Pamiętaj, że zawsze, gdy zanika naga władza miecza, to
na jej miejsce, nieodwołalnie, pojawia się zdradliwa i skryta władza
sztyletu, a nie, jakże upragniona przez poczciwych obywateli, władza
lemiesza1.
Jarosław Zadencki
W latach 1848–1849 niemal cała Europa stanęła w obliczu śmiertelnego
zagrożenia spowodowanego przez pożogę tzw. „wiosny ludów” będącą w swej
istocie niewolniczym powieleniem idei tzw. „wielkiej rewolucji
francuskiej”. Naoczny świadek tamtych tragicznych wydarzeń, ambasador
Hiszpanii w Berlinie Jan Donoso Cortes przekonał się wówczas
ostatecznie, że odwrócenie biegu wydarzeń w celu restauracji Świętego Porządku nigdy nie będzie już możliwe. Wynikało to jego zdaniem z oczywistego faktu, iż permanentna rewolucja wymierzona przeciw „ustrojowi czasów dawnych”
dopiero co zaczęła nabierać swego szalonego tempa i nawet władza królów
i książąt nie mogła już zatrzymać jej niszczycielskiego marszu. W tej
sytuacji Donoso Cortes wskazywał, iż istnieje już tylko jeden środek,
jeden jedyny przy pomocy, którego możliwe byłoby utrzymanie porządku aż
do czasu ostatecznego starcia między siłami dobra i siłami zła. Środkiem
tym miała być dyktatura.
Po swoim powrocie z Królestwa Prus, w dniu 4 stycznia 1849 r.
wygłosił on w Senacie Kortezów hiszpańskich słynne przemówienie
dotyczące tego zagadnienia, które niezwłocznie opublikowano pt. Mowa o dyktaturze. Oto jego fragmenty:
dyktatura, w pewnych okolicznościach, (...) jak obecne na przykład (tj. w czasie szalejącej rewolty wiosny ludów – przyp. H. D.), jest rządem równie prawowitym, tak samo dobrym, tak samo korzystnym jak każdy inny, rządem mogącym się bronić tak w teorii jak i w praktyce2.
Donoso Cortes przestrzegał jednak, iż konieczne będzie dokonanie
właściwego wyboru pomiędzy jej dwoma przeciwstawnymi formami, a
mianowicie pomiędzy „dyktaturą rządu a dyktaturą spiskowców”3. Dlatego też stwierdzał:
z tych alternatyw wolę dyktaturę rządu, jako mniej ciężką i mniejszy wstyd przynoszącą. Chodzi o wybór pomiędzy dyktaturą idącą z dołu a dyktaturą idącą z góry – ja wybrałem tę z góry, ponieważ ma za swój fundament sfery czystsze i uczciwsze. Chodzi wreszcie o wybór między dyktaturą sztyletu a dyktaturą szpady – ja wybrałem dyktaturę szpady, ponieważ jest szlachetniejsza4.
Hiszpański dyplomata nigdy jednak nie doczekał zaprowadzenia
postulowanej przez siebie formy rządów, a głoszone przez niego poglądy
zostały niemalże całkowicie zapomniane i to nawet w jego własnej
ojczyźnie. Stan ten trwał do początków wieku XX, kiedy to pojawił się
godny następca Donoso Cortesa, wydobył z zapomnienia jego koncepcje
prawne i genialnie je rozwinął. Uczonym, który dokonał tego dzieła, był
niemiecki profesor prawa, Karol Schmitt.
Obrońca konstytucji
Nazwisko Karola Schmitta (1888–1985) jest powszechnie łączone z
wpływowym środowiskiem intelektualnym, które funkcjonując w okresie
istnienia tzw. Republiki Weimarskiej poddawało ostrej krytyce nie tylko
panujący w niej ustrój parlamentarny, ale w ogóle występowało przeciw
podstawowym zasadom, na jakich opiera się system liberalnej demokracji.
Środowisko to określane jest mianem tzw. ruchu Rewolucji Konserwatywnej.
Nazwa ta do dzisiaj pozostaje umowna, gdyż ruch ten nigdy nie był
monolitem, lecz składał się z wielu zupełnie odmiennych się od siebie
nurtów, pulsował wielością barw i paradoksów, co wyrażało się w
głoszeniu przez jego przedstawicieli niejednokrotnie sprzecznych ze sobą
idei i poglądów5.
I tak np. obok przekonanych nietzscheanistów moglibyśmy tam odnaleźć
także żarliwych chrześcijan (tak protestantów, jak i rzymskich
katolików), a obok obrońców dawnego wilhelmińskiego porządku
ujrzelibyśmy np. ... narodowych bolszewików (sic!) etc.
Jednakże w tym budzącym wiele kontrowersji szerokim gremium znajdowali
się również autorzy, których w żaden sposób nie powinno się łączyć z
czterema najważniejszymi grupami niemieckiego rewolucyjnego
konserwatyzmu6,
a to z tego względu, iż skutecznie wymykają się oni wszelkim próbom
klasyfikacji, obracając tym samym w niwecz „radosną twórczość”
liberalnych dyletantów, przekonanych, że każdemu człowiekowi można
przylepić odpowiednią etykietkę, a następnie umieścić w bezdusznej
tabeli statystycznej. Byli to najwybitniejsi twórcy ww. ruchu, przez
jednego ze znawców tej problematyki uważani za jego niezaprzeczalne
„gwiazdy”7. W tym specyficznym „panteonie” czołowe miejsce obok Oswalda Spenglera8 i Ernesta Jüngera9
zajmował wspomniany już, Karol Schmitt. Podczas gdy gwiazda Spenglera
zalśniła w filozofii dziejów, Jüngera zaś w literaturze, Schmitt
zasłynął w dziedzinie filozofii prawa i nauki o państwie10.
Nie będzie wielkiej przesady w stwierdzeniu, iż postać Karola
Schmitta jest do tego stopnia ważna a jego dzieła posiadają rangę tak
wielką, iż niemożliwe jest prowadzenie rozważań nad katolicką filozofią
państwa i prawa bez odwoływania się do spuścizny intelektualnej tego
myśliciela. Wśród „gwiazd” Rewolucji Konserwatywnej był on, bowiem
jedynym rzymskim katolikiem11. Uczony ten do końca życia miał swoich trzech prywatnych, domowych „świętych”: Bodina12, Hobbesa13 i właśnie Donoso Cortesa14.
Wzorując się na swych mistrzach stanowczo sprzeciwiał się odbierania
państwu należnych mu liktorskich rózg i toporów. Jako ostatni jurysta
uznający obowiązujące od wieków w Europie tradycyjne, rzymskie pojęcia
prawne z żelazną konsekwencją bronił niepodzielności prerogatyw władzy
suwerennej i opowiadał się za rządem, który w harmonijny sposób
połączyłby pod swoim zwierzchnictwem kompetencje organów nie tylko
wykonawczych i prawodawczych, ale także sądowniczych. W tym miejscu
Schmitt wyraźnie szedł za wskazaniami Donoso Cortesa, który
kategorycznie sprzeciwiał się „dzieleniu władzy na trzy władze”, gdyż wiązało się to nieuchronnie z wprowadzeniem ustroju parlamentarnego będącego, zdaniem hiszpańskiego myśliciela „zaprzeczeniem rządu” to z kolei powodowało szkodliwy i niebezpieczny dla stabilności państwa podział „społeczeństwa na sto partii”.
Niestety ów „postępowy” eksperyment został już przeprowadzony bardzo
dogłębnie... W opinii Schmitta jego rezultat nie był trudny do
przewidzenia: bellum omnia contra omnes... (‘wojna wszystkich przeciw wszystkim’).
Schmitt był również jedynym jak się wydaje prawnikiem, który w swych rozprawach naukowych wskazywał na odrębność dwóch pojęć: konstytucji (Verfassung) i prawa konstytucyjnego (Verfassungsgesetz)15.
Uważał, że prawdziwa konstytucja może być tylko niepisana, gdyż stanowi
ona owoc wielowiekowej tradycji każdego narodu będący wkładem do
wspaniałego dziedzictwa Europejskiej Cywilizacji Chrześcijańskiej. Na
konstytucję składa się, zatem wyznawana religia, stanowione prawa,
wykreowany ustrój społeczno-polityczny, pielęgnowane wzorce kulturowe etc.
Ducha tak pojętej konstytucji zawsze wyrażał suweren, który jej chronił
i pilnował jej przestrzegania. Czymś diametralnie różnym jest natomiast
prawo konstytucyjne. To nic innego jak tylko zbiór martwych przepisów,
nic nie znaczących frazesów ujętych w paragrafy a spisanych na papierze
nie po to, by zachować je w niezmienionej formie i jak się wmawia
naiwnym by chronić prosty lud przed samowolą jego władców, lecz po to
właśnie, by dokonywać radykalnych zmian mających na celu całkowite
wyrugowanie dawnego porządku, czerpiącego swe zasady z krystalicznie
czystego źródła Tradycji. Schmitt uważał, że dzisiaj już nic nie
pozostało z konstytucji, gdyż została ona definitywnie wchłonięta przez
posiadające monopol na prawdę prawo konstytucyjne, w którym, jak to
celnie spostrzegł Mikołaj Gomez Davila, tylko „przepis jest jedynym realnym źródłem prawa”. Adam Wielomski skomentował ten fakt następująco: „Błędne utożsamienie tych dwóch pojęć (tj. konstytucji i prawa konstytucyjnego – przyp. H. D.) oznacza, że forma zapisu zaczyna odgrywać ważniejszą rolę niż sama treść”16.
Teologia polityczna i inne pisma
Powaga Schmitta nie budzi wątpliwości. Jego spuścizna ideowa jest
niezwykle cenna, gdyż znacznie wykracza poza ramy reprezentowanej przez
niego a wąsko pojmowanej specjalizacji. Był on bowiem nie tylko
teoretykiem prawa, lecz oddawał się także z wielką pasją innym naukom:
studiował teologię i socjologię, zajmował się krytyką kultury oraz
filozofią dziejów. Takie oto względy w połączeniu z jego szczerym
katolicyzmem powodują, iż prace tego autora posiadają dla środowisk
rzymsko-katolickich tradycjonalistów znaczenie wręcz niebagatelne.
Niestety, przez bardzo długi czas nie były one dostępne w języku
polskim. Sytuacja ta uległa zmianie dwa lata temu, kiedy to ukazał się
wybór pism Karola Schmitta w przekładzie Marka A. Cichockiego17.
Obejmuje on cztery dzieła uznawane tak przez entuzjastów, jak i
zagorzałych przeciwników Schmitta za jego największe osiągnięcia, które
mimo sporego upływu czasu nadal zachowują swą aktualność. Dzieje się tak
zapewne dlatego, iż wyjaśnił on i rozszerzył nie tylko wiele
zasadniczych pojęć z dziedziny filozofii państwa i prawa (m.in. ideę
reprezentacji i przedstawicielstwa, suwerenności czy dyktatury), ale
wprowadził także elementy nowe, takie jak: np. teologia polityczna,
polityczność, czy też słynne rozróżnienie „przyjaciela” i „wroga”.
Pierwszą książką jest Teologia polityczna (Politische Theologie, 1922), na którą składają się Cztery rozdziały poświęcone nauce o suwerenności (Vier Kapitel zur Lehre von der Souveränität).
Swoje rozważania Schmitt rozpoczął od sformułowania definicji
odpowiadającej na fundamentalne jego zdaniem pytanie dotyczące istoty
suwerennej władzy, a mianowicie: „kto w sytuacji konfliktu rozstrzyga, na czym polega interes publiczny i państwowy, publiczne bezpieczeństwo i porządek?”18. Brzmi ona: „Ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym, jest suwerenny”19
(podkreślenie moje – H. D.). To jedno niepozorne zdanie posiada dla
katolików znaczenie wręcz przeogromne, gdyż bezpośrednio odwołuje się do
całkowicie zatraconych w demoliberalnym bagnie, jakim jest Europa
współczesna, chrześcijańskich koncepcji prawnych. Są one nierozerwalnie
związane właśnie z pojęciami „decyzji” i „stanu wyjątkowego”20.
Schmitt uważał, że „każda forma porządku zrodzona jest przez decyzję”21.
Decyzję podejmuje konkretna osoba, i tylko ona ponosi za nią
odpowiedzialność, nikt inny. Przeciwieństwem decyzji jest natomiast –
jak prowokująco wyraził się Donoso Cortes – „prawdziwa babska wojna”,
czyli prowadzenie dyskusji (np. debaty w parlamencie), która – zgodnie z
liberalnym tokiem myślenia – na skutek ścierania się nieraz krańcowo
różnych opinii ma doprowadzić do wykoncypowania bliżej nie określonej
„prawdy publicznej” (sic!). Stosowanie takiej praktyki prowadzi
do rozmywania się odpowiedzialności wynikiem, czego jest sytuacja,
której specyfikę doskonale oddał Mikołaj Gomez Davila: „Gdy tyranem jest anonimowa ustawa człowiek nowoczesny czuje się wolny”.
Występowanie zaś tego rodzaju sytuacji jest możliwe poprzez powszechną
akceptację wrogiej wobec chrześcijaństwa idei demokratycznego
kolektywizmu. Schmitt odrzucał taki punkt widzenia na zagadnienia prawne
i oparł swoją definicję suwerena na chrześcijańskiej koncepcji
człowieka, którą wyraża personalizm. Przyznając słuszność tezie Bodina,
który głosił, że „jednym z głównych praw suwerenności jest i zawsze było rozstrzyganie w ostatniej instancji”
(tzn. w sytuacji skrajnej; np. w przypadku zaistnienia
niebezpieczeństwa dla obowiązującego w danym państwie porządku tak z
zewnętrz, jak i od wewnątrz – przyp. H. D.), Schmitt uznał, iż decyzja o
wprowadzeniu stanu wyjątkowego jest kluczowa dla zrozumienia istoty
suwerenności. Jego zdaniem w momencie zaistnienia sytuacji skrajnej nie
są możliwe do ustalenia ani warunki konieczne do uznania jej za
wyjątkową, ani nawet określenie, jakie działania są dopuszczalne do jej
opanowania. Rozstrzygać w tej kwestii może wyłącznie suweren.
Jeśli działania podejmowane w czasie stanu wyjątkowego nie podlegają żadnej kontroli – pisał dalej prof. Schmitt – nie są przypisane w formie kompetencji różnym instancjom wzajemnie się równoważącym i ograniczającym (...) wówczas wiadomo, kto jest suwerenem. Jest nim ten, kto decyduje zarówno o tym, czy wystąpiła sytuacja wyjątkowa, jak i o metodach jej przezwyciężenia. Stoi ponad normalnie obowiązującym porządkiem prawnym, a jednocześnie jest z nim związany, ponieważ to do niego należy decyzja, czy konstytucja może zostać in toto (‘w całości’ – przyp. H. D.) zawieszona22.
Drugim w kolejności jest krótki, acz błyskotliwy esej Rzymski katolicyzm i polityczna forma (Romischer Katholizismus und politische Form,
1923), w którym Schmitt ujawnił swoją fascynację instytucją Świętego
Kościoła Rzymskiego i wykazywaną przez niego umiejętnością wywierania
wpływu na sprawy doczesne przy jednoczesnym zachowywaniu wymiaru
boskiego, pozaziemskiego. Wykształcenie tej umiejętności dokonało się
pod wpływem politycznej idei katolicyzmu, wyrażającej się wg Schmitta w
trzech fundamentalnych formach: „estetycznej formie sztuki, formie prawnej oraz pełnej blasku i chwały historycznej formie panowania nad światem” 23.
Zwrócił on także uwagę na niezwykle intrygującą cechę katolicyzmu,
powodującą – wedle słów jego ulubionego greckiego filozofa-arystokraty,
Heraklita z Efezu – że „rozbieżne czynniki łączą się i powstaje z nich najpiękniejsza harmonia”. Cechę tę Schmitt określił mianem complexio oppositorum
(zob. prezentowany fragment – przyp. H. D.). W jego przekonaniu istota
tej cechy wyraża się – z punktu widzenia politycznej formy katolicyzmu –
„w niespotykanej nigdzie indziej na taką skalę dominacji formy nad materią ludzkiego życia”24 (podkreślenie moje – H. D.).
Ponadto Schmitt wyrażał przekonanie, iż swoją siłę, za sprawą której
Kościół przyjmuje taką lub inną formę prawną (w jego zaangażowaniu w
życie społeczne, polityczne czy też kulturalne) czerpie on „z konsekwentnie przestrzeganej idei reprezentacji”25.
Czyni to niestety w całkowitej samotności, jako ostatni z filarów, na
jakich wspierał się w Wiekach Średnich gmach Europejskiej Cywilizacji
Chrześcijańskiej. W niczym nie zmienia to jednak faktu, iż dla Kościoła
idea reprezentacji pozostaje wciąż żywa i aktualna. Przejawia się ona w
trzech wielkich formach. Kościół reprezentuje bowiem po pierwsze: „Chrystusa na Ziemi, Boga, który w historycznej rzeczywistości stał się człowiekiem”26 (przez co gwarantuje Jego „ostateczne ziemskie zwycięstwo”27), po drugie „społeczność ludzką (civitas humana)”28 i po trzecie „potęgę swej władzy” połączoną „z etosem sprawiedliwości”29.
Jednakże z uwagi na fakt, iż reprezentacja nie może mieć charakteru
przedmiotowego, każda z trzech jej ww. form łączy się zdaniem Schmitta „z koncepcją jedności osoby”30, gdyż „reprezentować
może tylko osoba i to – w odróżnieniu od zwykłego «przedstawiciela» –
osoba obdarzona autorytetem; ewentualnie również idea, która musi być
jednak utożsamiana z konkretną osobą”31
– osobą tą jest oczywiście biskup Rzymu, następca Księcia Apostołów.
Dzięki takiemu właśnie pojmowaniu idei reprezentacji w pełni możemy
zrozumieć bezdyskusyjną wyższość Kościoła nad ekonomiczno-technicznym
stylem myślenia właściwym dla ducha „czasów nowych”. Wyższość ta wynika z
faktu, iż „polityczna siła katolicyzmu nie opiera się na ekonomii,
ani na militarnej przewadze. Kościół panuje mocą swego autorytetu
niezależnie od militarnej lub ekonomicznej siły”32. Dlatego też Schmitt uważał, że „pogodzenie obecnej formy kapitalistycznego uprzemysłowionego świata z Kościołem katolickim jest całkowicie niemożliwe”, a to z tego względu, iż „związku tronu i ołtarza nie zastąpi żaden inny nowy związek biura i ołtarza, czy też fabryki i ołtarza”33.
Spostrzeżenie to posiada szczególne znaczenie, stanowi bowiem surową
przestrogę dla wszystkich tych osób (tak świeckich jak i duchownych),
które w wyniku zaczadzenia „innowacjami” Vaticanum II uważają, iż
można „wkomponować” królewską oblubienicę Chrystusa w toksyczny klimat
współczesnego, demoliberalnego Mordoru i uczynić z niej jedną z wielu
„agend” perwersyjnego „państwa prawa” (sic!). Chcieliby oni, żeby
Kościół katolicki zaprzestał nawracania wszystkich błądzących i
ograniczył się jedynie do prowadzenia „ekumenicznego dialogu” z dwiema
„bratnimi religiami monoteistycznymi” i innymi „pokrewnymi” wyznaniami, a
także by łagodził od czasu do czasu społeczne skutki narzucanej
globalnie przez „banksterów” stechnicyzowanej utopi mającej na celu
ostateczne „uszczęśliwienie” Europejczyków i ich przyjaciół na innych
kontynentach...
Trzecia praca niemieckiego jurysty pt. Duchowa i historyczna sytuacja dzisiejszego parlamentaryzmu (Die geistesgeschichtliche Lage des heutigen Parlamentarismus,
1923) jest najbardziej kontrowersyjnym dziełem, jakie kiedykolwiek
zostało napisane na temat parlamentaryzmu. Karol Schmitt do zwolenników
parlamentaryzmu bynajmniej się nie zaliczał, przekładał bowiem
podejmowanie decyzji ponad prowadzenie bezpłodnej dyskusji. Postawa taka
wynikała z przekonania, że dawny, XIX-wieczny ideał dyskusji w wydaniu
liberała Jana Stuarta Milla kompletnie stracił swój sens w wieku XX, gdy
parlamentaryzm został oparty na brudnej partiokracji, będącej na
usługach wielkich kapitalistycznych koncernów i uzależnionych od nich
mediów. „Cały system wolności słowa, zgromadzeń, prasy, jawności debat, parlamentarnych immunitetów i przywilejów” utracił w ten sposób rację bytu, ponieważ „wąskie
gremia komisji parlamentarnych, w skład, których wchodzą
przedstawiciele partii i partyjnych koalicji, podejmują najważniejsze
decyzje za zamkniętymi drzwiami”34. W opinii Schmitta „jeszcze
większy wpływ na losy milionów zwykłych ludzi mają decyzje, które
zapadają podczas negocjacji między przedstawicielami związków
wielkoprzemysłowych”35.
Czy w tej sytuacji możliwy jest jeszcze prawdziwy system
przedstawicielski, jaki miał służyć jawności życia publicznego? Schmitt
pozostawił to pytanie bez odpowiedzi.
Wreszcie ostatnim, czwartym dziełem jest legendarne już dzisiaj Pojęcie polityczności (Der Begriff des Politischen
– 1927). Podobnie jak w przypadku ustalenia definicji władzy suwerennej
istotne znaczenie dla określenia tego, co polityczne, posiada zdaniem
Schmitta sytuacja wyjątkowa36. W wyniku jej zaistnienia ujawnia się istota polityczności. Tkwi ona w działaniach „wynikających z realnej możliwości walki” (nie polega jednak wyłącznie na samej walce), bowiem „Polityczność to wyraźne rozpoznanie własnej sytuacji wobec możliwości konfliktu”, które przejawia się poprzez „trafne odróżnienie przyjaciela od wroga” (podkreślenie moje – H. D.)37.
Podział ten w pewnym stopniu może być porównywalny z rozróżnieniami
dokonywanymi na innych obszarach ludzkiej aktywności. Schmitt uważa, że
dotyczy to przede wszystkim moralności, estetyki i ekonomii. Podczas gdy
kryterium polityczności wyznacza podział na przyjaciół i wrogów, w
moralności będzie to podział na dobro zło, w estetyce na piękno i
brzydotę, natomiast w ekonomii na zysk i stratę (ewentualnie na to, co
opłacalne lub nieopłacalne)38. Jednak tym, co decyduje o samodzielności pojęcia polityczności wobec tych obszarów jest fakt, iż „nie daje się ono sprowadzić do żadnej różnicy czy różnic z innego obszaru ani się na nich nie opiera”, gdyż różnica może być dwojaka, „teoretyczna lub faktyczna, ale wcale nie musi pociągać za sobą innych, moralnych, estetycznych czy ekonomicznych różnic”, dlatego też „Polityczny wróg nie musi być moralnie zły, estetycznie odpychający, ani też nie musi być postrzegany jako ekonomiczny konkurent”39. Wróg jest wrogiem, bo jest „tym innym” lub jest „obcy”. A zatem pojęcie, wroga (i przyjaciela, który jest przyjacielem, bo jest „taki sam” lub jest „swój” – przyp. H. D.) posiada wymiar czysto egzystencjalny. Schmitt tłumaczył to następująco: „Wróg
nie jest, więc konkurentem lub przeciwnikiem w sensie ogólnym. Wróg nie
jest też prywatnym przeciwnikiem, którego nienawidzimy czy do którego
czujemy osobistą antypatię. Wróg to walcząca, co najmniej gotowa do walki, zorganizowana grupa ludzi, która stoi na drodze innej, podobnie zorganizowanej grupy. Wróg ma charakter wyłącznie (podkreślenie moje – H. D.) publiczny, wszystko bowiem, co odnosi się do jakiejś zorganizowanej grupy ludzi, (...) ma sens publiczny. Wróg to hostis (tj. wróg w sferze publicznej), a nie inimicus (tj. osoba nieprzyjazna w sferze prywatnej)”40. Schmitt zauważył przytomnie, iż w często przytaczanym zdaniu Ewangelii „Miłujcie nieprzyjaciół waszych” (Mt 5, 44 i Łk 6, 27) w ogóle nie ma mowy o wrogu publicznym, gdyż brzmi ono „diligite inimicos vestros” a nie „diligite hostes vestros”.
Nie uwzględnianie tego istotnego detalu może prowadzić do błędnej
interpretacji słów Chrystusa, czego wynikiem mogłoby stać się „czynienie dobrze tym, którzy nas nienawidzą”
(nas – chrześcijan – przyp. moje H. D.) w sferze publicznej! Karol
Schmitt zilustrował ten problem powołując się konkretny przykład
historyczny. „Każde przeciwieństwo – pisał on – religijne,
moralne, ekonomiczne, etniczne lub jakiekolwiek inne przekształca się
ostatecznie w przeciwieństwo polityczne, o ile jest dostatecznie silne,
by faktycznie podzielić ludzi na przyjaciół i wrogów”41.
Taki to właśnie potężny konflikt zaistniał w Średniowieczu między
światem chrześcijańskim a światem islamu. Napięcie to rosło stopniowo:
od inimicus (w określonych przypadkach jednostkowych, np. prześladowania pielgrzymów zmierzających do Grobu Pańskiego) aż do hostis
(gdy dochodziło do masowych gwałtów i mordów na chrześcijanach).
Wówczas napięcie to przeszło od religii w kierunku granic obszaru
polityki, a kiedy granice te zostały przekroczone, rozpoczęły się krwawe
wojny, które były kontynuowane aż do czasów nowożytnych. Wówczas to
ludzie zjednoczyli się wg odwiecznego podziału na przyjaciół
(chrześcijan) i wrogów (muzułmanów), albowiem każda „wspólnota
religijna, prowadząca walkę przeciw członkom innych religijnych
wspólnot, bądź przeciwko komukolwiek, przekracza horyzont sfery
religijnej i staje się polityczną jednością”42. Podsumowując swe rozważania Schmitt zaznaczył, że w czasie, gdy trwały śmiertelne zmagania, „żaden
chrześcijanin nie wpadł na pomysł, aby z miłości do Saracenów lub
Turków wydać im na łup Europę, zamiast stanąć w jej obronie”43.
Heroiczny realista
Mimo szczerego katolicyzmu Schmitta często wysuwane są przeciw niemu zarzuty, iż odrzucał on „prymat
prawa naturalnego nad stanowionym, uznając, że prawo jest tylko i
wyłącznie wolą suwerena, która nie musi mieć oparcia w jakimkolwiek
ponadludzkim systemie wartości” (Adam Wielomski) oraz że brak w jego rozważaniach „korzeni metafizycznych, brak podległości normom wyższym, wedle których się postępuje i na które można się powołać” (Józef Caamano)44.
Są to oskarżenia bardzo krzywdzące, co więcej – zawierają one tylko
pozory słuszności, a to dlatego, iż osoby, które je wysuwają, zdają się
zupełnie nie brać pod uwagę rodzaju okoliczności, w których żył i
tworzył prof. Karol Schmitt.
Jego postawa oraz wynikające z niej treści zawarte w jego dziełach
mogą stać się dla nas w pełni zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, iż jego
kariera naukowa przypadała na niespokojny czas dwudziestoletniej
przerwy między dwiema wojnami światowymi, a więc na czas tzw. „pokoju”,
który wedle słów Juliusza Evoli był niczym innym jak tylko „zawieszeniem broni i źle skleconym nieporządkiem”. Był on świadkiem, jak na zawsze giną istniejące jeszcze „oazy” Świętego Porządku
i nie pozostaje już absolutnie nic, co naprawdę byłoby godne
zachowania... Jakby tego wszystkiego było mało, swoje największe dzieła
zmuszony był pisać w uciążliwych realiach Weimaru45,
i to w chwili, gdy wokół niego rozszalał się potężny cyklon, jakim był
bez wątpienia ruch niemieckiej Rewolucji Konserwatywnej... Dopiero w
takim kontekście należy rozpatrywać motywy, które kierowały nim przy
uwzględnianiu lub też ignorowaniu „korzeni metafizycznych”.
Autor Teologii politycznej nie pozwolił jednak, by
niebezpieczny wir porwał go i zepchnął na intelektualny margines. Zajął
pozycję w samym oku owego cyklonu, a więc w miejscu, gdzie panuje
największa cisza i spokój. Stamtąd rozpoczął swą rewoltę przeciw współczesnemu światu.
Stał się heroicznym realistą, który odrzucił pełen iluzji idealizm
przodków, na równi z postępowym racjonalizmem ojców. Wprawdzie
orientował się aż nadto dobrze, iż – jak to efektownie ujął Jarosław
Zadencki – „to Fryderyk Nietzsche, a nie Bóg, umarł”, jednak do końca swego życia miał bolesną świadomość tego, że niestety
nadal żyjemy i najprawdopodobniej nadal żyć będziemy w czasach, w których obowiązuje zasada sformułowana w 1704 roku przez brytyjskiego żołnierza podczas bitwy pod Blenheim: O Boże, jeśli w ogóle istniejesz, zbaw mą duszę, jeśli w ogóle mam jakąś duszę!46.
W tak kuriozalnej sytuacji Schmitt zdecydował się nie umieszczać w
swych książkach refleksji nad podstawami własnego światopoglądu. Gdyby
to uczynił, dopuściłby się aktu profanacji polegającego na wyprowadzaniu
– używając słów Jerzego Quabbe – „irracjonalnej wartości na poziom racjonalny”; pociągnęłaby ona za sobą „desakralizację boskości, której odebrany zostaje urok tajemniczości”47. A tego właśnie Schmitt chciał uniknąć za wszelką cenę.
W oczekiwaniu na Nomos ziemi i Dyktaturę...
Gdy w 1998 roku na półkach księgarskich pojawiło się opracowanie Pawła Kaczorowskiego48
analizujące we wnikliwy sposób poglądy Schmitta, wśród entuzjastów jego
twórczości niemal natychmiast pojawiły się głosy, iż czas już
najwyższy, aby polscy czytelnicy mogli wreszcie przeczytać nie tylko
książki traktujące o autorze Pojęcia polityczności, lecz również
jego własne dzieła. Jak do tej pory życzenie to zostało spełnione
jedynie częściowo. Pozostaje nam jedynie cierpliwie zaczekać na polski
przekład Nomosu ziemi49 oraz Dyktatury50. Tymczasem sięgając po wybór pism prof. Karola Schmitta miejmy na uwadze słowa ks. Paula Aulagniera sprzed dwudziestu laty: „Jeżeli nie będziecie czytali, to prędzej czy później dopuście się zdrady, gdyż nie poznacie korzeni zła”. Ω
Przypisy:
- Por. 10 porad praktycznych na domowy użytek europejskiego, rewolucyjnego „post”–konserwatysty w końcu drugiego tysiąclecia po Chrystusie [w:] J. Zadencki, Lewiatan i jego wrogowie, Kraków 1998, s. 152.
- Cyt. za: A. Wielomski, Kryzys Europy i dyktatura w myśli Juana Donoso Cortesa, „Pro Fide, Rege et Lege” nr 1 (27) 1997, s. 21. Charakterystyczną cechą Cortesa jako prawnika było to, iż nie był legitymistą. Wychodził bowiem z założenia, że jeżeli funkcjonujące dotychczas władze (a takimi były wówczas monarchie) pozostają bezradne wobec rewolucyjnych tumultów, to należy je czasowo lub też całkowicie zlikwidować. Wszystko to natomiast w celu stworzenia odpowiednich warunków dla działań nowej skuteczniejszej władzy, która byłaby w stanie utrzymać ład i porządek – dyktatury. „Kiedy legalizm nie wystarcza – stwierdzał Cortes – to wtedy dyktatura”, tamże, s. 21.
- Tamże, s. 22.
- Cyt. za: A. Wielomski, op. cit., s. 22.
- Zob. na ten temat T. Gabiś, Konserwatywna rewolucja, „Fronda” nr 8 wiosna 1997, s. 105–130. Stosując wielkie uproszczenie można by powiedzieć, iż przedstawiciele tego nurtu byli przeciwnikami wszystkich tych niepokojących zjawisk, jakie pojawiły się w Europie za sprawą idei rewolucji francuskiej: krytykowali więc ostro kulturę nowoczesną, byli również radykalnymi przeciwnikami społeczeństwa masowego i systemu demoliberalnego, który – jak pisał F. G. Jünger – „każdy metal przekształca w konfekcję”.
- Do czterech nurtów Rewolucji Konserwatywnej znawcy problematyki zaliczają: młodych konserwatystów, narodowych rewolucjonistów, rewolucyjnych reformatorów oraz związki młodzieży (tzw. bundy). Szerzej na ten temat zob. W. Kunicki, Wprowadzenie [w:] Rewolucja Konserwatywna w Niemczech 1918-1933, Poznań 1999, s. 7–82.
- Zob. T. Gabiś, op. cit., [w:] „Fronda” nr 8 wiosna 1997, s. 118.
- Oswald Spengler (1880–1936), filozof historii i kultury, nazywany „samotnym wilkiem” Rewolucji Konserwatywnej lub też „encyklopedystą prawicy”. Zasłynął dziełem Der Untergang des Abendlandes.
- Ernest Jünger (1895–1998) powieściopisarz i eseista, autor znakomitych dzienników i bez wątpienia jeden z największych stylistów w literaturze niemieckiej w XX wieku.
- Karol Schmitt już w latach dwudziestych należał do ścisłej czołówki najwybitniejszych umysłów prawniczych w Europie. Był w swej dyscyplinie wysoko cenionym ekspertem. Po uzyskaniu habilitacji na uniwersytecie w Strassburgu pracował na uniwersytetach: w Greifswaldzie, później, już jako profesor w Bonn, w Wyższej Szkole Handlowej w Berlinie i wreszcie na uniwersytecie w Kolonii.
- Warto w tym miejscu przypomnieć mało znany fakt, a mianowicie, iż to właśnie dzięki wytrwałym zabiegom ze strony Karola Schmitta zawdzięczał swoje nawrócenie jego serdeczny przyjaciel Ernest Jünger. Ten wybitny pisarz, który urodził się w rodzinie protestanckiej i przez całe swoje życie pozostawał „umiarkowanym” agnostykiem dopiero pod koniec życia przyjął rzymsko-katolickie Credo. Czynem tym w pełni zasłużył sobie na miano „najstarszego wśród konwertytów”, zmarł bowiem w pięknym wieku 103 lat! Wśród innych katolickich twórców Rewolucji Konserwatywnej nie należących do „gwiazd” na uwagę zasługują m. in. teoretyk rzymsko-katolickiej Rzeszy Jan Eibl czy też autor znakomitych esejów historycznych Rajnold Schneider.
- Jan Bodin (1530–1596), francuski ekonomista i filozof prawa, teoretyk absolutyzmu. Zob. J. Bodin, Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej, tłum. Zygmunt Izdebski, Warszawa 1958.
- Tomasz Hobbes (1588–1679), angielski pisarz polityczny. Zob. T. Hobbes, Lewiatan, czyli materia, forma i władza Państwa kościelnego i świeckiego, tłum. Czesław Znamierowski, Warszawa 1954.
- Jan Donoso Cortes (1809–1853), hiszpański prawnik i filozof, reprezentant rzymsko-katolickiego tradycjonalizmu. Na temat Donoso Cortesa zob. K. Schmitt, Donoso Cortes in gesa.
- Por. A. Wielomski, Karol Schmitt we frankistowskiej Hiszpanii, „Pro Fide, Rege et Lege” nr 3–4 (32), 1998, s. 14.
- Tamże, s. 14.
- Zob. K. Schmitt, Teologia polityczna i inne pisma, Kraków 2000.
- Tamże, s. 34.
- Tamże, s. 33.
- Schmitt w Teologii politycznej wskazywał na elementy wspólne dla teologii i nauk prawnych. Stwierdzał, że „wszystkie istotne pojęcia z zakresu współczesnej nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne. Dowodzi tego nie tylko historyczna ewolucja tych pojęć, które zostały przeniesione z teologii do nauki o państwie – w ten sposób wszechmocny Bóg stał się wszechmocnym prawodawcą – lecz świadczy o tym również ich systemowa struktura, której znajomość konieczna jest do ich socjologicznego ujęcia. Stan wyjątkowy ma dla nauki o prawie analogiczne znaczenie jak cud w naukach teologicznych” (podkreślenie moje – H. D.), op. cit., s. 60–61.
- Tamże, s. 36. Dalej autor pisał: „Nawet pojęcie porządku prawnego – stosowane bez namysłu jako coś oczywistego – zawiera w sobie dwa sprzeczne elementy prawne, decyzję i normę. Jednak nawet porządek prawny, tak jak każda inna forma porządku nie opiera się na normie, lecz na decyzji”, op. cit., s. 36–37.
- Tamże, s. 34.
- Tamże, s. 100.
- Tamże, s. 89. Dalej Schmitt pisał, że „katolicyzm potrafi skutecznie kształtować historyczną i społeczną substancję rzeczywistości”, op. cit., s. 89.
- Tamże, s. 89.
- Tamże, s. 97.
- Tamże, s. 108.
- Tamże, s. 97.
- Tamże, s. 108. W opinii Schmitta władza wyrażana przez rzymski katolicyzm „jest spotęgowana dzięki zespoleniu blasku chwały Kościoła jako instytucji z dostojeństwem”, op. cit., s. 108.
- Tamże, s. 110.
- Tamże, s. 99.
- Tamże, s. 97.
- Tamże, s. 102.
- Tamże, s. 164.
- Tamże, s. 164.
- Tamże, s. 206.
- Tamże, s. 208. Schmitt przeciwstawiał się błędnym jego zdaniem twierdzeniom redukującym pojęcie polityczności jedynie do funkcji państwa (tzn. prowadzonej przez nie polityki: religijnej, ekonomicznej etc.) lub sprowadzającym polityczność do prymitywnych opozycji np. polityka – gospodarka, polityka – moralność. Uważał on, że polityczność to odrębny obszar wśród wielu sfer ludzkiej aktywności (moralności, estetyki, ekonomii). Będzie on istniał tak długo jak w życiu ludzi będą obecne przeciwieństwa, które w momentach największych napięć zmuszą ludzi do ostatecznego zgrupowania się wokół podziału na przyjaciół i wrogów a wszystko to w celu podjęcia walki np. w obronie danej hierarchii wartości.
- Tamże, s. 198.
- Tamże, s. 198.
- Tamże, s. 200.
- Tamże, s. 208.
- Tamże, s. 208.
- Tamże, s. 201.
- Por. A. Wielomski, op. cit., (w:) „Pro Fide, Rege et Lege” nr 3–4 (32), 1998, s. 17.
- Brutalną rzeczywistość Republiki Weimarskiej w sugestywny sposób przedstawił Ernest Jünger: „Klasa, rasa, partia, naród – każda wspólnota jest krainą samą dla siebie, otoczoną wałami i gęstym drutem kolczastym. Pomiędzy nimi pustynia. Dezerterzy są rozstrzeliwani. Od czasu do czasu organizuje się wypady i rozbija nawzajem czaszki”. Cyt. za: T. Gabiś, Ernst Jünger – lata burzy i naporu, „Stańczyk” nr 3 (26) 1995, s. 25.
- Por. J. Zadencki, op. cit., [w:] Lewiatan i jego wrogowie, Kraków 1998, s. 151.
- Cyt. za: T. Gabiś, Konserwatywna Rewolucja, „Fronda” nr 8 wiosna 1997, s. 105.
- Zob. P. Kaczorowski, My i oni – państwo jako jedność polityczna. Filozofia polityczna Karola Schmitta w okresie republiki weimarskiej, Warszawa 1998. Na temat Schmitta zob. też R. Skarzyński, Od chaosu do ładu. Karol Schmitt i problem tego, co polityczne, Warszawa 1992 oraz Karol Schmitt i współczesna myśl polityczna, Warszawa 1996 (praca zbiorowa).
- Nomos ziemi w prawie narodów i w europejskim prawie publicznym (Der Nomos der Erde im Volkerrecht des Jus Publicum Europeum, 1950) to podstawowe dzieło K. Schmitta z dziedziny katolickiej geopolityki. Szerzej na ten temat zob. M. Konopko, Walka Behemota z Lewiatanem. Nomos ziemi według Karola Schmitta, „Fronda” nr 17/18 zima 1999, s. 214–219.
- Niestety wydawnictwo Znak nie zdecydowało się na zamieszczenie w wyborze pism Schmitta jego pracy pt. Dyktatura (Die Diktatur, 1921). Do dziś niedostępna w języku polskim pozostaje także inna praca Schmitta pt. Polityczny romantyzm (Politische Romantik, 1919). Jej fragmenty w przekładzie Wojciecha Kunickiego znajdzie Czytelnik w zbiorze tekstów Rewolucja Konserwatywna w Niemczech 1918–1933, Poznań 1999, s. 139–155.