To, co napisałem poniżej, będzie
zwięzłym skonkludowaniem mojego stanowiska wyrażonego w sporze, który
stoczyłem przypadkiem na Facebooku, wtrącając się zresztą w cudzą
dyskusję. A brzmi ono tak.
W 1795 roku trzej zaborcy likwidując
ostatecznie Rzeczpospolitą zobowiązali się między sobą uroczyście, że
imię Polski jako państwa zostanie na zawsze wymazane z mapy świata, a
żaden z nich nie przyjmie tytułu króla Polski do swojej tytulatury. Było
to wydarzenie bez precedensu w prawie już tysiącletniej historii Europy
(przyjmuję nieproblematyczne chyba datowanie jej początku w sensie
politycznym od koronacji cesarskiej Karola Wielkiego w 800 roku). Przez
ten czas oczywiście zlikwidowano odrębność niejednego królestwa,
księstwa, hrabstwa, marchii, wolnego miasta etc., dokonując aneksji,
inkorporacji, zwykłego zawłaszczenia, ale nigdy nie przekreślono jego
istnienia, przeciwnie – włączano je nie tylko do terytorium, ale jak
nowy klejnot, z dumą, do korony tytulatury nowego władcy.
Jednak zaledwie 20 lat później, w 1815
roku, na Kongresie Wiedeńskim, ci sami zaborcy, wraz z innymi jego
uczestnikami, przekreślili tamtą decyzję, przywracając nazwę Polski,
tworząc – wprawdzie terytorialnie kadłubowe, ale z własną konstytucją,
sejmem i armią, z czysto polską administracją, sądownictwem,
szkolnictwem wszystkich szczebli, Królestwo Polskie, a jeden z zaborców
został nawet królem Polski, zaś jego pierwszy bezpośredni następca
został ukoronowany w Warszawie przez Prymasa Królestwa Polskiego. Że
wszystkie te zdobycze w ciągu następnych dekad stopniowo straciliśmy,
ale przynajmniej po części z własnej lekkomyślności, to inna sprawa.
Lecz nawet w najgorszych czasach: rusyfikacji Priwislinskowo Kraju,
potem obu okupacji i niewoli komunistycznej, już nigdy ta jedna rzecz:
istnienie choćby nazwy „Polska” – choćby in potentia, w tytulaturze cesarzy rosyjskich po tym, jak wszelka odrębność została po 1874 roku zniesiona – jako podmiotu ius gentium nie
zostało przekreślone. Odtąd, Polska, mała czy duża, suwerenna czy nie,
prześladowana czy wolna, upokorzona czy dumna, już nie była tylko
wspomnieniem albo określeniem geograficznym. Ten stan rzeczy, w którym
było inaczej, to znaczy, w którym nastąpiła niejako „dezontologizacja”
Polski, trwał zatem tylko 20 lat. To, co najgorsze – zniknięcie w
„czarnej dziurze” niebytu i niepamięci – zostało oddalone.
I dlatego nigdy nie przestanie mnie
zdumiewać to, że tylu moich rodaków potrafi z taką pogardą i nienawiścią
mówić o tym, tak czy inaczej wskrzeszonym, Królestwie Polskim. Nawet z
bezwiedną niekonsekwencją, bo przecież jeśli było ono wrogie i
„nielegalne”, to naszych warg nie powinna „skalać” pieśń Boże, co Polskę,
skomponowana na cześć króla polskiego Aleksandra I i w oryginalnej
wersji ze słowami „ojczyznę, króla, zachowaj nam Panie”. Ci, którzy
pogardzają tym Królestwem, a jego królów uważają za „nielegalnych”, z
pewnością uważają się za patriotów i nie przeczę, że są nimi; niestety,
ich patriotyzm nie zaleca się cnotami rozumu i roztropności. Za to zdają
się mieć nieograniczone zapasy emocji czysto negatywnej, dawno temu już
nazwanej „chorobą na Moskala”.
Profesor Jacek Bartyzel
Źródło: legitymizm.org
Za: http://myslkonserwatywna.pl/prof-bartyzel-krotka-uwaga-o-krolestwie-polskim-lekcewazaco-przez-licznych-rodakow-moich-kongresowym-zwanym/