W wielu sferach i kręgach społecznych
lekceważące podejście do spraw religii (ale tylko chrześcijańskiej!)
należy do kanonu dobrego smaku, jest po prostu elementem mody. Modnie
jest krytykować kolejne posunięcia Kościoła, lekceważyć hierarchów
(krnąbrnych staruszków ciągle sarkających na dobrego papieża Franciszka)
czy naśmiewać się z obiektów kultu. Równie modne jest spoglądanie z
wyższością na osoby tenże kult praktykujące. Słowem, kontestacja
chrześcijaństwa jest częstokroć biletem wstępu na salony. Najlepiej,
jeśli jest to kontestacja obłudna i naiwnie powierzchowna.
K. Chesterton stwierdził, iż krytycy
chrześcijaństwa w swych poglądach zwykle sami sobie zaprzeczają. Na
przykład zarzucają, że religia ta kształtuje nieudacznictwo, zaś jej
wyznawcy są słabeuszami – bo nakazuje miłość nieprzyjaciół i
nadstawianie drugiego policzka napastnikom. Jednocześnie zaś twierdzą,
że popycha swoich wyznawców do brutalnej agresji – bo przecież stosy,
inkwizycja, krucjaty, konkwistadorzy itp. Każdy z tych zarzutów jest
tylko z pozoru słuszny i opiera się na powierzchownej analizie faktów.
Innym zabiegiem jest budowanie fałszywej
analogii pomiędzy islamskim ekstremizmem (powszechnym i wpisanym w
istotę islamu) a chrześcijańskim ekstremizmem (zazwyczaj wydumanym albo
zachodzącym setki lat temu). Dzięki temu można w odbiorcy wzbudzić
wrażenie, iż wszystkie religie są groźne, bo prowadzą do rozlewu krwi,
zaś ateizm jest niegroźny i bezpieczny dla wszystkich. Nie ma bogów,
więc nie ma podziałów, wszyscy ludzie są braćmi[1].
Równie popularne jest spoglądanie na
chrześcijaństwo z przyjęciem fałszywych analogii. Dzięki temu można
zdeprecjonować jego rolę i uzbroić się w cały arsenał błędnych
argumentów. Toteż chrześcijaństwa nie traktuje się jak religii, lecz
jako jedynie światopogląd, styl życia – tak jak wegetarianizm, ruch
prepersów lub fitness. Czyli zjawisko, które przynosi liczne korzyści
społeczne i osobiste, lecz odnosi się jedynie do praktycznej aktywności
ludzkiej, a nie do sfer głębszych. Na przykład będziemy szanować
człowieka, który utrzymuje swe ciało w dobrej kondycji fizycznej dzięki
regularnym ćwiczeniom i odpowiedniej diecie.
Ale uznamy go za niebezpiecznego
psychopatę, jeżeli będzie dzielił ludzi na lepszych i gorszych tylko z
tej perspektywy. Jeśli na dodatek swym dzieciom będzie nadawał imiona
pochodzące od przyrządów sportowych i ćwiczeń fizycznych, i to w
ceremonii mającej miejsce na siłowni. Jeśli w końcu będzie uczęszczał
nie do kościoła, tylko na „nabożeństwa” motywujące do bardziej
intensywnych ćwiczeń, zaś przy wieczerzy wigilijnej podzieli się z
rodziną batonikiem energetycznym poświęconym przez instruktora fitnessu.
Niewątpliwie w tak absurdalny sposób wszelkie praktyki religijne muszą
wyglądać z ateistycznej perspektywy.
Zgodnie z tą wykładnią rolą religii
chrześcijańskiej jest tylko kształtowanie w ludziach wzajemnej
życzliwości i szacunku, zaś wszelkie dalej idące działania są przejawami
niebezpiecznego fanatyzmu. Tylko że chrześcijaństwo tak pojmowane w
ogóle religią nie jest. Religia nie jest ruchem społecznym, ani poglądem
politycznym. Jest właśnie religią.
Można zaryzykować stwierdzenie, iż nie
praktykujemy wiary, by być dobrymi ludźmi. Proces ten można traktować
jako uboczny efekt podążania drogą ku rzeczywistemu celowi, którym jest
wyzwolenie się z wszelkiej niedoskonałości i ułomności tego świata w
zjednoczeniu z Bogiem.
Prawda jest taka, iż ateiście bardzo
trudno zrozumieć katolika, ale również każdego człowieka żarliwie
religijnego – buddystę, żyda czy muzułmanina. Jest bowiem pozbawiony
całej ogromnej i niezmiernie istotnej płaszczyzny ludzkiej działalności.
Jako osoba wyzuta z wiary w nadrzędny kanon wartości i rzeczywistość
doskonalszą od doczesnej ateista jest osobą intelektualnie okaleczoną.
Znacznie łatwiej pojmie chrześcijanina niecywilizowany analfabeta
czczący totemy swych przodków zgodnie ze swymi odwiecznymi wierzeniami,
niż postępowy i oświecony ateusz. Znacznie lepiej zrozumie szlachetną i
dystyngowaną muzykę organową, chłodne dostojeństwo gotyckiej katedry,
czy pełną napięcia ciszę towarzyszącą konsekracji.
[1] Zastanawiający jest wobec tego fakt, iż najbardziej spektakularne przykłady ociekających krwią podziałów brały swój początek nie z afirmacji wiary w Boga, tylko z jej podważenia.