Tekst nadesłany do Redakcji Xportal.pl
Jeśli przyjrzymy się obecnemu ruchowi
narodowemu, to spoza ogłaszanych co jakiś czas „sukcesów” nie sposób
będzie nie zauważyć postępującej stagnacji i gnicia. Oczywiście
jednostki zaczadzone propagandą sukcesu zaraz podniosą krzyk opozycji. W
końcu jest lepiej niż kiedykolwiek! Kult żołnierzy wyklętych zatacza
coraz szersze kręgi, firmy produkujące odzież patriotyczną wyrastają jak
grzyby po deszczu, zaopatrując młodzież – i nie tylko młodzież – w
koszulki ozdobione orzełkami i godłem NSZ, Marsz Niepodległości coraz
liczniejszy i weselszy, ONR porzuciło wreszcie liberalne bzdety a na
Xportalu coraz więcej wyświetleń. Nie wolno nam też zapomnieć o pośle
Robercie Winnickim, samotnie reprezentującym szeroko pojęty ruch w cyrku
zwanym sejmem. Choć za wcześnie jeszcze na szampana, to przecież „jest
dobrze”, więc po co siać defetyzm i zgorszenie?
A jednak czuję się zobowiązany włożyć
kij w mrowisko. Nie jest dobrze. Jest wręcz tragicznie, a ruch narodowy
zmierza, odurzony atmosferą nieskrywanego optymizmu wprost w stronę
autodestrukcji. Mało kto zauważa chorobę zżerającą go od wewnątrz,
chorobę która, choć uleczalna, pozostawiona sama sobie jest śmiertelna i
która już sprawiła że nacjonalizm polski jest wydmuszką, i żadne
zewnętrzne zdobienia nie ukryją jego wewnętrznej pustki.
Chorobą tą jest brak jednego spójnego
światopoglądu narodowo-radykalnego. Fakt ten z kolei powoduje kolejne
powikłania, które, niezależnie od starań które różne organizacje i ruchy
podejmują, by oszukać same siebie i innych, że stanowią jakąś realną
opozycję do Systemu, prowadzi do kapitulacji przed dominującym na całym
świecie światopoglądem liberalnym. Nacjonaliści są, w większości, mniej
lub bardziej świadomi zagrożenia jakim jest liberalizm nie tylko dla
psychiki Narodu, ale także dla jego fizycznej egzystencji. Jednak
nieświadomość choroby sprawia, że walczą nie z esencją liberalizmu,
czyli światopoglądem liberalnym, ale z jego skutkami, częściej niż
rzadziej wychodząc właśnie z tego godnego pogardy światopoglądu, lecz
stawiając przeciwny wektor do tego forsowanego przez naszych
politycznych przeciwników.
Najbardziej boleśnie widać to na przykładzie ekonomii. Ekonomii która w światopoglądzie liberalnym podniesiona została do roli Boga i której w związku z tym, mniej lub bardziej wprost, przypisuje się prymat nad wszystkimi innymi aspektami życia Narodu. Nie wiadomo co jest bardziej odpychające – widzieć nacjonalistą nadal zaczadzonego wolnorynkową propagandą, wyśpiewującego w chórze z liberałami i ich panami peany na temat praw jednostki do nieograniczonego niczym bogacenia, wolności pojmowanej jako „róbta co chceta”, oraz bredzącego coś o podatkach jako kradzieży dokonanej przez wszechmocne i złowieszcze „państwo”, czy nacjonalistę maszerującym ręką w rękę z komunistą, czy inną tego rodzaju hołotą, marzącego o znacjonalizowanej gospodarce, dyktaturze proletariatu, po cichu, a czasem nawet i głośno wychwalającego demokrację i Rewolucję Francuską, w wolnych chwilach zaczytując się w Marksie czy innym członku plemienia.
Obaj delikwenci postrzegają się jako
swoje przeciwieństwa. Jednak, podczas gdy jeden jest „kapitalistą”, a
drugi „komuchem”, dla obu rozwiązanie problemów naszego kraju leży w
gospodarce i jej odpowiednim zorganizowaniu. Jeden chciałby możliwości
bogacenia się jednostki kosztem innych, drugi wyrżnąć tzw. burżujów i
rozdysponować to co wyprodukowano siłami całego Narodu – robotników,
drobnych wytwórców, inteligencji i burżuazji narodowej – dołom
społecznym w iście bolszewickim stylu. Obaj prezentują ten sam zgniły,
liberalny światopogląd dominujący na naszym kontynencie od czasów tzw.
Oświecenia. Choć nasz lewicowy nacjonalista będzie temu zaprzeczał,
posuwając się czasem w okłamywaniu samego siebie do drwin i szydzenia z
doktora prezentującego mu poprawną diagnozę, jego poglądy polityczne
wypływają wprost z liberalnych koncepcji egalitaryzmu i indywidualizmu.
Zamiast postrzegać naród jako wspólnotę organiczną, w której każdy
wykonuje zadania jakie zostały przed nim postawione przez Opatrzność i
znajduje się na pozycji którą wypracował własnymi rękami, postrzega on
go jako społeczeństwo – zuniformizowaną, pozbawioną osobowości masę
jednostek które są absolutnie równe – i jako takie powinny dostawać tyle
samo dóbr materialnych. Każdy wybijający się talent, każdy
przedsiębiorca który dzięki swojej pracy może sobie pozwolić nie tylko
na lepsze życie, ale i na zatrudnienie innych jest wrogiem – ponieważ
występuje przeciwko świętej zasadzie egalitaryzmu. . Idealnym
społeczeństwem jest kolektyw równych jednostek pracujących jak roboty w
zuniformizowanym świecie w którym nie ma miejsca na rozwój osobowości i
służba Narodowi w zgodzie ze swoimi predyspozycjami. Jest to marksizm
zakamuflowany retoryką narodową, ten sam marksizm który przez lata był
narzędziem plemienia kupców w celu niszczenia tkani wielu narodów na
całym świecie, łącznie z naszym.
Liberalizm pierwszego nacjonalisty jest
widoczny bardziej, dlatego ograniczę się do podkreślenia, że jego
podstawa światopoglądowa jest taka sama – zaakcentowanie roli jednostki,
indywidualizmu, w opozycji do wspólnoty Narodowej. Nacisk na
egalitaryzm jest tu mniejszy, odesłany na boczny tor, ale dla wprawnego
oka ciągle widoczny. W końcu każdy ma prawo bogacić się bez opamiętania,
choć wyjdzie to oczywiście „najlepszym” jednostkom. Nasz liberalny
nacjonalista w swoim zaślepieniu gospodarką nie zdaje sobie jednak
sprawy, że ludzie którzy chcą się bogacić dla samego siebie, nie w
służbie wspólnoty w której żyją i której część tworzą, nie są
„najlepszymi”. Chęć bogacenia się w warunkach kapitalistycznych, w
warunkach społeczeństwa, a nie wspólnoty, chęć bogacenia się dla samego
siebie mogą wykazywać tylko jednostki pozbawione wyższych wartości,
cwaniaczki i inne nędzne kreatury, które w pożądanych warunkach
zostałyby oddelegowane przez wspólnotę do najpodlejszych prac
usługowych, bo nikt normalny nie powierzyłby im odpowiedzialności
większej niż za pozamiataną podłogę, nie mówiąc już o dbaniu o dobrobyt
materialny narodu.
Są jeszcze inni nacjonaliści, którzy
siedząc w swoich piwnicach, a czasami nawet w pokojach uczelni, czy
instytucji, wydają bardziej niż losem Narodu zajmować się całym światem.
Fascynują się kolejnymi doniesieniami z Doniecka czy z Syrii jak dzieci
nową zabawką, fetyszyzując wiadomości zagraniczne do rangi złotego
cielca któremu na imię jest „geopolityka”. Modna to nauka,
rozpropagowana w środowiskach nacjonalistycznych dzięki wpływom
rosyjskiego maga Aleksandra Dugina, skutecznie zdominowała część
dyskursu nacjonalistycznego w Polsce. Takiego delikwenta można poznać po
nadużywaniu pojęć „atlantyści” i „kontynentaliści” (tak jakby
liberałowie z USA czy Rosji różnili się znacząco). Rosja interweniuje w
Syrii – siedzi przed ekranem nacjonalista i przewija kolejne newsy – na
Ukrainie banderowcy walczą z separatystami – czyta poważne analizy i
cieszy się jak głupi. Nie zdaje sobie sprawy, że na tym etapie walki
geopolityka powinna być traktowana jedynie jako hobby. Graczami
geopolitycznymi są państwa – i to ludzie którzy kierują instytucjami
państwowymi, lub mają na nie wpływ w inny sposób – powinni prezentować
ten sam rodzaj zaangażowania jak polscy fani Assada, Putina, czy
Ukraińców. W Wiśle upłynie sporo wody, zanim którakolwiek z polskich
organizacji określających się jako nacjonalistyczne zyska jakikolwiek
wpływ na geopolitykę państwa – i w związku z tym nawet prognozy
geopolityczne, propozycja polityki zagranicznej przez nie zarysowana,
musi być czyniona z najdalej idącą ostrożnością i jedynie przez ludzi
znających się na rzeczy – bo w końcu świat jest wielką szachownicą na
której ciągle toczy się gra. Sytuacja geopolityczna może zmienić się w
ciągu roku, czy kilku miesięcy, i kto wie co się wydarzy. Są to problemy
tak odległe, a przez to błahe w stosunku do tych które stoją
bezpośrednio przed nami, że każdą wzmiankę o kolejnych postępach wojsk
rządowych w Syrii witam z odrazą – nie z powodu braku sympatii do
Assada, lecz w wyniku przesycenia zbędnymi na tym etapie walki
informacjami – wiedza co się dzieje w Aleppo nie posuwa naszej, polskiej
sprawy o milimetr w żadną stronę. Fanom teorii wedle której nie da się
wygrać samodzielnie (osobiście nie jestem jej zwolennikiem), bez
wsparcia, choćby tylko osłonowego, z zagranicy pragnę przypomnieć, że
Putin, czy Trump to nie są głupi ludzie, którzy sypną manną z nieba tym,
którzy najgłośniej prezentują orientację prorosyjską czy
proamerykańską, lecz jeśli już to wspomogą tą siłę, która ma jakieś
znaczenie na polskiej scenie politycznej.
Brak jednolitego światopoglądu wyraża
się też w dwóch postawach które można roboczo nazwać eklektyzmem i
rupieciarstwem ideowym. Jeden nacjonalista instynktownie czując potrzebę
walki z liberalizmem będzie lgnął do wszystkich ideologii które
deklarują się jako antyliberalne. Stąd też mamy do czynienia z
potworkami w stylu narodowego bolszewizmu, lewicy narodowej, jakichś
autystycznych Czwartych Teorii Politycznych i innych form „sojuszu
ekstremów” próbującego łączyć światopogląd prawicowy z ultraliberalnym
światopoglądem lewicy – różniącym się tylko tym od tego dominującego, że
zauważa niezrealizowanie postulatów które liberałowie głoszą. Na
portalach prawicowych zaczynają się pojawiać artykuły chwalące Fidela
Castro, a nawet Lenina, Marksa, czy Stalina. Różnice pomiędzy lewicą
(czyli ultraliberalizmem) a prawicą zaczynają się rozmywać, a
nacjonalista zamiast być politycznym żołnierzem Ładu i Porządku staje
się zagubionym eklektycznym politykierem, który prędzej czy później
stoczy się na poziom marksizującego indywidualisty.
Druga postawa – rupieciarstwo – to
ścisłe trzymanie się ideologii nacjonalistycznej z okresu międzywojnia.
Krzyczenie precz z komuną w sytuacji w której nie ma żadnych komunizmów,
poza paroma niezrównoważonymi jednostkami, to tylko jeden z objawów tej
choroby. Gorzej jest, gdy program polityczny dostosowany do sytuacji
Drugiej Rzeczpospolitej próbuje się przeszczepiać na zupełnie nową
sytuację współczesnej Polski. Zaczytywanie się w Zielonym Programie może
stanowić doskonałe źródło inspiracji, ale nie zastąpi refleksji nad
dzisiejszymi czasami. Kopiowanie endecji, Obozu Wielkiej Polski, czy
ONRu może być ciekawym hobby, ale nie można tego nazwać polityką.
Ruch narodowy toczony jest przez
chorobę, a chorobą tą jest brak własnego, spójnego światopoglądu. Choć
przeszedł on długą drogę, poprzez oddzielenie się od wolnorynkowej
idolatrii, czy innych korwinizmów, stoi ciągle przed Rubikonem
wypracowania prawicowego światopoglądu, korzystając z bogatych
doświadczeń nacjonalizmu europejskiego który od czasu swojego pierwszego
triumfu w Rzymie w roku 1922 i dotkliwej klęski w 1945 roku umiera,
choć powoli, nie doczekawszy się jeszcze swojego następcy. Czas podnieść
sztandar i osadzić go w nowym pokoleniu, które zjednoczone ze starym
jednym wspólnymi wartościami, odrzuci brednie braci bliźniaków marksizmu
i liberalizmu, których konflikt zdominował powojenną historię Europy –
rozpocznie walkę – nie o gospodarkę, nie o geopolitykę, nie o politykę
historyczną czy nawet religię – ale o światopogląd nacjonalistyczny, w
którym naczelnymi zasadami są Prawda, Ład i Porządek, a wszystko inne, w
tym także polityka, ma znaczenie co najwyżej drugorzędne.
Nacjonaliści muszą zrozumieć, że w
sytuacji w której cały kompleks państwowo-medialno-biznesowy dwoi się i
troi w celu propagowania światopoglądu liberalnego, nie ma znaczenia jak
urządzimy gospodarkę – Polak nadal nie będzie członkiem wspólnoty
narodowej, lecz jedynie obywatelem, jednostką zainteresowaną tylko i
wyłącznie swoim indywidualnym interesem. Nie ważne kto będzie nim
rządził – bo zaczadzony liberalną trucizną będzie kombinował jak tu się
wzbogacić. Nie ważne czy nominalnie będzie katolikiem, czy ateistą – bo
wartości które będzie wyznawał zawsze będą komplementarne z wartościami
liberalnymi, czasami jedynie podbudowanymi „autorytetem” postacią
pluszowego, liberalnego Jezuska.
Podstawą światopoglądu liberalnego jest
kłamstwo, indywidualizm i materializm. Dlatego właśnie powinniśmy wykuć
nasz światopogląd w oparciu o Prawdę, wspólnotowość i idealizm – i
bezwzględnie ukształtować naszych towarzyszy tak, by wyznawali go bez
cienia zawahania. Symbolem polskiego ruchu narodowego jest Falanga. Nie
sposób nie skojarzyć jej z falangą grecką, szykiem bojowym w którym
hoplici stali naprzeciw wroga stojąc ramię w ramię, osłaniając własną
tarczą swojego towarzysza. Dzisiejsza liberalna choroba tocząca ruch
sprawia, że obok mnie czasami stoją ludzie zafascynowani Che Guevarą,
czy głoszący brednie rodem ze szkoły frankfurckiej o zniesieniu rodziny,
albo wręcz przeciwnie – zachwyceni austriacką szkołą ekonomii i
liberalną wolnością. Nikt przyzwoity nie mógłby walczyć po jednej
stronie barykady z takimi szkodnikami.
Dlatego konieczne jest porzucenie
wszelkich mrzonek – musimy zwalczyć chorobę, nie jej symptomy. Każde
zawahanie, wątpliwej jakości sojusze, zachwyty nad gospodarką, polityką
zagraniczna liczących się państw, czy fascynacja dawno już minioną
historią tylko odwraca naszą uwagę od tytanicznego zadania które jest
przed nami. Znajdujemy się na etapie w którym nasza walka nie jest walką
polityczną – lecz walką o światopogląd. Bez niej skażemy samych siebie
na osunięcie się w polityczny niebyt. Bez ustanowienia hegemonii
nacjonalistycznego światopoglądu Ładu w ruchu narodowym nie będzie można
zrobić kroku naprzód, w kierunku zdobycia władzy. Jutro należy do nas,
ale tylko jeśli odważymy się po nie sięgnąć.
Tomasz Weber