Jako monarchista nieustannie spotykam się z opinią, iż powrót do
tradycyjnej monarchii nie jest już możliwy. Dlaczego? Ponieważ
pryncypia, na których się ona opiera (nierówność, hierarchia,
społeczeństwo organiczne, odgórne pochodzenie władzy etc.) dla
świadomości współczesnego człowieka są zupełnie nie do przyjęcia.
„Ludzie” – to słowo demokraci wymawiają z nabożną czcią (zwykle mając
przy tym na myśli siebie) niemal od niemowlęctwa podlegają dziś
urabianiu, mającemu zatrzeć w ich duszach świadomość istnienia
czegokolwiek pozytywnego w „erze przed demokracją”. W efekcie uważają
rzeczy takie jak powszechne prawa wyborcze, równość obywatelska czy
ustrój liberalny za równie oczywiste i naturalne, co grawitacja (zamiast
za sztuczne wyrozumowane, jakimi są w istocie). I doznają szczerego
szoku słysząc, że mogłoby ich nie być. Załóżmy na chwilę słuszność tej
argumentacji. W takim razie odpowiedzią na liberalno-demokratyczne
rządzenie metodą „chaosu kontrolowanego” mógłby się okazać reżim łączący
z jednej strony faktyczny rdzeń jedynowładczy (mon-archiczny), z
drugiej zaś demokratyczną pozłotkę, w której dałoby się go sprzedać
współczesnej świadomości. Rozwiązanie to nosi nazwę cezaryzmu.
Szczególny wkład w rozważania na ten temat wniósł teoretyk i filozof prawa prof. Antoni Peretiatkowicz (1884-1956). Pod koniec lat dwudziestych sformułował on pojęcie „cezaryzmu demokratycznego”,
by rozwinąć je w swych pismach z następnej dekady. Mianem cezaryzmu
określał on system polityczny oparty na rewolucyjnej (z pochodzenia),
demokratycznej zasadzie „suwerenności narodu”, lecz w praktyce cechujący
się osobistymi rządami konkretnego polityka. Powstaje on, gdy do władzy
dochodzi – w sposób demokratyczny lub nie – charyzmatyczny przywódca.
Nie wywraca on dotychczasowego ustroju jako całości; zamiast tego
stopniowo wprowadza zmiany w funkcjonowaniu instytucji politycznych,
gromadząc w swoich rękach pełnię rzeczywistej władzy. Dba przy tym o
zachowanie form demokratycznych, choć je również poddaje rewizji: gotów
jest zawsze podporządkować się woli narodu-suwerena, ale tylko jego i
nikogo innego, dlatego pyta go o zdanie bezpośrednio, zamiast odwoływać
się do pośrednictwa wyłanianych w wyborach przedstawicieli – zwłaszcza
parlamentu. To pytanie przybiera zazwyczaj postać plebiscytu. Rzut oka
na historię pozwala stwierdzić, iż w zdecydowanej większości przypadków
przywódca go wygrywa; nawet przy założeniu, że dochodziło do fałszerstw,
wobec przytłaczającej przewagi poparcia dla wodza nie mogły one
odmienić wyniku głosowania.
Oczywiście utrwalenie takiego systemu
prowadzi w praktyce do wyjęcia władzy przywódcy spod kontroli ogółu, z
drugiej jednak strony nigdy nie jest on obojętny na aprobatę – lub jej
brak – dla własnych działań: „Faktyczna bowiem dyktatura jednej osoby
stara się tu zawsze o uzyskanie w jakiś sposób sankcji woli narodowej
(…)”. To, co Peretiatkowicz nazwał cezaryzmem demokratycznym stanowi
syntezę monarchicznej władzy osobistości i republikańskiej władzy
narodu, samo jednak nie jest ani monarchią, ani republiką, lecz swoistą,
trzecią jakością1. Zdaniem poznańskiego uczonego nowa formuła władzy wiązała się z poważnym zagrożeniem. Mianowicie, rządy „nieodpowiedzialnej jednostki odwołującej się do mas” niosą ze sobą ryzyko pojawienia się „tendencji ku ‘państwu totalnemu’, ku podporządkowaniu wszystkiego władzy państwowej”,
a co za tym idzie, redukcji do minimum lub zgoła likwidacji wolności
obywatelskich, jak uczyniono to przed wojną w państwach osi Rzym-Berlin.
Peretiatkowicz
zaznaczał jednak, iż rozwiązanie cezarystyczne bynajmniej nie prowadzi
nieuchronnie do totalizmu. Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa,
wystarczyłoby stworzyć w jego ramach instytucjonalne gwarancje
respektowania przez władzę wolności obywatelskich. W takim wypadku cezaryzm demokratyczny przekształca się w „cezaryzm liberalny”
(podkreślmy: demokratyczny i liberalny to dwie różne rzeczy).
Realizację tego ostatniego widział poznański jurysta w Konstytucji RP z
1935 r., zwanej kwietniową – oczywiście wyłącznie w samej treści aktu,
ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę, że po jego przyjęciu rządzący
obóz nie uznał za stosowne krępować się przestrzeganiem jej zapisów. Co
ważne, partyjno-parlamentarna demokracja („skrajny parlamentaryzm”,
jak nazywał ją Peretiatkowicz) grozi wszędobylstwem władzy nie mniej,
niż cezaryzm demokratyczny, gdyby zaś nawet wbudować w nią gwarancje
wolności, i tak pozbawiona jest dobrej strony cezaryzmu – niepodzielnego
ośrodka władzy, zdolnego formułować i wykonywać spójną wolę polityczną.
W cezaryzmie liberalnym natomiast władza rządu i wolność obywateli
koegzystują, zamiast się nawzajem paraliżować.
Powróćmy do genezy
cezaryzmu. Pierwotnie był on niewątpliwie zjawiskiem rewolucyjnym, we
współczesnej terminologii – czysto lewicowym. Swą nazwę wziął ów fenomen
od Juliusza Cezara – członka stronnictwa popularów (dosłownie:
ludowców), wywrotowca i demagoga karmiącego plebs obietnicami rozdania
mu ziemi należącej do arystokratów. Cezarystyczny wzorzec władcy to
trybun ludowy, który z poparciem mas sięga po władzę, by upomnieć się o
prawa ludu i ukarać jego gnębicieli. Później wzorzec ów powiela się
wielokrotnie: Cromwell, Napoleon, latynoamerykańscy caudillos,
Mussolini, Hitler. Cezaryzm jednak to tylko forma polityczna i technika
sprawowania władzy, które wypełnić można dowolną aksjologią. Lepiej
zatem zdrową niż szkodliwą – już w XIX wieku we Francji połączenie
cezarystycznej formy z katolicką treścią postulował Paweł Granier de Cassagnac
(1842-1904), redaktor dziennika „L’Autorité” i teoretyk tzw. białego
bonapartyzmu. Peretiakowicz jako przykłady cezaryzmu w XX stuleciu
wylicza m.in. rządy gen. Michała Primo markiza de Rivery (1870-1930) w Hiszpanii, prof. Antoniego Smetony (1874-1944) na Litwie oraz prof. Antoniego de Oliveiry Salazara
(1889-1970) w Portugalii – łagodne, narodowo-konserwatywne dyktatury
dalekie od rewolucyjnego terroryzmu czy demagogii socjalnej. Osobiście
jako modelową realizację prawicowego cezaryzmu wskazałbym jeszcze Chile
pod ś.p. gen. Augustem Pinochetem (1915-2006).
Nawet
najlepszy jednak cezaryzm podziela podstawową wadę wszelkich dyktatur:
żaden przywódca nie jest nieśmiertelny. Kiedy dyktator odchodzi do Pana,
zbudowany przez niego system wali się, nawet jeśli został starannie
obmyślany na wiele lat naprzód (casus Hiszpanii gen. Franco) –
bo jego twórca, zajęty budową, zaniedbał przygotowania swego następcy.
Trwały cezaryzm musiałby więc zostać uzupełniony o mechanizm
obowiązkowego, bezdyskusyjnego wyznaczania przezeń sukcesora; pomysł ten
nieobcy był polskiej myśli – ustanowienie w Polsce dziedzicznej na swój
sposób dyktatury proponował m.in. w pracy „Wczoraj i jutro” z 1938 r. dr Jan Mosdorf
(1904-1943), pierwszy lider ONR. Optymalny wariant wydaje się
następujący: powstanie cezaryzmu demokratycznego, przekształcenie go w
cezaryzm liberalny (w urządzeniu instytucji, nie w światopoglądzie),
oparcie tego na trwałym fundamencie aksjologicznym – katolicyzmie (co w
Polsce nie budzi raczej wątpliwości), wreszcie zagwarantowanie ciągłości
sprawowania władzy przez panujących, by system nie upadł. Aż wreszcie
któryś z kolei władca przestanie starać się o uzyskanie „sankcji woli narodowej” czy też, wedle Peretiatkowicza, podtrzymywać „pozory demokracji”. Zamiast tego każe wydobyć z muzeum regalia, a swym następcą mianuje własnego syna…
Cezaryzm
– którego, nawiasem mówiąc, poznański profesor nie pochwalał – może
okazać się pomostem, po którym Polska przejdzie od rozbuchanego
bezhołowia demokracji do dziedzicznej monarchii chrześcijańskich królów.
1 Peretiatkowicz
posługiwał się pojęciami monarchii i republiki w ich współczesnym
rozumieniu, tzn. uważał je za przeciwieństwa. Inaczej filozofia
przednowożytna, która nie uznawała monarchicznej formy rządu i
republikańskiego porządku państwa za wykluczające się wzajemnie.