Od
jakiegoś już czasu 11 listopada wzbudza we mnie mieszane uczucia. Jako
państwowiec, wychowany w duchu patriotycznym, nie mogę pozostać
obojętnym wobec poświęcenia i trudu, jaki przeszłe pokolenia Polaków
włożyły w odbudowę naszej Ojczyzny. Równocześnie jednak trudno mi nie
zauważyć nieścisłości w ocenie historii polskich ziem w okresie zaborów,
jak również uproszczeń dokonywanych w trakcie dyskusji o całokształcie
wydarzeń listopadowych 1918 roku i ich konsekwencjach dla całej Europy
oraz cywilizacji łacińskiej jako takiej. Dla monarchistów dzień
dzisiejszy jest dniem wyjątkowym, podobnie jak 7 października.
7
października 1918 roku, powołując się na tak zwanych 14 punktów
Wilsona, które kilka dni wcześniej były zaakceptowane przez państwa
centralne jako podstawa do rokowań pokojowych, kończących I
wojnę światową, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego wydała deklarację
polskiej niepodległości państwowej. W efekcie odrodziło się Królestwo
Polskie. Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – organ władzy
zwierzchniej Królestwa, objęła swój urząd już 27 października 1917 roku.
W jej skład weszli książę Zdzisław Lubomirski, arcybiskup warszawski
Aleksander Kakowski oraz Józef Ostrowski. Aparatem pomocniczym Rady
Regencyjnej był Królewsko-Polski Gabinet Cywilny, formalnie ustanowiony
reskryptem z 12 lipca 1918 roku, z szefem gabinetu cywilnego,
sekretarzem Rady Regencyjnej, księdzem prałatem Zygmuntem Chełmickim, na
czele.
11
listopada Regenci przekazali zwierzchnią władzę wojskową oraz naczelne
dowództwo nad wojskiem polskim Józefowi Piłsudskiemu. Z różnorakich
powodów to ten właśnie dzień został przyjęty jako oficjalna data
obchodów odzyskania niepodległości. W dniu, w którym nasze Królestwo
zostało przemianowane na Republikę, oddano je w ręce politykierów
wszelakiej maści; gdyby nie przewrót majowy (1926), za przyczyną
układów lokarneńskich jej żywot mógłby się zakończyć wcześniej.
Poniedziałkowy
ranek 11 listopada 1918 roku jest dla monarchisty datą bardzo smutną.
Kiedy o godzinie 5:20 podpisano rozejm w Compiégne, równocześnie
podpisywano wyrok śmierci dla Starej Europy. Tego ranka oficjalnie
zakończono pierwszy rozdział dramatu, rozpoczątego zamachem na Piotra
Stołypina we wrześniu 1911 roku, a uwieńczonego konferencją Jałtańską,
ustanawiającą nowy demokratyczny system totalitarny, okupujący nasz
kontynent po dziś dzień. Nie będę tutaj wnikał w partykularne konflikty,
ale przecież oczywistym jest, iż problemy zainicjowane przez
nacjonalizmy zrodzone na zwłokach katolickich Austro-Węgier i cesarskiej
Rosji nadal nękają Europę (spójrzmy chociażby na Ukrainę). Faszyzm,
narodowy-socjalizm, komunizm, w końcu nowożytna demokracja – te
wszystkie ideologie zostały spuszczone ze smyczy w rezultacie tego
chłodnego francuskiego poranka.
Potok
tekstów, który zalewa polskie czasopisma i strony internetowe 11
listopada, jest przytłaczający. Z góry można założyć, że co roku będą to
wspominki o Józefie Piłsudskim lub Romanie Dmowskim. Wieczne próby
udowodnienia, który z Nich zrobił więcej dla ojczyzny, który był
większym patriotą lub dla kogo tak naprawdę pracował (polska obsesja z
agenturalnością par excellence) stają się coraz bardziej nużące. Żaden z
nich nie był wiernym poddanym Korony, chociaż z biegiem czasu Piłsudski
w tą stronę ewaluował – czasu jednak zabrakło.
Pytań
nie brakuje. Dlaczego uporczywie upieramy się przy 123 latach
rozbiorów? Czy wskrzeszone królestwo z lat 1815-1832 niegodne jest
narodowej pamięci? Jeżeli tak, to dlaczego? Biorąc pod uwagę, że gdyby
nie brak roztropności i cierpliwości, której rezultatem było powstanie
listopadowe, ciągłość państwowa w jej odpowiedniej formie – tj.
monarchii, być może miałaby wcale znaczne szanse na nieprzerwane trwanie
po dziś dzień.
Oczywiście,
pomimo demokratycznych wypaczeń, Polacy okresu międzywojennego, ich
elity, reprezentowały sobą o wiele wyższy poziom etyczny od naszych
teraźniejszych państwowych sterników, jednak nadwiślańskie ciągoty do
bezkrytycznej modernizacji polskości były już wtedy nader widoczne. Bez
namacalnej głowy państwa w osobie monarchy wszystko, co najgorsze w
zakamarkach sarmackiej duszy, ujżało światło dzienne i ostatecznie
wymknęło się nam spod kontroli. Umiłowanie prawdziwie rozumianej
wolności, otwartość, męstwo, mądrość, które dotychczas były gwarantami
naszego cywilizacyjnego rozwoju, w życiu politycznym zostały zastąpione
walkami partyjnymi i bałaganem sejmokracji. Manifestując się między
innymi endeckim odużeniem amerykańską „wolnością” i kapitalizmem,
„wyzwoloną” od stęchlizny monarszej Europą z jednej strony, a
postmarszałkowską ślepotą i kurczowym trzymaniem się u sterów władzy
przez sanatorów z drugiej. Niestety ale są to nadwiślańskie wzorce i co
gorsze, praktyki „robienia poltyki” również dzisiaj.
Dumając
o polskiej złotej jesienni, nie można nie wspomnieć o
pseudopatriotycznym świętowaniu kolejnej rocznicy fiaska jakim było
„powstanie” listopadowe. Jak wiadomo, i co powtarzane jest (przez
logicznie myślących) aż do znudzenia, nie było ono żadnym zrywem
niepodległościowym, ponieważ doszło do niego w kwitnącym i błyskawicznie
rozwijającym się Królestwie Polskim. Prawdziwą motywacją tej rebelii
była próba włączenia się do tlącej się podówczas ogólnoeuropejskiej
rewolucji. A sumą skutków – między innymi pozbawienie szans odradzającej
się i prężnie funkcjonującej polskiej państwowości, a ponadto
zabójstwa, grabieże i wyrównywanie prywatnych porachunków.
W
tych dniach, jako społeczność, powinniśmy hołdować pamięci prawdziwych
bohaterów tamtych dni. Pamięci Polaków, którzy swoją postawą i
świadectwem próbowali przedłużyć naszą żywotność państwową. Takimi byli
przecież ci, którzy próbowali powstrzymać podporucznika Wysockiego i
grupę otaczających go radykałów. To, między innymi, hrabia Wincenty
Krasiński i zamordowani generałowie: Stanisław Trębicki, Maurycy Hauke,
Stanisław Potocki, Ignacy Blumer, Tomasz Siemiątkowski, Józef Nowicki,
jak również pułkownik Filip Meciszewski. Ponadto – grupa która
okiełznała zaistniały chaos, próbując tym samym załagodzić rozgniewanego
Mikołaja I: Franciszek Drucki-Lubecki, książę Adam Czartoryski, generał
Józef Chłopicki.
Czy
jesień, a 11 listopada w szczególności, powinna zatem być okresem
żałobym? Czy powinien być zapamiętany jako miesiąc słabości, jak
również okresu kiedy wraz ze starą Europą pogrzebana została Republica
regni Polonici? Nie wiem. Wiem jedynie, że prawdziwym dniem niepodległości bedzie powrót Króla i jego koronacja w katedrze na Wawelu.
Arkadiusz Jakubczyk
*
utworzenie niezależnego od Rosji Królestwa Polskiego, Niemcy i
Austro-Węgry oficjalnie zapowiedziały 5 listopada 1916. We wrześniu i
październiku 1917 niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne
wspólnie powołały władze polskie w okupowanym Królestwie Polskim.
Formalną niezależność od Rosji Królestwo Polskie uzyskało 29 marca 1918
roku wraz z wejściem w życie traktatu pokojowego państw centralnych z
rządem bolszewickim okupującym Rosję.