Wraz z długo wyczekanymi,
pierwszymi tchnieniami prawdziwej wiosny na ulice polskich miast wyszły
młode kobiety, ku uciesze męskiej części populacji odsłaniając nogi,
ramiona, brzuchy i dekolty. Powszechny brak wstydu doprowadził już nawet
do tego, że dziewczyny w środku miasta paradują w strojach kąpielowych
lub po prostu w bieliźnie.
Sobota, godzina piętnasta. Spaceruję
podwawelskimi bulwarami wiślanymi, rozkoszując się wytęsknionymi
promieniami kwietniowego słońca. Wokół tłumy ludzi z radością
spoglądające a to na rzekę, a to na przechodniów, a to na siebie
nawzajem. Na rozłożonych na trawnikach kocach, ręcznikach, ponczach i
chustach rozsiedli się głównie młodzi ludzie, zapewne studenci – wielu z
nich czyta książki, przegląda notatki. Są też oczywiście młode
dziewczyny, które jednak najwyraźniej pod wpływem wiosennego słońca
zupełnie powariowały. Oto w środku miasta, w miejscu którym spacerują
matki z dziećmi, ojcowie rodzin a także przedstawiciele każdego stanu (w
tym kapłańskiego!) odbywa się pokaz niczym z wulgarnych teledysków
znanych z jednego z kanałów telewizyjnych dostępnych od niedawna na
multipleksie.
Dominującym strojem podczas tego
kwietniowego pikniku nie była wcale, jak mogłoby się do niedawna
wydawać, ani zwiewna sukienka ani słomkowy kapelusz chroniący przed zbyt
intensywnymi promieniami słońca. Młode kobiety na popołudnie pod
Wawelem najczęściej wybierały obcisłe szorty kończące się niewiele pod
pośladkami, mające o wiele mniej wspólnego ze spodniami niż ze zwyczajną
bielizną. Liczba dziewcząt noszących to wyjątkowo nieskromne odzienie
(jeśli ta część garderoby ma cokolwiek odziewać) była tak wielka, że
można było odnieść wrażenie, iż dzień wcześniej ogłoszono konkurs na
najkrótsze spodenki w mieście, a nagrodą była jakaś spora kwota
pieniędzy.
Do obleśnych szortów, godnych raczej
enerdowskich piłkarzy niż słynących z urody polskich dziewczyn,
zdążyliśmy się już jednak przyzwyczaić. Ich długość z roku na rok się
skraca – to typowe zjawisko dla postępującej rewolucji kulturowej.
Nowością w centrach miast zdaje się jednak być co innego – podczas tego
samego wielkiego pikniku fanów kwietniowego słońca na bulwarach
wiślanych, wiele kobiet postanowiło... ściągnąć
bluzki! Niektóre najwyraźniej przygotowały się do tego ekshibicjonizmu
wcześniej – miały bowiem na sobie „górę” od stroju kąpielowego. Inne –
najpewniej zazdroszcząc swym lepiej zorganizowanym koleżankom – poszły w
ich ślady, ale z połową miasta podzieliły się widokiem swych
zwyczajnych, codziennych staników.
Drogie Panie, czy ścieżka spacerowa w
najściślejszym centrum miasta, to rzeczywiście odpowiednie miejsce dla
zdejmowania górnej części garderoby? Czy nie uważacie, że paradowanie w
stroju kąpielowym powinno odbywać się wyłącznie w miejscach do tego
przeznaczonych – jak basen, czy plaża? Inna sprawa, że i te stroje, są
coraz bardziej skąpe – producenci zdają się prześcigać w tym, kto
zaproponuje mniejszą ilość materiału „nowoczesnej kobiecie”.
Większość młodych pań, które spotkać
można na trawnikach nad rzekami w centrach wielu polskich miast, opala
się tam w pojedynkę, lub w towarzystwie koleżanki – ale nie mężczyzny.
Nic dziwnego – żaden porządny facet nie pozwoliłby swojej żonie
rozbierać się przy innych. Ale te same kobiety przyciągają wzrok
przechadzających się obok mężczyzn. I liczą zapewne, że zaśliniony
delikwent zwróci uwagę przede wszystkim na ich wnętrze…
Monika Klarowska