Coraz bardziej zwiększa się przepaść między dwoma sposobami
postrzegania gospodarki rynkowej w epoce globalizacji. Z jednej strony
mówi się nam, że żyjemy w epoce bezprecedensowej wolności wyboru.
Ostatnie państwowe bariery ograniczające wolny rynek padają,
odsłaniając nam nieskończone możliwości pracy i konsumpcji. Z drugiej
strony ma miejsce, jeśli chodzi o postawę wobec rynku, głębokie poczucie
pogodzenia się z losem. Wygląda na to, że proces globalizacji wyrwał
się spod wszelkiej kontroli. Menedżerowie wzdychają, że ich decyzje są
uzależnione od bezosobowych „sił rynkowych”. Popularność historyjek z
Dilbertem dowodzi cynizmu zbiurokratyzowanej struktury korporacyjnego
zatrudnienia, gdzie pracownik jest jedynie narzędziem. Konsumenci są
przytłoczeni kampaniami marketingowymi i ciągłą inwigilacją, czują się
bezsilni w obliczu olbrzymich korporacji, oderwanych od społeczności
lokalnych. Docierają do nas pogłoski, że przy produkcji naszych butów
wyzyskuje się dzieci i dorosłych pracowników, ale nie mamy pojęcia, jak
temu przeciwdziałać.
W niniejszym rozdziale udowodnimy istnienie fundamentalnego związku
między tymi dwoma sposobami postrzegania wolnego rynku. Ideologia
wolnorynkowa postrzega wolność jako brak przeszkód ze strony innych; nie
istnieją żadne wspólne cele, ku którym kierują się nasze pragnienia.
Skoro tak, mamy jedynie konflikt zupełnie arbitralnych decyzji woli.
Wolność daje więc możliwość koncentracji władzy i manipulowania wolą
oraz pragnieniami przez silniejszą stronę. Zanik celowości ludzkich
pragnień czy potrzeb oraz przewaga bezosobowej siły — to dwie strony
tego samego medalu.
Prawdziwa wolność wymaga zatem istnienia celu (telos) ludzkiego życia
i przeznaczenia stworzenia. Odwołam się tu do św. Augustyna. Nie ma
żadnego sensu ani kanonizowanie, ani potępianie wolnego rynku jako
takiego. Istotne za to jest, abyśmy — oceniając poszczególne
transakcje pod kątem rzeczywistej wolności stron — brali na serio pod
uwagę cel życia człowieka na ziemi i cel stworzenia.
I. Kiedy rynek jest wolny?
Kiedy rynek jest wolny? Według Miltona Friedmana zagadnieniem
zasadniczym z punktu widzenia nauki ekonomii jest pytanie o skuteczny
sposób zapewnienia warunków dobrowolnej współpracy wolnych jednostek.
Zdaniem Friedmana odpowiedzi na to pytanie udzielił Adam Smith, który
zauważył, że w warunkach braku zewnętrznego przymusu dwie strony
nawiązują współpracę dlatego, iż będzie ona obustronnie korzystna, „o
ile obie strony działają dobrowolnie i świadomie”.1 Bez obustronnej korzyści żadna wymiana nie dojdzie do skutku.
Dopóki zachowana zostaje wolność zawierania transakcji wymiany, główną funkcją gospodarki rynkowej jest zapobieganie naruszaniu wolności jednej osoby wskutek działań podejmowanych przez inną osobę. Konsument jest chroniony przed przymusem ze strony sprzedawcy, ponieważ na rynku funkcjonują także inni sprzedawcy, z którymi może zawierać transakcje. Sprzedawca jest natomiast chroniony przed przy musem ze strony konsumenta, ponieważ na rynku funkcjonują także inni konsumenci, z którymi może zawierać transakcje. Pracownik jest chroniony przed przymusem ze strony pracodawcy, ponieważ na rynku funkcjonują inni pracodawcy, u których może podjąć pracę. Według tego samego wzorca można by w nieskończoność mnożyć kolejne przykłady. Rynek reguluje te kwestie, nie biorąc pod uwagę cech charakterystycznych konkretnych osób i bez ingerencji scentralizowanej władzy.2
Władza państwowa jest niezbędna dla zapewnienia prawa i porządku oraz
egzekwowania dobrowolnie zawartych umów, ale nie wolno jej ingerować w
sam rynek. Co więcej, można wezwać władzę, by uniemożliwiła taką
ingerencję. Według Friedmana rynek jest wolny, jeżeli jednostki
dobrowolnie zawierają umowy, z których obie strony oczekują korzyści.
Jest to wystarczająca, klasyczna definicja gospodarki wolnorynkowej.
Istotą doktryny jest domaganie się zapewnienia dobrowolności i dostępu
do informacji co do okoliczności danej wymiany. Jeśli chodzi o dostęp do
informacji, wymiana nie może być uznana za wolną, jeśli jedna strona
oszuka drugą: na przykład nie informując podczas sprzedaży domu o
poważnych problemach z termitami. Jednak – jeśli wykluczyć ewidentne
oszustwa – Friedman jest przekonany, że mechanizm cenowy w gospodarce
wolnorynkowej przekazuje wszystkie uwarunkowania dotyczące danej wymiany
tak, by warunek dostępu do informacji został spełniony. „System cen
przekazuje wyłącznie istotne informacje i tylko tym, którym są one
potrzebne”.3
Producenci drewna nie muszą wiedzieć, dlaczego popyt na ołówki rośnie, a
nawet czy w ogóle on rośnie. Aby zwiększyć produkcję muszą wiedzieć
jedynie, że ktoś chce więcej płacić za ich produkt. Z drugiej strony
wzrost ceny ołówków wskaże konsumentowi, że należy wypisywać ołówki do
ostatka, zanim się kupi następne. Konsument nie musi wiedzieć, dlaczego
cena wzrosła, wystarczy mu wiedzieć, że wzrosła.4
Podobnie ma działać ten mechanizm w przypadku umów między pracodawcą a
pracownikiem – bowiem płaca jest ceną pracy, a relacja między
pracownikiem i pracodawcą opiera się na wymianie pracy za pieniądze.
Strony muszą być nie tylko dobrze poinformowane, ale i godzić się na
wymianę dobrowolnie. Należy przyjąć, że oznacza to przede wszystkim
brak przymusu z zewnątrz. Tu głównym oskarżonym jest państwo. W
gospodarce wolnorynkowej państwo nie interweniuje. Za niedokonanie
jakiejkolwiek wymiany nie grożą żadne konsekwencje. W warunkach
dobrowolnej wymiany strony dokonują transakcji oczekując zysku, a nie z
obawy przed karą. Po drugie, dobrowolna wymiana wynika z potrzeb stron.
Jednostki mogą chcieć różnych rzeczy: wolno im choćby wymieniać różańce
na nagrania video z zawodów w zapasach. Nie ma powodu formułowania
jakichś zasad określających, która potrzeba uprawnia do dobrowolnej
wymiany. Rynek jest wolny, gdy ludzie mogą zaspokoić swoje pragnienia
nie krzywdząc innych, nawet jeśli istnieją zupełnie różne poglądy na
to, czego pragnąć powinni. Według Friedmana dzięki gospodarce
wolnorynkowej „ludzie otrzymują dokładnie to, czego chcą, a nie to, co
zdaniem większości powinni otrzymać. Za większością argumentów
przeciwnych wolnemu rynkowi kryje się tak naprawdę brak wiary w samą
wolność”.5 Sama wolność oznacza podążanie za swoimi pragnieniami, bez przeszkód stawianych przez innych.
Z takiej koncepcji dobrowolnej wymiany wynikają bezpośrednio dwa
wnioski. Pierwszy: wolność definiuje się negatywnie, jako wolność od
przymusu, zwłaszcza państwowego. Wolność jest czymś, co zaczyna istnieć
spontanicznie w warunkach braku przymusu. Takie spojrzenie ignoruje
kwestię pozytywnych zdolności stron wymiany, na przykład władzy lub
aktywów pozostających do dyspozycji. Do wolności wystarczy tu brak
interwencji zewnętrznej.
I drugi wniosek: wolny rynek nie posiada telos czyli nie
istnieje wspólny cel, ku któremu kierują się pragnienia. Każdy sam
wybiera swoje własne cele. Jak mówi Friedrich Hayek: „owo uznanie
jednostki za ostatecznego sędziego swych celów” nie oznacza, że
jednostki nie mogą działać wspólnie. Oznacza jedynie, że cele takich
działań są zaledwie „wypadkową celów indywidualnych”.6
„To, co określa się mianem celów >>społecznych<<, oznacza
(z wolnorynkowego punktu widzenia) jedynie identyczne cele wielu
jednostek – lub też cele, w realizacji których jednostki chcą
uczestniczyć w zamian za pomoc, jaką otrzymują przy zaspokajaniu swych
własnych pragnień”.7
W ideologii wolnorynkowej nie ma miejsca na stwierdzenie, że
pragnienia mogą być uporządkowane właściwie bądź niewłaściwie z
obiektywnie pożądanego punktu widzenia. Już samo sformułowanie takowego
stwierdzenia byłoby ingerencją w wolny rynek. Jak mówi Michael Novak,
demokracja kapitalistyczna – której zasadniczym składnikiem jest wolny
rynek – jest zbudowana na kategorycznym sprzeciwie wobec jakiegokolwiek
jednolitego porządku. Ponad różnorodnością pragnień nie ma wspólnego telos czy „świętego baldachimu”, a jedynie „pustkowie”, gdzie niegdyś były wspólne cele.
Stanowiące serce demokratycznego kapitalizmu „pustkowie” przedstawia krajobraz po bitwie. Wśród ciał wielu poległych wędrują tam zdezorientowane samotne jednostki. Jednak, niczym ciemna noc duszy w wewnętrznej podróży mistyków, istnienie tej pustyni jest konieczne. Jest ona produktem szacunku dla różnorodności ludzkich sumień, sposobów postrzegania i intencji. Jest oczyszczona ze czci dla sfery nadprzyrodzonej, do której jednostka ma przystęp sama z siebie, bez pośrednictwa instytucji społecznych.8
Sfera nadprzyrodzona nie jest więc zakazana, ale przynależy do
obszaru wolności każdej jednostki, która sama w sposób dowolny definiuje
swoje cele.
Skoro cele są przedmiotem wyboru, nie zostały otrzymane z zewnątrz –
zatem na jakiej podstawie dokonywany jest ten wybór? Na bazie
„potrzeb”, „preferencji” czy „pragnień”? Skąd one pochodzą? Wolnorynkowi
ekonomiści przechodzą nad tym pytaniem obojętnie. Być może w ogóle nie
da się na nie odpowiedzieć, i tak nie ma to żadnego znaczenia. Milton i
Rose Friedman wskazują na rozróżnienie, czynione niekiedy między
„rzeczywistymi potrzebami czy pragnieniami konsumentów”, a potrzebami
sztucznie jakoby stwarzanymi przez reklamę. Uważają, że skuteczna
reklama nie polega na tworzeniu sztucznych potrzeb, ale na odwoływaniu
się do rzeczywistych. „Czy nie jest bardziej rozsądne odwoływać się w
takim razie do prawdziwych potrzeb lub marzeń konsumentów aniżeli
usiłować wzbudzić sztuczne potrzeby i marzenia? Z pewnością taniej
wypadnie sprzedawać coś, co zaspokaja już istniejącą potrzebę niż
tworzyć potrzebę sztuczną”.9
Jako przykład Friedmanowie wskazują sukces koncernów samochodowych,
które – rok po roku zmieniając modele na nowsze – wygrały z takimi, jak
Superba, które tego nie czyniły. Gdyby niezmienność modeli była „tym,
czego naprawdę chcą konsumenci, firmy, które je oferują, tak by prosperowały, że inne poszłyby ich śladem”.10
Jak rozpoznać, które potrzeby są sztuczne, a które rzeczywiste? Po
prostu sprawdzając, co ludzie rzeczywiście wybierają. Jeśli wybierają,
muszą mieć rzeczywiście taką potrzebę. Skąd się biorą rzeczywiste
potrzeby? Dla Friedmana nie ma to znaczenia. Znaczenie w ocenie wolności
rynku ma jedynie to, żeby jednostki, które mają rzeczywiste potrzeby,
mogły je realizować bez przeszkód z czyjejkolwiek strony, a już
zwłaszcza państwa.
II. Wolność i pragnienia u św. Augustyna
Oba powyższe wnioski: że wolność jest definiowana czysto negatywnie
oraz iż nie istnieją żadne jej obiektywne cele, zweryfikujemy pod kątem
zgodności z doktryną chrześcijańską. Moim głównym przewodnikiem będzie
św. Augustyn z Hippony. Jego pisma są klasycznym źródłem
chrześcijańskiej refleksji nad wolnością i pragnieniem. Św. Augustyn
musiał zmagać się z tymi zagadnieniami z powodu kontrowersji zarówno
wokół pelagianizmu, którego postrzeganie wolnej woli zdawało się
skutkować uznaniem Bożej łaski za niekonieczną, jak i donatyzmu, która
to schizma prowokowała pytania o możliwość użycia przymusu w celu
przywrócenia jedności owczarni. Zagadnienia te mogą na pierwszy rzut
oka wydawać się bardzo odległymi od spraw gospodarki rynkowej, ale
chrześcijańska próba odpowiedzi na pytanie: „kiedy rynek jest wolny?”,
musi odwoływać się właśnie do nich, ponieważ rozważania św. Augustyna
znajdują się w centrum chrześcijańskiej refleksji nad wolnością i
pragnieniem.
Jeśli chodzi o pierwszy z wyżej wymienionych wniosków, wolność – jak
ją postrzega św. Augustyn – nie polega jedynie na braku ingerencji z
zewnątrz. Jego spojrzenie jest bardziej złożone: wolność nie jest
jedynie definiowana negatywnie jako wolność od, ale również jako wolność do, czyli zdolność osiągania określonych, godziwych celów.
Wszystkie te cele składają się na jeden nadrzędny telos
ludzkiego życia – powrót do Boga. Wolność jest zatem po prostu przejawem
działania Bożej łaski w nas. Wolność jest zatem schronieniem się w woli
Bożej, ponieważ tylko Bóg daje wolność. Istnienie nie pochodzi samo z
siebie; wszystkie istoty uczestniczą w istnieniu Boga, który jest
źródłem wszelkiego istnienia.
Odrębność w ścisłym sensie tego słowa jest wprost niemożliwością.
Aby uniezależnić się od innych i od Boga, trzeba byłoby od wszystkiego
się odciąć i tym samym stać się niczym. Zdać się na własne pomysły,
odciąć się od Boga – oznacza zatracić się w grzechu, który jest
zaprzeczeniem istnienia. Według pelagian, skoro ludzie mają być
potępiani za grzechy i nagradzani za sprawiedliwość, ich wolność musi
być w jakimś sensie zewnętrzna wobec Bożej łaski. Wolność staje się więc
rodzajem ludzkiej zdolności, a grzech – korzystaniem z tej zdolności.
Tymczasem dla św. Augustyna grzech jest przejawem słabości. Biskup
Hippony, opisując naturę grzechu, porównuje go do niewoli i choroby.
Opisując w Wyznaniach swój własny stan przed nawróceniem,
pisze, że był „spętany, nie łańcuchem przez kogoś innego narzuconym,
lecz moją własną wolą, mającą moc żelaznego łańcucha”.11 W swym antypelagiańskim traktacie Duch i litera stwierdza: Jak mogą szczycić się wolnością wyboru, skoro są niewolnikami grzechu”.12 W innym miejscu dodaje: „Łaska uzdrawia duszę z choroby grzechu, dzięki uzdrowieniu duszy pojawia się wolność wyboru”.13
Ściśle więc mówiąc, grzech jest opcją wykraczającą poza zakres wolnego
wyboru. Alkoholik posiadający mnóstwo pieniędzy i otwarty sklep
monopolowy w pobliżu, może być w czysto negatywnym sensie wolny od
jakichkolwiek przeszkód w zaspokojeniu swoich pragnień, ale tak naprawdę
jest całkowicie zniewolony i nie jest w stanie wyzwolić sam siebie.
Nie wolno zostawiać go samego, jeśli ma odzyskać wolność wyboru. Może
stać się wolnym jedynie przez wyzwolenie od złudnych pragnień i
pobudzenie do właściwego działania. W tym sensie, mówi św. Augustyn,
„wolność wyboru nie jest przez łaskę unieważniona, ale dopiero
umocniona, ponieważ łaska uzdrawia wolę, dzięki czemu ta jest w stanie w
sposób wolny pokochać sprawiedliwość”.14
Wolność zatem jest darowana, a nie jedynie używana. Zatem, by określić,
czy dana osoba postępuje w sposób wolny, musimy mieć znacznie więcej
danych niż tylko to, czy postępuje według swoich pragnień bez ingerencji
drugich. Według św. Augustyna obecność tych drugich jest w
rzeczywistości kwestią zasadniczą dla autentycznej wolności. Czy to
niewolnik, czy uzależniony, z definicji sam siebie uwolnić nie może. By
rozerwać kajdany zamykające go w samym sobie, potrzebni są inni, z
zewnątrz – a zwłaszcza ostateczny Inny, który jest Bogiem. Ludzie
potrzebują wspólnoty dobra, gdzie mogliby uczyć się właściwie kierować
swoje pragnienia.15
Św. Augustyn patrzy więc na pragnienia pod zupełnie innym kątem niż
Friedmanowie. Nie zakłada, że jednostka po prostu ma potrzeby, które
powstają w niej samej i następnie pojawiają się w przestrzeni
społecznej drogą aktów wyboru. Nie zakłada też, że pragnienia są
rzeczywiste tylko dlatego, iż ludzie je posiadają ani tego, że to, czego
ktoś pragnie, jest mu doskonale znane i osiągalne.
Dla św. Augustyna pragnienia są produktem społeczności: pragnienie
jest złożonym i wielowymiarowym mechanizmem, który nie powstaje w jaźni
jednostki, ale pociąga i popycha ją w różnych kierunkach. W swym
sławnym rozważaniu na temat kradzieży gruszek w młodości, św. Augustyn
wciąż podkreśla społeczny wymiar tego aktu.
O ile pamiętam ówczesny stan moich uczuć, na pewno nie zrobiłbym tego bez kolegów. Zależało mi więc wówczas również na wspólnocie z tymi, którzy razem ze mną kradli. To znaczy, że nie samą tylko kradzież kochałem, lecz i coś jeszcze — czy może raczej nic już więcej, bo przecież i to było niczym.16
Św. Augustyn wskazuje tu na społeczny wymiar pragnienia, na to, że
mają na nie wpływ zarówno czynniki wewnętrzne, jak i zewnętrzne. A także
na to, że było ono iluzoryczne. Przedmiot tego pragnienia, jako że nie
zbliża do prawdziwego celu ludzkiego życia, jest tak naprawdę niczym.
Pragnienie nie posiada przymiotu realności z powodu tego, że jest, i że
św. Augustyn dokonuje na jego podstawie wyboru. Co więcej, cała sprawa,
jak i pragnienie samo w sobie, nie jest wprost zrozumiałe dla nas –
ludzi, których ciała są polem bitwy sprzecznych namiętności: „Nie do
rozplątania jest ten węzeł – tak zawikłany, tak splątany”. Rozplątać go
pomoże tylko Bóg. Jedynie dzięki samej Bożej łasce św. Augustyn może
powiedzieć „Pragnę tylko ciebie”.17 Zatem jego prawdziwym pragnieniem jest Bóg.
Wynika z tego, że istnieją pragnienia prawdziwe i pragnienia złudne. Aby je od siebie odróżnić, potrzebujemy telos. Drugi ze sformułowanych powyżej wniosków mówił, że wolność jest największa, gdy nie ma wspólnego telos.
Rynek jest wolny wtedy, gdy jednostki są wolne w swoim wyborze własnych
celów, dokonywanym jedynie na podstawie własnych potrzeb. Jednakże św.
Augustyn w swym sporze z donatystami dowodzi, że w rzeczywistości
istotą wolności nie jest autonomia woli, ale cel, do którego wola dąży.
Nie chcę tu bronić św. Augustyna, gdy usprawiedliwia wykorzystanie
przymusu państwowego do wymuszenia na donatystach powrotu na łono
Kościoła katolickiego. Jednak interesujące w jego argumentacji jest
spojrzenie na relację między wolnością a przymusem. Dla św. Augustyna
nie jest najważniejsze, czy wola została poruszona zewnętrznie, czy też
wewnętrznie. Najważniejsze jest, w jakim celu się to stało.
Biskup Hippony przyznaje, że nie można nikogo zmusić do dobrego czynu
wbrew własnej woli. Chociaż jednak nie zakłada, że wolność rozumiana
wyłącznie negatywnie (jako wolność od zewnętrznej interwencji) jest
dobra sama w sobie, to jednak uważa, iż wola jednostki może być
inspirowana z zewnątrz w celu powtórnego przemyślenia swoich decyzji.18
Według niego wielu donatystów nie miało okazji dokonać rewizji swego
stosunku do katolicyzmu ze względu na zadowolenie z siebie, własny lęk,
niewiedzę i zobojętnienie. Ich wola skryła się za nawykami, zostali
„uwięzieni przez swoje stare przyzwyczajenia”.19
Zatem ich wola potrzebowała poruszenia z zewnątrz. Podobnie jak
Chrystus „zmusił” niejako św. Pawła do nawrócenia, Boża łaska często
działa na naszą korzyść wbrew naszej woli.20
Według św. Augustyna wręcz rozpaczliwie potrzebujemy wsparcia, nie
możemy być pozostawieni tyranii naszej własnej woli. Kluczem do
prawdziwej wolności nie jest podążanie za jakimikolwiek doraźnymi
pragnieniami, ale pielęgnowanie pragnień dobrych. Oznacza to, że
wewnętrzne poruszenie woli nie jest warunkiem wystarczającym dla
wolności, musimy wziąć również pod uwagę cel, ku jakiemu wola jest
poruszana. Nie rozwiązuje tego problemu stwierdzenie, że ktoś działa
wbrew woli drugiej osoby. „Cóż jest ważniejsze ponad to, kto był po
stronie prawdy, a kto po stronic nieprawości; kto działał, żeby
skrzywdzić, a kto, żeby naprawić to, co było niewłaściwe?”.21 W przypadku donatystów „całe zagadnienie sprowadza się do pytania, czy schizma może nie być złem”.22
Dlatego, wskazuje św. Augustyn, Chrystus powiedział: „Błogosławieni,
którzy cierpią prześladowania” – i dodał – „dla sprawiedliwości”.23 Przyczyna prześladowań jest więc zasadniczym kryterium.
Czy oznacza to, że cel uświęca środki? Czasami wydaje się, że tak właśnie uważa św. Augustyn.
Gdy dobry i zły wykonują te same działania i znoszą te same dolegliwości, nie należy ich oceniać według ich działań ni doświadczeń, ale wedle przyczyny, dla której działają. Na przykład faraon uciskał lud Boży wielkimi ciężarami, ale i Mojżesz doświadczał ten sam lud surowymi karami, gdy dopuścili się bezbożnictwa. Obaj działali podobnie, ale ich motywy były zasadniczo różne z punktu widzenia dobra ludu: jednego roznosiła żądza władzy, drugiego rozpalała miłość.24
Św. Augustyn wszakże ostatecznie nie czyni różnicy między środkami a
celami. W działaniach wobec donatystów doradza umiarkowanie, odmawia
zgody na posłużenie się podstępem w celu zachęcenia ich do powrotu do
Kościoła. Co więcej, odrzuca możliwość uciekania się wobec donatystów
do tortur sądowych, a kary ogranicza do chłosty, dozwolonej wtedy nawet w
szkołach. „Gdyż ten, który chce zabić, nie zważa na zadawane rany. Ale
ten, który leczy, używa swego lancetu ostrożnie. Tamten chce bowiem
zniszczyć to, co jest zdrowe, ten zaś, co zepsute”.25
Celowo używa tu porównań z zakresu edukacji i medycyny. Nauczyciel
często musi pokierować wolą ucznia – nieraz uciekając się do przymusu —
aby zdobywał wiedzę. Lekarz musi czasem sprawić ból, by przywrócić
zdrowie. W obu przypadkach jednak podjęte środki muszą być
proporcjonalne do celu, jeśli osiągnięty ma zostać cel godziwy.
Sądzę, że jeśli chodzi o środki postępowania wobec donatystów, św.
Augustyn się mylił: świadectwo jest znacznie bardziej wiarygodne, gdy
nie towarzyszy mu przymus. Jednak ogólne spojrzenie św. Augustyna na
relację między pragnieniem i celem jest właściwe, a przy tym
zasadnicze dla istoty naszej dyskusji o wolności rynku. Okazuje się, że
brak zewnętrznego przymusu nie jest warunkiem wystarczającym do uznania
jakiejkolwiek wymiany za dobrowolną. Żeby ocenić, czy dana wymiana jest
czy nie jest wolna, trzeba wiedzieć, czy wola kontrahentów jest
skierowana ku dobru. Wymaga to konkretnego sformułowania, nie jedynie
formalnie, rzeczywistego celu – telos – osoby ludzkiej. Jeśli
nie ma obiektywnie pożądanych celów, a jednostce nakazuje się kierować w
swoich wyborach celami osobistymi, dobrem staje się wybór sam w
sobie. W czasie recesji namawia się nas do zakupów, żeby rozruszać
gospodarkę. To, co kupujemy, nie ma znaczenia. Wszystkie pragnienia,
dobre i złe, mieszają się w jeden przymus konsumpcji, a my wszyscy
stajemy pod jednym „świętym baldachimem” konsumpcji dla niej samej.
A przecież, mówi św. Augustyn, pragnienie skierowane ku przedmiotom —
odcięte od swego źródła i celu, jakim jest Bóg — jest ostatecznie
skierowane ku niczemu. W wielkim łańcuchu bytów wszystkie rzeczy są
dobre, ale tylko o tyle, o ile mają udział w Bogu, źródle ich istnienia i
źródle wszystkiego dobra. Pożądać rzeczy znajdujących się w tym
łańcuchu niżej, ze względu na nie same, oznacza rozerwać więzy
utrzymujące je w istnieniu i sprawić, że zsuną się w nicość, z której
wydobyła je creatio ex nihilo.26
Według Augustyna do grzechu dochodzi, „gdy przez nadmierne ich
umiłowanie porzuca się dla nich, będących dobrami ostatniego rzędu,
dobra cenniejsze od nich, dobra najwyższe: Ciebie, Panie Boże nasz, i
prawdę Twą, i prawo Twoje”.27
Nie chodzi tu tylko o to, że chcemy czegoś za dużo, ale i o to, że
pożądamy, nie mając pojęcia, dlaczego coś jest przedmiotem naszego
pożądania. Pragnąć tylko po to, żeby pragnąć, to pragnąć niczego i stać
się niczym. „Sam opuściwszy Ciebie dosięgałem najlichszych, najniższych
części stworzenia; przez ziemię szedłem do ziemi”.28
Augustyn odnosi się do takich osób z niezwykłym współczuciem,
ponieważ nawet w gonitwie za rzeczami niższymi widzi niedoskonałe
poszukiwanie prawdziwego celu ludzkiego życia. Nawet morderstwo
popełnia się z miłości, choć jest to miłość wobec jakiegoś niższego
dobra, oderwanego od swego rzeczywistego celu.29
Wszystkie takie miłości to miłości nieuporządkowane, miłości
poszukujące czegoś wartego kochania, czegoś, co nie jest przedmiotem
dowolnego wyboru: „szukałem przedmiotu miłości. Samo bowiem kochanie
kochałem”.30
Augustyn bez przeszkód rozpoznałby patologie wysoko uprzemysłowionych
państw XXI wieku, gdzie uzależnienie od zakupów dotyka, jak się ocenia,
ponad 10 proc. mężczyzn i ok. 20 proc. kobiet – więcej niż uzależnienia
od alkoholu i narkotyków łącznie.31
Kupując coś – cokolwiek – człowiek próbuje wypełnić pustkę, jaką jest
pusty przybytek. I gdy tylko nabędzie daną rzecz, staje się ona niczym, a
konsument wraca do galerii w poszukiwaniu kolejnych. A że nie ma
obiektywnego celu swych poszukiwań, szukać będzie bez końca.
III. Libido dominandi
Nawet jeśli św. Augustyn ma rację co do konieczności istnienia obiektywnych celów woli, pozostaje pytanie: kto ma orzekać, jakie to cele? Podejście Augustyna można bez wątpienia zinterpretować bardzo paternalistycznie: „To my wiemy, czego tak naprawdę chcecie, więc odpowiednio zorganizujemy życie społeczne”. Nie popieram takiego podejścia, to widmo socjalistycznej gospodarki nakazowej, którą słusznie odrzucają zwolennicy wolnego rynku. Oni woleliby, żeby jednostki myliły się na własną rękę. Niektórzy wybiorą źle, to nieuniknione, ale znacznie lepiej dać jednostkom możliwość działania na własną zgubę, niż poddać wszystkich władzy, co do której nie ma żadnych gwarancji, że wybierze lepiej niż jednostka.Jednak teza o wolności ustroju gospodarczego tego typu jest problematyczna. A problem wizji „wolnorynkowej” polega na tym, że zakłada ona, jakoby zniesienie uznania obiektywnego dobra stwarzało warunki dla mniej lub bardziej samodzielnego działania woli jednostki. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej, ponieważ – co jasno stwierdza św. Augustyn – brak obiektywnego dobra nie wyzwala jednostki, lecz wystawia ją na pastwę przypadkowego wyniku konfliktu woli. Innymi słowy, z braku faktycznego odniesienia do dobra, pozostaje jedynie ślepa walka woli przeciw woli. św. Augustyn używa tu pojęcia libido dominandi, żądzy władzy, którą owładnięty był biblijny faraon. Bez świadomości, że pewne dobra są obiektywnie lepsze od innych, poruszenia woli muszą być arbitralne. Przekonywanie zaś sprowadza się w tym kontekście do dominacji woli jednej strony nad wolą drugiej. Wola poddaje się silniejszemu wpływowi, nie kierując się faktyczną wartością danego dobra. Zatarciu uległa różnica między uprawnioną władzą a brutalną siłą.
W tym rozdziale pragnę zająć się sposobami działania tej siły na
rynku. Przy braku obiektywnej koncepcji dobra pozostaje więc czysta
siła. Dominujące modele strategii biznesowej przyjmują ten fakt
beznamiętnie do wiadomości. Na przykład marketing przedstawia się
społeczeństwu jako sposób dostarczania informacji o produktach, by
konsumenci mogli wybierać swobodnie i świadomie. Tych ostatnich
przedstawia się w tej narracji jako samodzielnych i kierujących się
rozsądkiem, zdolnych w pełni suwerennie określać swoje cele i wybierać
produkty. Natomiast w wersji na użytek wewnętrzny ten sam marketing
staje się dla klientów i pracowników agencji maszyną w pełni zdolną nie
tylko do kreowania pragnień, ale i kierowania ich w pożądanym kierunku.
Te dwa aspekty marketingu są dwiema stronami tego samego medalu.
Marketing może skutecznie manipulować pragnieniami po części dlatego, iż
skutecznie przekonał konsumentów, że ich pragnieniami nie manipuluje.
Popularny tekst marketingowy Richarda Otta pt. Kreowanie popytu
jest przykładem dwulicowości marketingu. We wstępie Ott obwołuje
konsumenta królem, deklaruje całkowitą niemożność manipulowania jego
wolą. Jednak resztę książki stanowi szczegółowa analiza możliwości
wykorzystania najnowszych odkryć psychologu do kreowania pragnień dzięki
odwołaniu się do podświadomości.32
I nie jest to przykład odosobniony. Koncerny, wydając miliardy na
reklamę i marketing, z pewnością oczekują po tej inwestycji czegoś
więcej niż dostarczenia konsumentowi obiektywnej informacji.
Tak naprawdę współczesny marketing opiera się nie tyle na
dostarczaniu informacji, co na kojarzeniu produktu z zapadającymi w
pamięć obrazami i motywami, niezwiązanymi bezpośrednio z nim samym.
Dobra, których nie można skomercjalizować – jak ambicja, miłość, seks,
przyjaźń czy sukces – są kojarzone z produktami, które mają do nich
niewielkie albo żadne odniesienie. Marketerzy stymulują pożądanie takich
produktów, kwestionując samoakceptację konsumenta,33
co dział badawczy General Motors nazwał kiedyś – w odniesieniu do
zmieniających się co roku modeli samochodów — „zorganizowaną kreacją
niezadowolenia”.34
To dwudziestowieczne przejście od reklamy produktu do strategii
zorientowanych na klienta zostało wielokrotnie opisane, jego istnienie
uznają nie tylko krytycy przemysłu reklamowego, ale i sami
marketingowcy. Jak zapewnia jeden z nich, reklama tworzy więź
emocjonalną między konsumentem a produktem, „tworzy mitologię marki,
dokonując jej humanizacji i nadając unikalną osobowość oraz kontekst
kulturowy”.35
Skuteczność takich form reklamy wzmacnia jeszcze fakt, że w większości
uważamy, iż jesteśmy na nie odporni. To poczucie odporności wynika też
ze szczególnego rodzaju reklamy, który zwraca uwagę na nią samą
(Sprite: ,,Image jest niczym. Idź za pragnieniem”) albo podkreśla, że
kupując dany produkt idziesz swoją własną ścieżką, nie płyniesz z
prądem (Taco Bell: „Nie dla zjadaczy chleba”).
Reklama nie działa oczywiście na każdego niczym lobotomia. Trudno
wyśledzić związek przyczynowo-skutkowy. Człowiek nie reaguje na reklamę
jak zaprogramowany zombie. Michael Budde porównuje odbiór reklamy do
gry z pokerzystą, który niedostrzegalnie dla ciebie zajrzał już w twe
karty. Być może przez przysłonięte lustro. Wciąż jesteś wolny, ale układ
sił się zmienił, sytuacja jest wykreowana tak, by faworyzować
przeciwnika.36
Brak równowagi sił dotyczy dwóch dziedzin. Po pierwsze: obserwacje
rynku zapewniają marketerom przewagę co do ilości posiadanych
informacji. Marketerzy nie tylko ukrywają informacje o produkcie przed
konsumentami czy zwracają ich uwagę na atrakcyjne motywy nie związane z
produktem jako takim, ale również gromadzą mnóstwo informacji o
poszczególnych konsumentach i ukierunkowują swe działania, bazując na
tej asymetrii. Ze szczegółami opisuje ten fenomen Erik Larson w swojej
pracy Nagi konsument: jak nasza prywatność stała się narzędziem.
Larson rozpoczął pracę nad książką, gdy – w kilka dni po przyjściu na
świat swej drugiej córki – na ganku znalazł próbkę pieluch Luvs, prezent
od Procter & Gamble. Niewiele wcześniej starsza córka otrzymała z
okazji ukończenia roczku życzenia od marketera pracującego dla
sprzedających artykuły dla niemowląt korporacji, takich jak Revlon czy
Kimberly-Clark.
Larson opisuje, w jaki sposób z historii kart kredytowych, wyciągów
bankowych, dokumentów szpitalnych, historii odwiedzin stron
internetowych, ankiet, kart stałego klienta, a nawet nagrań video
dokumentujących nasze zachowania w sklepie, pozyskuje się informacje o
naszych nawykach zakupowych, urodzinach dzieci, pogrzebach, poglądach
politycznych, poziomie wykształcenia, historii kredytowej, posiadanych
zwierzętach, hobby, chorobach. Inwigilacja ta stała się niezwykle
wyrafinowana. Ulotka „OmniVision”, systemu opracowanego przez służbę
wywiadu konsumenckiego Equifax, chełpi się: „Sądzimy, że wiemy więcej o
twoim osiedlu, niż ty sam. I udowodnimy to!”.37
Drugim sposobem kreowania nierównowagi sił jest wykorzystanie
informacji, pozyskanych dzięki inwigilacji, w celu zmiany środowiska
konsumenta. Człowiek w ciągu tygodnia ma zwykle styczność z kilkoma
tysiącami plakatów czy zdjęć reklamowych. Gdzie nie spojrzelibyśmy:
telewizja, radio, internet, gazety, czasopisma, billboardy, ulotki,
filmy, klipy, t-shirty, autobusy, kapelusze, filiżanki, pióra i ołówki,
pistolety dystrybutorów na stacjach benzynowych i ściany publicznych
toalet – wszędzie pełno reklam. Jak ktoś zauważył: „Obserwujemy niemal
całkowite przejęcie krajowego systemu informacji dla celów sprzedawców
dóbr i usług”.38 Udawanie – jak to czyni Friedman – że ten natłok informacji pozostaje bez wpływu na konsumenta, to uleganie iluzji.
Marketing nie jest jedynym obszarem działania tej brutalnej siły.
Drogą fuzji i przejęć następuje koncentracja władzy w ogromnych
korporacjach transnarodowych. W ciągu ostatnich dwudziestu lat takich
fuzji i przejęć obserwuje się coraz więcej, ponieważ korporacje starają
się wyprzedzić konkurencję, zwiększając swą wielkość i udział w rynku. W
efekcie powstają takie lewiatany jak AOL Time Warner czy ExxonMobil. W
kolejnych branżach kilka wielkich koncernów zaczyna dyktować styl
produkcji i konsumpcji. Na przykład w branży mięsnej cztery gigantyczne
korporacje mają w sumie 80 proc. udziału w rynku wołowiny w Stanach
Zjednoczonych. Dla drobnych rolników i ranczerów oznacza to brak
wpływu już nie tylko na cenę, ale nawet na metody hodowli własnego
inwentarza. Rozwój firm Barnes & Noble czy Wal-Mart został okupiony
upadkiem tysięcy niezależnych księgarń i sklepów. Niektórzy dowodzą, że
taka jest suwerenna decyzja konsumentów, którzy po prostu wolą Barnes
& Noble czy Wal-Mart od małych, „mniej efektywnych” sklepików. Ale
gdyby to była prawda, oznaczałoby to, że król i królowa konsumenci
użyli swojej wolności, by — paradoksalnie – ograniczyć tę wolność,
ponieważ teraz mają mniejszy wybór i stoją przed coraz bardziej realną
perspektywą konieczności zakupów wciąż w tych samych kilku sieciach –
czy im się to podoba, czy nie. Zamiast zachwycać się niebywałym
rozrostem korporacji jako przejawem wolność konsumenckiej, należy raczej
przyjrzeć się skutkom narzucania wzorów konsumpcji przy użyciu
skoncentrowanej brutalnej siły ekonomicznej.
Dotkliwszą od braku równowagi sił między korporacją a konsumentem
jest dysproporcja wymiany między pracownikiem i pracodawcą. W 1980 roku
przeciętna płaca dyrektora naczelnego była 42 razy wyższa od
przeciętnej płacy robotnika. Do 1999 roku ten stosunek wzrósł do 475:1 i
rośnie nadal.39
Dlaczego menedżerowie wypłacają sobie tak wysokie pensje? Po części
dlatego, że wolno im to robić. Dyrektorzy najwyżsi rangą w jednym
przedsiębiorstwie, zasiadają w radach nadzorczych innych
przedsiębiorstw, których dyrektorzy zasiadają z kolei w radzie
nadzorczej ich korporacji – z czego wynika oczekiwanie wzajemności
odnośnie hojności wypłat.
Podczas gdy dysponenci kapitału rosną w siłę, strona pracownicza
słabnie. Obecnie do związków zawodowych należy zaledwie 13 proc.
mieszkańców USA, a ustawy o „Prawie do pracy” w dwudziestu dziewięciu
stanach czynią działalność związkową skrajnie trudną. Główną przyczyną
osłabienia strony pracowniczej w Stanach Zjednoczonych okazała się
możliwość przenoszenia procesu produkcyjnego za granicę, gdzie można
płacić choćby 30 centów za godzinę pracy. Kapitał może swobodnie
przenosić się z kraju do kraju, ale pracownik już nie. Pracownicy
fabryki w Massachusetts wiedzą, że groźba przeniesienia produkcji do
Salwadoru czy Chin wisi nad każdymi rozmowami z zarządem. I samo
istnienie takowej groźby osłabia ich pozycję negocjacyjną.
„Rosa Martinez z Salwadoru szyje na swojej maszynie odzież na rynek
amerykański. Możesz ją zatrudnić za 33 centy za godzinę”. Tak głosi
reklama opłacona przez Amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego
zamieszczona w czasopiśmie handlowców tekstyliami „Bobbin”.40
Dlaczego firmy wypłacają tak niskie stawki? Ponieważ im wolno.
Korporacje transnarodowe stać na poszukiwanie na całym świecie
najbardziej korzystnego środowiska pracowniczego, czyli takich miejsc,
gdzie zdesperowani ludzie muszą podejmować pracę za głodowe stawki,
nieraz naprawdę niewystarczające do zapewnienia sobie i swoim
najbliższym pożywienia oraz dachu nad głową. Innymi słowy: w biznesie za
przejaw dobrej praktyki uważa się zwiększanie dysproporcji sił między
pracownikiem a pracodawcą w celu powiększenia zysku korporacji. Wszystko
to w imię „wolnego” handlu. Miał rację św. Augustyn: przy braku
wyższych celów zwycięża pragnienie władzy. Dokładnie temu celowi służy
ograniczanie wolności pracownika.
„Ponieważ im wolno” nie wyczerpuje jednak tematu, gdyż w tym
momencie większość dyrektorów odparłaby: „ponieważ musimy”. Dyrektorowie
działają tak a nie inaczej, bo czują się do tego zobowiązani. Szefowie
korporacji nie są po prostu obłudni, gdy ubolewają z powodu zamykania
fabryk tam, gdzie płacono godziwie, a otwierania ich tam, gdzie stawki
są nieuczciwe. Podejmując takie decyzje nie stają się ipso facto
złymi ludźmi. Tłumaczą się koniecznością, podkreślają niewątpliwie
rzeczywisty fakt, że „wolny” rynek nie pozostawia im wolności
koniecznej do tego, by postąpić w sposób, jaki sami uznaliby za
bardziej sprawiedliwy. Poszukiwanie taniej siły roboczej wynika z
pewnego fatalizmu. Dyrektorzy uważają, że nie mają innego wyboru;
zakładają, że zgodnie z przemożną logiką wolnej wymiany konsumenci
zechcą maksymalizować zysk z każdej pojedynczej transakcji, płacąc za
produkt jak najtaniej. W świecie konsumpcji bez celu zakłada się, że
konsument zechce poprawiać swoją pozycję kosztem pracownika. Dyrektor
nie jest w stanie oprzeć się tej logice w obawie, by jego własna
korporacja nie padła ofiarą konkurencji, zdolnej czerpać większe
korzyści z dostępu do taniej siły roboczej.
Jednak bardziej od konsumentów wyścig o tanią siłę roboczą napędzają
akcjonariusze. Peter Drucker, Michael Naughton i inni zauważają, że
niebywała koncentracja akcji u inwestorów instytucjonalnych – w
funduszach inwestycyjnych, funduszach emerytalnych, u ubezpieczycieli,
itd. – zmieniła w ciągu ostatnich 20 lat układ sił w spółkach
publicznych. Inwestorzy instytucjonalni wywierają na zarządy ogromny
nacisk w celu maksymalizacji stopy zwrotu. Jednocześnie chętnie
wynagradza się dyrektorów pakietami opcji, by sprawić, że ich interesy
będą zbieżne z interesami akcjonariuszy. W efekcie tej zmiany układu sił
menedżerowie otrzymują ogromną zachętę do przedkładania interesu
akcjonariuszy nad interes pozostałych uczestników gry rynkowej, a więc pracowników ich rodzin i społeczności lokalnych.41 Chociaż Friedman
i inni pozostają zasadniczo obojętni na kwestię stosunków
własnościowych, jest to przecież zasadniczy czynnik kształtowania układu
sił.
Gdy do zdyscyplinowania pracownika nie wystarcza sam rynek, można
posłużyć się – pod hasłem usuwania ingerencji w wolny rynek — przymusem
politycznym. Jak dowodzą przykłady Chin, Korei Południowej, Singapuru,
Tajwanu czy Birmy, reżimy autorytarne są doskonale kompatybilne z
gospodarką „wolno”-rynkową, gdzie zdyscyplinowana siła robocza ma
przyciągać inwestorów. Właśnie metodą przewrotów wojskowych „uwalniano”
narody Ameryki Łacińskiej od ingerencji państwa w rynek w latach
70-tych i 80-tych. Urugwajczyk Eduardo Galeano opisuje ten okres
następująco: Ludzie siedzieli w więzieniach, żeby wolne były ceny”.42
W 1975 roku ze słynną wizytą do gen. Pinocheta udał się sam Milton
Friedman, by na miejscu pomagać w zarządzaniu odbudową chilijskiej
gospodarki rękoma miejscowych ekonomistów, znanych jako „los
Chicago boys”- niegdyś studentów swoich i Arnolda Harbergera na
Uniwersytecie w Chicago. W cytowanych publicznie wypowiedziach Friedman
doradzał Pinochetowi, żeby ten raczej leczył Chile z „etatyzmu”,43
a nie zajmował się swoim obrazem w mediach światowych, jako dyktatora
łamiącego prawa człowieka. Również publicznie ogłosił, że Chile
potrzebuje „terapii szokowej”.44
Dla tych tysięcy ludzi, których właśnie poddawano elektrowstrząsom,
słowa Friedmana stanowiły mrożące krew w żyłach potwierdzenie związku
między zdyscyplinowaniem siły roboczej a uwolnieniem kapitału.
IV. Jak osądzić, kiedy rynek jest wolny?
Czy Rosa Martinez jest wolna? Posługując się dosłownie definicją
Friedmana, moglibyśmy tak powiedzieć. Prawdopodobnie podjęła decyzję o
szyciu ubrań na rynek amerykański dobrowolnie i świadomie; zakładając,
że nie oszukano jej co do ilości pracy, jaką ma wykonać ani co do stawki
wypłaty. Prawdopodobnie nikt nie zmuszałby jej do pracy ani nie
zabronił zrezygnowania z niej. Tak Rosa Martinez, jak i jej pracodawca,
nawiązali tę wymianę, oczekując z niej korzyści. Pracodawca oczekuje
maksymalizacji zysku, oszczędzając na sile roboczej, a Rosa Martinez
oczekuje, że nie umrze z głodu.
Błąd takiego podejścia tkwi w tym, że jest zupełnie ślepe na istotną
dysproporcję sił, a zarazem odrzuca możliwość oceny tej wymiany na każdej innej zasadzie niż zasada brutalnej siły, bo wyeliminowano wszelki telos
czy inny standard dobra. Nic przecież nie łączy celów pragnień
pracodawcy z celami pragnień Rosy Martinez. Według Friedmana z punktu
widzenia idei wolnej wymiany nie jest istotna odpowiedź na pytanie o
sprawiedliwość tej wymiany oraz o to, czy prowadzi ona do wspólnego
dobra. Dla Friedmana właściwe jest jedynie pytanie o to, czy obie
strony dokonują wymiany, oczekując — z punktu widzenia osobistych
interesów — zyskania czegoś, czego nie otrzymałyby bez niej. Rozważania
na temat dobra i sprawiedliwości miałyby dotyczyć jedynie systemu
kapitalistycznego jako takiego. Friedman i inni adwokaci wolnego rynku
dowodzą, że kapitalizm sam z siebie jest systemem najskuteczniej
zapewniającym ludziom to, czego chcą. Zatem system mający rzekomo za
podstawę prawa jednostki usprawiedliwia się — jak na ironię — wartością
użytkową całego systemu, na rzecz której poświęca się jednostkę i jej
wolność.
Z drugiej strony niektórzy adwokaci wolnego rynku mogliby tu
powiedzieć, że wymiana zachodząca między Rosą Martinez a jej pracodawcą
nie jest dobrowolna, lecz stanowi odstępstwo od zasad wolnego rynku –
które naprawi sam rynek, byle zostawić go w spokoju. Podobne komentarze
mogłyby się pojawić pod adresem wszystkich przykładów, które podałem
wyżej w podrozdziale Libido dominandi. Żaden z tych przykładów
nie jest jakoby przykładem działania prawdziwie wolnego rynku, a
mechanizm rynkowy sam wyzbędzie się elementów przemocy, jeśli tylko
pozwolimy mu swobodnie działać i damy nieco czasu.
Ale żeby ocenić, która wymiana jest prawdziwie wolna, która zaś nie,
musimy odejść od czysto negatywnego, funkcjonalistycznego podejścia
Friedmana; musimy obrać za podstawę oceny jakieś pozytywne standardy.
Jeśli na przykład zgadzamy się co do tego, że Rosa Martinez dokonuje
wymiany ze swoim pracodawcą dobrowolnie i świadomie – a wciąż
twierdzimy, że nie jest to prawdziwie wolna wymiana – musimy sformułować
argument oparty o fakt naruszania standardów rozwoju człowieka lub
celów ludzkiego życia wskutek świadczenia pracy w zamian za płacę
niewystarczającą na przeżycie. Innymi słowy – przyznając, że czysto
negatywna definicja wolności jest nieadekwatna – skłaniamy się tym samym
do uznania racji św. Augustyna: poruszenie kwestii prawdziwego celu
ludzkiego życia jest niezbędne do dyskursu o wolności w pełnym i
rzeczywistym znaczeniu tego słowa.
Ale cel ten jest właśnie tym, czego adwokaci wolnego rynku nie chcą w
ogóle dostrzec w definicji wolnego rynku. Żeby ocenić wolność
konkretnej wymiany, trzeba odejść od Friedmanowskiej definicji wolnego
rynku oraz od twierdzeń o niepodważalnej uczciwości „wolnego rynku”
jako takiego. Twierdzenie, jakoby „kapitalizm rodził wolność” nie ma
sensu, chyba że ktoś chce powiedzieć, iż „każda wymiana, która jest
realizacją wolności, to kapitalizm”, co staje się wówczas zwykłą
tautologią. Zasadnicza jest ocena wolności każdej wymiany gospodarczej z
punktu widzenia pozytywnej definicji wolności, a wtedy trzeba wziąć
pod uwagę autentyczny cel ludzkiego życia.
Rozważmy kilka przykładów. Dziennikarz Bob Herbert odwiedził
znajdującą się w Salwadorze fabrykę marynarek Liz Clairborne. Ich cena
detaliczna wynosi w Stanach Zjednoczonych 178 dolarów. Pracownik
otrzymuje 77 centów od kurtki albo 56 centów za godzinę pracy. Fabryka
jest otoczona drutem kolczastym, pilnują jej uzbrojeni strażnicy.
Wychodząca z dwunastogodzinnej zmiany pracownica – z którą rozmawiał
Herbert – wyznała, że nie jest w stanie z pensji wyżywić siebie i
trzyletniej córki. Dziecko pije kawę, ponieważ nie stać jej na mleko,
obu zdarza się zemdleć z głodu. David Wang, prezes Mandarin Company,
która również ma swoje fabryki w Salwadorze, oświadczył Herbertowi:
„Moim zdaniem nie jest to sprawiedliwe”. Jednak Wang zaraz też udzielił
lekcji „wolnego” rynku: „Jeśli chcesz w Stanach Zjednoczonych kupić
Hondę Civic, możesz pochodzić po komisach i zawsze znajdziesz tańszą”.
Tak samo, według Wanga, zachowują się producenci ubrań: „Na całym świecie szukają tańszej siły roboczej”.45
Zestawmy tę sytuację ze Spółdzielnią Mondragón, którą w 1956 roku
założył w Hiszpanii baskijski ksiądz Jose Maria Arizmediarrieta.
Spółdzielnia zatrudnia 60 tys. pracowników, a wartość jej rocznej
sprzedaży przekracza 3 mld dolarów. Jej unikatowy charakter wynika stąd, że opiera się ona na zasadach dystrybucjonizmu.
Idea ta – propagowana przez Hilaire Belloca, G. K. Chestertona i innych
– zakłada, że sprawiedliwy porządek społeczny można osiągnąć jedynie
przez sprawiedliwy podział własności i uznanie godności pracy.
Mondragón jest w całości własnością pracowników, zarządzaną przez nich
na zasadzie „jeden pracownik – jeden głos”. Tam uważa się, że to
pracownicy zatrudniają kapitał, nie odwrotnie. Dopływ kapitału zapewnia
unia kredytowa, wspierana przez pracowników i społeczności lokalne.
Najwyższa płaca nie może przekraczać sześciokrotności najniższej, a 10
proc. nadwyżki przekazywane jest bezpośrednio na cele rozwoju
społeczności lokalnej. Nie tylko spółdzielnia odnosi sukcesy, nie tylko
pracownicy są zadowoleni, ale też społeczności, na które Mondragón
wywiera istotny wpływ, mogą się pochwalić niższym od sąsiednich
wskaźnikiem przestępczości i przemocy domowej, a wyższym poziomem
edukacji oraz zdrowia fizycznego i psychicznego.46
Według standardów Friedmana wolny jest zarówno pracownik z
Salwadoru, jak i pracownik Mondragona. Jeśli jednak zdobędziemy się na
ocenę wolności na bazie rzeczywistych celów życia ludzkiego, stanie się
jasne, że położenie Salwadorki niewiele się różni od położenia
niewolnika, natomiast pracownik Spółdzielni Mondragona może czuć się
prawdziwie wolnym. Takie szczegółowe oceny jak powyższa są niezbędne,
aby nie sprowadzić słowa „wolność” do roli pustego sloganu, pod którym
ukrywa się pospolity rozbój. Podstawą funkcjonowania Spółdzielni
Mondragón jest docenienie faktu, że prawdziwa wolność oznacza
poszanowanie tego, co konieczne dla rozwoju człowieka, a to z kolei
wymaga szacunku dla prawdziwych celów ludzkiego życia. Jak mówi Belloc,
„wolność gospodarcza jest dobra tylko wtedy, gdy zaspokaja jakąś
potrzebę naszej natury”.47
Postrzegamy wolność gospodarczą jako dobro. Sytuuje się ją wśród najwyższych dóbr doczesnych, ponieważ jest niezbędna do zapewnienia najwyższego poziomu życia w oparciu o godność człowieka i różnorodność jego działań, która to różnorodność jest życiem. Jednostki mogą oprzeć się państwu tylko dzięki istnieniu rozproszonej własności. Również dzięki niej może się rozwijać opinia publiczna. Organizm może rozkwitać tylko wtedy, gdy większa część komórek jest zdrowa. Leży zatem w naszym interesie odzyskanie wolności gospodarczej poprzez odbudowę jedynej instytucji, jaka ją zapewnia, czyli Własności.48
Wolność jest ściśle związana z własnością. Adwokaci wolnego rynku
usiłują pomijać kwestię własności: wykluczywszy ingerencję z zewnątrz
wymiana jest formalnie wolna, nawet jeśli jedyną rzeczą, jaką dana
osoba może wymieniać, jest jej praca. Ale – jak wskazuje przypadek Rosy
Martinez – brak wszelkiej własności może prowadzić do niewolnictwa za symbolicznym wynagrodzeniem. Według
tradycyjnego nauczania katolickiego, od czasów św. Tomasza z Akwinu i
jeszcze wcześniej, posiadanie własności jest naturalną potrzebą osoby
ludzkiej i pozwala jej w pełni rozwinąć swoje możliwości.49
Zatem, jak mówi Belloc, własność jest zasadniczym warunkiem ludzkiej
wolności. Ale nie jest to wolność pojmowana negatywnie. Posiadanie nie
zakłada władzy, a rozproszenie własności nie oznacza równej dystrybucji
tejże władzy. Własność ma swój cel, jakim jest służenie dobru
wspólnemu. Uniwersalnym celem istnienia wszystkich dóbr materialnych
jest Bóg. Św. Tomasz powiada, że powinniśmy postrzegać własność jako dar
od Boga, do którego mamy prawo jedynie używając go dla dobra innych50.
Akwinata sankcjonuje zatem własność prywatną tylko o tyle, o ile służy
ona swemu właściwemu celowi, a jest nim wspólne dobro. „Człowiek
powinien posiadać rzeczy zewnętrzne nie jako swoje własne, ale jako
wspólne, mianowicie z gotowością do przekazania ich innym, znajdującym
się w potrzebie”.51
Jeśli odrzucić taką wizję przeznaczenia własności, wolność będzie
oznaczała możliwość czynienia ze swoją własnością co tylko zapragnie
właściciel, zatem własność ta stanie się po prostu środkiem sprawowania
władzy nad innymi.
Rozważmy jeszcze dwa przykłady, tym razem związane bezpośrednio z
konsumpcją. Jeśli na przykład kupujemy w hipermarkecie jednej z wielkich
sieci antrykot, to – według Friedmana — cała informacja niezbędna do
podjęcia wolnej decyzji (zakładając, że mięso nie jest zepsute lub
zanieczyszczone) zawarta jest w jego cenie. A jednak opakowana w tę
folię prawdziwa historia jest znacznie ważniejsza niż Friedman
chciałby, żeby się nam wydawało. Być może to cielę spędziło kilka
pierwszych miesięcy swego krótkiego życia pasąc się na wolnym
powietrzu, ale resztę najprawdopodobniej przeżyło w boksie, stojąc po
pęciny w gnoju. Bydło ma naturalną zdolność przetwarzania trawy rosnącej
na jałowej ziemi w białko wysokiej jakości. Ale dziś uważa się, że
wypasanie bydła jest nieefektywne, ponieważ zajmuje zbyt wiele czasu.
Obecnie sztuka amerykańskiego bydła rzeźnego, żywiona zabójczą dietą
zbożową z suplementami białkowymi i farmaceutykami, w ciągu 14 miesięcy
przybiera na wadze z 35 do 500 kilogramów. Wzrost jest przyspieszany
sztucznymi hormonami (zakazanymi w Europie). Bydło czerpie kalorie ze
zboża, które jest tanie i wygodne w użyciu, ale do jego produkcji używa
się dużej ilości pochodnych ropy naftowej, co sieje spustoszenie w –
przystosowanym do trawienia trawy – układzie pokarmowym przeżuwaczy.
Stałe podawanie antybiotyków jest jedynym sposobem ochrony zwierząt,
tuczonych na zbożowej diecie, przed śmiercią od wzdęcia, kwasicy czy
ropnia wątroby. Jednak istnieje wiele odpornych szczepów bakterii.
Kiedyś moglibyśmy liczyć na to, że takie bakterie, wyhodowane w
pH-neutralnym przewodzie pokarmowym krowy, zostaną
unicestwione przez ludzkie kwasy żołądkowe. Ale ponieważ dieta zbożowa
doprowadziła do zakwaszenia układu pokarmowego bydła, rozwinęły się w
nim szczepy kwasoodporne jak E. coli. Jeśli się znajdą w naszym
pożywieniu, mogą nas zabić. Podczas uboju bydło jest dosłownie
oblepione gnojem z własnego boksu, w którym to gnoju znajdują się
właśnie bakterie E. coli. Zmianę diety bydła rzeźnego, sposobu
jego hodowli – tak, by nie musiało przebywać w swoich odchodach – lub
też spowolnienie pracy ubojni, uważa się za rozwiązania nieefektywne i
niepraktyczne. Zamiast tego mięso jest opryskiwane środkiem
dezynfekującym i napromieniowywane, a następnie pakowane w folię i
przewożone do hipermarketu, gdzie czeka na ciebie…52
Mięso jest tanie, ale cena nie uwzględnia kosztów społecznych.
Produkcja sztuki bydła wiąże się ze zużyciem blisko tony ropy naftowej.
Michael Pollan mówi, że „odnieśliśmy sukces w uprzemysłowieniu hodowli
bydła rzeźnego, zmieniając napędzanego energią słoneczną przeżuwacza w
ostatnią rzecz, jakiej potrzebujemy: kolejną maszynę na paliwa kopalne”.53
Ścieki z produkowanych z ropy sztucznych nawozów spływają w dół
Missisipi, tworząc w Zatoce Meksykańskiej „strefę śmierci” o
powierzchni 30 000 km2. Powszechne stosowanie antybiotyków
doprowadziło do wykształcenia odpornych na te leki szczepów bakterii.
Naukowcy przypuszczają ponadto, że stosowanie hormonów przyczynia się
do spadku płodności mężczyzn i powstawania anomalii seksualnych u ryb.
Jeden z hodowców oświadczył Pollanowi: „Bardzo bym chciał zrezygnować z
hormonów. Gdyby tylko konsument powiedział: »nie chcę hormonów«,
natychmiast przestalibyśmy je podawać. Bydło lepiej sobie poradzi bez
nich. Ale takiego sygnału z rynku nie ma i dopóki moi konkurenci stosują
hormony, nie mam innego wyjścia”.54
Trudno jednak sobie wyobrazić, w jaki sposób ten sygnał miałby się
pojawić, skoro cały system zaprojektowany jest tak, by proces produkcji
był dla konsumenta tajemnicą. W rezultacie hodowca czuje się zmuszonym
do stosowania hormonów.
A porównajmy to z Zweber Farm w Elko, w Minnesocie. Gdy kupuję
wołowinę z gospodarstwa Jona i Lisy Zweberów, wiem, że bydło, z którego
pochodzi, jadło trawę z ich własnego pastwiska obok domu. Zweberowie
nie używają w hodowli antybiotyków ani hormonów. Gdy kupuję mięso od
nich, jest to naprawdę wolna wymiana. Wszelkie potrzebne mi informacje
są dostępne i zrozumiałe, a korzystają na tym Zweberowie, ich gmina,
moja rodzina, bydło i środowisko naturalne. Moja wymiana z supermarketem
nie jest wolna, ponieważ potrzebne mi informacje nie są łatwo dostępne.
Dopóki nie przeczytałem pracy Michaela Pollana, moje pojęcie o
dominującym modelu hodowli bydła było bardzo mgliste. Ranczerzy i
robotnicy rolni są uciskani przez siły rynkowe, na które nie mają
żadnego wpływu, a ich dochody są coraz bardziej uszczuplane przez
dominującą na rynku mięsnym czwórkę gigantów. Ponadto efekty, jakie taka
przemysłowa hodowla niesie dla środowiska naturalnego i społeczności
wiejskich, są katastrofalne.
V. Konkluzja
Czy należy więc żądać od państwa ingerencji w rynek? Nie. Fałszywym
ograniczeniem jest dychotomia: interwencja państwa albo błogosławieństwo
dla nieskrępowanej dyktatury korporacji. Ani interwencja państwa, ani
jej brak, nie zapewnią wolności rynku same z siebie. Nie mają sensu
autorytatywne, wygłaszane z pozycji utylitarnych, twierdzenia o
korzyściach płynących z „wolnego rynku”; jakbyśmy mogli stwierdzić tę
„wolność” wyłącznie na podstawie braku zakazów czy jawnej przemocy.
Także puszczenie wolno cugli władzy, również wynikającej z przewagi
rynkowej, prędzej doprowadzi do niewoli niż do wolności. Po prostu nie
da się mówić o prawdziwie wolnej ekonomii bez szczegółowego osądu tego,
jakie rodzaje wymiany sprzyjają rozkwitowi życia na Ziemi, a jakie nie.
Chociaż nie było moim celem szczegółowe omawianie w tym rozdziale
konkretnych celów ludzkiego działania i istnienia przedmiotów
materialnych, tradycja chrześcijańska przekazuje ogromne bogactwo
refleksji na te tematy.55
Sądzę, że daremne jest oczekiwanie od państwa, iż podejmie próby
pokierowania gospodarką w takim kierunku. Najważniejsze jest
bezpośrednie wcielanie w życie praktyki wolnej ekonomii. Z
chrześcijańskiego punktu widzenia kościoły powinny aktywnie popierać
taką działalność gospodarczą, która jest zgodna z prawdziwym
przeznaczeniem stworzenia. Należy zatem promować takie praktyki
biznesowe, które sprzyjają utrzymywaniu bliskich związków między
kapitałem, pracą i społecznościami lokalnymi oraz rozpoznaniu
rzeczywistego dobra na płaszczyźnie społecznej. W takiej przestrzeni
prawdziwa wolność może naprawdę rozkwitać.
William T. Cavanaugh
przekład: Krzysztof Jasiński