— Czym jest dla Pana monarchizm w czasach, gdy prawie wszystkie kraje świata przyjęły ustrój demokratyczny?
— Jak napisał Charles Maurras, „Demokracja jest złem, demokracja to
śmierć”. Demokracja to niewątpliwie najgorszy urzeczywistniony na ziemi
ustrój w dziejach (ex aequo z „realnym” komunizmem). W czasach,
gdy większa część globu trwa pogrążona w ciemnościach demokracji,
monarchizm jest po prostu walką z panoszącym się złem.
— Czy wierzy Pan w możliwość restauracji monarchii w Polsce?
— Monarchia pozostaje obiektywnym stanem wszechświata, którego
Królem — czyli Monarchą — jest Bóg. Dla Polski, tak samo, jak i dla
innych późnonowożytnych społeczeństw, powrót do ich tradycyjnej postaci —
lub przynajmniej wejście na drogę ku niemu prowadzącą — to jedyne, co
może je jeszcze ocalić przed stoczeniem się w stan zupełnej anomii i, w
rezultacie, samozagładą. Tradycja tych społeczeństw, w tym Polski, ma
zaś charakter monarchiczny. Kontrrewolucja lub dezintegracja — tertium non datur.
Polska i inne współczesne narody wejdą na drogę ku restauracji albo
czeka jej już tylko degrengolada. Tak być musi i moja czy Pańska
osobista wiara nie ma na to żadnego wpływu.
— Jak już wejdziemy na drogę restauracji, któryś rodzaj
monarchii trzeba będzie wybrać. Jest ich przecież wiele: monarchia
parlamentarna, elekcyjna, konstytucyjna, czy monarchia tradycyjna.
— Istotny podział przebiega inaczej. Historii znane są przypadki
monarchii tradycyjnych, w których panujący wskazywany był przez jakiegoś
rodzaju obiór, czyli elekcję: wczesne monarchie europejskie wyłonione z
„wędrówki ludów” na przełomie Antyku i Średniowiecza, później Ułus
Mongolski czy istniejąca do dziś monarchia Papieży. Co zaś należy
rozumieć pod pojęciem konstytucji? Jeśli rozumiemy przez nią
fundamentalne zasady ustroju państwa, to konstytucję posiadała i posiada
każda monarchia. Jeżeli zaś rozumiemy przez nią konstytucję w sensie
nowoczesnym, czyli pojedynczą, pisaną ustawę, najwyższy z aktów prawa
stanowionego normujących ustrój państwa, to monarchia tradycyjna również
może posiadać taką konstytucję, o ile jako źródło władzy politycznej w
państwie wskazuje ona monarchę, zaś jako źródło władzy monarchy — Boga, a
także o ile nie wprowadza stanu supremacji konstytucji (czyli siebie) w
stosunku do monarchy, bądź też supremacji jakiegoś innego organu
państwa wobec niego. Konstytucja stanowi wówczas akt samoregulacji
władzy monarszej, uporządkowania zasad życia wspólnoty politycznej przez
tego, który stoi na jej czele. Podsumowując, ani monarchia elekcyjna,
ani monarchia konstytucyjna nie wykluczają istnienia monarchii
tradycyjnej. Wyklucza je natomiast monarchia parlamentarna, ponieważ w
ustroju tym dochodzi do podporządkowania monarchy pochodzącemu z wyborów
parlamentowi i jego ubezwłasnowolnienia, w wyniku czego państwo de facto
przestaje być monarchią, wyradzając się w „koronowaną republikę”. O
tradycyjnym charakterze monarchii decydują przecież nie tyle zasady
wskazywania następcy tronu, ile dwa inne elementy. Pierwszy z nich to
pochodzenie władzy politycznej — monarchia tradycyjna ufundowana jest na
idei odgórnej, a nie oddolnej genezy władzy. Drugi to pozycja ustrojowa
monarchy, który w monarchii tradycyjnej musi zachowywać pozycję
rzeczywistej Głowy Państwa, w tym zwłaszcza funkcję rzeczywistego
zwierzchnika rządu (rządu w sensie szerokim, nie zawężonym do kolegium
ministrów) oraz rzeczywistego zwierzchnika armii.
— Czy można być monarchistą nie będąc konserwatystą?
— Hipotetycznie — można. Zwolennikami monarchii w różnych
specyficznych kontekstach historycznych bywali też liberałowie czy
socjaliści. Nawet komunista Fryderyk Engels w swoim czasie popierał
wzmocnienie władzy cesarza Niemiec, ponieważ doszedł do wniosku, że na
obecnym etapie rewolucyjnych przemian jest to wskazane. Wydaje się
jednak, iż podobnie jak konsekwentny konserwatyzm wiedzie ku
monarchizmowi, który go dopełnia, tak konsekwentny monarchizm mieści w
sobie konserwatyzm.
— Czy jedynym prawdziwym monarchizmem jest monarchizm legitymistyczny?
— Prawdziwym monarchizmem jest każdy monarchizm ukierunkowany na
restaurację monarchii tradycyjnej. Monarchizm legitymistyczny zakłada
jako swój cel przywrócenie najdoskonalszej postaci monarchii
tradycyjnej, ufundowanej na zasadzie dziedziczenia tronu (przez
prawowitych następców).
— W ciągu ostatniego stulecia w większości krajów
europejskich dokonano syntezy dwóch, na początku wzajemnie
wykluczających się ideologii: nacjonalizmu i monarchizmu. Wcześniej
wydawało się to niemożliwe.
— Jak wywodzi profesor Adam Wielomski w swej obszernej monografii
francuskiego nacjonalizmu, stało się tak, gdyż nacjonalizm jako taki nie
posiada własnej, specyficznej dla siebie filozofii politycznej i może
koegzystować ze wszelkimi doktrynami, osadzając je w kontekście
wspólnoty narodowej, różnorodnie zresztą pojmowanej przez poszczególne,
wzajemnie sprzeczne odmiany nacjonalizmu. W różnych okresach nacjonalizm
łączył się w ten sposób z liberalizmem, demokratyzmem, socjalizmem,
syndykalizmem, konserwatyzmem, monarchizmem, a nawet komunizmem czy
anarchizmem. Dla monarchisty akceptowalne i godne kultywowania są te
odmiany nacjonalizmu, w których pierwiastek nacjonalistyczny jest wtórny
względem pierwiastka tradycjonalistycznego. Nacjonalizm, którego
zwolennicy mają świadomość, że naturalną postacią polityczną wspólnoty
narodowej jest ustrój monarchiczny, zasługuje na wsparcie. Natomiast
nacjonalizm, który w jakkolwiek pojmowanym narodzie widzi podmiot
polityki w sensie dosłownym, a tym samym opiera się na idei oddolnej
genezy władzy politycznej, zawsze będzie wrogi prawdziwemu monarchizmowi
— z wzajemnością.
— Który z myślicieli konserwatywnych wywarł na Pana największy wpływ?
— Niestety, muszę się uchylić od odpowiedzi na to pytanie. Przyczyna
jest nader prozaiczna: nie mam żadnego ulubionego myśliciela, którego
mógłbym wymienić z nazwiska, mogę co najwyżej wskazać na pewne szkoły
myślenia. W takim razie na moje poglądy największy wpływ spośród nurtów
cudzoziemskich wywarł, w moim odczuciu, neoplatonizm, zaś spośród
kierunków krajowych — konserwatyści krakowscy, lwowscy i wileńscy, a
także myśliciele należący do obozu piłsudczykowskiego. Z myślicieli
żyjących na pewno wymieniłbym panów profesorów Jacka Bartyzela i Bogdana
Szlachtę, których uważam za swoich mentorów.
— Które wśród współczesnych państw ma najbardziej odpowiadający Panu ustrój?
— Myślę, że Watykan, choć i tam trzeba by posprzątać po posoborowych
eksperymentach z „kolegialnością” i mnożeniem rozmaitych komitetów,
„podkomitetów i pod-podkomitetów” (jak szydził pewien amerykański
tradycjonalista), które w założeniach ciemnych sił postępu mają zapewne
stwarzać „namiastkę demokracji w ostatniej absolutnej monarchii w
Europie”.
— No właśnie, wspomniał Pan II Sobór Watykański, po którym
wprowadzono w Kościele Katolickim wiele zmian obcych każdemu
monarchiście i konserwatyście. Jak Pan się do nich odnosi?
— Ze smutkiem i oburzeniem — jak do dzieła zniszczenia. W tym
kontekście rozczarowuje mnie zauważalne w wielu środowiskach związanych z
rytem trydenckim i Mszą Wszechczasów dążenie do swoistego
konserwatywnego „wybielenia” Vaticanum II i pojednania się z jego
szkodliwą spuścizną. Mam na myśli te wszystkie próby tworzenia
„konserwatywnej interpretacji” soboru i przeciwstawiania go na siłę jego
„modernistycznej interpretacji” jako rzekomo fałszywej. Te wszystkie
opowieści, że zmiany soborowe wcale nie godziły w Tradycję, tylko ich
późniejsze nadinterpretacje. Wiecznie to samo: „idea była słuszna,
wystarczy usunąć błędy i wypaczenia” albo „idea była słuszna, tylko
(niektórzy) ludzie ją przekręcili”. Postrzegam tego rodzaju „umiarkowany
tradycjonalizm” jako samooszukiwanie. Z Kościoła trzeba wymieść to
wszystko, co wpuścił do jego wnętrza sobór. Oczywiście — nie w sposób
godzący w święty Kościół jako taki. W praktyce katoliccy tradycjonaliści
muszą — jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało — zawojować
współczesny Kościół od środka: walczyć w nim permanentnie o jak
największą przestrzeń swobody dla Mszy Wszechczasów, tradycyjnych form
kultu i pobożności, mnożyć liczbę tradycyjnych instytutów kapłańskich,
zasilać ich szeregi, odpomnieć i popularyzować również inne tradycyjne
ryty oprócz trydenckiego. I tak co najmniej przez najbliższe
kilkadziesiąt lat — aż do pełnego zwrócenia Tradycji Kościołowi. Kiedy
wewnątrzkościelne siły przewrotu nie będą już mogły zatrzymać tego
ruchu, będzie można przystąpić do wypychania modernizmu poza Kościół.
— Jest Pan znany jako promotor romantyzmu na prawicy. Nie wszyscy podzielają Pańską jego apologię.
— Doprawdy, za takiego uchodzę? To chyba niezasłużony komplement. Ad rem:
romantyzm był wielkim duchowym przebudzeniem poszczególnych wspólnot
narodowych po ich dotkliwym duchowym wyjałowieniu przez ideologię
„oświecenia”, a właściwie nie tyle przez samo tylko „oświecenie”, ile
przez całą, z nielicznymi wyjątkami, myśl nowożytną, wielkim zrywem ku
tradycji, duchowości, religijności, mistyce. U swych źródeł był to więc
ruch w dobrą stronę, jakkolwiek nierzadko błądził w szczegółach.
Najbardziej znanym z takich jego błędów jest zapewne apoteoza uczucia
samego w sobie. Rozedrgana uczuciowość musi również wzbudzić politowanie
u prawdziwego konserwatysty, którego ideałem powinna być platońska apatheia,
lub przynajmniej, dla mniej uduchowionej dziś większości, faszystowski
„styl imponującego chłodu”. Z dziedzictwa romantycznego należy czerpać
to, co jest w nim dobre, jednocześnie oczyszczając je z historycznych
błędów. Opowiadam się więc za rewitalizacją romantyzmu poprzedzoną jego
krytycznym przepracowaniem, podobnie jak opowiadali się za nimi
występujący z różnych pozycji Cyprian Kamil Norwid, Stanisław
Wyspiański, Stanisław Brzozowski, Adam Skwarczyński, profesor Marian
Zdziechowski czy Jerzy Braun.
— Z romantyzmem związany jest nieodłącznie kult powstań
narodowych, tak zaciekle krytykowanych przez wszystkich niemal
konserwatystów.
— Zgadzam się, że kult powstań trzeba wytępić przynajmniej w jego
obecnej, karykaturalnej postaci. Polacy mają absurdalny w oczach innych
narodów zwyczaj pompatycznego świętowania własnych klęsk. Obchodzić
powinniśmy rocznice naszych zwycięskich powstań, których, wbrew
obiegowej wiedzy, nie brakowało. Mało kto umiałby je jednak wymienić, a
tymczasem dzieci w szkole i nas wszystkich wciąż na okrągło katuje się
powstaniem listopadowym, styczniowym i przede wszystkim warszawskim —
najbardziej z nich nieprzemyślanym, nieodpowiedzialnym, samobójczym,
sprzecznym z polską racją stanu, które ściągnęło na Polaków największą
klęskę bitewną i przyspieszyło największą katastrofę polityczną w ich
dwudziestowiecznej historii. Z drugiej strony, od historycznej i
politycznej oceny powstań należy oddzielić ocenę samego czynu zbrojnego
powstańców, emanującego heroizmem, dowodzącego wspaniałego przechowania
przez minione pokolenia cnót wojowniczych w naszym narodzie. Konkretni
bojownicy powstania listopadowego, styczniowego czy warszawskiego mogą
więc przez młodych Polaków być postrzegani jako osobowy wzór.
— Więc bliżej Panu do kontynuatora myśli powstańczej Józefa Piłsudskiego, czy raczej realisty Romana Dmowskiego?
— Szczerze mówiąc, im dłużej pochylam się nad życiem i myślą tych
dwóch polityków, tym bardziej dochodzę do wniosku, że obaj są po dziś
dzień w równym stopniu przereklamowani. Odnoszę wrażenie — być może
mylne — iż w swojej działalności obaj byli skupieni na typowo
pragmatycznej polityce bieżącej, do której dopiero ich kontynuatorzy
dopisali szersze tło historiozoficzne, wnikliwsze teorie polityczne i
pogłębione idee. Niemniej trudno nie zauważyć, że postać Marszałka
Piłsudskiego znacznie lepiej nadaje się na symbol i mit polityczny —
także dla polskiej Prawicy — niż postać Romana Dmowskiego. Ja jednak z
pamiętnego pokolenia lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku wyżej od
nich obu cenię Władysława Studnickiego czy profesora Władysława
Leopolda Jaworskiego.
— Środowisko monarchistyczne w Polsce jest mocno podzielone.
— Sądzę, że jednak nie. A to dlatego, że współcześnie w Polsce nie
ma realnie istniejącego środowiska monarchistycznego. Przez dwie dekady
po upadku komunizmu (na cztery łapy) nie uformowało się w naszym kraju
środowisko monarchistyczne z prawdziwego zdarzenia. Musi ono dopiero
powstać. Jego narodziny utrudniają jednak powtarzające się wystąpienia
postaci takich, jak panowie Leszek Wierzchowski, Janusz Korwin-Mikke czy
ostatnio Adam Wielomski — osób, które głośno podają się za
monarchistów, a jednocześnie obnoszą się z poglądami i postawami nie
mającymi z monarchizmem nic wspólnego, a nawet z nim sprzecznymi,
kompromitując tym sposobem monarchizm jako taki.
— Czy wśród istniejących współcześnie w Polsce partii
politycznych jest jakaś, która wyznaje integralnie ideę konserwatywną?
Według nowoczesnych standardów PO to prawica, a PiS to skrajna prawica.
Inne – np. UPR czy WiP, uważają siebie za „jedyną prawdziwą prawicę”.
— Dlatego ja osobiście staram się propagować następujące
rozróżnienie. Przez prawicę luźno pojętą, pisaną minuskułą, można
rozumieć wszelkie fenomeny polityczne i quasi-polityczne, które bywają
prawicą nazywane, niezależnie od merytorycznej słuszności określania ich
tym mianem. Przez Prawicę w sensie właściwym, dla odróżnienia pisaną
majuskułą, należy tymczasem rozumieć parti de l'ordre, „partię
ładu”, czyli, mówiąc w uproszczeniu, to, co nazwał Pan integralnym
konserwatyzmem. Ta ostatnia nie dysponuje we współczesnej Polsce żadnym
zorganizowanym ruchem politycznym. Partie pokroju UPR, WiP, LPR czy
Prawicy Rzeczypospolitej przedstawiane są przez liberalne media jako
złowroga „skrajna prawica”, cokolwiek to znaczy, jednak w rzeczywistości
nie występują programowo przeciw demoliberalizmowi. W gruncie rzeczy
stanowią co najwyżej skrajnie prawe skrzydło obozu Rewolucji, pragnące
„konserwować” jeden z jej wcześniejszych etapów — rodzaj współczesnych
żyrondystów.
— Czy tacy ludzie jak np. p. Artur Górski, założyciel Klubu
Zachowawczo-Monarchistycznego, a obecnie poseł na sejm RP, mogą zdziałać
w parlamencie coś pożytecznego, czy są tylko potrzebni szefom swoich
partii jako atrapa do przyciągania wyborców?
— Konserwatysta może wejść do demokratycznego parlamentu, lecz jego
tożsamość ideowa ogranicza go przy tym co do metod i celu. Gdy idzie o
metody, nie wolno zniżyć mu się do, standardowej w demokratycznym
systemie, populistycznej i demagogicznej agitacji połączonej z
podlizywaniem się motłochowi zwanemu „elektoratem”, aby mu się
przypodobać, a także z kolportowaniem starannie opracowanych,
upiększających kłamstw na własny temat w postaci reklamy i tzw. PR.
Innymi słowy, nie wolno mu prowadzić kampanii wyborczej, jak ona dziś z
reguły wygląda. Gdy zaś idzie o cel, konserwatysta może dziś zasiąść w
parlamencie wyłącznie w jednym celu: aby od środka atakować i wyszydzać
demoliberalizm oraz piętnować z parlamentarnej mównicy powodowaną przez
ten ustrój degenerację wspólnoty politycznej i kulturowej. Nie wolno mu
zatem firmować swoją osobą żadnej z bezideowych kartelowych partii
politycznych, będących beneficjentami tego ustroju. Taką zaś, niestety,
rolę spełnia pan doktor Górski, używany od czasu do czasu przez jedną z
tych bezideowych partii do pozorowania prawicowego charakteru.
Za: http://www.legitymizm.org/danek-petlicki-wywiad