Od Redakcji: W dniu
dzisiejszym prezentujemy tłumaczenie unikatowego i raczej nieznanego w
polskim środowisku tekstu: „Nasz świat jest naszą bronią”, autorstwa
podkomendanta Marcosa, legendarnego przywódcy powstania meksykańskich
Indian przeciwko neoliberalnemu rządowi Meksyku. Choć, z przyczyn
oczywistych, nie wszystkie z tez autora są do pogodzenia z europejskim
nacjonalizmem, to jednak mimo wszystko autor dość bezlitośnie i przede
wszystkim celnie punktuje patologie systemu kapitalistycznego, robiąc to
z ciekawego i szerzej nieznanego nam tutaj w Europie punktu widzenia.
Standardowo zachęcamy do lektury, udostępniania i dyskutowania.
*****
Sierpień 1992
Wyobraź sobie, że żyjesz na północy, w
samym centrum, lub na zachodzie tego kraju. Wyobraź, sobie że natrafiasz
w końcu na slogan Departamentu Turystyki: „Najpierw poznaj Meksyk”.
Więc wyobraź sobie jeszcze teraz na końcu, że decydujesz się udać na
południe tego pięknego kraju i na cel swojej podróży wybierasz stan
Chiapas.
Dobrze, załóżmy więc że tak właśnie się
stało. Dotrzeć tam możesz za pośrednictwem jednej z trzech dróg
prowadzących bezpośrednio do Chiapas: jedna z nich to droga w kierunku
północnej części stanu, druga to droga wzdłuż wybrzeża Oceanu Spokojnego
i jest jeszcze też trzecia, dzięki której dotrzesz do
południowo-wschodniej części Chiapas. Bogactwa naturalne tego stanu,
jednak nie uciekają już z niego tylko tymi trzema drogami. Chiapas traci
swoją krew przez wiele różnych żył naraz: przez rurociągi z gazem i z
ropą, magistrale elektryczne, tory kolejowe, przez konta bankowe,
ciężarówki, wozy transportowe, łodzie i samoloty. Jego krew ucieka
przemytniczymi szlakami, leśnymi ścieżkami i wyłomami. Ziemia ta płaci
okup imperialistom z ropy naftowej, energii elektrycznej, pogłowia
bydła, pieniędzy, kawy, bananów, miodu, ziarna, kakao, tytoniu, cukru,
soi, melonów, sorgo, mango, tamaryndowców, awokado i z własnej krwi
płynącej obficie z tysiąca ran meksykańskiego południa. Te surowce i
materiały, w milionach ton, są przewożone do meksykańskich portów,
dworców i centrów transportowych. Stamtąd są one wysyłane do różnych
miejsc z całego świata. Stany Zjednoczone, Kanada, Holandia, Niemcy,
Włochy, Japonia- różne kraje, lecz łączy je jedno: wszystkie służą tylko
i wyłącznie do nakarmienia imperializmu. Opłata, którą od samego
początku międzynarodowy kapitalizm nałożył na południowo-wschodnią część
tego stanu, pozbawia Chiapas krwi i obrzuca jej mieszkańców i ich
godność błotem. Garstka biznesmenów, do których grona należy także
meksykańskie państwo, zabiera wszystkie bogactwa z Chiapas, w zamian
pozostawiając im jedynie wstrętne i śmiertelne piętno. W 1989
roku Ci biznesmeni zabrali z Chiapas 1.222.669.000.000 pesos, oddając w
zamian ludziom jedynie 616.340.000.000 pesos w kredytach i w
zamówieniach publicznych. Tym samym, ponad 600.000.000.000 pesos trafiło
do kieszeni najbogatszych.
W Chiapas, Pemex ma 86 zębów zatopionych
w meksykańską ziemię, w okręgach Estacion, Juarez, Reforma, Pichucalco i
Ocosingo. Każdego dnia zasysają 92 tysiące baryłek ropy i
517.000.000.000 metrów sześciennych gazu. Zabierają ropę i gaz, a w
zamian oddają ludziom pod znakiem kapitalizmu: zdegradowane środowisko,
zniszczone tereny rolnicze, hiperinflacje, alkoholizm, prostytucje i
biedę. Pomimo tego, bestia i tak nie jest zaspokojona i wciąż i wciąż
zapuszcza swoje macki coraz głębiej i dalej w kierunku Dżungli
Lacandon, gdzie w tym momencie eksploatowanych jest naraz osiem złóż
ropy naftowej. Ścieżki dla pracowników są tam wycinane za pomocą maczet
przez tych samych farmerów, którzy zostali pozbawieni swojej ziemi przez
nienasyconą bestie. Drzewa upadają i wybucha dynamit, w miejscach gdzie
farmerzy nie mają nawet prawa ścinać drzew by przeżyć. Każde ścięte
przez nich drzewo równa się mandatom, stanowiącym dziesięciokrotność
krajowej płacy minimalnej i pobytowi w więzieniu. Biedni nie mogą ścinać
drzew, lecz naftowa bestia już ma do tego prawo, to ta sama bestia,
która już co raz bardziej, z dnia na dzień popada coraz bardziej w
zagraniczne ręce. Rolnicy ścinają drzewa żeby przeżyć, Bestia ścina je
tylko dla samej przyjemności z plądrowania.
Chiapas krwawi także kawą. 35% procent
krajowej produkcji kawy w Meksyku, pochodzi właśnie z tego stanu.
Przemysł ten zatrudnia 87 tysięcy ludzi. 47% kawy jest przeznaczona jest
dla rynku krajowego, reszta jest zaś eksportowana po za granice kraju,
gównie do Stanów Zjednoczonych i Europy. Ponad 100 000 ton kawy zabiera
się z tego stanu by nakarmić konta bankowe bestii. W 1988 roku, kilogram
kawy był sprzedawany za granicę za 8000 pesos. Przedsiębiorcy z
Chiapas, za tę samą kawę dostawali już tylko 2500 pesos, lub mniej.
Po kawie, drugim najczęściej grabionym
surowcem jest wołowina. Trzy miliony sztuk bydła czeka na pośrednika i
małą grupę biznesmenów, którzy zabierają je by zapełnić chłodnie w
Arriaga, Villahermose i Mexico City. Bydło sprzedawane jest za 400 pesos
za kilogram mięsa, pośrednikowi przez farmera, który zwraca im
przetworzone mięso już mniej więcej dziesięć razy drożej niż kosztowało
ono wcześniej.
Ten trybut, który Chiapas płaci kapitalistom, nie zna porównania w całej historii świata.
55% energii wytwarzanej przez ruch wody w Meksyku, pochodzi właśnie z
tego stanu, stanowi to jednocześnie 20% całej energii elektrycznej w
naszym kraju. Tymczasem, jedynie co trzeci dom w Chiapas ma instalacje
elektryczną. Gdzie znika te 12.907 kilowatów energii produkowanej
corocznie przez wodne elektrownie w Chiapas? Pomimo tego, że ostatnimi
czasy coraz bardziej popularny staje się trend zmierzający do
zwiększenia się ekologicznej świadomości to i tak ma u nas miejsce także
grabież drewna nie niezwykłą skalę. Pomiędzy 1981 a 1989 rokiem,
2.444.777 metrów kwadratowych drewna szlachetnego, drzew iglastych i
tropikalnych zostało zabranych bezpośrednio z Chiapas do Mexico City,
Puebla, Veracruz i Quintana Roo. W 1988 roku, eksport drewna przyniósł
zysk rzędu 23.900.000.000 pesos o 6000 procent więcej niż w roku 1980.
Miód produkowany w 79 tysiącach uli w Chiapas, praktycznie w całości
idzie na rynki amerykańskie i europejskie. 2756 ton miodu produkowanego
co roku w Chiapaneco zmienia się w olbrzymie sumy dolarów, których lud
Chiapas nigdy nie widział i nigdy nie zobaczy. Ponad połowa ziarna
zabranego w Chiapas trafia na rynek krajowy. Sorgo z Chiapas trafia do
Tabasco. 90% tamaryndowca idzie do Mexico City i innych meksykańskich
stanów. 2/3 awokado sprzedaje się za granicą, 69% produkcji kakao trafia
na rynek krajowy, reszta trafia za granicę, na rynki Stanów
Zjednoczonych, Holandii, Japonii i Włoch. Większość zebranych w Chiapas
bananów także jest eksportowana poza granice Meksyku.
17 marzec, 1995 rok
My, pierwsi i prawowici
mieszkańcy tych ziem, zostaliśmy zapomniani i odsunięci do kąta, gdy w
tym samym czasie innym pozwolono wzrastać i się wzmacniać. Nasza jedyna
broń, to nasza historia, trzymamy się jej bardzo mocno dlatego nie
zginiemy. I tak właśnie, zaczęła się nasza historia. To co się
dzieje wydaje się teraz zwyczajną farsą : jeden kraj o nazwie pieniądze
stawia się ponad wszystkimi innymi flagami. Gdy puszczono w obieg termin
„globalizacja”, wiedzieliśmy, że bez względu na to jak ten absurdalny
porządek zostanie nazwany, będzie on porządkiem, w którym to pieniądze
okażą się jedynym panem, któremu się służy, a granice państw zostaną
wymazane, nie z powodu zaniku braterstwa, lecz z powodu krwawiących ran
karmiących potężnych bez narodowości. Kłamstwo stanie się tam walutą
uniwersalną, która dla niewielu w naszym kraju utka piękny sen o
bogactwie i stworzy nieustający koszmar dla całej reszty. Korupcja i
kłamliwość były pierwszymi naszymi „bogactwami” eksportowymi. Będąc
biednymi, ubieraliśmy się przebierając w bogactwach naszych niedoborów.
Kłamstwo którym nas karmiono było tak
przepastne i głębokie, że w końcu my sami błędnie wzięliśmy je za
prawdę. Przygotowaliśmy się by wziąć udział w międzynarodowych
konferencjach, licząc że mogą one coś zmienić w naszym losie. Jednak nic
z tego, nasz rząd oficjalnie przyznał, że problem biedy w naszym kraju
nie istnieje, przedstawiając na poparcie swojej tezy odpowiednie
statystyki. My? My staliśmy jeszcze bardziej zapomniani i upokorzeni niż
miało to miejsce wcześniej. Śmierć nie boli, to co tak naprawdę boli i
dotyka to właśnie zostanie zapomnianym przez innych. Odkryliśmy wówczas,
że tak naprawdę chyba musieliśmy nigdy nie istnieć, bo ci coś rządzili
naszym krajem, zatracili się w swoich statystykach i wskaźnikach
wzrostu, zupełnie nie zauważając naszego istnienia. Kraj, który
zapomniał o swojej przeszłości, nie może mieć przed sobą już żadnej
przyszłości. Więc wzięliśmy do rąk broń i udaliśmy się do miast,
gdzie ludzie mieli nas za zwierzęta. Poszliśmy tam i z mocą
powiedzieliśmy do nich: „Jesteśmy tutaj!”.
Potem powtórzyliśmy to całemu krajowi, a
później jeszcze raz wykrzyczeliśmy to w twarz całemu światu. I wtedy
zobaczyli na własne oczy jak się mają tak naprawdę sprawy. Zakryliśmy
nasze twarze, żeby musieli nas nazywać tak jak się naprawdę nazywamy.
Złożyliśmy nasze imiona, stawiając przed teraźniejszością jej przyszłość
i by żyć… umieraliśmy.
I wtedy przybyły samoloty i bomby i
naboje i śmierć. I wróciliśmy do naszych gór. Nawet tam odnalazła nas i
doścignęła nas śmierć. Ludzie z wielu miejsc w kraju przychodzili i
mówili do nas: „Rozmawiajcie!”. Potem już zmienili ton i mówili:
„Porozmawiajmy” i wtedy dopiero im odpowiedzieliśmy „Dobrze,
porozmawiajmy”. I wtedy im powiedzieliśmy czego chcemy, a oni nas nie
mogli zrozumieć. Powtarzaliśmy, że chcemy demokracji, wolności i
sprawiedliwości, a oni wykrzywiali swoje twarze jakby nic nie rozumieli z
tego co mówimy. Zaglądali wtedy do swoich makroekonomicznych planów i
neoliberalnych zasad i nie mogli tam odnaleźć definicji tych słów,
których używaliśmy. I powiedzieli nam: „Nie rozumiemy was” i
zaoferowali nam piękniejszy zakątek w muzeum historii, bardziej odłożoną
w czasie śmierć i łańcuchy ze złota, którymi mieliśmy związać swoją
własną godność.
My z kolei, zamiast tego, by oni sami
mogli z nas zrozumieć, zaczęliśmy się organizować między sobą tak i
byśmy my sami mogli się przekonać jakby to było żyć w wymarzonej przez
nas demokracji, wolności i sprawiedliwości, o którą prosiliśmy. A oto
to, co się w skutek tego wydarzyło. Od roku, prawo Zapatystów rządzi w
górach południowo-wschodniego Meksyku. My Zapatyści, my którzy nie mamy
twarzy, imion i przeszłości, rządzimy się sami. Wszyscy jesteśmy
Meksykanami. To co udało nam się osiągnąć od czasów naszych rządów:
zniwelowaliśmy do zera poziom alkoholizmu w naszej społeczności. Kobiety
tutaj były bardzo złe na alkohol, ponieważ uważały, że jedyne co
przynosi to mężczyzn znęcających się nad nimi i ich dziećmi. Więc
zakazaliśmy picia alkoholu. Najbardziej na tym skorzystały właśnie
dzieci i kobiety, najwięcej stracili biznesmeni i rząd centralny.
Korzystając ze wsparcia organizacji pozarządowych, krajowych i
zagranicznych, wprowadziliśmy pełną opiekę medyczną i inne projekty
zdrowotne. Kobiety stanowią 1/3 na siły zbrojnych. Są dumne i uzbrojone.
Ścinanie drzew także zostało przez nas zakazane i przyjęliśmy prawa
mające chronić lasy. Zabroniliśmy polować na dzikie zwierzęta, nawet
jeśli chodziłoby tylko o te będące własnością rządu federalnego.
Uprawianie, spożywanie i przemycanie narkotyków także zostało zakazane.
Prawa te podtrzymano.
Wskaźnik śmiertelności wśród niemowląt spadł niemalże do zera, podobnie jak z resztą miało to miejsce także wśród dzieci. Prawo
Zapatystów stosujemy jednakowo do każdego przypadku, bez względu na
czyjąś pozycje społeczną czy majątkową. Wszystkie ważniejsze decyzje
podejmowaliśmy wspólnie za pomocą takich narzędzi jak referenda i
plebiscyty. Wypleniliśmy całkowicie prostytucje. Zniknęło bezrobocie.
Nasze dzieci miały pierwszy raz okazje zaznać tego co to są słodycze i
zabawki. Popełniliśmy też co prawda wiele błędów, jednak
osiągnęliśmy przy tym to czego nie osiągnął żaden rząd na świecie bez
względu na swoje polityczne afiliacje i wyznawane poglądy. To co robimy,
robimy szczerze, uznając jednocześnie swoje błędy, próbując znaleźć na
nie remedium.
Robiliśmy to, ucząc się przy tym cały
czas rządzenia, aż znów przybyły czołgi, helikoptery i tysiące
żołnierzy, którzy mówili że przyszli tu by chronić integralności
terytorialnej Meksyku. Powiedzieliśmy im, że ta integralność naruszana
jest obecnie co najwyżej w USA, a nie tutaj w Chiapas i na pewno nie
można jej ochronić poprzez zadeptanie miejscowej rebelii ludu z Chiapas.
Nie usłuchali nas, bo zgiełk ich machin wojennych, uczynił ich
głuchymi, a oni przecież przybyli tu w imieniu rządu, rządu dla którego
zdrada jest drabiną, po której wspina się on w kierunku coraz to
większej władzy. Legalność tego rządu została nam przyniesiona na
bagnetach, legalność nas i naszych żądań opiera się na konsensusie i
rozsądku. My chcemy ludzi do siebie przekonywać, rząd chce ich pokonywać
i podbijać.
Według nas, żadne prawo, które
musi być poparte bronią, żeby je wprowadzić w życie, nie może być
nazwane prawem, bez względu na to, jak długo na ten temat dywagowali by
prawnicy. Ten kto wprowadza, prawo które podpiera autorytetem broni jest
zwyczajnym dyktatorem, nawet jeśli został on wybrany przez większość
obywateli.
Więc odeszliśmy z naszych ziem. Wraz z
czołgami przyszło w to miejsce rządowe prawo i odeszło nasze prawo,
prawo Zapatystów. I po raz kolejny do Chiapas powróciła prostytucja,
pijaństwo, śmierć, korupcja, choroby, bieda, które to przyprowadzili ze
sobą rządowi żołnierze. Ludzie z rządu, przyszli z kolei i powiedzieli,
że to właśnie dzięki ich działaniom, prawo i porządek został przywrócony
w Chiapas. Przyszli tu z kamizelkami i czołgami, które zostaną tu
wystarczająco długo by ich chronić podczas konferencji i wywiadów
telewizyjnych. Taka jest właśnie ta ich „legalność”, która panuje na
naszych ziemiach i taka jest wojna, którą wszczął rząd z miejscowymi z
Chiapas. Ten sam rząd jest także w stanie wojny ze wszystkimi innymi
Meksykanami, tylko ich zamiast czołgami i samolotami, uciska za pomocą
programów ekonomicznych, które także zabijają, tylko nie od razu i
trochę wolniej.
Grudzień 1995
Parę miesięcy później, mieszkańcy
Chiapas znów wrócili ze swoją rebelią, żywiąc się tym razem swoją
niechęcią do zniknięcia, do powolnej śmierci… Powód? Rząd centralny
zdecydował się powrócić na ścieżkę zorganizowanej przestępczości,
typowej dla neoliberalnego sposobu myślenia i prowadzenia państwa.
Kolejne setki żołnierzy, tony amunicji,
miliony oburzających kłamstw. Ich cel? Zniszczyć księgarnie i szpitale,
domy i pola obsiane świeżym ziarnem i fasolą, wszystko po to by
zniszczyć nawet najmniejszy znak i symbol naszej rebelii. Zapatyści znów
uciekli w góry, rozpoczynając swój nieustający eksodus, który trwa do
dziś, cały czas- nawet w chwili gdy zapisuje te słowa. Neoliberalizm po
raz kolejny opisał swoje działania, jako kroki zmierzające do obrony
państwowej suwerenności, szkoda tylko że obecny rząd już dawno wymienił
ją na dolary i sprzedał na zagranicznych rynkach.
Neoliberalizm, ideologia która
umożliwia głupcom i cynikom rządzić w różnych częściach świata, nie
pozwala innym grupom na udział we władzy, jawnie przyczyniając się do
ich powolnego lecz całościowego wyniszczenia. „Przepadnij jako grupa
społeczna, odrębna kultura i przede wszystkim jako ognisko oporu”,
tak mówili do nas z góry, z zajmowanych przez siebie stołków w
parlamencie, znani i znamienici kapitaliści. Ludzie z Chiapas, z całym
swoim buntem i nieposłuszeństwem, wyszli naprzeciw neomerkantylnej
logice. Anachronizm ich egzystencji irytuje przedstawicieli projektu o
nazwie „Globalizacja”, tego samego projektu, którego przedstawiciele
całkiem szybko dochodzą do tego, że według nich ludzie biedni, którzy
stoją do nich w opozycji, są tylko i wyłącznie zwyczajnymi przeszkodami.
Charakter uzbrojonych Zapatystów i ich głośne zawołanie do świata:
„Jesteśmy tutaj!”, tak naprawdę nie ma dla nich większego znaczenia i
nie przeszkadza to im w ich spokojnym śnie (W końcu byle ogień wystarczy
do tego by spalić w zarodku ich tak „nierozsądny” opór). To co ma dla
nich znaczenie i to co ich wyraźnie wkurza, to ich czyste doświadczenie,
moment w którym przemawiają i w którym są już usłyszani staje się
czytelnym przypomnieniem wstydliwego zaniedbania dokonanego przez
„neoliberalną nowoczesność”. „Ci Indianie nie powinni w ogóle dzisiaj
istnieć! Powinniśmy z nimi skończyć na samym POCZĄTKU. Teraz
unicestwienie ich będzie znacznie trudniejsze, a co za tym idzie będzie
też ono znacznie droższe. To jest brzemię, które wciąż ciąży nad
narodzonym na nowo rządem neoliberalnym w Meksyku.
„Rozwiążmy wreszcie sprawę tych powstań”
mówią przysłani przez rząd negocjatorzy (byli lewicowcy obecnie
zhańbieni). To wszystko brzmi tak jakby mówili: „Każdy z was powinien po
prostu przestać istnieć, cały ten was ruch jest niczym innym jak
nieszczęśliwym wynaturzeniem procesu historycznego”. „Rozwiążmy ten
problem” stało się eleganckim synonimem na „Wyeliminujemy ich!”. Rolnicy
i ludzie z Chiapas nie pasują do planów i projektów systemu, który
koncentruje kapitał i władze, by rozdawać innym tylko śmierć i biedę.
To ich się powinno pozbyć a nie nas. Powinno się ich pozbyć jak pozbywamy się czapli i… orłów.
Posted by:
Kamil