Żaden z polskich pisarzy międzywojnia nie
był tak znienawidzony przez Związek Sowiecki jak Antoni Ferdynand
Ossendowski. Sowieci posunęli się nawet do rozkopania grobu pisarza,
który zmarł 3 stycznia 1945 r. w podwarszawskim Żółwinie, ledwo na dwa
tygodnie przed wkroczeniem Armii Czerwonej do lewobrzeżnej Warszawy, by
upewnić się, że znienawidzony za wydanie w 1930 r. „Lenina” literat
istotnie nie żyje.
Za najwybitniejsze dzieło pisarza krytycy zgodnie uznają „Przez kraj
ludzi, zwierząt i bogów”, czasem tytułowane też „Zwierzęta, ludzie,
bogowie”, bo książka ukazała się pierwotnie w języku angielskim, a
dopiero potem po polsku, i różnie zapisywano jej tytuł. Stanowi ona
nieomal reportażowy opis brawurowej ucieczki autora z ogarniętej
bolszewicką rewolucją Rosji, przez Mandżurię do Japonii. Jego przeżycia,
przygody i sposoby wychodzenia z opresji sprawiły, że często nazywa się
go polskim Indiana Jonesem lub polskim Lawrance’em.
Konterfekt zbrodniarza
Ale prócz książek najwybitniejszych bywają też książki najważniejsze i
takową dla Ossendowskiego pozostaje, moim zdaniem, „Lenin” – boleśnie i
dogłębnie prawdziwy literacki portret wodza bolszewickiej rewolucji.
Uznawany przez komunistów za obrazoburczy, kalający największą
komunistyczną świętość paszkwil, utwór ten po dziś dzień stanowi jedno z
najcenniejszych źródeł wiedzy o psychopatycznym wodzu – zbrodniarzu i
potwornościach, jakie niósł ze sobą bolszewizm.
Wynika to stąd, że fabularyzowana powieściowo biografia Włodzimierza
(Ossendowski tłumaczył na polski imiona bohaterów!) Iljicza jest przede
wszystkim prawdziwa, napisana z rzetelną dbałością o realia i bogata
faktograficznie.
Ossendowski znał i rozumiał Wschód, zarówno ten daleki, azjatycki, jak i
ten najbliższy, czyli Rosję. Mechanizmy i przebieg rewolucji oglądał z
bliska – nie musiał więc wyobrażać sobie jej barbarzyństwa: on je po
prostu widział. I nie tylko widział, lecz potrafił także zsyntezować w
znakomity literacko i przerażający autentyzmem opisów tekst. Wiele z tej
obfitującej w konkret logicznej narracji zawdzięczamy zapewne
umiejętności przyjmowania przez autora postawy naukowej. Ossendowski był
bowiem także wybitnym chemikiem, absolwentem wydziału
matematyczno-przyrodniczego uniwersytetu w Petersburgu oraz paryskiej
Sorbony, autorem licznych prac naukowych, m.in. na temat flory Pacyfiku,
produkcji jodyny czy przemysłu węglowego, a także wykładowcą wyższych
uczelni, np. politechniki w Omsku oraz mieszczących się w Warszawie
Polskiej Wolnej Wszechnicy, Wyż- szej Szkoły Handlowej, Szkoły Sztabu
Generalnego, Wyższej Szkoły Dziennikarskiej, a także Szkoły Nauk
Politycznych.
Tak jak w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” przemierzamy z
narratorem wody Jeniseju, mongolskie stepy i otaczające Urgię (czyli
dzisiejszy Ułan Bator) góry, tak w „Leninie” prowadzi nas Ossendowski
przez obszary skrajnej nędzy, zbrodni, przemocy i krzywdy fundowanej
Rosjanom przez bolszewicką władzę. Podążamy za nim w ponury świat
bezdomnych dzieci, gnieżdżących się na śmietnikach, żyjących z rabunku,
kradzieży, i prostytucji, głodujących, chorujących na trąd, nosaciznę,
syfilis i szkorbut. Ich liczba sięgała w Związku Sowieckim w latach
dwudziestych ubiegłego wieku siedmiu milionów, z których zaledwie 80
tysięcy otoczono – skądinąd nieporadną i mocno niewystarczającą – opieką
państwa. Te, które chorowały, po prostu rozstrzeliwano, zmuszając
wcześniej do samodzielnego wykopania sobie rowów na zbiorowe mogiły.
Zemsta za „Lenina”
Ukazując nam najciemniejsze strony sowieckiej rzeczywistości, zestawia
ją Ossendowski jednocześnie z głupotą i naiwnością ludzi Zachodu
nabierających się na spreparowaną specjalnie na ich użytek mistyfikację i
niemające związku z prawdą propagandowe hasła. „Angielscy i francuscy
towarzysze z zachwytem przyglądali się jedynemu placowi i trzem czystym
ulicom stolicy, odrestaurowanym domom na Twerskiej i Moście Kuźnieckim,
ogołoconym sklepom o wystawach, przepełnionych zagranicznymi towarami,
wspaniałemu Kremlowi i dekoracyjnym fabrykom, pokazywanym naiwnym
gościom przez wygadanych komisarzy. Nie mogli ochłonąć ze zdumienia (…)
we wspaniałych restauracjach zajadając kawior, nigdy niewidziane ryby,
jarząbki i popijając szampanem”.
Książki Ossendowskiego tłumaczono na wiele języków, Zachód zaczytywał
się nimi, ale rewelacje na temat sowieckiej rzeczywistości przyjmowano z
niedowierzaniem – podobnie jak dwadzieścia lat później nie od razu dano
wiarę doniesieniom Jana Karskiego o niemieckich obozach zagłady.
Ossendowski ubolewał, że to, co w jego powieści miało charakter nieomal
reportażu, przyjmowano na Zachodzie jako wymysły Polaka, który
tradycyjnie, z racji swojej narodowości, musi być niechętny Rosji.
Zemstą za ów rzetelny rozrachunek z bolszewizmem było całkowite
wykluczenie w PRL pisarza z obiegu czytelniczego. Jego książek nie tylko
nie wznawiano, ale nawet te wydane w okresie międzywojennym przymusowo
wycofano z bibliotek. Ofiarą cenzorskich zabiegów padły wszystkie utwory
autora „Lenina” – także te całkowicie wolne od politycznych treści.
Cenzura przeoczyła wszakże jedno miejsce, w którym nazwisko
Ossendowskiego przetrwało: była nim obrazkowa książeczka Kornela
Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza „Awantury i wybryki małej małpki
Fiki-Miki”. W niej to tytułowa bohaterka i jej czarnoskóry towarzysz
Goga-Goga, wędrując przez Afrykę, natykają się na przysypanego piaskiem
podczas pustynnej burzy białego podróżnika, którym okazuje się być
właśnie profesor Ossendowski.
Podobnie jak Jan Kucharzewski, autor wielotomowego dzieła o Rosji pt.
„Od białego do czerwonego caratu”, także Ossendowski miał świadomość
niezmienności mentalnej kondycji rosyjskiego narodu i uznawania przez
każdego kolejnego tamtejszego dyktatora – wszystko jedno, czy nazwiemy
go carem, pierwszym sekretarzem, czy prezydentem – zbrodni i terroru za
uprawniony środek osiągania politycznych celów. I to właśnie ta oparta
na szerokim doświadczeniu świadomość sprawia, że o ile pozostałe utwory
pisarza czytać warto ku szlachetnej rozrywce, o tyle „Lenin” winien stać
się lekturą obowiązkową każdego myślącego Polaka.
Wychowawca Kolumbów
Książki Ossendowskiego w oficjalnym obiegu wychynęły z literackiego
niebytu dopiero po 1989r. (wcześniej zdarzały się jedynie bezdebitowe
samizdaty). Nie oznacza to jednak przywrócenia pisarzowi należnego mu
miejsca w panteonie polskich twórców. Ten wielki Polak, który w
międzywojniu z własnych środków ufundował na warszawskich Powązkach
pomnik Orląt Lwowskich (monument ten niestety nie przetrwał do naszych
czasów), nie ma nawet w Warszawie ulicy swojego imienia! – bodaj jedynym
w Polsce tego typu jego upamiętnieniem pozostaje skwer w podwarszawskim
Milanówku. Ów wielki pisarz, który podobnie jak inni twórcy jego
pokolenia, wychował swoimi dziełami pokolenie Kolumbów, doczekał się w
2005 r. – z trudem wywalczonej z lokatorami budynku –tablicy na murze
domu, w którym przed i w czasie wojny mieszkał. Dom ten stoi na Ochocie,
w dzielnicy, na terenie której – wbrew nazwie –położony jest też park
Pole Mokotowskie. W parku tym zaaranżowano przed paru laty ścieżkę
edukacyjną… Ryszarda Kapuścińskiego. To także polski podróżnik i pisarz,
tyle że o mniejszym od Ossendowskiego dorobku i – w przeciwieństwie do
autora „Lenina” – haniebnie zaangażowany w komunizm.
Może stało się tak dlatego, że ci, co nieśli w sobie wpojone lekturą
książek Ossendowskiego wartości, polegli w Powstaniu Warszawskim lub
innych walkach Polskiego Państwa Podziemnego albo zginęli męczeńską
śmiercią w katowniach NKWD i UB. Śmiercią, której sam pisarz uniknął
jedynie za sprawą wcześniejszego zgonu.
Za: http://naszdziennik.pl/mysl/78575,ossendowski-pisarz-wyklety.html
OD REDAKCJI: Strona Wydawnictwa Miles na której można zakupić książki Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego: http://wydawnictwomiles.pl/kategoria-produktu/ossendowski/