimierz zgodził się wydać swą najstarszą
córkę, Elżbietę (przyrzekaną już wcześniej m.in. młodszemu Ludwikowi
Wittelsbachowi), za najstarszego z braci książąt, Bogusława V. Ślub
poprzedziła umowa sojusznicza braci z królem Kazimierzem. To oni
zobowiązywali się w niej uznać króla Polski za ojca i z synowską
wiernością służyć na każde jego wojenne wezwanie pomocą 400 zbrojnych
rycerzy. Groźba ich użycia była naturalnie skierowana w pierwszej
kolejności przeciw zakonowi.
Ani się spodziewał Kazimierz, że z zawartego w 1343 r. małżeństwa
jego córki z Bogusławem przyjdzie na świat Elżbieta, która zostanie
czwartą żoną Karola IV Luksemburskiego, królową Czech i cesarzową, matką
króla Węgier, kandydata do tronu Polski i w końcu także cesarza –
Zygmunta. Kazimierz więc stanie się przez ten związek w przyszłości (za
22 lata) „prateściem” tego samego Karola, którego przyobiecał szanować
jak brata układem praskim z roku 1341… Z małżeństwa Elżbiety
Kazimierzówny z Bogusławem V urodzi się także Kaźko – ukochany wnuk
starego Kazimierza, którego on, ostatni Piast na polskim tronie, uczyni
swoim głównym spadkobiercą. Tego wszystkiego król Polski nie mógł
przewidzieć, ale wiedział już po ślubie swojej córki (nastąpił on przed
11 lipca 1343 r., wedle Długosza – w Poznaniu), że sojusz wojskowy z
trzema książętami zachodniopomorskimi na pewno przydać się może przy
stole obrad pokojowych z zakonem.
Dyplomatyczny szczyt nastąpił w Kaliszu. Kancelaria króla Kazimierza
wystawiła tam siedem dokumentów. W najważniejszym, datowanym 8 lipca,
władca Polski zrzekł się w swoim i swoich następców imieniu ziemi
pomorskiej, chełmińskiej i michałowskiej. Składał także obietnicę
rezygnacji z tytułu księcia ziemi pomorskiej i usunięcia go z pieczęci.
Król zobowiązywał się również do wysłania posłów do papieża, zaraz po
zwróceniu przez zakon Kujaw i Dobrzynia, z prośbą o zatwierdzenie układu
pokojowego, zakon zaś miał w ciągu 15 dni po otrzymaniu owego
zatwierdzenia wypłacić królowi 10 tys. florenów za utracone ziemie. W
odrębnych dokumentach poręczenie pokoju wystawili dostojnicy
wielkopolscy, a także osobno miasta Poznań, Kalisz, Włocławek i Brześć.
Nowy arcybiskup gnieźnieński, którym po śmierci starego Janisława
(koronował nie tylko Kazimierza, ale jeszcze Łokietka) w grudniu 1341 r.
został zaufany współpracownik Kazimierza, znakomity prawnik i
dyplomata, Jarosław Bogoria ze Skotnik, także odrębnym dokumentem
potwierdził rezygnację z ewentualnych odszkodowań za dawne napady
zakonu. W kolejnych dokumentach, 11, 13 i 15 lipca 1343 r., poręczenia
pokoju wystawili książę zachodniopomorski Bogusław V, książęta
gniewkowski Kazimierz i łęczycki Władysław, a także książęta mazowieccy,
a wreszcie dostojnicy małopolscy. Na koniec, 23 lipca we wsi
Wierzbiczany pod Inowrocławiem, spotkał się sam król z nowym wielkim
mistrzem, Ludolfem Königiem, i przez arcybiskupa gnieźnieńskiego
wymienili dokumenty pokojowe, a następnie obaj uroczyście zaprzysięgli
ich treść i wymienili pocałunek pokoju. Dokumenty krzyżackie się nie
zachowały, ale musiały zawierać potwierdzenie zwrotu Polsce Kujaw i
ziemi dobrzyńskiej, co też faktycznie nastąpiło.
Oceniając ów pokój, nazwany kaliskim, Jan Długosz pisał po 130 latach z prawdziwą pasją o Kazimierzu:
Usposobieniem całkowicie różny od ojca, wzdragał się przed tym, co należało przeprowadzić zbrojnie i przy użyciu oręża. Wolał załatwić sprawy ugodowo, nawet z krzywdą. […] A ja nie mogę wystarczająco wyrazić mojej niechęci do króla polskiego Kazimierza, który zaniechał obowiązków wojennych, by z nakładem większych kosztów ucztować, by się chwalić, że posiada w skarbcu złożoną większą ilość złota, by hołdować znów uciechom żołądka i Wenery, by prowadzić życie bez trudów, osławione z powodu rozkoszy. Lekceważąc nakazy ojca, okazał się bardziej małoduszny i gnuśny w obronie ojczyzny od biskupów i kapłanów, człowiekiem o gorszym charakterze, spragnionym pokoju i oby nie gnuśności. A przecież powinien był przewyższać innych nie tylko odwagą, ale sprytnym postępowaniem i pełnym znoju działaniem. Za krótki okres pokoju, który należało zerwać choćby nazajutrz, gdyby tak przypadek zdarzył, z powodu najmniejszej obrazy, zostawił Polakom i swoim następcom, królom polskim długą, trwającą bez przerwy walkę o ziemię pomorską.
Jak to? Miał być Salomon, a okazuje się tchórz, „gnuśny w obronie
ojczyzny”, skontrastowany tak fatalnie ze swoim rycerskim ojcem,
dzielnym Łokietkiem? Gdyby Kazimierz umarł w 1343 r., zaraz po zawarciu
kaliskiego pokoju, ten sąd Długosza byłby chyba przywarł do imienia
Kazimierza i żadnej wielkości w tak zakończonym, akurat dziesięcioletnim
panowaniu nikt by się chyba nie dopatrywał. Kazimierz miał jednak
panować jeszcze 27 lat – i zbierać owoce pokoju z silniejszymi
sąsiadami. Owoce, które przyniosą rewizję sądu samego Długosza, a w
każdym razie dopełnienie tego, zacytowanego tutaj potępienia
Kazimierzowej „małoduszności” i dostrzeżenie zbawiennej mądrości dzieła
ostatniego Piasta. Zastanówmy się jednak już teraz: na czym polegały
bezpośrednie zyski z układu kaliskiego? Odzyskanie Kujaw i ziemi
dobrzyńskiej. Bydgoszcz, Inowrocław, Gniewków, Kruszwica, Włocławek,
pamiętne Płowce i Radziejów, Brześć Kujawski, Dobrzyń – kawał
historycznego serca Polski piastowskiej wracał pod zwierzchność jej
króla. Część trafiła do rąk miejscowych gałęzi piastowskiego rodu:
ziemia dobrzyńska do Władysława Siemowitowica – tylko dożywotnio, ziemia
gniewkowska zaś do Kazimierza Siemomysłowica (a po jego śmierci, po
1345 r., do jego syna, Władysława Białego). Całość jednak tych nie tylko
historycznie, ale i strategicznie ważnych ziem, które osłaniały od
północnego wschodu Mazowsze i zarazem wyciągały się ku Pomorzu
Gdańskiemu, powracała do politycznej wspólnoty Królestwa Polskiego.
Oczywiście, tyle mógł utrzymać jeszcze sam Łokietek, gdyby zrezygnował w
ogóle z walki o Pomorze. I tyle oferowali Kazimierzowi Krzyżacy już w
Inowrocławiu, w 1337 r. Co więc zyskał Kazimierz?
Decyzja o pokoju za cenę utraty Pomorza została podjęta po 35 latach
wojennej i dyplomatycznej walki. To nie były zmarnowane lata. Wysiłki i
zabiegi urzędników kancelarii i posłów Kazimierza wprowadziły na dwór
papieski i do innych stolic europejskiej polityki wiele dobrze
skonstruowanych argumentów, które mówiły o tym, że Pomorze Królestwo
utraciło wskutek podstępnej agresji, że powinno do Polski wrócić. Do
tych argumentów – choćby z wygranego formalnie procesu warszawskiego z
1339 r. – można było potem wracać, wyciągać je na nowo ze skrzyń
archiwalnych, przypominać polskie prawa. Oczywiście, Krzyżacy mogli
wyciągać teraz sam akt pokoju kaliskiego. Król jednak postawił przy nim
wyraźny znak zapytania. Nie wysłał układu do zatwierdzenia papieżowi.
Brakowało więc dokumentowi tej najwyższej dyplomatyczno-moralnej sankcji
w ówczesnej Europie. Kazimierz nie dostał wobec tego 10 tys. florenów –
ale wolał się na tę stratę narazić, aniżeli przypieczętować utratę
Pomorza. Skoro użyliśmy metafory pieczętowania, to trzeba też
stwierdzić, że Kazimierz nie zrezygnował z tytułu pana i dziedzica
Pomorza, ani w tytulaturze królewskiej, ani na pieczęci. Po 1343 r.
tytułował się wciąż: rex Polonie nec non Cracovie, Sandomirie, Syradie, Lancicie, Cuyavie, Pomeraniaque dominus terrarum et heres
– król Polski, a także Krakowa, Sandomierza, Sieradza, Łęczycy, Kujaw i
Pomorza pan i dziedzic tych ziem. Ten znak niezgody na ostateczne
wyrzeczenie się Pomorza był ważny tak w stosunkach politycznych z
sąsiadami, jak i wobec własnych poddanych.
Wcześniejsza, 35-letnia walka o zabrane przez zakon Pomorze wyżłobiła
bowiem trwały ślad w pamięci zbiorowej elit rycerskich i kościelnych
Królestwa, zwłaszcza tych z Wielkopolski, od wieku związanej
szczególnymi więzami z Pomorzem Gdańskim. Przyjęły i potwierdziły pokój
kaliski, widząc, że nie mają dość sił ani pewnych sojuszników, żeby z
zakonem wojnę wygrać. Ale z utratą Pomorza się nie pogodziły i tę
postawę niepogodzenia z uszczupleniem piastowskiego dziedzictwa
przekazywały kolejnym pokoleniom – aż do Długosza, który 123 lata po
pokoju kaliskim doczekał się powrotu Gdańska do Polski w innym pokoju,
toruńskim. Tak jest, 123 lata, tyle samo czasu, ile upłynie kiedyś
między III rozbiorem a odzyskaniem przez Polskę niepodległości, musieli
wieki wcześniej czekać, niecierpliwić się, pracować, walczyć, a przede
wszystkim pamiętać o niewygasłej potrzebie owej walki i pracy nad
odzyskaniem Pomorza ci, którzy tworzyć będą sztafetę czterech, pięciu
pokoleń prowadzącą od pokoju kaliskiego, przez unię z Litwą, Grunwald,
aż do pokoju toruńskiego z 1466 r. Pamiętali o rycerskiej sławie
Płowiec, ale siłę do zwycięskiej walki zyskali dlatego, że pokój kaliski
pozwolił ową moc gromadzić i zwiększać Królestwu Polskiemu dużo
szybciej i skuteczniej, aniżeli mógł je zbierać zakon.
Tekst jest fragmentem książki Andrzeja Nowaka „Dzieje Polski. Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła”:
Autor: Andrzej Nowak
Tytuł: „Dzieje Polski. Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła”
Wydawnictwo: Biały Kruk
liczba stron: 464
ISBN: 978-83-7553-223-4
Cena: 83,90 zł
Kup w księgarni wydawcy!
Autor: Andrzej Nowak
Tytuł: „Dzieje Polski. Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła”
Wydawnictwo: Biały Kruk
liczba stron: 464
ISBN: 978-83-7553-223-4
Cena: 83,90 zł
Kup w księgarni wydawcy!
Artykuł został pierwotnie opublikowany w portalu historycznym Histmag.org.
Andrzej Nowak: polski historyk, publicysta, nauczyciel akademicki, sowietolog, profesor nauk humanistycznych, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego (kierownik Zakładu Historii Europy Wschodniej), profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN; były redaktor naczelny dwumiesięcznika „Arcana”. Autor m.in. Polska i trzy Rosje: studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego (do kwietnia 1920 roku) (2001), Dzieje Polski t. 1-3 (2014-2017).
Andrzej Nowak: polski historyk, publicysta, nauczyciel akademicki, sowietolog, profesor nauk humanistycznych, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego (kierownik Zakładu Historii Europy Wschodniej), profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN; były redaktor naczelny dwumiesięcznika „Arcana”. Autor m.in. Polska i trzy Rosje: studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego (do kwietnia 1920 roku) (2001), Dzieje Polski t. 1-3 (2014-2017).