Belgia
Wschodu ze stolicą w Małym Paryżu, pogranicze środkowoeuropejskie
zawsze na krańcach imperiów – obszar złożony z kilku przez długie wieki
osobnych, wymagających odgórnie narzuconej integracji krain, którego
złoty wiek przypadł na dekady spędzone pod władzą wywodzących się z
Niemiec monarchów. Państwo postawione na głowie przez komunistycznych
oprawców, od czasów II wojny światowej do 1989 roku miotających się od
wrogości wobec tradycyj narodowych do szowinizmu. Naród poszukujący
korzeni i tożsamości, którego większość architektonicznych zabytków
runęła pod naporem sił natury i (znacznie gorszej) gigantomanii Mikołaja
Ceauşescu. Cerkiew prawosławna niestawiająca oporu, kiedy zbrodniarz
kazał burzyć świątynie. Królestwo – dodam jeszcze od siebie – którego
ostatni prawowity władca, Jego Królewska Mość król Michał I, po powrocie
z kilkudziesięcioletniego wygnania nie zamierza bynajmniej stanąć na
czele kontrrewolucji, lecz wyraża aprobatę dla demokracji i przeprowadza
rewolucję ustrojową, bezprawnie próbując odsunąć od następstwa tronu
Jego Wysokość xięcia Karola Fryderyka i narzucając w roli sukcesorki
korony swoją córkę. Ten fenomen króla – „białego rewolucjonisty”
potwierdza zresztą tezę, że Rumuni specjalizują się w drobnych rozwiązaniach indywidualnych, tylko kumulując napięcia1.
Taką Rumunię – chaotyczną, inną od sąsiednich krajów, a tym bardziej egzotyczną z perspektywy „Zachodu”, łacińską wyspę
obciążoną poczuciem niższości – poznajemy na łamach xiążki pana prof.
Lucjana Boi, historyka z Uniwersytetu Bukaresztańskiego, autora wielu
dzieł poświęconych dziejom tego kraju oraz związanym z nimi mitom i
stereotypom. Na gruby tom złożyły się dwa obszerne eseje, które
dopełniając się, współtworzą bardzo ciekawe kompendium historii i
kultury naszych niegdyś południowych sąsiadów. Od ich napisania minęło
już parę lat, gdyż pierwszy zatrzymuje się na roku 2007, drugi
zaś oddaje stan o pięć lat późniejszy (jest też przedmowa skierowana do
polskiego czytelnika z końca 2015 r.) – w 2016 roku prof. Boia mógłby
natomiast zweryfikować i potwierdzić wiele spośród swoich surowych ocen,
przy okazji pogrzebu królowej Anny obserwując, że jego rodacy
manifestują przywiązanie do domu panującego, lecz równocześnie nie są w
stanie zakończyć epizodu republikańskiego i przywrócić prawowitego
ustroju. Kolejna manifestacja szczególnego rozdarcia wśród sprzecznych
tendencyj, będącego właściwie nicią przewodnią xiążki?
Artykuł poświęcony siódmemu tomowi krakowskiej Biblioteki Europy
Środka mógłby składać się właściwie z listy samych pytań, na które ani w
Rumunii, ani poza nią nie znaleziono jeszcze satysfakcjonującej
odpowiedzi. Kilka przykładów: Jak daleko w przeszłość można przesuwać
początki historii państwowości rumuńskiej – czy zapoczątkowało ją
dopiero zjednoczenie Mołdawii i Wołoszczyzny w 1859 roku, czy raczej jej
korzenie sięgają starożytności? Czy Rumuni są potomkami Rzymian, czy
stawiających im opór Daków – i jaki jest w nich komponent słowiański?2
Czy stworzenie po I wojnie światowej Wielkiej Rumunii – włączenie
Siedmiogrodu do królestwa Hohenzollernów – było aktem zjednoczenia
narodowego, czy tylko udziałem w rozbiorach i podbojem ziem od
dziesięciu lub więcej wieków współtworzących Koronę Świętego Stefana?
Czy przynależność cywilizacyjną tego kraju (tych krain?) określa
romański język wywodzący się z łaciny, czy prawosławny krąg kulturowy?
Jakie było rzeczywiste poparcie Rumunów dla komunistycznego reżimu, a
ilu z nich dziś naprawdę wspiera restaurację monarchii?
Ogromną zaletą dzieła jest przystępna prezentacja sprzecznych z sobą
stanowisk naukowych (i paranaukowych) odnoszących się do przywołanych
wyżej oraz bardzo wielu innych zagadnień. Autor pokazuje panoramę myśli
rumuńskiej, równocześnie unikając narzucania własnych opinij jako
rozstrzygających o danym problemie – skłania do samodzielnego myślenia.
Kilkaset stron czyta się szybko i z prawdziwym zainteresowaniem, właśnie
dlatego, że nie jest to ani laurka ku czci „Rumunii wstającej z kolan”,
ani publicystyka wpisująca się w nurt „pedagogiki wstydu”. W przypadku
tego kraju proces narodowotwórczy jest jeszcze daleki od zakończenia, co
zapewne również ma związek z dość krótkimi dziejami zjednoczonej i
suwerennej monarchii (pomijam w tym kontekście panowanie króla Michała
na emigracji), w odniesieniu do której można by budować więzi
lojalności, a współcześnie – przemyślaną politykę historyczną. Państwa
rumuńskie pomimo prób odnalezienia korzeni sięgających starożytności już
na starcie miały bowiem opóźnienie w stosunku do reszty kontynentu. Ich
średniowiecze zaczynało się wtedy, gdy w innych krajach dobiegało
końca, a najbliżsi sąsiedzi już od kilkuset lat cieszyli się własną
państwowością. Relacje xiążąt rumuńskich z sąsiadami często miały
charakter wasalny, w dodatku nie istniały czytelne reguły następstwa
tronów Mołdawii i Wołoszczyzny. Ostatecznie aż do XIX wieku zastąpili
ich osmańscy urzędnicy.
Trudno o krótkie podsumowanie po tak bogatej i ciekawej lekturze.
Jedno jednak jest pewne: Hohenzollernowie z Sigmaringen w ciągu kilku
pokoleń stworzyli nowożytną Rumunię. Niejako wyprzedzając genialną myśl
Mikołaja Gomeza Davili, dziewiętnastowieczni Rumuni skorzystali z danej
im wolności i poszukali sobie dobrego pana. Bez przywrócenia
prawowitego ustroju Rumunia zostanie postkomunistycznym krajem na
peryferiach – nawet w obrębie tzw. młodszej Europy. Ale ponieważ w
Rumunii nic nie jest do końca pewne i jasne, do rozstrzygnięcia w
niedalekiej przyszłości pozostaje to, czy tamtejsi rojaliści dochowają
wierności męskiej linii xiążąt Sigmaringen, czy też ulegną królewskiemu
despotyzmowi i złożą hołd Jej Królewskiej Wysokości xiężniczce
Małgorzacie, władzę prawowitą zastępując tym samym uzurpatorską
imitacją. Po powrocie z emigracji król Michał I nie stał się zwiastunem
narodowego odrodzenia, lecz źródłem nowych problemów. Kolejny (być może
największy) ze współczesnych rumuńskich paradoxów.
Lucian Boia, Dlaczego Rumunia jest inna?, przekład: Joanna Kornaś-Warwas, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2016, str. 500
www.mck.krakow.pl
www.mck.krakow.pl
1 Nie
słychać też o staraniach Najjaśniejszego Pana, aby powstrzymać
prenatalne ludobójstwo jego najmłodszych poddanych. W Rumunii od czasu
obalenia tyranii Mikołaja Ceauşescu zabijanie dzieci odbywa się na
życzenie „matek”. Również wcześniej komunistyczne ustawodawstwo
odnoszące się do aborcji nie było – wbrew legendom – restrykcyjne.
2 Podobne pytanie można zadać w odniesieniu do wpływów tureckich i greckich.