W przeciętnym polskim oglądzie ideowo-politycznej panoramy
hiszpańskiej rzeczywistości w XX stuleciu występuje z jednej strony
przebierający się w różne szaty socjalizm, naprzeciwko którego umieszcza
się zsymplicyzowany frankizm z przyległościami. Schemat ten jest
wygodny, ponieważ w obrazowy sposób tłumaczy sens wojny domowej, ale
pomija przystające do niego jedynie częściowo fenomeny, wśród których
szczególne miejsce zajmuje karlizm, charakteryzujący się ostentacyjną
wiernością wobec, nacechowanego fundamentalnym konserwatyzmem,
legitymizmu, nieugięcie popierającego sprawę Don Carlosa, odsuniętego od
tronu przez umierającego Ferdynanda VII. Na płaszczyźnie Realpolitik jego zwolennicy
ani razu nie odnieśli sukcesu, przegrywając ze stronnikami ukoronowanej
córki Ferdynanda Izabeli oraz kolejnymi generacjami liberałów, ale za
to wykazali się niezwykłą aktywnością w sferze teoretycznych rozważań,
składających się na kosmowizję – uwypukloną przez rodzimego Doktora
Kontrrewolucji w tytule monografii.
Książka zaczyna się od Prótasis, w którym to wstępie Autor
przedstawia narodziny karlizmu. Powstał on w obronie, tradycyjnie
obowiązującego na Półwyspie Pirenejskim, semisalickiego prawa, które
przewiduje, że trzeba wykorzystać „wszystkie możliwości dziedziczenia
męskiego przed zastosowaniem sukcesji żeńskiej” (s. 33). Oznacza to, że w
sytuacjach szczególnego zbiegu okoliczności mogą zostać
legitymistycznymi panującymi kobiety i tak właśnie stało się w
przypadkach Izabeli Kastylijskiej i Joanny Szalonej, ale nie wówczas,
gdy moderniści ubrali w monarsze szaty XIX-wieczną imienniczkę tej
pierwszej. Warto co prawda pamiętać, że „nie królestwa istnieją dla
praw, ale prawa są dla królestwa” (s. 44), niemniej w wypadku
przeprowadzonego w 1833 r. pałacowego zamachu stanu według karlistów
pogwałcenie reguł sukcesji szło w parze z naruszeniem Racji Stanu,
nakazującej hiszpańskiej klasie politycznej unikanie wszelakich „schizm
bytu”, dokonujących się wskutek spiskowych poczynań kuso ubranych afrancesados
(sfrancuziałych), marzących o tym, żeby w Iberii było tak jak w innych
przesiąkniętych burżuazyjnymi miazmatami „dojrzałych monarchiach
konstytucyjnych”.
Jacek Bartyzel, mający do nich scjentystyczny dystans, w części II
swojej rozprawy, nazwanej „Próba syntezy” i liczącej 150 stron, poświęca
uwagę najważniejszym aspektom karlistowskiego Ideario,
wyrażającego duchowe znaczenie przedstawianych w publikacji poglądów
zwolenników „starej, dobrej Hiszpanii”, co pozwala stwierdzić, że
karlizm jest „paladynem Tradycji” (s. 49). Oznacza to, że w twórczy
sposób kontynuuje on walkę ze „zbędnymi nowinkami” przenoszonymi na
iberyjski grunt przez zaczadzonych reformatorską manią progresistów,
którym po raz pierwszy w wyraźny sposób przeciwstawili się po 1700 r.
reakcjoniści, duchowi antenaci karlistów, kiedy to stawili opór
„centralizacji administracyjnej, podjętej przez Filipa V” (s. 57).
Mamy więc do czynienia z występującym zapewne w każdym państwie
napięciem między tymi, co „z chęcią depczą Przeszłości ołtarze”, i tymi,
którzy są urzeczeni ich pięknem i bynajmniej nie są przekonani co do
tego, że współcześni są lepsi i mądrzejsi od przodków. Potrzebę
poszanowania ich osiągnięć akcentuje polski autor, gdy z widocznym
zamiłowaniem przypomina znaczenie Hispanidad. Owa twórcza synteza las Españas „otworzyła
swoje ramiona na cztery kontynenty i utworzyła ponad dwadzieścia
krajów”, będąc wielką „duchową przygodą” (s. 83). Stwierdzenia tego
rodzaju, jak zacytowane zwroty F.D. Wilhelmsena, kojarzą się nam z
piewcami Wielkości i Chwały I Rzeczypospolitej, której aktualna
inkarnacja na szeroką skalę ulega „herezji europeizmu”, możliwej dzięki
temu, że jak to ujął znamienity XX-wieczny karlista Elías de Tejada,
Europa „wyrzekła się, odstąpiła i zamordowała w sobie chrześcijaństwo”
(s. 89). Państwo przestało być traktowane jako realizujące szczególną
misję „polityczne ciało mistyczne”, gdyż wizja ta została zastąpiona
przez zainspirowanych Makiawelem czcicieli hobbesowskiego Lewiatana (s.
109), lansujących królewski absolutyzm, negujący znaczenie prastarych
hiszpańskich fueros (przywilejów), przysługujących
współtworzącym mediewalną państwowość stanom. Oparta na nich
tradycjonalistyczna monarchia powinna być katolicka, umiarkowana,
federacyjna, dziedziczna i prawowita, stanowiąc w ten sposób
przeciwieństwo wprowadzanej na jej miejsce liberalnej, demokratycznej,
parlamentarnej, centralizacyjnej i konstytucyjnej wersji monarchicznego
państwa (s. 117). Opiera się ono na najrozmaitszych „nowożytnych
przesądach”, wśród których szczególnym nabożeństwem zdaje się cieszyć
dogmat separacji władz, w związku z czym warto wspomnieć, że już w
latach czterdziestych XIX stulecia Pedro de la Hoz „wytrwale dowodził,
że «podział władz» nie jest możliwy do faktycznego przeprowadzenia” (s.
120). Jest on niezgodny z prawnonaturalnym porządkiem, typowym dla
tradycyjnej monarchii, będącej „nie monarchią «boskiego prawa królów»,
lansowanego przez apologetów absolutyzmu, lecz boskiego prawa
naturalnego, któremu podlegają wszyscy ludzie, łącznie z królami” (s.
126).
Piszący te słowa Jacek Bartyzel stara się na kartach swego dzieła
pokazać z jednej strony urok przedrewolucyjnej, coraz bardziej baśniowej
„sentymentalnej monarchii z krwi i kości”, a z drugiej nieskrywany
podziw dla jej iberyjskich piewców, niezłomnie wiernych swojej
karlistowskiej sprawie i przepełnionych żarem, „który rozniecić może
tylko niepowtarzalny splot wiary, nadziei, wierności, poświęcenia i
miłości, mających swoją żywą ikonę w osobie prawowitego króla-tułacza”
(s. 170). Toruński Badacz Niezłomny w ten efektowny sposób, wyrażający
daleko idącą sympatię wobec zwolenników monarchy, kończy „Próbę
syntezy”, po której następuje część II monografii, zatytułowana „Studia
analityczne”. Znajdziemy w niej m.in. rozważania na temat wizji
regionalizmu największego teoretyka „klasycznego” karlizmu, Juana
Vazqueza de Melli. Wierzył on, że Hiszpania jest historyczną federacją
regionów, których ludność może doskonale realizować swoje potrzeby w
ramach obejmującej cały Półwysep Pirenejski państwowości, a wszelkie
uskutecznione separatyzmy pociągają za sobą fatalne skutki, o czym
dobitnie świadczy casus Portugalii, która „zredukowała się do zwykłej półkolonii (factoria) brytyjskiej” (s. 197), przez co utraciła możliwość partycypacji „w wielości las Españas” (s. 201).
Wierni owej wizji karliści musieli się w trudnym XX stuleciu zmierzyć
z wyzwaniami w postaci faszyzmu, narodowego socjalizmu i komunizmu.
Szczególnie w przypadku tych dwóch pierwszych ideologii hiszpańscy
fundamentalistyczni monarchiści znaleźli się w trudnym położeniu,
ponieważ logika dwubiegunowej wojny domowej zmusiła ich do sojuszu z
nimi, co sprawiło, że w łonie ruchu pojawiły się pewne rozbieżności
odnośnie do stosunku do „trudnych aliantów”, lecz na ogół przeważało
stanowisko, że nie można pogodzić, jak wyraził się Elías de Tejada,
płynących z Berlina oraz Rzymu przesłań z „myślą tradycjonalistyczną,
która pragnie odtworzenia uporządkowanej, chrześcijańskiej wolności
średniowiecznych królestw Hiszpanii” (s. 233). Również stosunki
karlistów z frankizmem nie były naznaczone jakąś szczególną sympatią,
czemu trudno się dziwić, skoro istniejące w „Caudilandii” porządki w
dużej mierze odbiegały od karlistowskiego Ideario. W efekcie Elías de Tejada stał się „nieprzejednanym wrogiem dyktatury” (s. 260), ukrywającej się „pod świętym płaszczem (el manto sagrado)
nieistniejącej królewskości” (s. 261). Przedstawiający to stanowisko
Profesor Bartyzel zdaje się dystansować w ten sposób od całkiem licznego
w naszym kraju „towarzystwa czcicieli Franco”, niezważających na to, że
wytykane m.in. przez karlistów „błędy i wypaczenia” frankistowskiego
reżimu umościły drogę do władzy demoliberałom, z upodobaniem lansującym
amerykańskie i europejskie mody.
W takim stanie rzeczy wypada skonstatować „brak szans na doprowadzenie prawowitego króla na dwór w Madrycie czy odrestaurowanie las Españas”
(s. 313), jak zapewne słusznie stwierdza Autor w „Medytacji końcowej”.
Emanuje z niej nastrój spokojnej rezygnacji z nadziei na ustanowienie w
dającej się przewidzieć przyszłości legitymistycznego porządku,
konsekwentnie naruszanego przez wszelkiej maści „czcicieli politycznych
herezji”, z lubością dekonstruujących Starą, Dobrą Hiszpanię.
Recenzowane Dzieło Honorowego Członka Organizacji Monarchistów Polskich
jest wyrazem symbolicznego sprzeciwu wobec takich praktyk, zgodnego z
przesłaniem „umierać, ale powoli”. Ukazanie się w egzotycznej Polsce
niezwykle solidnej akademickiej monografii poświęconej „wiecznie
przegranym” świadczy o tym, że w wykraczającym poza bieżącą polityczną
rzeczywistość wymiarze karlistowska sprawa jest i pozostanie
pasjonującym zagadnieniem dla tych, których gnoseologiczny horyzont
sięga dalej niż wyznaczany przez kolejne wybory widnokrąg.
Jacek Bartyzel swobodnie go przekracza, czego dowodzi omawiane tutaj
syntetyczno-analityczne spojrzenie na „iberyjski fundamentalistyczny
monarchizm”, wyrażony w trylemacie Dios-Patria-Rey (Bóg-Ojczyzna-Król). W złożonej również z trzech części książce Niezłomnego Monarchisty odnajdziemy multum niezwykle
szczegółowych informacji odnoszących się do najróżnorodniejszych
aspektów karlistowskiego paradygmatu, jawiącego się w bartyzelowskiej
optyce jako niezmiennie fascynujące zjawisko, godne tego, aby opisywać
je na kilkuset stronach przesyconej uczonością rozprawy. Nie jest ona
łatwa do omówienia z powodu mnogości zawartych w niej wątków, spośród
których na wyróżnienie zasługuje „społeczne królestwo Chrystusa jako
sens i cel kontrrewolucji”.
Takie ujęcie dobitnie świadczy o tym, że istnieje nierozerwalne iunctim między
karlizmem a chrześcijaństwem w jego katolickiej wersji. Tradycyjna
Hiszpania jest nim przesycona, co sprawia, że chociaż „państwo pozostaje
różne od Kościoła”, to ma być „moralnie zjednoczone z Kościołem” (s.
281) – przejawia się to w „odrzuceniu «wolności religijnej»” (s. 287) i
pluralizmu, który „zakłada eliminację ostatecznej jedności”. Jest ona
wszakże konieczna, aby mogło dojść do przekonania, że „panowanie
Chrystusa jest absolutnie powszechne i musi być uznane przez każdy
porządek polityczny”, które to przekonanie sprawia, że
fundamentalistyczni karliści, tacy jak ulubiony przez Autora Elías de
Tejada, z dystansem spoglądają, „będąc bardziej papieskimi od papieża”
(s. 290), na umieszczający się wśród protestanckich sekt posoborowy
Kościół.
Po lekturze tego przepojonego transpirenejską kosmowizyjnością dzieła
można również dojść do przekonania, że karliści są bardziej hiszpańscy
od Hiszpanii, coraz bardziej oddalającej się od swojej wielkiej
przeszłości, podczas gdy partyzanci Karola V i jego następców są w niej
permanentnie zanurzeni. Z tego duchowego nastawienia wynika brak
akceptacji dla wielu aspektów dzisiejszej rzeczywistości. W „Medytacji
końcowej” Profesor Bartyzel pisze, że to odwrócenie od współczesności
skłaniało do postrzegania ich jako subiektywizujących romantyków,
brzydzących się nieestetycznym burżuazyjnym liberalizmem. Właśnie tak
postrzegali ich, niezwykle wpływowi w kształtowaniu opinii publicznej,
modernistyczni literaci z „kultowego” Pokolenia 98, tacy jak
Valle-Inclán i Unamuno, jednakże polski historiozof uważa, że karlizm
„ma bardzo wyraźne inklinacje klasyczne” i katolickie, co sprawia, że z
nieprzejednaną wrogością zwalcza złowieszcze trzy R w postaci
Reformacji, Rewolucji i Romantyzmu, z czego wynika, że umieszczanie ich w
sentymentalno-romantycznym paradygmacie jest chybione.
Co prawda można dostrzec pewne podobieństwo pomiędzy nimi a
najbardziej hiszpańskim ze stereotypów, jakim jest donkiszoteria, ale w
przeciwieństwie do przemyślnego szlachcica z La Manchy nie ścigają oni
swoich urojeń, ponieważ zbyt mocno są przywiązani do tego, co było i co
według nich powinno być znowu. Taką postawę, opierającą się na
przekonaniu o niekonieczności Postępu, trzeba uznać za tout court
reakcjonizm, odmawiający racji najróżniejszym modnym schizmom Bytu,
przesłaniającym w swoim turpistycznym zaślepieniu to, co onegdaj
cieszyło oczy i dusze, zanim nie stratowali go „zajeżdżający klacz
Historii” rewolucyjni emisariusze Apokalipsy. Rzucający wyzwanie im i
ich duchowym potomkom ludzie pokroju karlistów przeciwstawiają
„obsesyjnym obalaczom” niewzruszone przywiązanie do Tradycji, co każe im
nieustraszenie zajmować legitymistyczne pozycje. Sprawia to, że są oni
„głupstwem dla zapatrzonego w swoje idole świata”, niemogącego w osobach
swoich najbardziej prominentnych przedstawicieli pojąć, jak można nie
akceptować „oczywistości, którym Dzieje przyznały ewidentną rację”.
Spośród nich na pierwsze miejsce wysuwa się ludowładztwo, a tymczasem
„głównym wrogiem karlizmu jest dzisiaj demokracja” (s. 317),
rozprzestrzeniająca się jak pożar na stepie nie tylko w europejskich
Hiszpaniach, ale i w Romanoameryce, co budzi reakcję sprawiającą, że być
może „za dwie, trzy dekady, to właśnie karlizm hispanoamerykański”
stanie się „ostatnią szansą powstrzymania duchowej, moralnej i
społecznej dekadencji” (s. 321) Ameryki Południowej.
Tak przewiduje najwybitniejszy rodzimy karlistolog, którego książki
wypada polecić wszystkim monarchistom, konserwatystom i reakcjonistom,
spragnionym zaprawionej tradycyjnym sosem intelektualnej uczty. Żadna
recenzja nie jest w stanie oddać klimatu „wyniosłej uczoności”
przenikającego na wskroś od pierwszej do ostatniej strony monografię
Jacka Bartyzela, w związku z czym wypada nareszcie zakończyć tę próbę
przybliżenia wyrobionym czytelnikom owej szczególnej na naszym rynku
księgarskim pozycji augustyńskim zawołaniem tolle lege!
Jacek Bartyzel, Nic bez Boga, nic wbrew Tradycji. Kosmowizja polityczna tradycjonalizmu karlistowskiego w Hiszpanii, wyd. von Borowiecky, Warszawa 2015, str. 400.
Za: http://www.legitymizm.org/nic-bez-boga-nic-wbrew-tradycji