Scenka z autobusu nocnego w dużym
mieście: podpity jegomość wulgarnie zaczepia młodą dziewczynę.
Dziewczyna bezskutecznie prosi współpasażerów o pomoc. Świadkowie
odwracają głowę, udają że nic nie widzą, odchodzą na drugi koniec
autobusu. „A co mnie to obchodzi? Są inni. Dziewczyna pewnie sama sobie
zawiniła, niech się teraz martwi.” – tak tłumaczą swoją własną bierność.
„A co mnie to obchodzi? Są inni…” – być
może sami często używamy tych słów dla usprawiedliwienia własnej
bierności. Bo w zasadzie w pojedynkę świata nie zbawimy, więc trzeba się
pogodzić z tym, że świat nie jest doskonały, a życie bywa
niesprawiedliwe.
I właśnie w tym rzecz – aby zło
zatriumfowało, wystarczy aby dobro pozostało bezczynne: znamy ten
aforyzm i lubimy go powtarzać, ale czy wyciągamy właściwe wnioski? Czy
traktujemy jako realną przestrogę? Natura dobra jest taka, że zawsze
wymaga ono wysiłku – tym cięższego, im donioślejsze dobro wchodzi w grę.
Każda rzecz ma tym większą wartość, im więcej trudu w nią włożono.
Praca zarobkowa ma znacznie większą wartość na głuchej prowincji niż w
wielkim mieście. Dom postawiony kosztem wieloletnich wyrzeczeń dla
właściciela ma znacznie większą wartość niż odziedziczony w spadku przez
młodego milionera.
Zło natomiast nigdy nie stawia wymagań.
Przychodzi bez trudu, bo nie wymaga wysiłku. Aby zdobyć wymarzoną pracę
potrzeba wielu zabiegów i starań, aby ją stracić wystarczy po prostu
zastygnąć w bezczynności. Aby wybudować dom potrzeba całego roku
ciężkiej pracy (a często więcej) – aby go zrujnował pożar wystarczy
jeden moment.
Największe dzieła nie upadają przez
wielkie kataklizmy (bo każdy gmach można podźwignąć z ruin), tylko przez
małe, codzienne zaniechania. Mechanizm każdej rewolucji opiera się na
masowej bierności. Wszyscy dostrzegają, że rewolucjoniści są
niebezpiecznymi fanatykami, ale mają dość marazmu i dekadencji
widocznych dotychczas. Wobec tego zwyciężają opinie typu: „może i święci
nie są, ale przynajmniej zrobią porządek”.
Nadzieją wszystkich złowrogich dyktatur
są mechanizmy alienacji, zbiorowej obojętności i paraliżującego poczucia
bezsilności wobec zła, które się dokonuje tu i teraz – na oczach
milionów. W historii mamy wiele przykładów gdy mała garstka opryszków
rujnuje dorobek wielu pokoleń, bo w odpowiedniej chwili ogół nie
potrafił wyrazić zdecydowanego sprzeciwu.
Widzimy niepokojące sygnały docierające z
zewnątrz. Widzimy zło wokół nas i nie podejmujemy z nim walki. Widzimy
jak politycy uchwalają złe i niesprawiedliwe prawo, jak prawnicy zamiast
strzec prawa naturalnego budują labirynty martwych przepisów. Widzimy,
że urzędnicy traktują swe stanowiska jak udzielne państewka stworzone
dla gnębienia obywateli. Widzimy jak globalne korporacje wykorzystują
polityków, prawników i urzędników by stworzyć system zniewolenia tak
ciężkiego, że ani świat nie widział, ani historia nie pamięta.
Ale podobny proces można odkryć choćby w
sferze relacji międzyludzkich. Wielokrotnie słyszeliśmy (albo sami
dostrzegamy), że wśród nas dzieje się „coś nie tak”. Że wzajemna
życzliwość i nieprzekraczalne zasady ustąpiły przed powszechną gonitwą
za pieniądzem. Że dla ludzi nie liczą się już przyjaźń i honor, tylko
osobista kariera itp. I znowu pomimo, że nie akceptujemy niekorzystnych
zmian, to nic nie robimy by je powstrzymać.
Zło dokonuje się na naszych oczach, ale
dla świętego spokoju nie podejmujemy z nim walki. Pozwalamy, aby złe
ziarno zapuściło korzenie i wydało zatruty owoc. Stajemy się
współtwórcami zła przez nasze zaniechania. Sami krok po kroku szykujemy
piekło na ziemi dla siebie i dla potomnych, bo nie bronimy tego co
uważamy za słuszne i godne zachowania.