“Myśl Polska dziś jeszcze
podobna jest bardziej do kapliczki, w której trzeba dbać o to tylko,
aby ogień nie wygasł, niż do warsztatu, w którym ceni się i szanuje
narzędzia, ale nie zachowuje się ani na chwilę dłużej niż potrzeba
złamanego dłuta, nie przypuszcza się że pietyzm może zastąpić koła
wygryzione przez rdzę.”
(Stanisław Brzozowski, Legenda Młodej Polski)
Jako
nacjonaliści nie możemy trwać myślowo w przeszłości, nie możemy jej
idealizować, patrzeć na nią bezrefleksyjnie ale oceniać ją z pozycji
krytycznej. Nie możemy być grupą oderwanych od realnych problemów
ekscentryków, pogrążonych w dyskusjach o nieistniejących zagadnieniach
ignorantach, ponieważ byłby to początek naszego końca. Nie możemy tym
samym posiadać poglądów konserwatywnych, które wypływają z dwojakiego
źródła, nie zawsze zresztą złego. Pierwsze źródło konserwatyzmu, strach
przed nowością, jest zjawiskiem skrajnie negatywnym, noszącym znamiona
patologiczne. Nie da się na tym strachu, jak na każdej fobii, nic
zbudować. Wypływa on najczęściej z wrodzonych defektów jak np. brak
kreatywności lub nabytych ułomności jak np. bierna postawa intelektualna
wobec życia. Drugie źródło konserwatyzmu bierze swój początek w
przywiązaniu do tradycji, szacunku do przodków i ich dziedzictwa, jest
więc zbudowany na pozytywnym fundamencie. Na tym samym fundamencie
zbudowany być może jednak o wiele potężniejszy gmach. Konserwatyzm, w
przeciwieństwie do np. narodowego-radykalizmu, jest bardzo
ograniczający, niezdolny do samoistnego życia, wcielania na szerszą
skalę idei w czyn przez swoją utopijność. Redukowanie swojej roli do
pasożytnictwa na już wytworzonym dorobku naturalnie pozbawia wielu
ważnych z tak biologicznego jak i duchowego punktu widzenia przymiotów. W
tym kontekście patrzenie z pozycji kolan na przeszłość człowieka
“konserwatywnego” jest jak najbardziej adekwatna do jakości jego myśli,
ale bynajmniej niegodne podziwu czy naśladowania. Pozbycie się z
warsztatu zbędnych materiałów, wyrzucenie zepsutych narzędzi i
oczyszczenie z kurzu przeszłości tych wiecznych, ponadczasowych [1],
które nigdy się nie psują, nigdy nie dezaktualizują, nie stają się
anachronizmem, sentymentalnym balastem i mogą służyć dalej – jest
pierwszym krokiem w stronę wytworzenia nowych form.
Coraz
częściej zdaję sobie sprawę, że żyjemy w społeczeństwie, w którym myśl
dla większości jest jednorazowym wysiłkiem prowadzącym do odnalezienia
dla siebie wygodnego dogmatu. Dogmatu w oparciu o który staramy się w
sposób banalny wyjaśnić wszystkie, nawet najbardziej skomplikowane
zagadnienia. Dogmatu w którego bezrefleksyjna wiara odbiera nam, w imię
złudnych celów, możliwość przeprowadzenia realnych zmian. Dogmatu do
którego automatycznie dopasowujemy resztę poglądów, zamiast bezpośrednio
badać faktyczną wartość ich poszczególnych części. Dogmatu który
sprawia, że obraz świata przestaje być kolorowy, pełen odcieni i stopni,
w tym szarości, a zaczyna być zredukowany do czerni i bieli. Nie jest
do końca ważne co stanie się naszym dogmatem, ważne że zastąpi on
logiczne myślenie, zabije naszą indywidualność, a zrodzi polityczne
zacietrzewienie i zamknięcie na rzeczywistość. W najlepszym wypadku
skutkiem takiego stanu rzeczy będzie brak politycznej samoświadomości, w
najczęstszym nieustanne powielanie błędów środowiska, beznadziejne
zamknięcie się w kręgu powtarzanych błędów. Spotkałam na swojej drodze
szereg osób, które szczególnie wyróżniały się swoją spostrzegawczością,
otwartością i ciekawością nowych myśli – nie jest to równoznaczne z ich
akceptacją – ale wstępując do środowiska narodowego jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki redukowały swoje bogate przedtem wnętrze do
poziomu pozwalającego na zaledwie powtarzanie wciąż tych samych,
utartych i powszechnie akceptowanych sloganów. Dlatego właśnie tak
bardzo doceniam rolę indywidualizmu, który stanowi obok pragnienia
wiedzy jedno z pierwszych spośród narzędzi w warsztacie nowych form. [2]
Dzisiejszy
nacjonalizm nie rzadko cechuje oderwanie nie tylko od rzeczywistości
ale i od historii. Kreuje on w mojej ocenie postawę ahistoryczną,
człowieka skończonego, który patrzy na historię jak na już dokonany
proces, z którego dowolnie wybiera aktualnie wygodne dla siebie pozy.
Określać ma nas jedynie ta bardzo wąska część dziedzictwa przodków,
którą uważamy za właściwą, zachowując przy tym pełną powierzchowność i
egocentryczne nadęcie. Pozostała część historii ma nas nie dotyczyć i w
żaden sposób automatycznie nie determinować, choć właśnie przez to
szczególnie silnie odciska na nas swoje piętno. Podejście ahistoryczne
jest wyjątkowo złudne i przez to szkodliwe. Nasze wnętrze kreują przede
wszystkim przebyte doświadczenia, dopiero dalej “niezależna” od nich
myśl, które wpisują się w ogólny bieg wydarzeń historycznych. Im
bardziej próbujemy się od historii uwolnić, tym bardziej stajemy się jej
zakładnikami, bezwiednymi trybikami, które mimo wiary w swoją “wolność”
są całkowicie podległe warunkom wytworzonym na zewnątrz nich. Jeszcze
nikt nie zmienił swojego położenia poprzez wyłączne zaklinanie
rzeczywistości. Zmienić może je co najwyżej ciężka, rzetelna praca, do
której rozpoczęcia jest jednak potrzebna uczciwa ocena stanu wyjściowego
i “heroiczna wola”. Myślę, że właściwym jest stwierdzenie, że człowiek
jest podległy toczącej się historii, ale posiada odpowiednie narzędzie
ażeby móc się od niej uwolnić, wyszarpać życiu prawdziwą wolność. Tym
narzędziem, przydatnym również w naszym warsztacie jest rzetelność w
pracy zarówno nad sobą jak i otaczającym światem. Należy skończyć z
półśrodkami, powierzchownością, działaniem na pokaz, a zabrać się za
żmudną, realną walkę z materią. Nie możemy sobie pozwolić na świadome
niestawanie do tej walki, co gorsza nadawać tej kapitulacji heroicznego
znaczenia, przypisując sobie szczególną wrażliwość czy przeznaczenie.
Dla ludzi wolnych osiągnięcie odpowiedniego poziomu samopoznania powinno
być, na przekór determinizmowi, źródłem pracy, a nie pesymistycznej
podległości wobec historii ubranej w szaty wolności. Samopoznanie,
sprawdzenie swoich możliwości tworzenia, wytrwałości w działaniu i
wytrzymałości w pokonywaniu trudów jest kluczowe dla dalszej pracy.
Musimy
pamiętać, że rozwój opiera się na kontestacji, nie tylko jednej,
poprzedzającej epoki ale w mniejszym lub większym stopniu całego
dotychczasowego dorobku. Jego fundamentem jest pewna arogancja, z którą
staje młody człowiek na początku życiowej wędrówki. Staje i już wie, już
widzi jak wiele zostało dokonane przed nim. Zachwyca się tym, ale tylko
przez chwilę, następnie zabiera się do rzetelnej pracy. Tak właśnie
kontynuuje dzieło mistrzów, a nie się przed nim płaszczy. Świadomość
swojej siły, wspomniana arogancja wobec przeszłości, chęć udźwignięcia
na własnych barkach pełnej odpowiedzialności za swoje życie to punkt
wyjściowy naszej pracy. Szanujemy dorobek przodków ale przez to właśnie
starajmy się go rozwijać, ulepszać, a nie żyć z jego wytworów, ponieważ
życie jako proces polega na tworzeniu, a nie wyłącznie używaniu tego co
już powstało. To używanie jest zazwyczaj bardzo płytkie, nie sięgające
do źródła danego wytworu, stanu. Taka powierzchowność tworzyć może tylko
komizm środowiska, które nie jest zdolne do wytworzenia czegokolwiek
ponad tę śmieszność. Przyjmowane pozy są karykaturą stanów wytworzonych
przez ciężkie warunki życia minionego, “zmagań ze światem”, nieustannego
wysiłku. Zdają się oni nie zauważać, że przeszłość to nie gesty,
deklaracje ale wieki ciężkiej pracy, walki i poświęceń.[3] Spłycanie
przeszłości jest szkodliwe nie tylko dla wartościowania jej samej, ale
również pojmowania naszego miejsca w niej. Tak jak uniesioną dłonią w
geście zwycięstwa nie wygrywa się bitwy, tak powierzchownym
naśladownictwem nie tworzy się kultury godnej naszych przodków. Źródłem
głębokiej kultury jest samo życie, jego trud, a właściwie opór który
rodzi. Dziś próbuje nam się wmówić, że kulturę tworzą ludzie całkowicie
oderwani od życia, a dziedzictwo historyczne jest najpełniej
reprezentowane przez osoby, które przestały je tworzyć albo dystansują
się od odpowiedzialności za jego rozwój.
Nowe
formy znajdują się w warsztatach, a nie za muzealnymi gablotami. Część
ludzi mylnie patrzy na wszystko to co zostało wytworzone przez człowieka
jak na przyrodę, coś z góry danego, a nie jak na dzieło w którym jest
miejsce na indywidualną twórczość i samodzielne decyzje. W naturze każde
próby jej ulepszenia kończą się klęską, ponieważ nie da się sprawić
żeby natura była bardziej naturalna, ale nie można tej tezy przenosić
analogicznie na społeczeństwo. Społeczeństwo jest bowiem dziełem
ludzkich rąk, a właściwie woli człowieka i tak jak my przez cały okres
swojego istnienia się zmienia, udoskonala wyczerpując zasadę
nieustannego postępu.
Maria Pilarczyk