Wzrost
napięcia politycznego – określanego przez wielu nawet mianem kryzysu –
występujący obecnie w Polsce, przejawia się również silniejszą
obecnością w języku używanym przez polityków i komentatorów pojęć
„gorących”, zazwyczaj rzadko obecnych w codziennej (i, co tu ukrywać,
nudnawej) rzeczywistości systemów partyjno-parlamentarnych, dobrze
jednak ujawniających „polemiczną”, czyli konfliktową, naturę
polityczności, tak samo jak pnący się w górę na termometrze słupek rtęci
sygnalizuje wzrost ciepłoty ciała. Takim pojęciem, które słyszymy teraz
dość często jest „zamach stanu”, przy czym sytuację gmatwa okoliczność,
iż o próbę – bądź przynajmniej intencję – przeprowadzenia owego zamachu
oskarżają się wzajemnie obie strony sporu politycznego: obóz rządzący i
opozycja, tak parlamentarna, jak pozaparlamentarna, oraz ich, niemniej
rozgorączkowani, medialni i pospolici poplecznicy.
Warto
w tej sytuacji, dla rozświetlenia sytuacji, przyjrzeć się temu
fenomenowi, jakim zamach stanu jest w swojej istocie i praktyce.
Słownikowa definicja zamachu stanu, nazywanego wymiennie także puczem lub przewrotem (franc. – coup d’État, hiszp. – golpe de Estado, niem. – Putch;
znamienne, że w języku angielskim nie ma rdzennego określenia tego
zjawiska, lecz w razie potrzeby stosuje się nietłumaczony zwrot
francuski! Ta nieobecność wskazuje na istotną różnicę anglosaskiego typu
kultury politycznej w zestawieniu z innymi kręgami kulturowymi),
określa go jako niezgodne z obowiązującym porządkiem konstytucyjnym
przejęcie władzy politycznej w państwie przez jednostkę lub grupę osób,
często z użyciem siły, oraz będące pogwałceniem normalnego toku życia
politycznego i porządku instytucjonalnego. Dodaje się przy tym, że
najczęściej zamachy stanu organizowane są przez wojskowych lub z ich
wydatnym udziałem, albo przynajmniej przy życzliwej neutralności wojska
dla zamachowca(ów), co wydaje się czymś oczywistym, skoro w grę wchodzi
użycie siły, a ta przecież jest skoncentrowana w siłach wojskowych,
które też w normalnej sytuacji są zobowiązane do obrony istniejącego
porządku. Może jednak także wystąpić wyraźny podział wewnętrzny w siłach
zbrojnych wobec podjętej próby przewrotu (jak na przykład w Polsce w
maju 1926 roku), co ma ten skutek, że z jednej strony zwiększa stopień
ryzyka podejmowanego przez rebeliantów, z drugiej zaś – owocuje bardziej
dramatycznym przebiegiem starcia i zwiększonym rozlewem krwi. W
aspekcie technicznym („techniki zamachu stanu”) kluczowe dla powodzenia
akcji są zdecydowanie i szybkość działania – a jeśli to możliwe, również
zaskoczenie – oraz opanowanie tzw. centralnych ośrodków władzy, przez
co rozumieć należy nie tylko instytucje polityczne, ale również środki
łączności i węzły komunikacyjne oraz media.
Do
powyższej, w zasadzie nieproblematycznej i powszechnie przyjmowanej
definicji zamachu stanu warto wszelako dodać jedno wyjaśnienie oraz
jedno podkreślenie. Mówiąc o naruszeniu obowiązującego porządku
konstytucyjnego należy unikać dość powszechnego w naszych czasach
zawężenia tego pojęcia do „konstytucji” w sensie ustawy konstytucyjnej,
spisanej i zajmującej naczelne miejsce pośród innych aktów normatywnych
państwowego prawa pozytywnego. Takie zawężenie jest nieuprawnionym
skutkiem współczesnej dominacji, z jednej strony, ideologii
demoliberalnej, identyfikującej państwo praworządne z istnieniem (oraz
oczywiście przestrzeganiem) owej konstytucji pisanej, nadto jeszcze
koniecznie uchwalonej w trybie demokratycznym, tj. przez ciało
przedstawicielskie i prawodawcze zarazem, ewentualnie zatwierdzonej w
referendum ludowym, z drugiej zaś strony tzw. pozytywizmu prawniczego (i
psychologicznie oraz funkcjonalnie związanego z nim tzw. światopoglądu
prawniczego), dla którego prawem we właściwym sensie, w gruncie rzeczy
jedynym prawem, jest właśnie prawo stanowione (lex positiva), w
konsekwencji czego również państwo bywa ujmowane niemal wyłącznie jako
porządek prawny (a w skrajnych przypadkach, choćby Kelsenowskiego
normatywizmu, nawet prawno-administracyjny), z czym współgra dążność do
minimalizacji, czy wręcz anihilacji sfery polityczności, która powinna
rozpłynąć się w mechanicznej niemal egzekucji praw oraz administrowaniu.
Nie poddając się tej symplifikacji należy zatem przez pogwałcenie
porządku konstytucyjnego wskutek zamachu stanu rozumieć również te
przypadki, które odnoszą się do obalenia konstytucji jakiegoś państwa w
szerszym i tradycyjnym sensie, tj. ustroju politycznego i jego natury
(Monteskiuszowskiego „ducha praw”), jego praw fundamentalnych resp.
kardynalnych, które niekoniecznie wyrażają się w prawie pozytywnym, a
nawet przede wszystkim obserwowane są w prawie zwyczajowym danej
wspólnoty politycznej.
Podkreślić
natomiast należy w powyższej definicji odnoszące się do istniejącego w
chwili zamachu stanu i przezeń pogwałconego słowo normalność, które jest
też kluczowe dla zrozumienia fenomenu przewrotu. Jeżeli bowiem
zdruzgotana bądź przynajmniej poważnie nadwątlona i przeobrażona wskutek
zamachu sytuacja jest „normalna”, to w takim razie jej pozaprawna i
gwałtowna zmiana sytuuje się w sferze wyjątkowości. Występuje tu zatem
jasna i niedająca się uzgodnić dychotomia normy i wyjątku. Pojęcie normy
jest przecież nierozerwalnie związane z prawem, w odniesieniu zatem do
konstytucyjnego porządku państwowego – z prawem państwowym i z państwem
ujmowanym jako porządek prawny. Mówiąc jeszcze dokładniej, prawo zna
wyłącznie normy, a nie uznaje i ignoruje wyjątki. Gdzie zatem sytuuje
się wyjątek? Otóż właśnie w sferze polityczności, a dokładniej w tym jej
– newralgicznym – dziale, który artykułuje się ponad i poza prawem, w
sferze politycznej decyzji, która faktycznie bierze się „z niczego” (ex nihilo),
tzn. nie poprzedza jej żadne uregulowanie normatywne, zawiera się ona
jednak przedmiotowo w czystej egzystencji decydenta, stającego się
wskutek dokonanego przewrotu nadrzędnym i rozstrzygającym autorytetem.
Jego rozstrzygająca decyzja ani nie „posiada” prawa (bo jakże miałaby je
posiadać, skoro jego akcja uwarunkowana jest pogwałceniem prawa), ani
nie jest zależna od normy prawnej, a jednak stwarza też możliwość nowej
normatywności, toteż – jak wykłada Carl Schmitt – paradoksalnie,
ustanowiona w drodze zamachu stanu władza „nie potrzebuje prawa, by
ustanowić porządek prawny”. W takim razie zamach stanu może być uznany
za najwyższe spotęgowanie fenomenu polityczności w jej czystej
esencjonalności, bo jego domeną jest to, co specyficznie polityczne (a
nie prawne), czyli „wyjątek”. Z tego powodu zamach stanu w sposób
szczególnie skondensowany wyraża to, w czym Juan Donoso Cortés widział
transcendentalny odpowiednik dyktatury, czyli boski cud, zawieszający
okazjonalistycznie działanie praw natury.
Drążąc
głębiej zagadnienie należy zauważyć, że zamach stanu jest zjawiskiem
należącym do polityki nowożytnej i współczesnej, a zatem także istotowo i
funkcjonalnie związanym z państwem nowoczesnym (Stato, Estado, État, State, Staat), nie zaś z tradycyjną polis, res publica, civitas czy regnum,
czyli bytem, który nie jest efektem organicznego wzrastania wspólnoty
politycznej, lecz tworem racjonalnego – ale w sensie rozumu
instrumentalnego – aktu kreacji; „dziełem sztuki” w znanym określeniu
Jacoba Burckhardta, sytuującego jego narodziny w renesansowych Włoszech.
Ten związek ujawnia samo określenie – podobnie jak rówieśne mu pojęcie
„racji stanu” (ragione di Stato, raison d’État) – „zamach stanu”, tyle tylko, że jego utrwalony z dawien dawna polski odpowiednik, będący kalką coup d’État zaciera niestety ów sens, jako że chodzi w nim przecież nie o „zamach” na jakiś ogólny, jakikolwiek stan (status) jakiejkolwiek rzeczy, tylko o „zamach państwowy/w państwie/na państwo”, tak samo jak raison d’État jest w istocie „racją państwową/państwa”, nie zaś bliżej nieokreślonego „stanu”.
Oczywiście
nie oznacza to, że gwałtowne i pozaprawne zmiany osób bądź grup
rządzących wystąpiły dopiero w świecie nowożytnym, a wcześniej były
nieznane. Chodzi tu jednak o różnicę bardziej fundamentalną. Świat
przednowożytny był postrzeganą w kategoriach teologicznych i
metafizycznych hemisferą, w której suwerenność była atrybutem Boga, nie
zaś człowieka, toteż porządek panujący na ziemi stanowić miał
odzwierciedlenie źródłowo boskiego nomos i ordo, nie
pozostawiało to zatem miejsca na aktywność ludzką w dziedzinie
wymyślania i kreowania porządku politycznego podług racjonalistycznych
spekulacji, co z kolei nieuchronnie prowadzi do pojawienia się i walki
konkurencyjnych wizji tego postulowanego ładu. W świecie tym istniała
oczywiście „od zawsze” (to znaczy od czasu, kiedy Kain zabił Abla i
założył państwo) rywalizacja i walka o władzę jednostek, rodów,
dynastii, także rozmaitych segmentów „grup trzymających władzę”,
posługujących się często skrytobójstwami, otruciami i innymi tego
rodzaju środkami, wzniecających rebelie i wojny domowe, dokonujących
przewrotów pałacowych, uzurpacji oraz depozycji aktualnie panujących,
czy nawet wymordowania całej dynastii, ale nigdy nie wiązało się to z
kwestionowaniem ogólnych ram istniejącego ordo i
przedstawianiem alternatywy dla niego w postaci porządku wymyślonego.
Cały ten krwawy nieraz i mrożący krew w żyłach spektakl walki o władzę
odbywał się w niekwestionowanych ramach politycznego kosmosu o
niezmiennych fundamentach. Dlatego w dziełach historyków starożytników
czy mediewistów raczej nie spotkamy terminu „zamach stanu”, a jeśli na
jakiś tego rodzaju wyjątek natrafimy, to będzie on uderzał swoim
prezentyzmem czy ekscentryczną „modernizacją”.
Zamachy
stanu – a nie przewroty pałacowe – pojawiają się dopiero wraz z
zakwestionowaniem, a wreszcie rozpadem tego przednowożytnego ordo, kiedy w miejsce universum o
wertykalnej strukturze hierarchicznego „łańcucha bytów” i
niekwestionowanym centrum (cesarz, król), z którego rozprzestrzenia się
„porządek kolejności”, zajmuje horyzontalne pluriversum w
zasadzie równorzędnych podmiotów politycznych, ścierających się ze sobą
pod rozmaitymi – jak mówi Francisco Elías de Tejada – banderías políticas, mających
kontradyktoryjne wizje porządku. Nie ma w zasadzie sporu co do tego, że
pierwszym w historii zamachem stanu było rozpędzenie przez Olivera
Cromwella parlamentu (tzw. Kadłubowego) w dniu 20 kwietnia 1653 roku, a w
jego konsekwencji objęcie rządów personalnych (w pewnej mierze, choć
nie do końca, wspierających się na wiernym mu wojsku), usankcjonowanych
jego suwerenną decyzją proklamowania 16 grudnia tegoż roku tzw.
Instrumentu Rządzenia, dającego mu pełnię władzy sprawowanej pod tytułem
władczym Lorda Protektora Anglii, Szkocji i Irlandii. Jednakowoż, nie
ten przypadek, wskutek epizodyczności, jak się rychło okazało, całej
historii Republiki Angielskiej (Commonwealth of England), stał
się wzorcowy dla wszelkich zamachów stanu, lecz późniejszy od niego o
prawie półtora wieku, przewrót gen. Napoleona Bonapartego z 9 listopada
1799 roku (w kalendarzu rewolucyjnym – 18 brumaire’a), uwieńczony jego
dyktaturą w postaci monokratycznego konsulatu Republiki (acz formalnie
konsulów był trzech), po kilku latach przeobrażonego w system
cezarystyczny (z „cesarzem Francuzów”). Notabene, faktyczna inicjatywa i
realizacja tego zamachu nie należała do samego Bonapartego, tylko do
grupy popierających go polityków cywilnych, w tym jego brata – Lucjana,
będącego przewodniczącym Rady Pięciuset. Mimo to 18 brumaire’a stał się
uniwersalnym archetypem coup d’État, tym bardziej, że został
niejako powtórzony pół wieku później przez jego bratanka – Ludwika
Napoleona Bonaparte, który jako Książę-Prezydent II Republiki
Francuskiej dokonał zamachu stanu w grudniu 1851 roku, stając się odtąd
naprzód prezydentem-dyktatorem na lat 10, a po przeprowadzeniu i
wygraniu plebiscytu rok później proklamował się również „cesarzem
Francuzów”. Siła oddziaływania i na wyobraźnię aktorów politycznych, i
nawet na uczonych zajmujących się systemami i ideami politycznymi była
tak wielka, że pojęcie zamachu stanu zostało niemal sprzężone z
fenomenem określonym jako „bonapartyzm”, i jeszcze w okresie
międzywojennym, tak obfitującym w zamachy stanu, wielu próbowało jeszcze
wtłaczać wszystkie te nowe przypadki w niezupełnie już pasujący do nich
schemat interpretacyjny bonapartyzmu.
W
tym miejscu należy wejść nie tyle może we frontalną polemikę, ale w
pewnym stopniu przynajmniej skorygować obiegowy pogląd delimitujący
zamach stanu od rewolucji z tych dwóch głównie powodów, że zamach stanu
przeprowadzany jest przez osoby już należące do elity władzy („klasy
politycznej”), zaś rewolucje przez ludzi spoza tego kręgu, nadto zaś, że
cel zamachu stanu ogranicza się do usunięcia aktualnie rządzącej ekipy
(nieraz nawet tylko samego przywódcy), natomiast rewolucje dążą do
całościowej zmiany politycznej, społecznej i ekonomicznej, a nawet
kulturowej. I jednej, i drugiej, cesze nie można bowiem przyznać waloru
bezwzględności, albowiem i w rewolucjach – od rewolucji angielskiej i
francuskiej po rewolucję „Solidarności” – znaczącą rolę, zwłaszcza na
ich początku, odgrywają ci, których klasyk socjologii polityki Robert
Michels nazwał „zbiegami z klasy rządzącej” (acz później zazwyczaj
rewolucja ich „pożera”), i zamachy stanu niekiedy prowadzą do
całościowej zmiany przynajmniej w sferze polityczno-ustrojowej.
Przykładem może tu być choćby przewrót wojskowy z 28 maja 1926 roku w
Portugalii, który wprawdzie zrazu oznaczał tylko zatrzymanie trwającego
od 16 lat istnienia republiki parlamentarnej kołowrotu nieustannych
zmian gabinetów i prezydentów, politycznych morderstw i zaburzeń,
prześladowań religijnych, korupcji i ogólnego chaosu, lecz po kilku
latach nadal niezbyt stabilnych, choć ograniczonych już tylko do
rywalizacji frakcji personalnych w armii, wojskowi zdecydowali się oddać
bezwarunkowo władzę pewnemu profesorowi ekonomii, który ustanowił
zupełnie nowy ustrój polityczny – autorytarne i korporacyjne Nowe
Państwo. Lecz przede wszystkim, chociaż teoretycznie i w większości
faktycznych przypadków zamachy stanu należy odróżniać od rewolucyj, to
jednak sam fenomen zamachu stanu pojawia się dopiero właśnie po
dokonaniu się pierwszych na świecie, totalnych rewolucji: religijnych,
politycznych, społecznych i kulturalnych: rewolucji protestanckiej,
rewolucji purytańskiej w Anglii i rewolucji burżuazyjnej we Francji, i
można też powiedzieć, że zamachy stanu (Cromwella, Bonapartego i legionu
ich naśladowców) są odpowiedzią na problemy i sprzeczności zaistniałe
wskutek tych rewolucyj. Kwestią otwartą, ale niemożliwą tu do
rozważenia, lecz przynajmniej trzeba ów ważny problem zasygnalizować,
jest na ile te przewroty wewnątrz- i post-rewolucyjne powodowane były
intencją skończenia z ekscesami rewolucyjnymi i ustanowienia choćby
„prowizorycznego” porządku, na ile zaś – petryfikacji rewolucyjnych
„zdobyczy” w złagodzonej, a przez to „strawniejszej” dla społeczeństw
postaci.
Jeszcze
innym, a niezmiernie ważnym, rezultatem form rządzenia nastałych w
wyniku owych wzorcowych zamachów stanu w świecie porewolucyjnym, było
ukształtowanie się tego typu przywództwa politycznego oraz jego
legitymizacji, który w klasycznej typologii Maxa Webera nazywa się
legitymizacją charyzmatyczną – w przeciwieństwie do legitymizacji
tradycyjnej, związanej z dziedziczeniem, oraz racjonalno-legalistycznej.
Teoretyczny model takiego przywództwa przedłożyli już w XVI wieku
protestanccy (hugenoccy) tzw. monarchomachowie, którzy zwalczając
„katolickiego tyrana” dowodzili, że istniejącą i ukonstytuowaną władzę
ma prawo usunąć ktoś niesprawujący żadnego ukonstytuowanego urzędu, ale
za to będący – jak starotestamentowi prorocy – a Deo excitatus („przez
Boga natchniony”), praktyczną zaś inkarnacją męża takiej postury stał
się właśnie Cromwell. Zważywszy jednak, że kalwinistyczny protestantyzm w
swojej klasycznej, XVI- i XVII-wiecznej postaci (a więc zarówno
monarchomachowie, jak Cromwell, reprezentujący umiarkowaną politycznie
wersję purytanizmu) w niewielkim tylko stopniu rozpuścił istniejącą
strukturę społeczną we wszechwładzy ludu i nie wywodził suwerenności od
tegoż ludu, zarazem zachowując przeświadczenia o istnieniu specjalnej
więzi łączącej przywódcę „natchnionego przez Boga” z tymże ludem, więzi
alternatywnej wobec na przykład procedur wyborczych, to w modelu
bonapartystycznym oraz późniejszych władzy charyzmatycznej osoby
upoważnionej do przeprowadzenia pozaprawnej zmiany istniejącego rządu
wystarczyło dokonać – zgodnie z nowym, laickim już „duchem epoki” –
jedynie sekularyzacji charyzmatu przywódcy albo jego rozpuszczenia w
ogólnikowym, niekonfesyjnym, „spirytualizmie”, jako wcielenia „geniuszu
Francji”, „rasy latyńskiej”, czy „rasy nordyckiej”. Najbardziej typową
figurą „męża opatrznościowego” (wszelako w zimmanentyzowanym i
sterrestrializowanym wyobrażeniu Opatrzności), dokonującego przewrotu
stał się „zbawca Ojczyzny”, czerpiący zazwyczaj upoważnienie do
działania z prawdziwych bądź domniemanych zasług publicznych, na
przykład roli odegranej w wybiciu się na niepodległość.
Ze
względu na to kto i przeciw komu dokonuje zamachu stanu można je
podzielić na odgórne, wewnątrzinstytucjonalne, frakcyjne i kontestacyjne
(antypaństwowe). Z zamachem odgórnym mamy do czynienia wtedy, kiedy
ukonstytuowany piastun władzy zwierzchniej przeprowadza zamach na
porządek konstytucyjny sam, ewentualnie zgadza się na to, aby dokonał
tego w jego imieniu ktoś inny, na przykład jakiś generał albo polityk
cywilny dający rękojmię realizacji celu, dla którego akcja zostaje
powzięta. Taka sytuacja zachodzi wówczas, kiedy istniejące mechanizmy
konstytucyjne stają się dysfunkcjonalne, a napięcia polityczne i często
również społeczne (albo narodowościowe) osiągają taki poziom
zintensyfikowanej wrogości, że grożą – przynajmniej w ocenie
podejmującego decyzję o zamachu – anarchizacją i rozpadem państwa.
Zamachem odgórnym był już przewrót dokonany przez Księcia-Prezydenta
Ludwika Napoleona Bonaparte, natomiast w XX wieku ciekawym przypadkiem
są „zamachy królewskie” w monarchiach konstytucyjnych, jak
(bezpośrednio) króla Jugosławii – Aleksandra I w 1929 i Karola II
Rumuńskiego w 1938 roku, oraz pośrednio: przedstawiciela linii
uzurpatorskiej na tronie Hiszpanii – »Alfonsa XIII«, który w 1923 poparł
zamach stanu gen. Miguela Prima de Rivery i cara Bułgarii – Borysa III,
który też w 1923 roku poparł zamach stanu prof. Aleksandra Cankowa (acz
niektórzy historycy to kwestionują). Oczywiście podobne sytuacje
zdarzają się też w republikach, czego przykładem może być zamach stanu
dokonany w 1972 roku przez urzędującego od roku, konserwatywnego
prezydenta Urugwaju – Juana Maríi Bordaberry’ego, który środkami
legalnymi nie był w stanie pokonać terrorystycznej partyzantki miejskiej
Tupamaros. Ciekawa rzecz, że nad tymi przypadkami zamachów zdaje się
wisieć coś w rodzaju „klątwy”: dyktatura Prima de Rivery nie uratowała
monarchii liberalnej, która upadła osiem lat później i to po zaledwie po
przegranej monarchistów w wyborach samorządowych; Aleksander I
Karadziordziewić zginął pięć lat później w zamachu terrorystycznym
dokonanym przez tych, przeciwko którym zamach państwowy był
przeprowadzany, tj. przez separatystów chorwackich i macedońskich; Karol
II w dwa lata po zamachu został zmuszony do abdykacji i wyjazdu z
kraju; prezydenta Bordaberry’ego obalili w kolejnym zamachu wojskowi.
Zamachy
wewnątrz instytucjonalne wynikają z niedającego się rozstrzygnąć w
drodze kompromisu sporu mniej więcej równorzędnych organów
ukonstytuowanych w państwie, którego konstytucja opiera się na zasadzie
podziału władz. Typowym przykładem jest tu przewrót chilijski we
wrześniu 1973 roku, przeprowadzony przez wojsko i wymierzony w
prezydenta Salvadora Allende i jego lewicowego rządu „Jedności Ludowej”,
ale na wezwanie innego organu ukonstytuowanego, tj. parlamentu, który
wydał Deklarację upadku demokracji w Chile, wypunktowującą listę niekonstytucyjnych działań prezydenta.
Co
się tyczy rozróżnienia pomiędzy zamachami frakcyjnymi a
kontestacyjnymi, to rozumiemy przez to, iż w pierwszym przypadku osoba
lub grupa dokonująca zamachu jest wprawdzie w najwyższym stopniu
skonfliktowana z osobą lub grupą, przeciwko której zamach przeprowadza
(bo inaczej by przecież tego nie czyniła), niemniej samo państwo jest
dla jednych i drugich niekwestionowanym i naczelnym dobrem politycznym,
różnią je natomiast przeświadczenia co do tego, co owemu dobru służy, a
co jest dla niego zabójcze; w drugim natomiast zamachowca(y) dąży do
obalenia nie tylko aktualnego rządu, ale zniszczenia samego państwa, czy
to kierowany skłonnościami anarchistycznymi, czy to w interesie innego
państwa. Przykładem drugiego przypadku może być pucz wzniecony w lipcu
1934 przeciwko broniącemu niepodległości Austrii kanclerzowi
Engelbertowi Dollfußowi przez rodzimych narodowych socjalistów, którzy
dążyli do Anschlußu Austrii do Rzeszy Niemieckiej.
Statystycznie jednak rzecz ujmując ogromna większość zamachów stanu
mieści się w pierwszym przypadku.
Szczególnie
bogaty w określenia i subtelne dystynkcje pomiędzy różnymi rodzajami
zamachów stanu oraz pokrewnych mu nadzwyczajnych i siłowych form walki
politycznej jest język hiszpański (castellano), co
odzwierciedla burzliwą historię zarówno obu monarchii iberyjskich, jak
krajów Ameryki Romańskiej XIX i XX wieku, wskutek wojen domowych,
wywołanych uzurpacjami na tronach hiszpańskim i portugalskim,
konfliktach ideologicznych pomiędzy obrońcami tradycji a nowatorami i
„europeizatorami”, militaryzacją polityki w Nowym Porządku (Nuevo Régimen)
liberalnym, narzuconym przez „odgórną rewolucję” i słabo zakorzenionym w
społeczeństwie, a wreszcie indepentyzmem Kreolów, który
Hispanoamerykanom przyniósł permanentną niestabilność i wojny wszystkich
ze wszystkimi. Pomijając z konieczności – aby nie zejść na pobocze
tematu i dygresje – takie terminy bliskoznaczne, jak: motín (bunt), rebelión (rebelia), revuelta (rewolta,przewrót), alboroto (rozruchy), sublevación,
insurreción, levantamiento, alzamiento (różne odcienie słowa „powstanie”, przy czym najszerszy i wręcz patetyczny ma alzamiento, jako ruch powszechny, jak alzamiento nacional w 1936 roku), skoncentrujemy się tu na rozróżnieniu pomiędzy golpe (de Estado) a pronunciamiento (port. Pronunciamento), tym bardziej, że są one u nas nagminnie mylone – na przykład dziennikarze często określają typowe golpes w Ameryce Południowej w XX wieku mianem pronunciamientos, a są to różne rzeczy. Golpe de Estado jest dokładnym odpowiednim coup d’État w jakimkolwiek kraju, więc nie ma już potrzeby go objaśniać.
Pronuciamiento natomiast
ma inny charakter i przebieg. Polega ono na publicznym wypowiedzeniu
posłuszeństwa ustanowionej władzy przez jakiegoś dowódcę lub dowódców
wojskowych – niekiedy także współdziałających z politykami cywilnymi
(jak na przykład pronunciamiento liberalne w Manzanares w 1854 roku) oraz ogłoszeniu przez buntowników jakich zmian w polityce państwa oczekują. Apel ten (pronunciamiento można
przetłumaczyć też jako „proklamację) ma zazwyczaj dwóch albo nawet
trzech adresatów: innych dowódców wojskowych, aby przyłączyli się do
buntu; panującego i rząd, aby spełnili żądania, a najlepiej powierzyli
władzę autorowi apelu; społeczeństwo, aby poparło to wystąpienie. W
niepodległym Meksyku, w którym historia tego typu rewolty jest
najdłuższa, pronunciamiento zostało „wzbogacone” o prezentację
szczegółowego planu politycznego zamachowca: historia meksykańskich
programów politycznych aż do definitywnego zwycięstwa Rewolucji
Meksykańskiej nieomal sprowadza się do takich planes. Indywidualnie natomiast prawdziwym rekordzistą i „wirtuozem” pronunciamentos był
portugalski marszałek, książę de Saldanha (1790-1876), który
przeprowadzał je aż pięć razy, nadając im oblicze niemal rytuału. Należy
jednak zauważyć, że pronunciamiento zawiera w sobie
pierwiastek wręcz śmiertelnego hazardu, albowiem puczysta, który podnosi
bunt, ale w zasadzie nie podejmuje akcji bezpośredniej, tylko czeka na
rozwój wypadków i na poparcie go przez innych, zyskuje wprawdzie
polityczną i osobistą „premię”, jeśli król/królowa przyjmie jego żądania
i powierzy mu sformowanie gabinetu, ale jeśli poparcia nie uzyska, to
najprawdopodobniej ryzykuje rozstrzelanie go przez oddziały wierne
władcy i rządowi.
Pronunciamiento przypomina więc w dużym stopniu rokosz znany z historii Polski i Węgier. I może dlatego właśnie znamiona pronunciamiento miał
w inicjalnej fazie rokosz marszałka Józefa Piłsudskiego w maju 1926
roku, zaimprowizowany jako demonstracja posłusznych mu i naprędce
skoncentrowanych koło Warszawy oddziałów w celu wymuszenia na
prezydencie Stanisławie Wojciechowskim dymisji centroprawicowego rządu
W. Witosa oraz powierzenia władzy właśnie jemu, lecz momentalnie
przekształcony w klasyczny golpe de Estado, a nawet w wojnę
domową – i to niezwykle krwawą, choć zaledwie trzydniową i ograniczoną
do stolicy – kiedy prezydent odmówił spełnienia tego żądania.
Dodajmy
na koniec jeszcze, że udany zamach stanu jest źródłem legalności nowej
władzy, co niekiedy znajduje nawet potwierdzenie formalne (jak na
przykład we wspomnianym przypadku przewrotu majowego w Polsce,
zalegalizowanego wyborem J. Piłsudskiego na prezydenta – wprawdzie
nieprzyjętym przezeń, ale to nie ma już znaczenia). Legalności, ale
niekoniecznie prawowitości – nie tyle pochodzenia, bo ta w grę wchodzić
nie może z oczywistych powodów, co prawowitości celu rządzenia. Tę można
jednak oszacować dopiero ex post.
Profesor Jacek Bartyzel