Co to jest polityka zagraniczna?
Polityka zagraniczna, jak
każda inna publiczna (sektorowa) polityka państwa (władcy), porządkowana
jest w myśl określonej koncepcji jej prowadzenia. Koncepcje takie mogą
mieć różny zakres, pojemność i treść. Określać mogą wyłącznie kierunki
prowadzenia polityki zagranicznej lub także narzędzia i techniki jej
prowadzenia, niekiedy zaś też podmioty odpowiedzialne za jej
prowadzenie.
O kierunkach i treści
polityki zagranicznej decydują przyświecające jej cele. Z kolei kierunki
i treść decydują o doborze instrumentów i zastosowaniu określonych
technik jej prowadzenia. Cele polityki zagranicznej określane są przez
interesy państwa (rację stanu). Relacja pomiędzy interesami państwa a
celami jego polityki zagranicznej to relacja pomiędzy kategoriami
abstrakcyjnymi (interesy) a konkretnymi (cele).
Ustalanie celów polityki
zagranicznej odbywa się zatem w drodze myślenia dedukcyjnego – z
kategorii ogólnych wyciąga się wnioski szczegółowe. Kategorią ogólną
jest tu racja stanu, cele polityki zagranicznej zaś – jej funkcjonalnymi
konkretyzacjami. Definiowało rację stanu wielu teoretyków nauki o
stosunkach międzynarodowych jak Hans J. Morgenthau, Raymond Aaron,
Jean-Baptiste Duroselle, Arnold Wolfers, Radovan Vukadinović i inni.
Większość tych definicji da
się sprowadzić do imperatywu zachowania i rozwoju wspólnoty politycznej
– różni autorzy wskazują po prostu na różne aspekty tych dwóch
elementów i różnie te aspekty hierarchizują. Polityka zagraniczna jest
zatem oddziaływaniem na środowisko zewnętrzne państwa, by uporządkować
je w sposób stwarzający warunki dla jego trwania i rozwoju. Punktem
odniesienia przy określaniu koncepcji jej prowadzenia jest dana
wspólnota polityczna (państwo) i jej dobro.
Czemu służy polityka zagraniczna?
Państwo da się opisać jako
system oddziałujący ze swym środowiskiem. By spełnić imperatyw
samozachowania i ekspansji (rozwoju), musi zachować swą autonomię wobec
otoczenia i osiągnąć możliwie wysoki poziom samowystarczalności.
Szczególnie ważne jest to w przypadku rdzeniowych funkcji państwa,
związanych z regulowaniem jego procesów wewnętrznych i wymiany
zewnętrznej – w tym również presji środowiska zewnętrznego na wewnętrzne
środowisko systemu politycznego państwa.
Dyskusja nad koncepcjami i
realizacją polityki zagranicznej polegać zatem powinna na wskazywaniu
takich jej kierunków, narzędzi, technik i treści, które wzmacniać będą
wspólnotę polityczną wobec innych wspólnot, zwiększając poziom jej
autonomii, samowystarczalności i możliwości kontrolowania swoich
procesów wewnętrznych oraz oddziaływania na środowisko zewnętrzne.
W przypadku Polski,
argumentować można za izolacjonizmem, udziałem w dwustronnych lub
wielostronnych sojuszach, bądź też za integracją w ramach bloku
geopolitycznego o charakterze imperialnym. Możliwe jest przy tym
opowiadanie się za kierunkiem zachodnim, wschodnim lub południkowym
(pionowym). Warianty polityki zagranicznej dostępne w polu możliwości
państwa polskiego opisywane są przez koncepcje takie jak panslawizm,
eurazjatyzm, okcydentalizm łacińsko-katolicki, atlantyzm, doktrynę
międzymorską i podobne – w ich różnorodnych wariantach.
Dyskutować należy więc nad
tym, która z koncepcji polskiej polityki zagranicznej w największym
stopniu sprzyja realizowaniu polskiej racji stanu – samozachowania i
rozwoju polskiej wspólnoty politycznej, osiągnięcia przez nią względnej
autonomii i samowystarczalności oraz możliwości kontrolowania przez nią
swojego środowiska wewnętrznego i kształtowania swojego środowiska
zewnętrznego. Koncepcje polityki zagranicznej analizować należy pod
kątem tego, w ramach realizacji której z nich urzeczywistnienie polskiej
racji stanu będzie możliwe, najmniej energochłonne i będzie miało
największe szanse powodzenia.
Różnica między „swoim” a „wrogiem”
Gdy jednak w ramach jakiejś
koncepcji polityki zagranicznej lub w ramach realizacji tej polityki
postuluje się (formułuje, artykułuje) i działa na rzecz względnego
osłabienia pozycji polskiej wspólnoty politycznej wobec innych wspólnot
politycznych (uzależnienia jej samozachowania i rozwoju od zmiennych
pozostających poza kontrolą polskich ośrodków decyzyjnych, cedowania
samych decyzji lub ich realizacji na podmioty zewnętrzne), to stronnicy
takich koncepcji i takiej polityki – nawet gdy działają wewnątrz systemu
politycznego państwa – przechodzą do grona politycznych wrogów
wspólnoty, zaś sama koncepcja staje się wrogim wobec tej wspólnoty
narzędziem.
Z wrogiem się nie
dyskutuje, tylko go unieszkodliwia – najpewniejszym tego sposobem jest
jego unicestwienie. Jak zauważył Carl Schmitt, wspólnotę polityczną
definiuje wskazanie jej wroga. Liberalna i postmodernistyczna koncepcja
polityki deliberacyjnej jest fałszywa. Z wrogiem nie można dyskutować,
lecz – jak radził Sun-Tzu – należy go zneutralizować. Stosunki
międzynarodowe rządzą się zasadą doboru naturalnego pomiędzy wspólnotami
politycznymi i każda wspólnota powinna w związku z tym neutralizować
wszystkie czynniki, które osłabiają ją wobec innych wspólnot.
Do działań na rzecz
osłabienia wspólnoty politycznej należy bez wątpienia przekazanie
funkcji obronnych państwa armii innego państwa i uzależnienie możliwości
działania własnych sił zbrojnych od współpracy i zaopatrzenia przez
inne państwo. Z taką właśnie polityką w przypadku Polski mamy do
czynienia obecnie, gdy kolejne demoliberalne rządy cedują politykę
bezpieczeństwa militarnego naszego państwa na Stany Zjednoczone.
Za bezpieczeństwo Polski
mają odpowiadać USA, tymczasem polska armia ma zostać przekształcona
tak, by mogła skutecznie współdziałać z armią amerykańską w realizacji
amerykańskich interesów nie mających dla Polski żadnego znaczenia lub
wręcz wywierających ujemny wpływ na jej środowisko międzynarodowe i
możliwości działania w nim. Dziś jesteśmy świadkami kolejnego etapu
realizacji tej polityki, poprzez rozmieszczenie w naszym kraju jednostek
wojskowych USA – tak jak wcześniej rozmieszczono u nas elementy systemu
przeciwrakietowego mającego bronić Stany Zjednoczone i katownie w
których torturowano ludzi porwanych przez amerykańskie siły
bezpieczeństwa.
Zwolennicy rozmieszczenia w
Polsce jednostek amerykańskich, którzy kibicują i cieszą się z ich
rozmieszczenia, wykluczają się zatem z polskiej wspólnoty politycznej.
Dążąc do jej osłabienia przez odebranie jej kontroli nad polityką
swojego własnego bezpieczeństwa militarnego, stają się wrogami
wewnętrznymi. Jak uczy nas Carl Schmitt, wróg polityczny nie może być
częścią wspólnoty politycznej, bowiem wówczas zniknęłoby kryterium
pozwalające ją definiować.
Wróg polityczny stawia się poza wspólnotą polityczną. Traci prawo do udziału w dyskusji nad jej tożsamością i przyszłością. Gdy jest wrogiem wewnętrznym, staje się zdrajcą i renegatem swojej macierzystej wspólnoty. Jak podpowiada nam Niccolò Machiavelli, racja stanu w pełni usprawiedliwia wykluczenie wroga politycznego i działania mające go zneutralizować.
Tych, którzy otwarcie lub pośrednio negują polską rację stanu, którzy
postulują osłabienie Polski na rzecz innych ośrodków siły lub działają
na jego rzecz, powinno się politycznie neutralizować, to jest odbierać
im możliwość udziału w polskim systemie politycznym i wpływania na
sytuację naszego kraju.
Atlantyści – amerykańska agentura w Polsce
Byłem
ciekaw, czy znajdą się jacyś atlantyści, którzy wyrażą sprzeciw wobec
rozmieszczenia w Polsce wojsk amerykańskich i postępującego uzależnienia
Polski od USA. Teoretycznie można bowiem sobie wyobrazić sojusz
polsko-amerykański w którym Polska nie pełniłaby roli amerykańskiego
protektoratu a polskie elity polityczne nie napraszałyby się o taką
degradację naszego państwa. Teoretycznie możliwa jest do wyobrażenia
atlantycka polityka zagraniczna Polski, która nie byłaby polityką
państwa klienckiego.
Żadnych głosów polskich atlantystów sprzeciwiających się zdegradowaniu Polski do środkowoeuropejskiego odpowiednika Puerto Rico jednak nie było. Znaczy to, że w przypadku atlantystów nie mamy do czynienia ze zwolennikami jednej z możliwych orientacji w polskiej polityce zagranicznej, lecz z amerykańską agenturą wpływu
w Polsce, dla której stanem pożądanym byłoby przejęcie polskiej
polityki bezpieczeństwa przez Stany Zjednoczone lub jak najdalej idące
jej uzależnienie od USA. Przy okazji
rozmieszczenia w naszym kraju wojsk amerykańskich polski atlantysta
pokazał swoją prawdziwą twarz i jest to twarz zdrajcy.
Sprawa
przekształcenia Polski w amerykański protektorat wojskowy zmusza nas do
wyjścia poza liberalną i postmodernistyczną gadaninę i do powrotu do tradycyjnych kategorii nauk o polityce: wróg-przyjaciel, swój-obcy, wspólnota-renegat wspólnoty, państwo organiczne, rzeczywistość międzynarodowa rządzona przez prawa doboru naturalnego i przetrwania najlepiej przystosowanych, walka o byt i przewaga konkurencyjna w
stosunkach między państwami, samowystarczalność i podmiotowość jako
cele polityki państwa. Dyskursywna i deliberacyjna teoria polityki są
dziś nieprzydatne. Ich siła wyjaśniająca w odniesieniu do faktów wobec
których stanęliśmy, okazała się zbyt słaba.
Ktoś,
kto opowiada się za cesją zadań państwa polskiego w zakresie polityki
bezpieczeństwa na Stany Zjednoczone i rozmieszczeniem w Polsce
amerykańskich żołnierzy i infrastruktury militarnej by pełnili zadania
które spełniać powinny polskie siły zbrojne, nie jest zwolennikiem
atlantyckiej orientacji w polityce zagranicznej, tylko amerykańskim
agentem wpływu. Ktoś, kto uważa za stan pożądany, by możliwości
działania polskiej armii uzależnione były od dostępu do amerykańskiej
technologii, sprzętu, części zamiennych, szkoleń, nie jest zwolennikiem
atlantyckiej orientacji w polityce zagranicznej, tylko amerykańskim
agentem wpływu.
Podobnie
w przypadku innych polityk sektorowych: jeśli ktoś popiera stan w
którym polska gospodarka zależy od zewnętrznych technologii,
zarządzania, regulacji, kapitału, to jest obcym agentem wpływu. Jeśli
ktoś uważa, że w Polakach powinno się kształtować tożsamość
historyczną, w ramach której uważać będą, że swoje istnienie i
możliwości rozwoju zawdzięczają nie sobie samym ale innym,
to jest obcym agentem wpływu – nieważne, czy chodzi tu o wzbudzanie
„poczucia wdzięczności” wobec Napoleona, Wilsona, Lenina, autorów
traktatu wersalskiego, Armii Czerwonej i NKWD, czy wobec Reagana – w
każdym takim przypadku mamy do czynienia z osłabianiem polskiego
potencjału moralnego, czyli z obiektywnym szkodzeniem polskiej
wspólnocie politycznej.
Godzina rozstrzygnięcia
Jako
państwo rządne, w debacie publicznej dopuszczać powinniśmy tylko takie
głosy, które proponują działania mające na celu wzmocnienie polskiej
wspólnoty politycznej – jej spoistości
i sprężystości, wzmocnienie pozycji konkurencyjnej państwa polskiego
wobec innych państw, zabezpieczenie warunków dla samozachowania i
rozwoju polskiej wspólnoty politycznej. Dyskutować możemy nad sposobami i
narzędziami osiągnięcia tych – jak nazywał
jej Raymond Aaron – „celów wiecznych”, lecz nie nad samymi
imponderabiliami, jak chcieliby liberałowie i postmoderniści.
Atlantyści
już od dawna dawali wiele powodów, by uznać ich za zdrajców Polski.
Zainstalowanie w naszym kraju amerykańskich żołnierzy stało się jednak
sytuacją graniczną – wybiła godzina politycznego rozstrzygnięcia, gdy
można opowiedzieć się albo po stronie „swoich” albo po stronie „obcych”.
W tym drugim przypadku przechodzi się z kategorii „przyjaciela” do
kategorii „wroga”, zwracając się przeciwko racji stanu własnego państwa i stając się renegatem i zdrajcą swojej własnej wspólnoty politycznej. Właśnie w roli zdrajców Ojczyzny pozycjonują się dziś atlantyści i liberałowie.
Atlantyzm to dziś nie jedna z możliwych orientacji w polityce zagranicznej. Atlantyzm to bycie „partią
zagranicy”, „partią amerykańską w Polsce”, amerykańskim agentem wpływu.
Dziś możesz być tylko albo polskim patriotą albo atlantystą, czyli
amerykańskim agentem wpływu.
Pozostałe podziały schodzą na drugi plan – nieważne czy jesteś
nacjonalistą, łacińskim okcydentalistą, czy wyznajesz orientację
prorosyjską, europejską, czy też marzysz
o wskrzeszeniu dawnej Rzeczypospolitej. Znaczenie ma tylko, czy jesteś
„za” czy „przeciw” likwidacji podmiotowości Polski na rzecz Stanów
Zjednoczonych, czy jesteś „za” czy „przeciw”
rozmieszczeniu w Polsce wojsk amerykańskich. Dziś możesz być tylko albo
polskim patriotą albo zdrajcą.
Ronald Lasecki