Co łączy przypadające w tym
czasie rocznice wydarzeń z 1517, 1717 i 1917 roku? Wśród wielu innych
kwestii przede wszystkim to, że każda z tych dat przypomina kolejne fazy
rewolucji wymierzonej w Kościół katolicki oraz uformowaną w jego cieniu
cywilizację Christianitas. Najpierw protestancka reformacja,
potem program oświeceniowej „rewolucji kulturowej”, której nośnikiem
była wolnomularska „diecezja bez granic”, wreszcie objawienie się
prawdziwie „szatańskiej zarazy” w postaci przewrotu bolszewickiego.
Każda z tych odsłon Rewolucji
wizualizowała swój antykatolicki charakter, dokonując zakrojonego na
szeroką skalę wandalizmu wobec katolickiej (chrześcijańskiej) sztuki
sakralnej. Opublikowana niedawno w serii Biblioteki Kwartalnika „Kronos”
monografia współczesnego francuskiego historyka sztuki Francois
Souchala, pt. Wandalizm Rewolucji (Warszawa 2016) podejmuje ten temat w odniesieniu do rewolucji francuskiej, dziecka oświeceniowej „rewolucji kulturowej”.
Są jeszcze we współczesnej Francji
autorzy, którzy piszą o tym, że „jest [rebelia z 1789 roku – dop. red.]
najpierw piekielną machiną wymierzoną w Kościół i chrześcijaństwo, a
dopiero w dalszej kolejności odwetem mieszczaństwa, trzeciego stanu na
stanie szlacheckim” (s. 33). Ba, nawet nie wahają się inkryminować, iż
„zamiast odczuwać wstyd z powodu tego ciemnego epizodu naszej historii –
wstyd, który powinien skłaniać przynajmniej do milczenia – nasi
współcześni wolą wynosić pod niebiosa abstrakcyjną konstrukcję, owoc
stronniczego myślenia, jakby chcieli egzorcyzmować złe wspomnienia, a
zarazem retrospektywnie usprawiedliwić rzeczy skandaliczne” (s. 19).
Taki jest właśnie Francois Souchal,
który dostrzega również wyraźne kontinuum między wandalizmem czynionym w
katolickich świątyniach w XVI wieku przez hugenotów, a wandalizmem,
który rozpoczął się w 1789 roku. Pisze autor: „Paląc kościoły, hugenoci
niszczyli Antychrysta, burzyli znienawidzony Babilon – podobnie
sankiuloci wyobrażali sobie, że kończą z zabobonem, profanując te same
kościoły” (s. 30).
Autor pokazuje ze szczegółami
straszliwą panoramę wandalizmu, który – począwszy od 1789 roku – dotknął
Francję, a przede wszystkim jej świątynie i klasztory (wraz z
przechowywanymi tam księgozbiorami), ale nie tylko. Na kartach
monografii przeczytamy o akcji niszczenia wizerunków królewskich czy
„oznak despotyzmu” w postaci emblematów lilii na frontonach pałaców bądź
na okładkach publikacji. Całkiem poważnie rozważano na przykład plan
usunięcia symboli królewskich ze wszystkich książek na obszarze całej
republiki. Opisuje Souchal spektakle „holokaustów patriotycznych”, jak
nazywano w sprawozdaniach władz republiki spektakle publicznego palenia
przedmiotów chrześcijańskiego kultu lub wizerunków władców.
„Dominuje wrażenie olbrzymiego chaosu
i olbrzymiej głupoty” – w ten sposób Souchal określa (s. 175) atmosferę
towarzyszącą niszczeniu tysięcy dzieł sztuki określonych jako „gotyckie
trofea pańskiej próżności”. Tak zostały zniszczone katedry w Cambrai i w
Arras, opactwa w Citeaux i Clairevaux oraz trzy czwarte kościołów w
samym Paryżu. W specjalnej krypcie na terenie paryskiego klasztoru
benedyktynek Val-de-Grace, przechowywano serca książąt i księżniczek z
francuskiej rodziny królewskiej. W 1792 roku zdobione puszki
przetopiono, a „relikwie królewskie sprofanowano tak samo jak później
ciała w Saint-Denis”. Na tym nie koniec. Podobno część serc królewskich
kupił pewien malarz, który „podobno użył ich do uzyskania dla swoich
obrazów koloru brązowego, zwanego „ziemią mumiową” (s. 64).
W ślad za wandalami idą bowiem
„indywidua bez skrupułów” w rodzaju tzw. przedsiębiorców budowlanych,
skupujących za cenę gruzu gotyckie katedry czy całe bazyliki (por.
romańską bazylikę w Cluny rozebraną na gruz). A cóż powiedzieć o
pozbawionych „włókien sumienia” (por. Zbigniew Herbert) tzw.
konstytucyjnych biskupach, którzy nie tylko otwierali podwoje świątyń
przed wandalami, ale sami brali udział w opisywanych przez Souchala
aktach profanacji.
Obcinanie głów, niszczenie
chrześcijańskich świątyń, rozwalanie kilofami zabytków sztuki. Znamy to
wszystko z utrwalonych na You Tube „dokonań” Państwa Islamskiego. Jednak
dżihadyści to tylko naśladowcy. Przecież ponad dwieście lat wcześniej
dokładnie to samo, tylko na o wiele większą skalę, dokonywało się w do
niedawna najbardziej cywilizowanym kraju zachodniego świata.
Zawsze przy tego typu opisach
barbarzyńskich profanacji i innych aktów wandalizmu powstaje pytanie:
jak to się mogło stać? Jak to możliwie, że barbarzyństwo pokazało swoją
straszliwą twarz w sercu europejskiej cywilizacji? Skąd wzięli się ci
ludzie, którzy profanując i bezczeszcząc budowali „nowy, lepszy świat”?
Cóż, można powiedzieć, że Francja
dostała się w ręce ludzi pokroju reżysera, aktorów i publiczności
oklaskującej bluźnierczą „Klątwę” na deskach jednego z warszawskich
teatrów. To tacy ludzie wyrywali ciała królewskie z grobów w Saint-Denis
i chcieli zburzyć paryską Saint-Chapelle, bo „od podstaw po szczyt była
pokryta atrybutami władzy królewskiej”. To ludzie tego pokroju
przywieźli do Konwentu (parlamentu rewolucyjnego) głowę świętego
Dionizego – patrona Francji – przechowywaną w Saint-Denis i deklarowali
przed „obywatelami prawodawcami”, że „ta czaszka i te święte łachmany
wreszcie przestaną być śmiesznym przedmiotem ludowego kultu”, a
„osłaniające je złoto i srebro przyczynią się do umocnienia panowania
rozumu i wolności”. To ludzie tego pokroju przerabiali królewskie serca
na malarską farbę. Barbarzyńcy. Gatunek niewymierający.
Grzegorz Kucharczyk