W Iranie od czwartku trwają protesty,
rozpoczęły się pierwotnie w mieście Maszhad, drugim co do wielkości w
kraju. Wówczas na ulice wyszło kilkuset ludzi, protestując przeciwko
bezrobociu, korupcji i podwyżkom cen podstawowych produktów, takich jak
jajka czy drób. Niektórzy uczestnicy demonstracji skandowali też hasła
przeciwko władzom. Policja aresztowała wówczas 52 osoby. Później do
antyrządowych protestów doszło także w kilku innych irańskich miastach. W
piątek policja rozpędziła manifestację w Kermanszah na zachodzie kraju.
Następnego dnia (w sobotę) protesty objęły swym zasięgiem także stolicę
kraju, Teheran, gdzie doszło do starć z policją – największych od 2009
r., gdy na ulice wyszli przeciwnicy reelekcji prezydenta Mahmuda
Ahmadinedżada. Natomiast w mieście Zandżan to manifestanci zmusili
oddziały porządkowe do wycofania się. W skali całego kraju doszło też do
licznych aktów wandalizmu, spalono około kilkudziesięciu samochodów i
motocykli policyjnych.
Władze nawołują do zachowania spokoju, i
prowadzenia dialogu zamiast przemocy. Natomiast siłom porządkowym
przykazano, by starały się unikać interwencji prowadzących do eskalacji
starć – i faktycznie, przypadki użycia pałek wobec protestujących
należały do rzadkości. Co ciekawe, nawet brytyjski „Guardian” zauważył,
że gaz łzawiący stosowany był rzadko.
Według informacji gazety, irańskie media państwowe nie usiłowały wcale
„przemilczeć” wydarzeń, a w nocy z soboty na niedzielę widać było
deeskalację protestów, w których uczestniczyło już mniej osób.
Oprócz tego, 29 grudnia władze Teheranu ogłosiły, że kobiety w mieście będą mogły chodzić bez obowiązkowych chust
zakrywających włosy. Jest to spore ustępstwo, zważywszy na to, iż
rozluźnienia takiego nie było od początku Rewolucji Islamskiej – która
miała miejsce 39 lat temu.
Niestety, w sobotę wieczorem w mieście
Doroud (prowincja Lorestan) zastrzelonych zostało dwóch mężczyzn,
będących w grupie, która wdarła się do biura miejscowego burmistrza.
Media zachodnie obwiniają za to policję – jednak wielu Irańczyków (nawet
tych nie popierających rządu) twierdzi, że nie wiadomo dokładnie, kto
oddał śmiertelne strzały. Irańskie władze wskazują na odpowiedzialność
agentów sił zewnętrznych. Liczni aktywiści i komentatorzy rysują
natomiast paralele ze znanymi mechanizmami „kolorowych rewolucji”
(Libia, Syria, Ukraina), gdzie ofiary śmiertelne odgrywały kluczową rolę
na początku protestów. Zauważają też oni, że okrzyki w stylu „Śmierć
dyktatorowi!”, „Śmierć Ajatollahowi!” tudzież okrzyki sławiące wygnanego
z Iranu ostatniego szacha Pahlawiego (kto znający historię swego kraju
mógłby autentycznie wychwalać taką marionetkę?) stanowiły tak naprawdę
margines wśród wznoszonych haseł – tymczasem w mediach zachodnich
sytuację przedstawiono tak, jakby było zupełnie na odwrót. Inni
natomiast zwracają uwagę na masowy „astroturfing”
w przestrzeni mediów społecznościowych, oraz na dość dziwnie
wyglądające nagrania z zajść, z których najczęściej nie można
wywnioskować, co się wydarzyło, jaka była liczba protestujących itd. W
opinii wielu ma to wywoływać wrażenie (zarówno wśród Irańczyków, jak i
za granicą), że protesty są dużo liczniejsze niż w rzeczywistości.
Antyrządowe demonstracje odbywały się
równolegle do prorządowych marszy, w których wzięły udział tysiące
zwolenników rządu – upamiętniających kolejną rocznicę zakończenia
protestów z 2009 roku. Największe odbyły się w Teheranie oraz w
Maszhadzie. Jak podają media państwowe, w kraju odbyło się około 1200
marszy prorządowych. Media zachodnie (i polskojęzyczne) zrozumiały, iż
nie mogą tego całkowicie przemilczeć. Unikały jednak informowania, że
było na nich kilka-kilkanaście razy więcej ludzi niż na protestach w
skali całego Iranu.
Ciekawą cechą demonstracji antyrządowych
było również to, że wystąpiły nie tylko w wielkich miastach czy
stolicach prowincji, ale również w małych miejscowościach – rozlewając
się w miarę równo po całym kraju. Jest to pierwszy tego typu przypadek
od czasu proklamowania Islamskiej Republiki Iranu. Jednak całkowita
liczba ich uczestników była zdecydowanie niższa niż w zajściach z 2009
roku:
Początkowo niektórzy z komentatorów
twierdzili, iż nastroje tzw. opozycji są o wiele bardziej radykalne niż w
czasie wielkich protestów w 2009 roku – jednak inni odrzucali stanowczo
takie tezy. Obecnie jednak wyszło na to, że nastroje społeczne opadły.
Trend spadkowy zauważono już czwartego dnia protestów. Potwierdziły to
nawet wyliczenia bardziej umiarkowanej części opozycji – podczas gdy trzeciego dnia protesty miały obejmować 57 miast w 28 prowincjach kraju (Iran podzielony jest na 31 ostanów),
to czwartego dnia doliczono się tylko 23 miast, gdzie odbywały się
demonstracje. Wbrew początkowym obawom, tragiczna śmierć dwóch
protestujących w mieście Doroud nie doprowadziła do eskalacji napięć.
Wielkie kontrowersje budziły też
podawane szacunkowe ilości manifestantów w różnych miastach – jak się
ostatecznie okazało, w większości przypadków zawyżane przez opozycję i
zagranicę. W rzeczy samej, nawet zwolennicy obalonego szaha tudzież
sympatycy terrorystycznej parti MKO
(działającej w Iranie i na emigracji, popierającej zupełnie jawnie np.
islamistów syryjskich, a krytykowanej również przez część mediów
zachodnich za inne patologie) przyznawali, że największe zgromadzenie
liczyło około 1 tys. protestujących – co wzbudziło zrozumiałe
rozbawienie ich przeciwników:
Doszło też do kuriozalnej sytuacji:
jeden z najbardziej popularnych wśród „opozycyjnych” Irańczyków kanałów
na Telegramie – Amad News, udostępniający fragmenty nagrań z protestów, a
wcześniej zachęcający do udziału w manifestacjach – został zamknięty
przez administrację Telegramu. Powód był taki, że admini dopatrzyli się w
udostępnianych na nim treściach nawoływania do przemocy – zachęcano
m.in. do obrzucania policji koktajlami Mołotowa.
Warto zauważyć, że w obrębie aplikacji
Telegram działają irańskojęzyczne media o olbrzymiej, idącej w miliony
liczbie subskrybentów – mówi się nawet, że ich zasięg jest nieco większy
niż objętych cenzurą mediów oficjalnych. Sytuacji takiej sprzyja fakt,
że aplikacja – w odróżnieniu od Facebooka, którego treści są filtrowane
przez irańskie władze – jest szyfrowana i odporna na próby ingerencji w
kod źródłowy. Wiele ze wspomnianych kanałów irańskojęzycznych na
Telegramie stara się hołdować zasadom dziennikarskiej obiektywności i
rzetelności – jednak są wśród nich i takie, które rozpowszechniają
propagandę, „fake newsy” i nawołują do aktów przemocy. Część z tych
ostatnich jest np. prowadzona przez Irańczyków mieszkających (czy nawet
urodzonych i wychowanych) za granicą, w USA i krajach zachodnich.
Wskazuje się również na ich możliwe powiązania ze wspomniana wcześniej
partią MKO oraz z przebywającymi na wygnaniu ludźmi dawnych kręgów
władzy i służb (z osławionym SAVAK na czele) – a także na dostęp do
zachodnich źródeł finansowania. Część Irańczyków wyrażała nawet obawy,
że władze mogą wręcz wyłączyć internet w skali całego kraju – nic
takiego jednak nie nastąpiło.
Natomiast zarówno media zachodnie jak i
irańskie poświęcają niezwykle mało uwagi milczącej części społeczeństwa
irańskiego – która nie wzięła udziału ani w prorządowych manifestacjach,
ani też w protestach, zachowując rezerwę. Charakteryzuje ją pogląd, że
choć złagodzenie islamskiej dyscypliny obyczajowej i większa wolność
słowa wpłynęłyby pozytywnie na społeczeństwo, to w obecnej sytuacji
geopolitycznej istnieje zbyt duże ryzyko, że siły zewnętrzne
wykorzystają je do zdestabilizowania Iranu i odebrania mu szans na
rozwój. Jako podobne zagrożenie postrzegają oni postulaty tych, którzy z
kolei chcieliby większego konserwatyzmu obyczajowego:
Liczebność tej grupy – zapewne dość
sporej w skali całego społeczeństwa – jest wyraźnie niedoszacowana i
pomijana w większości analiz politycznych. Poniekąd wynika to też z
faktu, że brakuje jej wyrazistego lidera tudzież ruchu politycznego, w
ramach którego mogłaby się skonsolidować.
Dodatkowych komplikacji nastręcza fakt,
że wśród protestujących da się wyróżnić przynajmniej dwa zupełnie
odrębne nurty – o czym również nie jesteśmy należycie informowani. Jeden
z nich wywodzi się z radykalnie reformistycznego „Zielonego Ruchu”,
kierowanego wcześniej przez byłego premiera Musawiego (kontrkandydata
Ahmadinedżada w wyborach prezydenckich z 2009 roku). Jednak warto
pamiętać, iż część tegoż ruchu została zaabsorbowana i „włączona w
system” przez umiarkowanego Rouhaniego, na co przyzwolenia udzielił mu
ajatollah Khamenei. Z kolei drugi nurt protestujących nie żąda wcale
„wolności i demokracji” na wzór zachodni – gdyż są zwolennikami byłego
prezydenta, konserwatywnego Mahmuda Ahmadinedżada. Chcą oni przede
wszystkim, podobnie jak ci pierwsi, by obecny „liberalny” rząd bardziej
aktywnie zajął się kreowaniem nowych miejsc pracy, a także walką z
nierównościami społecznymi – które wzrosły wyraźnie przez ostatnie lata.
Jednak większości z nich nie podoba się stopniowa westernizacja kraju;
zagraniczne media liberalne przemilczają i ten element. Rzecz znamienna –
solidaryzujący się z częścią protestujących irańscy konserwatyści skrytykowali nawet media państwowe za to, że nie poświęciły „wystarczającej” uwagi relacjonowaniu protestów.
Społeczeństwo irańskie charakteryzuje
się nadal silnymi podziałami klasowymi, gdzie przepaść między dochodami
najbogatszych i najbiedniejszych jest ogromna, stale powiększająca się.
Podczas gdy większość irańskich absolwentów ma problemy ze znalezieniem
nawet przeciętnej pracy po studiach, najbogatsi wydają pieniądze na
drogie auta i inne dobra luksusowe sprowadzane z zagranicy, głównie z
Zachodu – płynące do Iranu szerokim strumieniem, od częściowego
zniesienia sankcji na początku 2016 roku. Fakt, że część z
kontrolowanych przez najbogatszych obywateli przedsiębiorstw, podobnie
jak spółki państwowe, była wcześniej objęta sankcjami, nie przeszkodził
im w zbudowaniu osobistego bogactwa na pracy innych. Trudno zatem się
dziwić, że w sytuacji 12-procentowego bezrobocia (wg oficjalnych danych)
i dużej inflacji, zdecydowana większość protestujących chciałaby
powrotu do modelu polityki ekonomicznej Ahmadinedżada – gdy bezrobocie
było niskie, funkcjonowały mechanizmy kontroli cen i subsydiowania
podstawowych produktów. Różnice między protestującymi występują głównie w
podejściu do zasad religijno-obyczajowych i modelu polityki
zagranicznej – czyli kwestiach o równie podstawowym znaczeniu dla
funkcjonowania państwa. Reformistycznie nastawiona część protestujących
ma za złe Rouhaniemu, że dokonane za jego kadencji „otwarcie na Zachód”
było niewystarczające – podczas gdy konserwatywna większość uważa wprost
przeciwnie, że było ono błędem, także z obyczajowego punkt widzenia. Ci
pierwsi zarzucają mu również wycofanie Iranu ze starań o przystąpienie
do Światowej Organizacji Handlu – co nastąpiło we wrześniu 2017 roku –
choć kandydatura była de facto blokowana przez USA od samego początku,
czyli od 1996 roku, co nie zmieniło się nawet po zniesieniu części
sankcji amerykańskich. Wielu z nich postuluje także wycofanie Iranu z
wojny w Syrii – mającej wg nich generować ogromne koszty, przerzucane
następnie na społeczeństwo, choć tak naprawdę gros walczących tam sił
„irańskich” to cudzoziemskie milicje szyickie, nie stanowiące dużego
obciążenia dla budżetu państwa (finansowane w głównej mierze poza nim).
Odrębną kwestię stanowią protesty w
prowincjach i miastach zamieszkanych przez mniejszości etniczne i
religijne, odbiegające nieraz diametralnie od stereotypowego wizerunku
etnicznego Persa-szyity tudzież „nowoczesnego” Persa. Stanowią oni
między 51 a 65 procent wszystkich obywateli kraju. Reszta jego
mieszkańców to etnosy takie jak Azerowie, Arabowie,
Kurdowie i Beludżowie, do tego mniejsze grupy takie jak Ormianie,
szyiccy uchodźcy z Afganistanu (w większości jednak nie posiadający
obywatelstwa), Gruzini czy nawet irańscy Żydzi. Spośród ich wszystkich
problemy stwarzają głównie Kurdowie i Beludżowie – jednak pamiętać
należy, że mowa tu jedynie o osobach i środowiskach reprezentujących
niewielki wycinek swoich społeczności (do tych kwestii wrócimy jeszcze w
ostatniej części tekstu).
Media zachodnie często wspominają o
nagraniach udostępnianych szeroko w internecie, na których widać około
20 osób – niszczących wielkie banery z wizerunkiem Ajatollaha. Incydenty
miały miejsce w Teheranie i w mieście Abhar (prow. Zandżan). Tego typu
akty są z pewnością bezprecedensowe w kraju, gdzie Najwyższy Przywódca
jest jednocześnie najważniejszym autorytetem polityczno-religijnym, a
wszelka krytyka pod jego adresem stanowi temat tabu. Jednak w narracji
zachodniej zostało to rozdmuchane do tego stopnia, że nawet wielu
uczestników protestów zauważyło tę dysproporcję – krytykując ją w
mediach społecznościowych i dystansując się od innych uczestników
protestów.
A zatem, odwrotnie niż przedstawiają to
media zachodnie (i polskojęzyczne), także na zasadzie przemilczeń i
niedomówień, protestujących nie można uznać za reprezentantów
jednorodnego, demoliberalnego ruchu.
Natomiast irańskie władze i elity
państwowe często wyrażają zrozumienie dla społeczno-ekonomicznych
postulatów protestujących, nie próbując bynajmniej ich stygmatyzować za
to jako „agentów Zachodu”. Do głosów krytycznych, wzywających władze do
większej walki z korupcją przyłączył się nawet były szef telewizji
państwowej. W rzeczy samej, wielu Irańczyków uważa, że na rozbudzenie
nastrojów protestujących wpłynęło przemówienie prezydenta Rouhaniego w parlamencie
z 10 grudnia, skierowane przeciwko korupcji na szczeblu państwowym i w
instytucjach finansowych wpływających na podaż pieniądza, oraz przeciwko
różnym klikom sabotującym rządową walkę z problemem.
Nie ulega wątpliwości, że
społeczno-ekonomiczne tło protestów jest autentyczne – co znajduje
zrozumienie także u większości przedstawicieli władz. Rzecz jednak w
tym, iż w zasadzie każda z dotychczasowych „kolorowych rewolucji” na
świecie cechowała się tym samym. Posiadając świadomość istnienia wielu
wzajemnie przeciwstawnych tendencji w społeczeństwie irańskim, decydenci
(oraz służby) USA i Izraela usiłują od lat wykorzystywać je
instrumentalnie – kierując jedno stronnictwo irańskie przeciwko
drugiemu, mnożąc linie podziałów również poprzez wspieranie eskalacji
napięć etnicznych i religijnych. Natomiast opinii publicznej na
Zachodzie przedstawia się najczęściej uproszczony, propagandowy obraz –
wspierając przekaz w stylu „Irańczycy walczą o wolność z opresyjnym
reżimem”, tudzież doń zbliżony. Znajduje to wyraz nie tylko w mediach
zachodnich, ale także w wypowiedziach najważniejszych decydentów, czy w
oficjalnych komunikatach dyplomacji. Szerokim echem w kontekście
omawianych wydarzeń odbiło się oświadczenie Departamentu Stanu USA
(udostępnione również przez rzecznik Departamentu, Heather Nauert):
Jak widać, padają w nim sformułowania w stylu „przywódcy Iranu zamienili kraj w państwo wyczerpane ekonomicznie bandyckie, eksportujące przemoc, rozlew krwi i chaos”.
Zapewne jest to aluzja do irańskiego zaangażowania w wojnę w Syrii,
tudzież domniemanego wspierania przezeń bojowników Houti w Jemenie (de
facto nadal nie wiadomo, jak dokładnie wygląda irańskie wsparcie dla
nich – nawet źródła niechętne USA nie są w tej sprawie zgodne). Uwagę
zwraca język tego komunikatu – silnie nasycony określeniami o
charakterze wartościującym, znanymi już z wcześniejszych lat (osławione
„pokojowe protesty”), zastosowanie zasady kontrastu (bogate dziedzictwo
historyczno-kulturowe Iranu skontrastowano z celowo wykrzywionym obrazem
sytuacji obecnej). Według wszelkich kryteriów oceny, jest to
bezsprzecznie komunikat propagandowy – składający się, jak na takowy
przystało, z silnie wyeksponowanej sfery ocen i interpretacji faktów, a
także konkretnego apelu, zawierającego propozycję sposobu
postępowania lub zajęcia określonego stanowiska wobec zaistniałego
faktu. W tym wypadku dyplomacja USA postuluje, by inne państwa
przyłączyły się do amerykańskich głosów potępienia wobec irańskich
władz.
Na szczęście polskie MSZ nie poszło tą drogą, przynajmniej na razie – na stronie ministerstwa można jedynie zapoznać się z ostrzeżeniem dla podróżujących do Iranu
w związku z ostatnimi protestami. Jest ono utrzymane w neutralnym
tonie, zaś poziom zagrożenia został określony na poziomie „zachowaj
zwykłą ostrożność”. Niewykluczone jednak, że w związku z rozpoczynającą
się od tego roku funkcją członka niestałego w Radzie Bezpieczeństwa ONZ,
dyplomacja amerykańska będzie wywierać na nasz kraj większe niż
dotychczas naciski, również celem zajęcia przez Polskę pożądanego przez
elity amerykańsko-izraelskie stanowiska w sprawie Iranu.
Uwagę zwróciło też zaangażowanie różnych
podmiotów „humanitarnych” i „prawnoczłowieczych”, aktywnych również w
trakcie poprzednich „kolorowych rewolucji”. Szczególną uwagę przyciągnął
post, który w mediach społecznościowych opublikował Kenneth Roth, szef
organizacji Human Rights Watch znany już wcześniej zresztą z innych
manipulacji, szczególnie w kwestii syryjskiej. Tym razem zamieścił on
zdjęcie jednego z wieców prorządowych, charakteryzujących się większą
liczbą uczestników niż antyrządowe demonstracje, właśnie jako pochodzące
z jednej z tych ostatnich. Tymczasem widoczne na zdjęciu transparenty
sławią Ajatollaha i potępiają Izrael:
„Mamy kabarety, i jest też Kenneth Roth”,
jak głosił jeden z prześmiewczych komentarzy. Pozostając w konwencji
podobnych „kabaretów”, nie sposób oczywiście zapomnieć o komentarzach
prezydenta Trumpa na Twitterze: w jednym z nich stwierdził, że „cały
świat rozumie, że dobrzy ludzie w Iranie chcą zmian, a militarna potęga
USA jest tym, czego irańscy liderzy boją się najbardziej”. Drugi utrzymany był w ostrzejszym tonie. „Opresyjne reżimy nie mogą trwać wiecznie i nadejdzie dzień, kiedy naród irański stanie przed wyborem. Świat patrzy!”
– napisał Trump. Oczywiście były one szeroko komentowane również w
samym Iranie – zarówno przez obywateli, jak i władze. Jak stwierdził
rzecznik irańskiego MSZ Bahram Kasemi, „wsparcie prezydenta USA
Donalda Trumpa dla antyrządowych protestów w Iranie to hipokryzja […]
Pamiętamy, że administracja Trumpa nałożyła na Irańczyków wrogie
ograniczenia i wielu zakazała wjazdu do USA”. Dodał także, że w jego kraju istnieją „kanały demokratyczne, którymi zgodnie z prawem obywatele mogą wysuwać swoje żądania”.
Jakby tego było mało, rośnie zagrożenie
terrorystyczne, szczególnie w przygranicznych prowincjach – wynikając
nie tylko ze względów ideologiczno-religijnych, ale także napięć
etnicznych. W nocy z piątku na sobotę członkowie złożonej głównie z
Beludżów tzw. Brygady Męczenników Ahwazu alias Ansar al-Furqan (sunnickiej grupy powiązanej z siatką Al-Kaidy na Bliskim Wschodzie)
mieli wysadzić ropociąg w okolicach miasta Omidiyeh, położonego w
prowincji Khuzestan. Fakt dokonania tego aktu terroru potwierdzać miało
nagranie wideo upublicznione przez grupę. Irańskie władze nie
wypowiedziały się jednak definitywnie, czy taki atak faktycznie miał
miejsce, ani co do rozmiaru ewentualnych zniszczeń. W tym graniczącym z
Irakiem ostanie już wcześniej dochodziło do aktów terrorystycznych, dokonywanych głównie przez separatystów arabskich.
Oprócz tego, mówi się także o
przygotowaniach kurdyjskich grup terrorystycznych do zakrojonych na
szerszą skalę działań w Iranie. Największa z nich – PJAK – liczy około 3
tys. bojowników, z czego blisko połowę stanowią kobiety. Ich oddziały
trenują głównie w górach na terytorium płn. Iraku (Kurdystanu), blisko
granic z Iranem. Na wypadek, gdyby media zachodnie i polskojęzyczne
zaczęły karmić nas opowieściami o „prześladowaniach Kurdów irańskich”
warto przypomnieć, że tzw. totalna opozycja czy kurdyjskie grupy zbrojne
nie są reprezentatywne dla ogółu Kurdów irańskich – natomiast państwa
takie jak Izrael czy USA usiłowały już w przeszłości wykorzystywać je do osłabiania pozycji irańskiego rządu, oraz Iranu jako państwa.
Nie oznacza to jednak, że prowincje
położone daleko od pogranicza, tudzież z mniejszym odsetkiem
„kłopotliwych” mniejszości są całkowicie bezpieczne. Jak dowiodły wypadki z ubiegłego roku
(gdy zamachowcy-samobójcy zaatakowali siedzibę parlamentu), w sytuacji
zwiększonej aktywizacji grup dżihadystycznych nawet mieszkańcy Teheranu
nie mogliby czuć się całkowicie bezpieczni. Dotyczy to również
terroryzmu o motywacji innej niż religijna.
Dziś wieczorem doszło do wymiany ognia
między siłami porządkowymi a „pokojowymi protestującymi” w mieście
Nadżafabad (prow. Isfahan – samo centrum kraju). Według wstępnych
doniesień, w trakcie ataku na posterunek policji i pobliski obiekt
wojskowy nieznani sprawcy z tłumu otworzyli ogień jako pierwsi,
zabijając jednego policjanta i raniąc trzech. Siły porządkowe
odpowiedziały ogniem, po drugiej stronie śmierć miało ponieść 13 osób.
Wymienione czynniki sprawiają, że do
narzekań o charakterze społeczno-ekonomicznym w Iranie mogą dojść
kolejne, w stylu „Nasz rząd walczy w Syrii, a nie radzi sobie z
bandytami w kraju / nie potrafi nas przed nimi bronić, nie zależy mu”
itd. Paradoksalnie jednak, nie wiadomo do końca, w jaki sposób
wspomniane problemy mogłyby podziałać na ogół społeczeństwa Iranu –
część komentatorów uważa, że równie dobrze można by wyobrazić sobie
sytuację, w której w obliczu zagrożeń płynących / inspirowanych z
zewnątrz, Irańczycy mogliby się zjednoczyć wokół obozu władzy,
przynajmniej na jakiś czas.
Podsumowując, sytuacja w Iranie nadal
pozostaje napięta, mimo zauważonego wcześniej rozproszenia energii
pierwszych protestów. Natomiast potencjalne czynniki mogące ją zaostrzyć
nie należą raczej do typowo wewnętrznych, sytuując się głównie w sferze
działań państw trzecich.
(oprac. Michał Mazur)